Rozdział XX

Świątynia Jedi na Coruscant, ze swymi pięcioma, strzelającymi w niebo wieżami, stanowiła największy budynek, jaki Aya miał okazję oglądać w całym swoim dotychczasowym życiu. Robiła niesamowite wrażenie, choć przyznawał to dość niechętnie. Zastanawiał się, jakie tajemnice Jedi kryli w tym ciągnącym się dosłownie całymi kilometrami kompleksie, ale Shinta od razu pospieszył z jakże pomocnymi wyjaśnieniami, twierdząc, że Jedi nie mają nic do ukrycia. W gmachu świątyni mieściły się sale treningowe, miejsca przeznaczone do medytacji, kwatery młodzików, padawanów, a także przebywających na planecie mistrzów oraz rycerzy, mesy, największe w galaktyce archiwa, gdzie można było znaleźć informacje na dosłownie każdy temat, a także sale, gdzie debatowała Rada Jedi. Shinta wyglądał na niezwykle podekscytowanego. Przypominał dziecko, które po raz pierwszy trafiło do wymarzonego lunaparku, o którym do tej pory słyszało jedynie z opowieści innych. Aya nie chciał psuć mu radości, ale chociaż świątynia prezentowała się doprawdy okazale, pięknie i dostojnie, on czuł się tam... Bardzo nieswojo. Nie pasował do tego miejsca. Nie był żadnym politykiem ani senatorem, co zresztą widać było na pierwszy rzut oka, i Jedi, którzy ich mijali, spoglądali na niego przeważnie ze zdumieniem, albo z pogardą, a jakiś brodaty mistrz zatrzymał Shintę, pytając dlatego ten nie eskortuje więźniów na przesłuchanie w kajdanach ogłuszających. Dewlanna zaryczała wściekle, protestując. Wcale nie była żadną więźniarką! Aya omal nie rzucił się na starego Jedi z pięściami, a biedny Shinta wyglądał, jakby pragnął zapaść się pod ziemię, albo na miejscu zjednoczyć z Mocą, ponieważ kiedy zaczął wybąkiwać odpowiedź, twierdząc, że wcale nie prowadzi ze sobą więźniów, a gości mistrzyni Rwoh, starszy Jedi spojrzał na niego badawczo, groźnie marszcząc brwi. Najwyraźniej zastanawiał się, czy Shinta sam w ogóle należy do Zakonu, czy może jest jedynie jakimś przebierańcem, wspólnikiem tych podejrzanych osobników, których wprowadził do świątyni. Aya poczuł się jak przestępca. Zresztą, jak inaczej miał się poczuć, skoro spoglądano na niego jak na przestępcę? Może na innych planetach Jedi byli nieco milsi i skłonni do pomocy, ale ci z Coruscant zachowywali się, jakby byli władcami całej galaktyki. Ciekawe, czy senatorów i inne grube ryby traktowali w podobny sposób. Nie, dla nich pewnie byli grzeczniutcy i do rany przyłóż. To w końcu od nich ciągnęli nieprzerwany strumień kredytów. Mężczyzna zacisnął dłonie w pięści, jakby szykował się do walki, ale na szczęście w porę pojawił się inny Jedi, młody chłopak o jasnych włosach i pociągłej twarzy. Ten sam, z którym Shinta rozmawiał przez komunikator. Wtedy wydawał się Ayi starszy, ale teraz spostrzegł, że za prawym uchem chłopaka dynda cienki warkoczyk stanowiący o jego statusie padawana.

— Mistrzu Borq — zwrócił się do starszego Jedi. — Czy naprawdę za każdym razem trzeba przypominać ci, że nie każdy, kogo nie znasz, jest naszym więźniem?

Mistrz Jedi zerknął na niego, na moment odrywając wzrok od Shinty.

— Ale ta trójka wygląda dość podejrzanie, nie sądzisz? — burknął.

Padawan miał minę, jakby bardzo pragnął przewrócić oczami, ale powstrzymywał się przed tym ze wszystkich sił, bo w obecności mistrza Jedi to nie wypada.

— Ta trójka to goście mistrzyni Rwoh — odrzekł, z powagą unosząc podbródek. — Mam odeskortować ich do jej biura.

Aya zachichotał. Stary mistrz zbierał burę od padawana. A to dobre! Chłopak zerknął na niego.

— Ty jesteś Aya, tak? — bardziej stwierdził, niż zapytał. — To twoja przyjaciółka zaginęła? — Kapitan „Ekscentrycznego Danse'u" nie zdążył nic zrobić, choćby skinąć głową. Padawan natychmiast przeniósł wzrok na Shintę. — I, Shinta, jak mniemam, czyż nie?

Rudowłosy Jedi skwapliwie przytaknął. Padawan uśmiechnął się delikatnie.

— Witajcie w świątyni na Coruscant — powiedział, lekko pochylając głowę w geście szacunku. — Nazywam się Mog Adana. Mistrzyni Rwoh was oczekuje. Chodźcie za mną.

Mistrz Borq nie wyglądał na zadowolonego takim obrotem sprawy. Uparł się, że będzie towarzyszył im do samych drzwi biura Vernestry Rwoh, ponieważ, jak to ujął, Wookiee sprawia wrażenie groźnej. I podejrzanej, rzecz jasna. Mog próbował mu wyperswadować ten pomysł, ale poległ z kretesem. Stary mistrz eskortował ich przez całą drogę do gabinetu mistrzyni Rwoh, która naprawdę musiała być wielką szychą, skoro posiadała własnych chłopców na posyłki, a Aya, ponieważ nie miał nic lepszego do roboty, przyprawiał Borqa o palpitacje, opowiadając o „wesołym życiu łowców nagród". Zmyślał niemal każde słowo, ale ponieważ zauważył, że Jedi uważa łowców nagród za głupich, niewykształconych zbirów, jeszcze gorszych od tych, za którymi się uganiali, opowiadał coraz bardziej niestworzone rzeczy tylko po to, żeby go zirytować. Bawił się wyśmienicie. Taki margines społeczny jak on dostąpi zaszczytu spotkania ze wspaniałą, potężną mistrzynią Rwoh! Czy to nie ironia? Był pewien, że Dewlannę także rozbawi wyprowadzanie Jedi z równowagi, ale Wookiee wciąż była na niego wściekła. Nie udało jej się odzyskać wspomnień, więc nadal nie miała pojęcia, kim jest Malden i dlaczego Aya z powodu jej zniknięcia narobił tyle szumu. Powtarzała, że to skończy się jakąś katastrofą. Przecież z Jedi się nie zadziera. Po co mieszać się w ich sprawy? Czy nie lepiej dać sobie spokój? Co, jeśli okaże się, że ta jego niby przyjaciółka naprawdę zwiała z jakimś kochasiem? Jedi wystawią im wtedy taki rachunek, że nie pozbierają się do końca życia, albo i dłużej! Aya nie odpowiadał na jej uwagi. Nie chciał po raz kolejny się z nią kłócić. Nie dlatego, że bał się, że Dew wyrwie mu ręce, nogi albo wnętrzności. Dewlannę skrzywdzono. Usunięto jej wspomnienia. Nie było jej winą, że nie pamiętała Malden. Przecież on także nie wszystko sobie przypomniał. Niestety, te najważniejsze rzeczy, które mogłyby pomóc w odnalezieniu Malden, jak twarz i imię tego cholernego faceta, który aż ślinił się na jej widok, pozostały poza jego zasięgiem...

Gdy dotarli do gabinetu mistrzyni Rwoh, padawan, który przedstawił się jako Mog, wszedł do środka jako pierwszy, nakazując reszcie pozostać na zewnątrz. Nawet Shinty nie wziął ze sobą. Aya zmarszczył brwi. To tak Zakon Jedi traktuje swoich gości? Najpierw powiedzieli im, że mistrzyni na nich czeka, a teraz to im każe się czekać pod drzwiami? Mężczyzna niecierpliwie przemierzał przestronny hal w tę i we w tę. Zaczął obgryzać paznokcie, co nie zdarzało mu się odkąd przestał być dzieckiem. Zerknął na swoich towarzyszy. Dewlanna przysiadła pod jedną ze ścian, ciężko opierając się o nią plecami. Shinta zmuszony został do wysłuchania wykładu mistrza Borqa na temat podłości oraz nikczemności łowów nagród oraz ryzyka związanego z zadawaniem się z nimi. Jak widać, stary Jedi nie zamierzał im łatwo odpuścić. Aya zastanawiał się, jak mogła wyglądać ta cała Vernestra Rwoh. Mógł zapytać o to Shintę, ale wcześniej jakoś nie przyszło mu to do głowy. Malden też na pewno wiedziałaby takie rzeczy. Szalała na punkcie tych cholernych Jedi, co dla mężczyzny wciąż było zupełnie niezrozumiałe. Cholera, tęsknił za tą głupią babą! Gdyby tam była, pewnie gadałaby nieustannie, zachwycając się widokiem każdego Jedi i pragnąc zwiedzić każdy zakamarek ogromnego gmachu świątyni. Przy jej paplaninie czas mijałby zdecydowanie szybciej, a on nie zostałby sam na sam ze swoimi myślami... Ale, przecież to właśnie z jej powodu tam trafili! Zaklął paskudnie. I w tej samej chwili właz prowadzący do gabinetu mistrzyni Jedi rozsunął się. W progu stanął Mog. Ciekawe, o czym tak długo debatowali, pomyślał z przekąsem Aya.

— Mistrzyni Rwoh was teraz przyjmie — powiedział padawan. — Zapraszam.

Shinta aż zatrząsł się z ekscytacji, za to Dewlanna podniosła się ociężale. Była zrezygnowana i zmęczona całą sprawą. Mog odsunął się na bok, wpuszczając ich do środka, ale gdy mistrz Borq ruszył za Ayą, padawan zastąpił mu drogę.

— Bardzo mi przykro, mistrzu — powiedział. — Mogą wejść wyłącznie nasi goście z Imbram. Polecenie mistrzyni Rwoh. — Z szacunkiem ukłonił się starszemu Jedi, a następnie zgrabnie wślizgnął do gabinetu. Właz zasunął się za nim z cichym sykiem.

Aya zerknął na niego z zaciekawieniem. Padawan pozostał w niewielkiej odległości od drzwi, jakby miał za zadanie pilnować, aby nikt im nie przeszkadzał. Mężczyzna zmarszczył brwi. Gabinet mistrzyni Rwoh był ogromny, jak chyba wszystko w tej świątyni. Zdecydowanie przerost formy nad treścią. Niemal na każdej ścianie znajdowały się wielkie okna, za którymi rozciągały się krajobrazy Coruscant. Aya wyobrażał sobie, że nocą widoki pewnie zapierały dech w piersiach. Przy jednej ze ścian ustawiono biurko, za którym na krześle przypominającym tron, zasiadała mistrzyni Rwoh. Ciężko było stwierdzić, ile mogła mieć lat, ponieważ po jej zielonej skórze i tatuażach sądząc, była Mirialanką, a po nich nigdy nie widać wieku. Ubrana była w długą, białą szatę z peleryną, którą zdobiły srebrne klamry w kształcie symbolu Zakonu Jedi. Całkowicie zgoliła włosy, a na jej nieco pociągłej twarzy malował się wyraz powagi. Aya od razu domyślił się, że z tej kobiety lepiej nie robić sobie wroga. Wyglądała na pamiętną i nieustępliwą. Zauważył, że Jedi, których spotykał, w ogóle nie przypominali wyrozumiałych, krzewiących dobro, piękno oraz mądrość wojowników, jakimi przedstawiali samych siebie w HoloNecie. No cóż, jak każdy, kto dorwał się do władzy, oni także bali się ją utracić. Jeśli mieszkańcy galaktyki przestaną spoglądać na nich jak na bohaterów i wielbić ich, kogo będą mogli rozstawiać po kątach wedle własnego widzimisię? Aya skrzywił się paskudnie. Ależ on ich nie znosił! A ta cała... Mistrzyni Rwoh, choć nawet nie zdążyła się odezwać, Aya już miał wrażenie, że uosabia wszystkie najgorsze cechy Zakonu Jedi...

— Mistrzyni Rwoh — usłyszał nagle słowa Shinty, wypowiedziane z tak ogromną uniżonością, że aż go zemdliło. — To ogromny zaszczyt...

Dewlanna nagle zaryczała wściekle, przerywając mu. Ruszyła w stronę biurka wymachując ogromnymi łapami, jakby zamierzała zaatakować Vernestrę. Oczy Ayi rozszerzyły się. Prędko rzucił się za nią i uwiesił jej ramienia, aby ją powstrzymać, ale niemal w tym samym momencie zauważył, że obok Vernestry stoi ktoś jeszcze. Tak bardzo skupił się na niej, że zupełnie przestał zwracać uwagę na otoczenie.Jego dłonie opadły. Natychmiast przeszła mu ochota powstrzymywania Dew. Jak mógł nie zauważyć go wcześniej?! Jasne włosy, brązowe oczy, wąskie usta...Chociaż teraz miał na sobie tradycyjne szaty Jedi oraz brązowy płaszcz, Aya nie miał żadnych wątpliwości, że po prawicy mistrzyni Rwoh stał nie kto inny, a były facet Malden, Miki...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top