Rozdział XVII
Shinta naprawdę dotrzymał słowa, co nadal zdumiewało Ayę. Mężczyzna nie był pewien, co o nim myśleć. Chłopak nie zachowywał się jak Jedi, których dane mu było poznać wcześniej. Nie było w nim ani grama próżności, czy poczucia wyższości. Nie patrzył na nikogo z góry, a co najważniejsze, naprawdę pragnął mu pomóc. Aya z początku sądził, że jego zachowanie wynika z faktu, że był po prostu tak młody, niedoświadczony i... Nieco naiwny. W tym ostatnim zresztą przypominał mu Malden. Jednak, gdy wraz z Dewlanną poznali jego towarzyszy, Nautolankę oraz dwoje Rodian, okazało się, że wszystkich równie głęboko zmartwiła wieść o zniknięciu Malden, choć przecież nawet jej nie znali. Aya poczuł się niczym przeniesiony nagle do innej rzeczywistości. Bał się, że trafił na grupkę dziwacznych fanatyków, ale oni chyba naprawdę głęboko wierzyli w to, co robią. Skontaktowali się z główną świątynią na Coruscant, wyjaśnili w czym rzecz, i jakiś typ z wystającą szczęką, który był chyba asystentem kogoś ważniejszego, kazał im natychmiast udać się w podróż do stolicy galaktyki. W ten sposób Aya znalazł się ponownie na pokładzie „Ekscentrycznego Danse'u", tym razem z Shintą zajmującym miejsce za sterami statku. Ayi mimo wszystko ciężko było na to patrzeć. To miejsce zawsze należało do Malden i tak już powinno pozostać... Westchnął ciężko, co nie uszło uwagi młodszego mężczyzny. W końcu, tylko oni dwaj znajdowali się w kokpicie. Dew odpoczywała w swojej kajucie po tym, jak cała czwórka Jedi wymęczyła ją, usilnie starając się pomóc jej odzyskać wspomnienia. Każdy miał na to inny pomysł, ale ich chęci nie zdały się na wiele, a jedynie doprowadziły ogromną Wookiee do koszmarnego bólu głowy. Ponieważ ich starania nie przyniosły żadnego efektu, Shinta stwierdził, że najlepiej będzie, jeśli Dew zajmie się mistrzyni Rwoh. Aya nie miał pojęcia, kim była ta cała mistrzyni, nie śledził jakoś specjalnie wiadomości związanych z Zakonem Jedi, ale musiała chyba być kimś ważnym, ponieważ Jedi wymawiali jej nazwisko z niezwykłą powagą oraz szacunkiem. Ależ go zaszczyt kopnął... Spotkać zakonową szychę... Iluż zwykłych śmiertelników dostąpiło tak ogromnego zaszczytu?
— Coś nie tak? — spytał nagle Shinta. — Wyczuwam, że jesteś bardzo... Zdenerwowany.
— Też byś był, gdyby twoja przyjaciółka zniknęła bez śladu — burknął Aya bez zastanowienia.
Shinta skinął głową.
— Zapewne — zgodził się dyplomatycznie.
Aya skrzywił się. Miał nadzieję, że w żaden sposób nie uraził chłopaka...
— Przepraszam — rzucił. — Nie chciałem być niemiły... Wiem, że wasze zasady nie zezwalają wam na przyjaźń, miłość, czy inne tego typu przyziemne sprawy...
Jedi spojrzał na niego, uśmiechając się łagodnie.
— Nic z tych rzeczy! — odrzekł. — To bardzo częsty błąd w postrzeganiu zasad Zakonu Jedi. Nie są nam obce przyjaźń, ani miłość. Podobnie jak inni opłakujemy naszych zmarłych przyjaciół, ale niesie nam pociechę myśl, że zjednoczyli się z Mocą, a w Mocy nie ma końca, więc już zawsze będą z nami. Nie tolerujemy jedynie chorobliwego przywiązania. Prowadzi ono do zazdrości, rozpaczy, nienawiści, a w konsekwencji na Ciemną Stronę Mocy.
Aya z zaciekawieniem uniósł do góry lewą brew.
— Czyli co, nie praktykujecie celibatu?
Shinta zarumienił się lekko.
— Ależ skąd — odrzekł. — Kontakt fizyczny nie jest nam zabraniany. Za obopólną zgodą, rzecz jasna.
Kapitan „Ekscentrycznego Danse'u" prychnął. Zmarszczył brwi.
— Czyli, jeśli jakaś kobieta wpadnie mu w oko, Jedi może się z nią przespać bez żadnych konsekwencji? — spytał.
Shinta niepewnie skinął głową. Choć ledwo go znał, Aya wydawał mu się czasem straszny... Niczym rozjuszony rancor. I dokąd w ogóle zmierzała ta konwersacja? Romantyczne związki nie były czymś pożądanym w Zakonie Jedi, ale często przymykano na nie oko, ponieważ zwykle zostawały zrywane, nim zdążyły przerodzić się w coś głębszego i trwalszego. Jeśli ktoś nie był na to gotowy, Rada podejmowała decyzję za niego, i przeważnie odsyłano kochanków do mniej lub bardziej oddalonych świątyni, aby uczucie naturalnie wygasło.
— A co, jeśli jakiś Jedi się zakocha? — drążył dalej Aya.
— Na pewno nie porywa obiektu swoich uczuć, jeśli o to ci chodzi — odparł ostrożnie Shinta.
Aya splótł ramiona na piersi.
— Niech będzie — mruknął. — Ale co się z nim wtedy dzieje? Jeśli należy do Zakonu, to ożenić się raczej nie może, prawda?
Młody Jedi zmarszczył brwi. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się dyskutować o podobnych sprawach.
— Nie, raczej nie — powiedział powoli. — Wtedy taki Jedi musiałby pewnie wybrać, czy nadal pragnie należeć do Zakonu, czy raczej spędzić życie u boku osoby, którą kocha. Ale nigdy nie słyszałem, żeby jakiś Jedi opuścił Zakon ze względu na to, że się zakochał. Podejrzewam, że takie sytuacje się raczej nie zdarzają...
Aya roześmiał się, lekko poklepując młodszego mężczyznę po plecach.
— Cóż, co prawda nie znam się za bardzo na waszych kodeksach i regulaminach, ale myślę, że takie sytuacja mają miejsce zdecydowanie częściej, niż przypuszczasz. Może po prostu ktoś je tuszuje? Pewnie wolelibyście się nie chwalić, że ktoś opuścił tak zacną organizację...
Shinta zmarszczył brwi. Aya ewidentnie nie przepadał za Jedi. Wyglądało na to, że był ogromnie zdesperowany, skoro w ogóle zwrócił się do nich o pomoc. Nie zamierzał jednak wszczynać kłótni. Zdecydowanie lepiej będzie po prostu pokazać Ayi, że to on się myli, prawda?
— Może masz rację — zgodził się. Zanim jednak starszy mężczyzna zdołał dorzucić od siebie kolejną uwagę, Jedi ubiegł go: — Czy i ja mógłbym teraz o coś zapytać? — zagaił.
— Jasne, młody — rzucił Aya, wzruszając ramionami. — Pytaj.
— Czy Malden na pewno jest dla ciebie jedynie przyjaciółką? — wypalił Shinta. — Wyczuwam, że wiążą cię z nią ogromnie silne więzy. Najprawdopodobniej dlatego udało ci się samemu odzyskać wspomnienia, bez pomocy Jedi.
Aya na moment przymknął oczy. Czy Malden była dla niego jedynie przyjaciółką? Na pewno nie. Była dla niego o wiele ważniejsza. Kochał ją. Ale nie w ten romantyczny sposób. Kochał ją jak młodszą siostrę. Była mu równie bliska, co Rin.
— Nie — odparł. — Jest dla mnie jak siostra.
Shinta rozpromienił się.
— Może chciałbyś mi o niej opowiedzieć? — spytał. — Czasem to pomaga...
Aya zerknął na niego i skrzywił się. Wcale nie miał ochoty o niczym mu opowiadać, ale chłopak jakoś tak... Niech go! Wzbudzał jego zaufanie. Więc Aya w końcu poddał się i opowiedział mu o swojej siostrze, która została zamordowana i o Malden, którą wkrótce potem poznał na Batuu. Nie była to jednak wyjątkowo emocjonująca czy porywająca historia. Znajomy polecił mu ją jako pilotkę i tyle. Nie było żadnych fajerwerków, czy miłości od pierwszego wejrzenia. Malden była młoda, jeszcze niedoświadczona, ale usiłowała udawać pewną siebie, niezależną i nieprzejmującą się niczym kobietę. Na początku wcale nie dogadywali się najlepiej, ale z czasem udało im się znaleźć wspólny język, który, swoją drogą, opierał się głównie na dogryzaniu sobie nawzajem, ale oboje tacy już byli. Aya nie chciałby niczego zmieniać. Ponieważ bezustannie wspomniał Rin oraz to, co jej zrobiono, i nadal obwiniał się, że nie potrafił jej pomóc, chciał oszczędzić podobnego losu Malden. Dlatego zawsze zachowywał czujność, gdy widział ją w towarzystwie obcych facetów. Pragnęła uchodzić za rozważną, ale tak łatwo było ją omamić i skrzywdzić...
Shinta najwyraźniej wyobrażał sobie coś innego, ponieważ gdy Aya skończył mówić, wyglądał na nieco... Rozczarowanego. Może on też spodziewał się namiętnego romansu rodem z holoksiążki?
— Rozumiem — odparł z powagą. — W Malden widzisz szansę, żeby ocalić swoją siostrę, ocalić Rin, ale...
— Nie, źle mnie zrozumiałeś! — przerwał mu Aya. Nerwowo przeczesał włosy palcami. — Teraz chodzi wyłącznie o Malden! Nie cofnę się w czasie, nie uratuję Rin, ale Malden nie mogę stracić, rozumiesz?! Nie mogę... — Mężczyzna zawahał się. Co właściwie chciał powiedzieć? Nie może drugi raz przechodzić przez to samo... Tym razem chyba by tego nie przeżył... Na policzkach poczuł dziwną wilgoć. Co to? Łzy? Pociągnął nosem. Nie! Był w końcu mężczyzną, nie będzie się rozklejał! Otarł oba policzki grzbietem dłoni.
Shinta uśmiechnął się łagodnie.
— Płacz to nic złego — powiedział, zupełni jakby czytał w jego myślach. Zresztą, może to właśnie robił? Kto go tam wie... — Też może przynieść ulgę. Jeśli chciałbyś pobyć sam, możesz wrócić do swojej kajuty. Myślę, że poradzę sobie z pilotowaniem twojego statku...
Aya westchnął ciężko. Uśmiechnął się kwaśno.
— Taki miły jesteś, że aż się boję, jaki mi za to wszystko wystawisz rachunek...
Shinta zamrugał. Wciąż się uśmiechał, ale wyglądał na nieco zdezorientowanego.
— To znaczy? — zapytał powoli.
— Jakie macie stawki? — spytał kapitan „Ekscentrycznego Danse'u", marszcząc brwi. — Co łaska? — Wyrzucał sobie, że mógł zapytać o to przecież na samym początku, ale wtedy był w stanie myśleć wyłącznie o Malden. Rozsądek włączył mu się na powrót dopiero, gdy zdołał się nieco uspokoić. — Ile bierzecie za waszą pomoc? Skoro lecimy aż na Coruscant, to podejrzewam, że sporo... Ale trudno, nawet gdybym musiał sprzedać statek... Jakoś to przeżyję.
Młody Jedi rozdziawił szeroko usta ze zdumienia. Najwyraźniej Aya nie dość, że nie lubił Jedi, to na dodatek uważał ich za zwykłych najemników, których każdy może sobie kupić za odpowiednią cenę. To go... Cóż. Nieco zabolało.
— Jedi nie pobierają opłat za pomoc innym — wykrztusił.
— To z czego wy się utrzymujecie?!
Shinta wzruszył ramionami.
— Finansuje nas rząd Republiki. Mamy za zadanie pomagać wszystkim jej obywatelom. Od tego jesteśmy. Jeśli kiedykolwiek ktoś żądał od ciebie opłat za pomoc, twierdząc, że jest Jedi, to bardzo mi przykro, ale oszukał cię. Jedi nie postępują w ten sposób.
— Jakże szlachetnie... — mruknął Aya.
Ciekawe, czy przełożona Shinty na Coruscant, ta cała mistrzyni Rwoh, myśli tak samo. Chyba, że Jedi nie mają żadnych przełożonych... Jak właściwie funkcjonuje ten ich cały Zakon? Aya nigdy się tym tak naprawdę nie interesował. Słyszał o mistrzach, padawanach, rycerzach (w towarzystwie Malden ciężko było o tym nie słyszeć), ale jakoś... Nie miał ochoty zagłębiać się w temat. Było to trudne, biorąc pod uwagę tak gadaninę jego pilotki jak i ogólnogalaktyczne uwielbienie dla Jedi, ale nie niewykonalne. Na moment w kokpicie zapadła niezręczna cisza. Aya nie lubił ciszy. Malden zwykle nie zamykała się japa, bo uwielbiała gadać o tych wszystkich romantycznych historiach, które ciągle czytała, ale Shinta, podobnie jak on, raczej milczał z tym swoim pogodnym uśmiechem, który praktycznie w ogóle nie schodził z jego twarzy. No, chyba, że Aya o coś go wypytywał. Wtedy Jedi udział mu długich i wyczerpujących odpowiedzi.
— Skąd ta blizna? — spytał w końcu, nie mogąc znieść, że cisza tak bardzo zaczęła się przedłużać, a już wcześniej zauważył podłużną bliznę na policzku młodego Jedi.
Shinta skrzywił się nieznacznie. Pytanie Ayi najwyraźniej przypomniało mu o jakiejś nieprzyjemnej sytuacji, o której wolałby raczej nie pamiętać...
— To... — Chłopak zawahał się. Czasem odnosił wrażenie, że blizna na jego policzku wciąż parzy, pulsuje bólem, choć to przecież niemożliwe. Miał ją już od dobrych kilku lat. Z własnej winy. To raczej wstyd tak go palił. — Byłem nieostrożny i zbyt pewny siebie. Ale za powstaniem tej blizny też nie kryje się jakaś wyjątkowo emocjonująca historia. — Wzruszył ramionami. — Na jednym z treningów z moim mistrzem uparłem się, aby walczyć prawdziwymi mieczami świetlnymi, zamiast treningowymi. Uważałam, że jestem już na tyle dorosły i doświadczony, że sobie poradzę. Choć mistrz na początku nie chciał się zgodzić, w końcu uległ moim namowom. Jak można się było spodziewać, pojedynek przegrałem, a na pamiątkę pozostała mi właśnie ta blizna. — Przesunął czubkiem palca bliźnie powstałej od ostrza miecza świetlnego. — Ot, cała historia.
Aya ze zrozumieniem pokiwał głową, ale Shinta nie dodał już niczego więcej, więc on także zamilkł. Rozmowa znów przestała się kleić. Dopóki mówili o czymkolwiek, Aya choć na chwilę zapominał o martwieniu się o Malden, a teraz wszystkie natrętne myśli wróciły do niego ze zdwojoną siłą. Czy ona w ogóle jeszcze żyła? Chyba po raz pierwszy w życiu żałował, że nie jest wrażliwy na Moc. Gdyby miał w sobie choć odrobinę Mocy, mógłby wyczuć, czy wszystko z nią w porządku. Podobno Jedi potrafili takie rzeczy. Ale on nie był Jedi, więc pozostało mu jedynie wpatrywanie się w długie, rozmazane smugi, w które w nadprzestrzeni zmieniały się gwiazdy. Westchnął ciężko. Zanosiło się na naprawdę długą podróż...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top