Rozdział XVIII

To był zły pomysł. Zdecydowanie. Bardzo zły pomysł. Cholernie zły! Malden trzęsła się z zimna, wpatrując się w spokojne wody niewielkiej zatoczki. Znajdowała się ona kawałek drogi od jaskini Qimira, otoczona ostrymi, wystającymi, ciemnymi skałami, przypominającymi skały wulkaniczne. Wiedziała o istnieniu tego miejsca, ponieważ pewnego dnia, gdy Qimir opuścił jaskinię, postanowiła go śledzić. Zorientowała się, że dziwnym trafem za każdym razem, gdy tylko pomyślała o ucieczce, gdy mówiła sobie, że tym razem na pewno się uda, mężczyzna i jego statek znikali. Tkwiła więc na tej zapomnianej przez Moc planecie, nie mogąc zrobić zupełnie nic, aby się uwolnić. Dlatego w końcu zdecydowała się śledzić swojego oprawcę. Co robi? Czym się zajmuje, opuszczając jaskinię? Przetrzymuje gdzieś w pobliżu jakichś Jedi, których torturuje od czasu do czasu, żeby nie wyjść z wprawy? Trzymała się w pewnej odległości od niego, starała się zachowywać jak najciszej, ale mężczyzna chyba i tak zdawał sobie sprawę, że jest śledzony. Zatrzymał się na brzegu zatoki, a potem zaczął rozbierać. Robił to niezwykle powoli i starannie, eksponując swoje cholernie umięśnione plecy, które przecinała paskudna, ogromna blizna, i ramiona, a potem całą resztę ciała. Doskonale widziała, jak mięśnie na jego plecach poruszają się, gdy zrzucał z siebie pozostałe części garderoby. Zarumieniła się mocno, odwracając wzrok. Nie pojmowała, jak to się stało, że gdy spotkała go na Imbram, wydał jej się tak mikrym chucherkiem. Zastosował na niej jakąś sztuczkę z Mocą, czy co?! Usłyszała plusk wody, który świadczył o tym, że Qimir najzwyczajniej w świecie wybrał się popływać. Wróciła do jaskini, ale zapamiętała położenie tego miejsca. Ponieważ zaczynała już cuchnąć i lepić się od brudu, postanowiła ponownie się tam wybrać, gdy mężczyzna znów opuści planetę. Okazja nadarzyła się prędzej, niż Malden się spodziewała i dlatego teraz tkwiła na brzegu tej cholernej zatoki, nago, trzęsąc się z zimna. Jak Qimir był w stanie wytrzymać taki ziąb?! Czy on w ogóle był człowiekiem?! Miał tak grubą skórę, że nie czuł niczego?! Powoli wetknęła palce prawej stopy do wody i niemal natychmiast cofnęła je z powrotem. Woda była lodowata! Jak miała się w niej umyć?! W jej oczach wezbrały łzy. Naprawdę potrzebowała kąpieli! Niedługo brud zacznie się na niej wałkować, a włosy starczały jej na wszystkie strony w okropnych, tłustych strąkach! Prysznic soniczny załatwiłby sprawę, ale jego na wyposażeniu jaskini akurat zabrakło...

Kobieta zaklęła głośno, ciasno obejmując się ramionami. Musiała się jakoś zmusić i wejść do tej przeklętej wody. Tylko na chwilkę, obiecała sobie. Umyje się prędko i po krzyku... Zebrała się w sobie, zamknęła oczy i dała krok do przodu, zanurzając w lodowatej wodzie całą stopę. Gwałtownie wciągnęła powietrze i niemal krzyknęła. Skóra na jej stopie poczerwieniała. Mimo to, dała kolejny krok i już znalazła się po kostki w wodzie. Pomyślała, że nie znosi tej planety. Choć słońce jasno dziś świeciło, wciąż panował tam wyłącznie chłód... Pochyliła się, nabierając wody w obie dłonie i nacierając nią łydki, potem uda i brzuch. Choć miała wrażenie, że pod wpływem zimna kurczył się każdy mięsień w jej ciele, najgorsze przyszło później, gdy weszła głębiej do wody, ochlapując nią ramiona i plecy. Kiedy lodowate krople dotknęły jej ciała, mimowolnie aż wygięła się w łuk. Mocno zacisnęła zęby, powtarzając sobie, że przecież są istoty, które specjalnie wyszukują jak najzimniejsze jeziora w całej galaktyce, aby brać w nich „orzeźwiające" kąpiele. Podobno takie są najzdrowsze. Skoro ich nie zabija zimno, to jej również nic się nie stanie. Wzięła więc głęboki oddech i zanurzyła się aż po szyję, gwałtownie trąc dłońmi swoje nogi, ramiona, szyję, całe ciało, aby pozbyć się nagromadzonego brudu. Ledwo była w stanie oddychać. Cała aż się trzęsła, ale po pewnym czasie jej ciało zdołało przyzwyczaić się do temperatury panującej w wodzie. Miała wrażenie, że jest jej tam nawet cieplej niż na powierzchni... Wzięła jeszcze jeden głęboki wdech, zamknęła oczy i cała zanurzyła się w wodzie. Jej uszy wypełniła lodowata ciecz, tłumiąc wszystkie dźwięki. Znalazła się sam na sam ze swoimi myślami, ale wcale jej to nie cieszyło. Myśli kobiety wciąż obracały się wokół tego, co wydarzyło się na pokładzie „Ekscentrycznego Danse'u". Jej przyjaciele zostali zamordowani przez człowieka, któremu zaufała, a potem ten sam człowiek porwał ją i przetrzymywał na planecie znajdującej się Moc raczy wiedzieć gdzie... Aya miał rację. Była naiwna. Ponieważ sama starała się żyć uczciwie, zakładała, że większość istot w galaktyce uważa tak jak ona, że każdy jest tym, za kogo się podaje, a tymczasem było zupełnie odwrotnie. Nikomu nie można było ufać. Kto postępował w ten sposób, prosił się o kłopoty, choć, oczywiście, z pewnością nie każdego porywał samozwańczy lord Sithów...

Malden powoli otworzyła oczy. Woda w zatoce była tak czysta i przejrzysta, że bez trudu mogła ujrzeć wiszące nad nią, błękitne niebo oraz... Unoszący się nad nią, falujący lekko cień. Prędko wynurzyła się. Na skalistym brzegu stał Qimir, trzymając w obu dłoniach złożony starannie pled oraz całe naręcze ubrań. Uśmiechnął się do niej, a jego oczy aż zabłysły.

— Mogę się do ciebie przyłączyć? — spytał. — Sama musisz tam okrutnie marznąć...

Posłała mu spojrzenie zimniejsze niż samo jądro komety. Uśmiech mężczyzny nieco przygasł.

— To ty... — mruknęła niechętnie.

Qimir skrzywił się, niemal boleśnie.

— Malden, przecież znasz moje imię. Wiesz, kim jestem...

Kobieta gwałtownie pokręciła głową.

— Znałam Qimira, który był trochę ciamajdowaty, ale uroczy, dobry i czuły! — wyrzuciła z siebie jednym tchem. — A ty jesteś podły, zimny, podstępny, wstrętny i wyrachowany! Nie znam cię i nie wiem, kim jesteś! Nawet nie chcę wiedzieć! — wybuchła.

Brawa dla niej, udało jej się go zezłościć. Widziała to po jego silnie zaciśniętych szczękach i rozdętych, falujących gwałtownie nozdrzach. Przypominał jej rozjuszonego reeka. Poczuła, że krew odpłynęła jej z twarzy. Mogła go nie znosić, ale to nie zmieniało faktu, że był niebezpieczny. Nieprzewidywalny. Nie miała pojęcia, co mu siedzi w głowie. Niedobrze było go dodatkowo denerwować, ale to nie jej wina! To jego widok działał na nią w ten sposób! Nie mogła przecież stanąć z nim do otwartej walki, ponieważ miał kirffolony miecz świetlny i w dodatku potrafił się nim posługiwać! To był jej jedyny sposób na obronę – zbudować wokół siebie mur, którego nie przebije i nie dać się znów nabrać na te jego uśmiechy i udawane flirty! O dziwo jednak mężczyzna nie sięgnął od razu po miecz świetlny, aby pozbawić ją życia, a powoli wypuścił powietrze z płuc, jakby starał się zachować spokój. Cóż, tym razem nie udało jej się tak do końca wyprowadzić go z równowagi.

— Przyniosłem ci nowe ubranie — powiedział. — I koc, żebyś nie zmarzła w drodze powrotnej.

Malden skrzywiła się paskudnie i zanurzała po brodę w wodzie. Jakiż on troskliwy, do cholery!

— Obejdzie się — syknęła.

Qimir zmarszczył ciemne brwi.

— Wolisz wracać nago i się rozchorować? — spytał.

Kobieta nie odpowiedziała. Zamiast tego, jakże dojrzale, zamknęła oczy i ponownie zanurkowała pod powierzchnię wody. Mocy..., błagała w myślach. Niech on już sobie idzie! Niech da mi wreszcie spokój! Niech po prostu zniknie! Nie zamierzała się wynurzać, póki starczy jej powietrza w płucach, ale trzymała głowę pod wodą nawet, gdy zaczęło jej już brakować tchu, a cała klatka piersiowa paliła ją żywym ogniem. Wreszcie jednak nie wytrzymała. Wynurzyła się, żeby zaczerpnąć powietrza i spostrzegła, że Qimir wciąż stoi na brzegu. I przygląda jej się bez słowa. Zaklęła pod nosem. Sądziła, że jest jej już obojętny, że w żaden sposób nie zdoła jej już zawstydzić. Myślała, że przestało ją obchodzić, co o niej myśli, ale gdy przesunął wzrokiem swoich ciemnych, głębokich oczu po jej ciele, odczuła to niemal jak dotyk jego dłoni. Zadrżała mimowolnie. Niech go szlag! Miała ochotę się rozpłakać. Była naga, całkowicie obnażona i zdana wyłącznie na jego łaskę...

Mężczyzna odchrząknął.

— Wyjdź już z wody — poprosił pełnym troski tonem, który tak dobrze znała. Jego spojrzenie złagodniało. Serce Malden ścisnęło się z bólu. Na kilka sekund znów stał się mężczyzną, którego poznała na Imbram. — Nie jesteś przyzwyczajona do takich temperatur. Ubierz się. Obiecuję, że nie będę patrzył...

Kobieta aż jęknęła. Qimir położył na ziemi wszystkie rzeczy, które przyniósł ze sobą, a potem odszedł kawałek dalej i odwrócił się plecami do niej, zanim zdążyła go o to poprosić. Zmełła w ustach przekleństwo. Skoro twierdził, że jest Sithem, dlaczego nie zachowywał się jak Sith?! Chociaż powiedziała mu, że jest podły, zimny i wyrachowany, w stosunku do niej wcale taki nie był... Wiele rzeczy z pewnością poprzestawiało mu się w głowie, ale na swój dziwaczny, pokręcony sposób opiekował się nią... I tego nie potrafiła zrozumieć. Podobnie, jak nie potrafiła pojąć, dlaczego zabił Ayę i Dewlannę. Przecież oni nigdy nie wyrządzili mu najmniejszej krzywdy! I nie należeli do Zakonu Jedi, żeby mogli stanowić dla niego zagrożenie... Wściekle uderzyła pięściami w lodowatą wodę, rozchlapując ją dookoła, a później rozszlochała się. Wiedziała, że zachowuje się jak dziecko, które wpadło w histerię, ale nie potrafiła na to nic poradzić. Ruszyła do brzegu. Zauważyła, że jej ubranie, a wraz z nim także jej ukochana czerwona kurtka, zniknęło. Pewnie Qimir je zabrał. I co, wyrzucił? Bo przecież chyba nie uprał... Jeśli więc nie chciała paradować nago, musiała ubrać się w to, co przyniósł jej Qimir. Pomiędzy stertą ubrań znalazła nawet ręcznik. Pociągając nosem, trzęsącymi się dłońmi sięgnęła po niego. Qimir pomyślał o wszystkim, przebiegło jej ze złością przez myśl. A ona wcale nie chciała, żeby się tak zachowywał. Nie chciała, żeby o niej myślał, udawał, że się o nią troszczy i udawał, że obchodzi go cokolwiek oprócz czubka jego własnego nosa! Chciała go nienawidzić. Naprawdę. Moc jej świadkiem, że pragnęła tego najbardziej we wszechświecie, ponieważ uważała, że chociaż tyle jest winna swoim przyjaciołom, ale... Nie potrafiła. Nie umiała pozbyć się z pamięci obrazu człowieka, jakim był na Imbram. Wytarła się prędko, a potem wciągnęła na siebie ciepłe spodnie z miękkiego materiału, grubą, równie ciepłą, czerwoną tunikę i buty. Dodatkowo otuliła się pledem niczym peleryną. Czuła chyba jeszcze większy chłód niż wcześniej, a Qimir miał na sobie tylko luźne, ciemne spodnie i białą, rozchełstaną koszulę. Jak mógł wytrzymać w takim stroju i nie zacząć trząść się z zimna?! Malden pociągnęła nosem. I po co w ogóle na nią czekał? Uważał, że jeśli nie będzie jej pilnował, to rozchoruje się, na złość jemu, albo rzuci się ze skał, żeby odebrać sobie życie? Aż tak głupia nie była...

— Jedi nie czuje chłodu, ani gorąca — usłyszała nagle.

Drgnęła. Qimir, oparty o jedną ze skał, patrzył na nią spod zmarszczonych brwi, ręce splótłszy na piersi.

— Co? — zdumiała się.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

— Takie rzeczy od małego wkładają ci do głowy w Zakonie — wyjaśnił. — Jedi ma być odporny na wszelkie warunki pogodowe. Przecież nigdy nie wiadomo, na jaką trafi planetę. Najlepiej, jeśli w ogóle nic nie czuje. Jak droid.

— To Jedi cię tak skrzywili, co? — sarknęła Malden bez głębszego zastanowienia. — I to pewnie oni zafundowali ci tę paskudną bliznę na plecach? — Qimir wpatrywał się w nią beznamiętnie, jakby starał się ukryć wszystkie uczucia, jakie wywołała w nim wzmianka o przecinającej jego plecy szramie, dlatego kobieta pomyślała, że trafiła w czuły punkt. Postanowiła go jeszcze chwilę podręczyć: — Skąd ta blizna, co? Ktoś miał cię już dość i chciał się ciebie pozbyć, dlatego dźgnął cię w plecy?

— Ktoś... — odparł Qimir powoli. — Tak. — Skinął głową. — Ktoś pragnął się mnie pozbyć. Wyrzucił mnie.

Malden z trudem przełknęła ślinę. Zaraz, o co tu chodziło? Jedi naprawdę pragnęli pozbyć się Qimira? Mówił, że należał do Zakonu, blizna nie wyglądała na świeżą... Ale... Może znów kłamał? Może znów brał ją na litość, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że miała do niego słabość?

— Kto ci to zrobił? — wykrztusiła, zanim zdołała się powstrzymać. — Twój mistrz Jedi?

Qimir nie odpowiedział. Odwrócił wzrok, spoglądając gdzieś w dal. Pomiędzy nimi unosiła się cisza. Malden nie potrafiła znieść jej zbyt długo. Przestąpiła z nogi na nogę. W końcu wdrapała się na jedną z bardziej płaskich skał i opadła na nią z ciężkim westchnieniem, wpatrując się w wzburzony ocean, w tym samym kierunku co Qimir. Nie musiała czekać zbyt długo, by mężczyzna także wspiął się na skałę i usiadł obok niej. Zaczął się przypływ. Pomost lądowy, łączący wyspy znów zalała woda. Malden zerknęła na swojego towarzysza. Wybrała się do zatoki, sądząc, że Qimir zniknął na dłużej, ale wrócił zdecydowanie szybciej, niż się spodziewała, w dodatku, przywożąc jej nowe ubrania.

— Gdzie byłeś? — spytała.

— Musiałem uzupełnić zapasy — odparł. — To nie Imbram, gdzie wszystko, czego potrzebujesz, kupisz na pierwszym, lepszym straganie!

Wyczuła, że był zły. Mówił do niej takim samym tonem, jakiego zawsze używał Aya, kiedy uważał, że tłumaczy jej najbardziej oczywistą rzecz pod słońcem i nie może pojąć, dlaczego ona jej nie rozumie. Jakby była jakimś dzieckiem... Ale coś im się pomyliło! Była dorosła i nie pozwoli się tak strofować! Zaczęła obmyślać jakąś ciętą i inteligentną ripostę, ale Qimir ponownie odezwał się, przerywając jej rozmyślenia.

— Wiesz — zaczął cicho, jakby nieco niepewnie. — Miałem kiedyś dwie uczennice...

— Jednocześnie? — palnęła, ale w ostatniej chwili powstrzymała się przed dodaniem, czy Qimir lubi takie zabawy. Pewnie znów by się na nią zirytował...

Mężczyzna spojrzał na nią. W jego oczach zabłysły psotne iskierki.

— Co ci chodzi po głowie? — spytał z rozbawieniem.

Oczy Malden rozszerzyły się. Qimir przysunął się do niej tak blisko, że zetknęli się ramionami. Chyba jeszcze nigdy nie była tak bardzo świadoma jego obecności, jak w tamtej chwili. Jej głupie serce zaczęło wyczyniać dzikie harce w jej klatce piersiowej. Ciaśniej otuliła się kocem.

— Nic mi nie chodzi po głowie... — burknęła. — Nic a nic... Co z tymi twoimi... Uczennicami?

Dziwnie było tak siedzieć z nim na skałach i rozmawiać, jakby... Jakby znów byli... Przyjaciółmi. Aż skrzywiła się na samą myśl, ale on chyba tego nie zauważył, ponieważ zaśmiał się cicho i podjął po chwili:

— Jedna z nich, Mae, była słaba i strachliwa. Zdradziła mnie i musiałem ujawnić się przed Jedi.

— To znaczy? — spytała niepewnie Malden.

Qimir zastanowił się chwilę, ale postanowił opowiedzieć kobiecie, w jaki sposób poznał Mae, jak dowiedział się, że dziewczyna pragnie zemścić się na czworgu Jedi, którzy wymordowali jej klan. Zaproponował, że będzie ją szkolił, ale pomylił się co do niej. Na początku sądził, że zależy jej na czymś więcej niż na zwykłej zemście. Ale Mae za bardzo się bała. Nie potrafiła wypełnić zadania, które jej zlecił, co w konsekwencji doprowadziło do jego konfrontacji z Jedi na Khofar. Nie chciał jednak, aby Malden źle go zrozumiała. Zabijanie nie stanowiło jego hobby. Ale gdy został przyparty do muru, był gotów zrobić wszystko, aby się bronić. Drogi jego i Mae rozeszły się na Khofar, ale dzięki niej poznał swą drugą uczennicę, Oshę. Bliźniaczą siostrę Mae, którą dziewczyna uważała za martwą od lat. Choć ocalił jej życie, zabrał ją z Khofar, gdy walka z Jedi dobiegła końca, Osha nie od razu zgodziła się zostać jego akolitką. Jej opór zapewne nie skruszałby nigdy, gdyby nie została zmuszona do konfrontacji ze swym byłym mistrzem. Osha też należała kiedyś do Zakonu Jedi. A jej mistrz, mężczyzna o imieniu Sol, był jednym z czworga Jedi, którzy sprowadzili zagładę na klan sióstr. Jak zwykle Jedi uważali, że wszystko im wolno. Że stoją ponad prawem. Sol uparł się, że Osha zostanie jego padawanką i nie obchodziło go nic innego. Skrzywdził Mae. Skrzywdził Oshę. I w konsekwencji poległ z ręki swojej ukochanej uczennicy. Malden słuchała jego opowieści z coraz bardziej ponurą miną. Padawanka, która zabiła swojego mistrza? Takie rzeczy nie zdarzały się w holoksiążkach, w których się zaczytywała... Okazało się, że nie był to jednak koniec tej historii. Jedi znów wpadli na ich trop. Musieli salwować się ucieczką, a Qimir poszedł na układ z Oshą. Obiecał usunąć wspomnienia jej siostrze, za co Osha miała zostać jego nową uczennicą. Koniec końców jednak Osha uznała go za osobę niegodną zaufania i uciekła, by naprawić swój błąd i odnaleźć Mae. Qimir miał najwyraźniej słabość do kobiet, skoro tylko je wybierał na swoje „uczennice". Co ciekawe, z jego opowieści wynikało, że jedna z nich nawet nie zastanawiała dłużej nad jego propozycją, a druga mu zwiała. I gdzie w tym wszystkim miało być miejsce dla niej, Malden?

— Miałeś dwie uczennice, jasne — odezwała się. — Ale czego chcesz teraz ode mnie? Do czego ja jestem ci potrzebna?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

— Wiesz, jak to się mówi – do trzech razy sztuka... — odparł. — Nie jesteś ciekawa, czego ich uczyłem?

— Niespecjalnie — odrzekła szybko Malden, na co Qimir skrzywił się, niemal boleśnie. Znów myślała o nim jak najgorzej, ponieważ odpowiedział jej, co wydarzyło się na Khofar. Nie chciał przecież zabrzmieć, jakby się tłumaczył. Pragnął, żeby go po prostu zrozumiała... — Nie ciekawi cię, co stało się z tymi dwiema dziewczynami? — spytała nagle.

— Sięgałem Mocą ku Oshy i ku Mae, ale nie wyczułem żadnej z nich — mruknął mężczyzna. — Zresztą, nie dziwi mnie to. Jedi będą je ścigać. Pewnie ukrywają swoją obecność w Mocy.

Zupełnie, jak ty, dodał w myślach, intensywnie wpatrując się w Malden. Miała tyle okazji, aby w końcu przełamać się i użyć Mocy, ale ani razu tego nie uczyniła. Co było nie tak z tą kobietą?! Zupełnie nie potrafił jej rozgryźć...

— A ja... — Usłyszał nagle jej cichy, przepełniony bólem głos. — Czasem zastanawiam się, co teraz robiliby Aya i Dewlanna, gdyby nigdy mnie nie poznali... — Pociągnęła nosem. — Na pewno byliby szczęśliwi... I żywi — dodała ponuro. Znów pociągnęła nosem i prędko otarła oczy grzbietem dłoni, jakby robiła wszystko, aby tylko się nie rozpłakać. Spojrzała na Qimira, posyłając mu przepełniony smutkiem i goryczą uśmiech. — Wiesz, że gdy po raz ostatni widziałam Ayę, pokłóciłam się z nim?

Mężczyzna spuścił wzrok.

— Nie — odrzekł równie cicho. — Nie wiedziałem...

Malden zaśmiała się gorzko.

— Najlepsze jest to, że pokłóciłam się z nim o ciebie! Aya ostrzegał mnie przed tobą, ale ja nie chciałam słuchać! I do czego to doprowadziło? — Smętnie zwiesiła głowę. Włosy opadły jej na twarz, osłaniając ją przed wzrokiem Qimira. — Zresztą, po co ja to w ogóle mówię? Przecież ciebie i tak to nie obchodzi!

Lewa dłoń Qimira zwinęła się w pięść.

— Nieprawda! — zaprotestował.

— Więc dlaczego go zabiłeś?! — warknęła gniewnie Malden. — Dlaczego zabiłeś Dewlannę?! Byli moimi jedynymi przyjaciółmi!

— To też nie jest prawda! — syknął Qimir. — Aya w ogóle cię nie znał!

Kobieta smagnęła go wściekłym spojrzeniem.

— Aya mnie nie znał, oczywiście — rzuciła z ironią. — Za to ty pewnie znasz mnie najlepiej, co?!

Qimir skinął głową. Jakby przyznawał jej rację. Jakby to było takie oczywiste. Za kogo on się uważał, do cholery?! Gwałtownie poderwała się na równe nogi.

— Koniec rozmowy! — wrzasnęła.

Mężczyzna jednak nie pozwolił jej odejść. Podniósł się, chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie.

— Zdążyłem cię poznać — powiedział. — Znam twoje lęki i słabości. Wiem, co sprawia ci radość. Czy Ayę kiedykolwiek to interesowało? Czy przejmował się tym, że rani cię niemal każdym słowem? Dlaczego tak uparcie trwałaś u jego boku? To, co ten człowiek wygadywał o tobie, w żadnym razie nie zgadza się z Malden, którą ja znam. — Jego kciuk zaczął delikatnie gładzić skórę jej dłoni, aż kobieta miała spory problem, aby w pełni skupić się na jego słowach. — Może rzeczywiście jesteś nieco naiwna, ale chociaż czytasz te holoromanse, nie ma w tobie za kredyta romantyzmu, a charakter masz chyba z mandaloriańskiej stali !

Malden skrzywiła się i prędko cofnęła rękę. Nie była pewna, czy powinna się obrazić, czy podziękować mu za komplement.

— Dlaczego tak ciągnie cię do ludzi, którzy ciągle cię krzywdzą? — Nie dawał za wygraną Qimir. Przyglądał jej się spod zmarszczonych brwi, a jego spojrzenie przepełniała troska. — Ja...

— Co? Co ty?! — syknęła kobieta, przerywając mu. — Ty nigdy mnie nie skrzywdzisz?! Za późno! — wrzasnęła, uderzając go w pierś obiema dłońmi, zwiniętymi w pięści. — Oddaj mi moich przyjaciół, morderco! Aya miał rację! Mam nauczkę... — Chlipnęła, poddając się i w końcu pozwalając popłynąć łzom. Jej dłonie kurczowo zacisnęły się na materiale koszuli Qimira. Mężczyzna otoczył ją ramionami i przytulił. Pozwoliła mu na to. Po raz pierwszy, odkąd zabrał ją z Imbram. — Mam nauczkę... — Łkała, opierając policzek na jego piersi. — Dzięki tobie... Mam nauczkę... Już nigdy nie dam się nabrać na niczyją dobroć! Ani na oczka zbitej tooki! Żałuję tylko, że Aya i Dewlanna musieli przypłacić to życiem...

Qimir nie odpowiedział. Jak zareagowałaby, gdyby dowiedziała się, że jej przyjaciele jednak żyją? Ostatecznie by go znienawidziła, czy wręcz przeciwnie? Fakt, że myśli kobiety wciąż zajmował Aya, ranił go. Budził w nim uczucie... Zazdrości. Aya wcale na nią nie zasługiwał! W przeciwieństwie do niego! To o nim powinna myśleć, to on powinien pojawiać się w jej snach, nie Aya!

— Malden... — zaczął, ale usłyszawszy jego głos kobieta drgnęła, jakby dopiero zdała sobie sprawę, że ją obejmował i odskoczyła od niego gwałtownie. Odwróciła się plecami do niego, trąc oczy obiema dłońmi z taką siłą, jakby była wściekła na samą siebie, że znów zalała się łzami w jego obecności. Jakby czuła przez to wstyd... Ale przecież nie miała się czego wstydzić. Chciał ją jakoś pocieszyć, ale nie miał pojęcia, jak...

— Co to za planeta? — spytała nagle.

Qimir wzruszył ramionami, choć i tak nie mogła tego zobaczyć.

— Nawet, jeśli ci powiem, co to zmieni? — spytał.

— Przynajmniej będę wiedziała, gdzie się znajduję, do cholery! — wrzasnęła.

Usta mężczyzny wykrzywiły się w bolesnym grymasie.

— Ta planeta nie ma nazwy — odparł. — A przynajmniej ja jej nie znam. Jeśli chciałabyś... — Zawahał się. — Jeśli chciałabyś nadać jej jakąś nazwę, droga wolna — powiedział. Czy to zdoła ją pocieszyć?

Malden odwróciła się, spoglądając na niego z niedowierzaniem. Znów patrzył na nią wzrokiem zbitej tooki, jakby to ona wyrządziła krzywdę jemu, a on tylko błagał wzrokiem, aby więcej tego nie robiła i starał się ją jakoś udobruchać. Dlaczego jej to robił?! Dlaczego ją tak dręczył?! Doprowadzał ją do czarnej rozpaczy! To on był potworem i mordercą, a sprawiał, że miała wyrzuty sumienia przez to, że była na niego zła...

— Nienawidzę cię — syknęła, choć nie była to do końca prawda.

Qimir przyjął jej słowa bez mrugnięcia okiem, co jeszcze bardziej ją zezłościło, ponieważ pragnęła go zranić. Chciała, żeby cierpiał tak mocno, jak ona...

— Moja mistrzyni też mnie nienawidziła — odparł zupełnie bezbarwnym tonem. — Gdyby było inaczej, nie potraktowałaby mnie w ten sposób, prawda? Nie wyrzuciłaby mnie jak śmiecia... Nie pozostawiłaby na moich plecach tej blizny, próbując mnie zabić. Jak myślisz, Malden? Zasługiwałem na to?

Kobieta gwałtownie wciągnęła powietrze. Nie wiedziała... Nie miała pojęcia, co na to odpowiedzieć. Czego od niej oczekiwał? Że przyzna mu rację? Pogładzi go po główce i powie, że ponieważ został skrzywdzony, to jego czyny są w pełni usprawiedliwione? Że skoro Jedi wyrządzili mu krzywdę, to może mordować ich ile wlezie, bez żadnych konsekwencji? Oszalał?! Znała tylko jego wersję tej historii. W dodatku, mogła się założyć, że niepełną. Co powiedziałaby jego mistrzyni? Prawdziwy, czy nie, musiała mieć jakiś powód, żeby zwrócić się przeciwko niemu...

— Nie wiem — odparła w końcu. — Może ty mi powiesz? Co zrobiłeś swojej własnej mistrzyni, że była tak zdesperowana, że nie widziała innego wyjścia i uważała, że najlepiej będzie cię zabić?! Nie powiesz mi, że pewnego dnia po prostu stwierdziła, że już jej się znudziłeś i dlatego postanowiła pozbawić cię życia!

Qimir pobladł. Zapiekły go oczy. Czy to, co czuł pod powiekami, to były łzy? Poczuł, że wściekłość rozpala jego wnętrze. Wściekłość na tę głupią kobietę, na której tak ogromnie mu zależało! Pragnął, żeby go zrozumiała, żeby była przy nim, bo jak inaczej miał utworzyć wraz z nią diadę w Mocy?, a zamiast tego odnosił wrażenie, że ona z każdym dniem stawała mu się coraz bardziej odległa i obca...

— Ciesz się swoją wolnością, nie mając w galaktyce ani jednej bliskiej osoby! — wyrzucała mu zaciekle. — Tego przecież chciałeś, prawda?! Być wolnym! No to jesteś! Gratuluję!

— A jak twoje koszmary?! — warknął, zbliżając się do niej i spoglądając na nią gniewnie. — Minęły?!

Kobieta skuliła się, jakby w obawie, że ją uderzy. Skrzywiła się.

— Minęły... — przyznała niechętnie.

Qimir z niezwykłą delikatnością ujął ją pod brodę i uniósł jej głowę, aby na niego spojrzała.

— To dlatego — szepnął — że w głębi duszy przekonałaś się, że nie masz się czego bać. Ja wcale nie chcę cię skrzywdzić. Dlaczego nie chcesz się do tego przyznać przed samą sobą? Pamiętasz, co ci powiedziałem? Pozory mylą... Żaden Jedi nie da ci tego, co ja mogę ci dać...

— Niczego od ciebie nie chcę! — wrzasnęła Malden, odpychając go. — Chyba, że zwrócisz mi przyjaciół i mężczyznę, którego poznałam na Imbram! Możesz to zrobić?!

Qimir otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz zamknął je z powrotem. Rozmowy z nią przypominały czasem rozbrajanie bomby... Jeden fałszywy ruch i po nim...

— Tak myślałam — burknęła kobieta. Wyminęła go, zeskoczyła ze skał i ruszyła w stronę jaskini.

— Dokąd się wybierasz?! — zawołał za nią.

— Upić się! — odkrzyknęła.

Qimir na moment mocno zacisnął usta. Prędko ruszył za nią.

— Może najpierw byś coś zjadła? — spytał, siląc się na spokój, gdy już ją dogonił.

— Nie jestem głodna! — warknęła, a potem zasznurowała usta, jakby zamierzała już nigdy się do niego nie odezwać.

— Malden... — Wyciągnął ku niej dłoń, ale bez słowa trzasnęła go po palcach i przyspieszyła kroku. Przemknęło mu przez myśl, że choć Oshę przepełniał gniew, choć ostatecznie poddała się Ciemnej Stronie Mocy, która zdołała w końcu skruszyć jej opór, to Malden... Och, ta kobieta to było dosłownie wcielenie chaosu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top