Rozdział XVI
Według legendy Abeloth była czymś na kształt bogini Sithów. Nazywano ją także „Królową gwiazd" lub „Siewczynią chaosu". Władała Ciemną Stroną Mocy. Pierwotnie była podobno służącą potężnych Jedynych, którzy zamieszkiwali nieznaną lesistą planetę. Z biegiem lat stała się jednak Matką, która utrzymywała pokój między Ojcem, Synem i Córką. Stała się częścią rodziny, ale wciąż pozostała śmiertelniczką. Nie chcąc utracić swej cennej rodziny, w desperackiej próbie zachowania życia, które tak mocno kochała, napiła się z Chrzcielnicy Mocy i wykąpała się w Basenie Wiedzy. Te działania zniszczyły ją, przemieniając Matkę w wynaturzony, nieśmiertelny byt, znany jako Abeloth. Jedynym udało się ją uwięzić i zapieczętować, choć nikt nie wiedział, gdzie. Mówiło się, że Abeloth wciąż stara się uwolnić ze swego więzienia. Sama nie jest jednak w stanie tego uczynić. Gdy jednak wyczuje odpowiednio silnego użytkownika Mocy, zsyła na niego wizje i dręczy go w snach, obiecując potęgę w zamian za uwolnienie jej ze świątyni, w której została zapieczętowana. Zwykle przedstawiano ją jako kobietę o srebrnych włosach i czarnych, zionących pustką oczach, a także przerażającej szczęce, pełnej ostrych kłów, zdolnych rozszarpać każdą żywą istotę na strzępy...
Malden aż się wzdrygnęła. Skoro Qimir jej o tym opowiedział, nietrudno domyślić się, że to właśnie na wizerunku Abeloth wzorował wygląd swojej maski. Pytanie tylko, po co? Jaki to miało sens?
— Chcesz być jak ona? — spytała. — Chcesz siać chaos?
Mężczyzna spojrzał na nią. Wyglądał na szczerze zdumionego.
— Nie — odrzekł. — Chcę po prostu żyć po swojemu.
Malden groźnie zmarszczyła brwi. Jej oczy zabłysły.
— Więc po co cała ta maskarada?! — zawołała, nieświadomie z każdym słowem podnosząc głos. — Kto ci zabraniał żyć po swojemu?! Jedi, którzy cię wychowali i dali ci dom?!
Qimir pobladł. Jego szczęki zacisnęły się mocno. Jedi dali mu dom...? Malden nie miała o niczym pojęcia, a jej słowa doprowadzały go do szału! Ledwo był w stanie panować nas sobą, a ona pozostawała zimna i niedostępna, zupełnie inaczej niż Osha...
— Zachowujesz się jak rozwydrzone dziecko! — dodała kobieta, co całkowicie przepełniło czarę goryczy.
Mężczyzna poderwał się na równe nogi.
— Jedi odebrali mi dzieciństwo! Odebrali mi wszystko! — wrzasnął, choć sam nie pamiętał, kiedy ostatnim razem podniósł na kogoś głos. Malden mogła pogratulować samej sobie. Skutecznie udało jej się wyprowadzić go z równowagi. Tylko, dlaczego to jemu sprawiło to ból? W dodatku, kobieta wcale nie pozostała mu dłużna.
— Odebrali ci wszystko?! — zawołała. — To zupełnie tak, jak ty mnie! I jak się z tym czujesz, morderco?!
Rzuciła się ku niemu, na oślep tłukąc go pięściami po piersi i ramionach. Jej zachowanie sprawiło, że Qimir natychmiast ochłonął. Pozwolił, aby wyładowała na nim całą swą wściekłość i ból, a gdy stwierdził, że już dość, chwycił ją za nadgarstki i przyciągnął ku sobie. Wykonał gest, jakby chciał wziąć ją w ramiona, ale jej twarz była tak napięta i blada, a jej oczy błyszczały tak dziwnym blaskiem, że westchnął tylko i puścił jej dłonie. Malden odsunęła się od niego prędko.
— Nadal nie rozumiem... — jęknęła. — Moi przyjaciele... Ci Jedi...
— Zrobiłem, co musiałem — odparł krótko Qimir.
Kobieta cała aż poczerwieniała na twarzy.
— Jasne! — wrzasnęła. — Bo każdy musi czasem zabić jakiegoś Jedi!
Szczęki Qimira zacisnęły się, ale jego oczy... Znów patrzył na nią wzrokiem zbitej tooki, tak samo jak na pokładzie statku Ayi. Czy to też była jedynie gra? Pozory? Miała wrażenie, że jej serce za chwilę pęknie na miliony maleńkich kawałeczków. Nagle zapragnęła przytulić się do Dewlanny, ukryć twarz w jej sierści i udawać, że cały wszechświat nie istnieje... W tej cholernej jaskini przekonała się, że nawet najgorsze koszmary mogą się ziścić. Przecież to ona sprowadziła Qimira na statek Ayi... Wszystko, co wydarzyło się później było jedynie konsekwencją jej działań... Pomimo tego... Nienawidziła Qimira! I nienawidziła samej siebie za to, że nienawidzi jego, ponieważ wiedziała, że nienawiść często, zbyt często, prowadzi do zemsty, a ona nie chciała się na nikim mścić. Pragnęła po prostu prowadzić spokojne, czasem nieco nudnawe życie na pokładzie „Ekscentrycznego Danse'u", więc dlaczego Moc musiała ją aż tak doświadczać?! Czy śmierć jej przyjaciół miała stanowić swego rodzaju karę dla niej?! Jaki to miało sens?! Dlaczego gdziekolwiek się nie pojawi, tylko sprawia wszystkim kłopoty?! Aya i Dew zginęli przez nią... Tego już nic nie naprawi.
— Nie mam już nikogo... — jęknęła, jak mała dziewczynka wpychając pięści do oczu, żeby się nie rozpłakać. Po chwili jednak pomyślała, jakie to egoistyczne z jej strony. Może to wcale nie śmierć jej przyjaciół ją smuci, a fakt, że przez to została już zupełnie sama we wszechświecie... Nie zasługiwała na przyjaźń Ayi ani Dewlanny...
Qimir zbliżył się do niej, kładąc dłoń na jej ramieniu.
— Jesteś wolna — powiedział, jakby w ten sposób pragnął ją... Co? Pocieszyć? Marnie mu to wyszło. — I... Masz mnie. Mogę ci pomóc...
Malden miała ochotę go udusić. Gdyby gdzieś w pobliżu leżał jego miecz świetlny, pewnie sięgnęłaby po niego z zamiarem pozbawienia go głowy, a gdyby naprawdę to zrobiła, tylko jeszcze bardziej znienawidziłaby samą siebie... Czy to oznaczało, że zaczynała popadać w szaleństwo? Jakie to dziwne, że jej uczucia potrafiły zmienić się tak drastycznie, dosłownie z dnia na dzień. W jednej chwili Qimir był jej dobrym kompanem, a może... Może nawet kimś więcej, a w następnej stał się mężczyzną, którego widoku nie potrafiła znieść. Do którego czuła wyłącznie odrazę.
— Obejdzie się! — syknęła, niecierpliwie strząsając jego dłoń z ramienia. — Już dość mi pomogłeś!
Mężczyzna cofnął się, wyczuwając bijącą z jej głosu pogardę. Nie była aż tak naiwna, jak na początku sądził. Czuła do niego wstręt i obrzydzenie, ale przynajmniej przestała się go bać. Widoku strachu w jej oczach chyba by nie zniósł... Malden minęła go, ruszając w stronę koi, ale w połowie drogi zatrzymała się i odwróciła powoli, jakby o czymś sobie przypomniała.
— Na Imbram... — zaczęła zduszonym głosem. — Czy... Którekolwiek twoje słowo było szczere? A wtedy, gdy kupiłeś mi baha i zastał nas deszcz... Wziąłeś mnie za rękę. Pamiętasz to w ogóle? — Qimir powoli skinął głową. — Wyglądałeś wtedy jak uradowany chłopiec... Ująłeś mnie tym za serce... Czy to także była gra? Część twojej manipulacji?
Mężczyzna zamrugał. Ciekawe, że wspomniała akurat o tej sytuacji, a nie o ich pocałunku. Jej słowa zabolały go, ale postanowił zaryzykować jeszcze raz. Zbliżył się do niej ostrożnie i delikatnie ujął jej dłoń, zupełnie jak wtedy, splatając ze sobą ich palce. Malden zadrżała.
— Nie jestem Jedi — odparł, spoglądając głęboko w jej jasne, błękitne oczy. — Niczego nie udaję. Więc sama odpowiedz sobie na to pytanie.
Kobieta gwałtownie wciągnęła powietrze, wyszarpując dłoń z uścisku jego palców. Odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę koi, po drodze potykając się o własny plecak. Spojrzała na niego, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego istnienia i zastanawiała się, co on tam właściwie robi...
— No tak — rzucił Qimir. — Wybacz, zapomniałem. To chyba twój plecak, prawda? — spytał. — Zabrałem go z twojej kajuty. Pomyślałem, że może ci się przydać.
Malden bez słowa chwyciła bagaż i usiadła na koi. Plecak był dość lekki, więc Qimir zastanawiał się, co takiego mogła w nim trzymać, ale już po chwili jego ciekawość została zaspokojona. Kobieta wyciągnęła ze środka datapad i butelkę jakiegoś alkoholu. Zauważył, że butelka była pełna, jakby kobieta zostawiła ją sobie na czarną godzinę. Uśmiechnął się półgębkiem. Malden była... Doprawy niezwykle interesującą osobą.
— Kto nosi w plecaku flaszki jako towar pierwszej potrzeby? — zapytał ze szczerym zdumieniem.
Malden posłała mu mordercze spojrzenie.
— A kto porywa kobiety i przetrzymuje je w jaskiniach? — burknęła.
Qimir tylko westchnął. Niech będzie. Słuszna uwaga. Punkt dla niej. Kobieta prędko odkręciła butelkę i wzięła kilka potężnych łyków alkoholu, krzywiąc się przy tym okropnie. Oczy mężczyzny rozszerzyły się lekko.
— Co to? — spytał. — Lum?
Malden otarła usta grzbietem dłoni i spojrzała na niego wyzywająco. Może też miał ochotę? Chciał, żeby go poczęstowała? Ha! Niedoczekanie!
— Lum — burknęła. — Najlepszy — dodała, uśmiechając się złośliwie.
— Bo najtańszy? — spytał od niechcenia Qimir, drocząc się z nią.
Malden skrzywiła się. Prędko zakręciła butelkę, jakby nagle przeszła jej ochota na alkohol.
— Pieprz się! — syknęła.
— Z tobą? — zapytał Qimir, zanim zdążył ugryźć się w język. Malden zamarła, wpatrując się w niego rozszerzonymi oczami. Jej twarz najpierw przybrała kolor popiołu, a następnie poczerwieniała niczym dojrzała zoochjagoda. Mężczyzna wzruszył ramionami, postanawiając kontynuować tę... Grę. Perspektywa trzymania jej w ramionach wcale nie była taka znów zła. Wręcz przeciwnie. Wydawała się wyjątkowo... Kusząca. — Aktualnie nie ma tu nikogo oprócz nas, więc wybór mam dość mocno ograniczony. — Usiadł na kilku kocach, ułożonych na podłodze jaskini, gdzie ostatnimi czasy zwykł sypiać. Zachęcająco poklepał jedną z poduszek. — Jeśli masz ochotę, zapraszam. Nie krępuj się.
Malden tylko prychnęła, odwróciła się do niego tyłem i zakopała pod kocami, tuląc do piersi flaszkę i datapad, jakby te były jej największymi skarbami. Qimir zachichotał.
— Rozumiem, że to znaczy nie — powiedział. — Może innym razem?
— Może nigdy! — Nadeszła nieco stłumiona odpowiedź spod koców.
Qimir uśmiechnął się ponownie, choć spod warstwy ciepłych pledów kobieta nie mogła tego ujrzeć. Lubił się z nią droczyć. Twierdziła, że to on gra, udaje, że nią manipuluje, ale czy sama także nie miała wielu twarzy? Każdy czasem grał kogoś, kim wcale nie był. Każdy kimś manipulował. Każdy udawał kogoś innego. Co w tym złego? Zwłaszcza, jeśli w podobny sposób można było osiągnąć upragniony cel? Tak już była stworzona ta galaktyka. Albo umiano się do tego dostosować, nauczyć się oszukiwać, tworzyć własne reguły, a potem łamać je, gdy tylko przyjdzie nam na to ochota, albo przepadało się z kretesem... On po prostu nie zamierzał przestrzegać zasad narzuconych przez Jedi. Pod każdym innym względem zawsze... To znaczy, przeważnie, był z nią szczery. W dodatku, kiedy się poznali, Malden pragnęła pokazać mu się od jak najlepszej strony, temu nie mogła zaprzeczyć. Czy więc to także była jedynie gra? Wyszło na jaw, że posiada także drugą twarz. Wcale nie była uległą, gotową zgodzić się na wszystko kobietą...
— Malden? — zagadnął, ponieważ myśli o niej zawładnęły nim tak mocno, że był pewien, że dziś nie zdoła już zasnąć. — Malden... — Spróbował jeszcze raz, specjalnie przeciągając samogłoski, ale odpowiedź nie nadeszła. Zmarszczył brwi. Była na niego wściekła, wyczuwał to, ale skoro udało im się dziś porozmawiać, sądził, że skończyła już z tym dziecinnym obrażaniem się i nie odzywaniem do niego. Zerknął w stronę koi. W bladym świetle paneli jarzeniowych nie dostrzegł żadnego ruchu, co nieco go zaniepokoiło. Podniósł się i prędko podszedł do posłania. Powoli odsunął koce i wtedy ujrzał, że kobieta leżała na boku, miała zamknięte oczy i oddychała spokojnie oraz miarowo. Po prostu zasnęła... W ramionach wciąż tuliła swój datapad oraz butelkę. Skrzywił się mimowolnie. Przypomniał sobie, jak pewnej nocy został w jej kajucie na pokładzie „Ekscentrycznego Danse'u", ponieważ śniły jej się koszmary, których, wychodzi na to, sam był przyczyną. Zbudził się wtedy, czując, jak jej dłoń gładzi go po włosach. Wspomniał brzmienie jej głosu, gdy powiedziała, że dobrze go widzieć, sposób, w jaki zawsze wymawiała jego imię... Chyba... Chyba mu tego brakowało. Delikatnie, tak, aby jej nie zbudzić, uwolnił z jej uścisku datapad oraz butelkę i postawił je obok koi, żeby widziała je, gdy się zbudzi i nie pomyślała, że je ukradł lub wyrzucił. Musnął czubkami palców dłoń kobiety. Dlaczego jej ramiona nie chciały już obejmować jego? Pogładził pasma jej długich włosów. Nie przypominała Mae. Ani Oshy. Zresztą, dlaczego miałaby je w czymkolwiek przypominać? Każda z nich była inna, na swój sposób wyjątkowa, choć to prawda, że z Mae dogadywał się zdecydowanie najgorzej. Gardziła nim, zawsze szukała drogi na skróty, chciała wszystko robić tak, aby nie musieć się wysilać. W dodatku, przepełniał ją strach. Nie była też tak silna Mocą, jak na początku sądził. Osha była zdecydowanie potężniejsza. Ale Mae poświęciła się dla niej. Pozwoliła, aby usunął jej wspomnienia i dobrowolnie oddała się w ręce Jedi. Siostrzana miłość wzięła w niej górę nad chęcią zemsty. Mógł to jedynie podziwiać. Jak się jednak okazało, Osha też nie potrafiła tak łatwo zapomnieć o Mae. Siostra była dla niej ważniejsza niż Moc, niż Potęga Dwóch. Niż on. A Malden? Co dla niej okaże się najważniejsze? Pragnął, aby wybrała jego, ale obawiał się, że ona również mogłaby wybrać kogoś innego – swoich przyjaciół. Dlatego nie zdradził jej, że Aya i Dewlanna wciąż żyją. Dlatego wymazał im wspomnienia. Malden była przekonana, że nie ma już dokąd wracać, więc może łatwiej będzie jej przyjąć to, co miał jej do zaoferowania...?
Spojrzenie Qimira przesunęło się na usta kobiety, teraz lekko rozchylone. Jeszcze nie tak dawno nie protestowała, gdy je całował. Wręcz przeciwnie, gorąco i z pasją oddawała mu pocałunki... Przysiadł na koi. Nie potrafił przestać się w nią wpatrywać. Choć uważała się za słabą, myliła się. Była niesamowicie silną kobietą. Bez względu na to, jak według niej zła i beznadziejna zdawała się sytuacja, w której się znalazła, nie pozwalała się złamać. Przez moment miał ochotę położyć się obok niej i wziąć ją w ramiona, aby móc ponownie poczuć przy sobie ciepło jej ciała, ale zrezygnował z tego pomysłu. Rozbawiła go jednak myśl, że gdyby Malden obudziła się, czując go przy sobie, pewnie znów dostałby po głowie. Założył za jej ucho kosmyk jasnych włosów i otulił ją kocami.
—Dobrej nocy, Malden — wyszeptał, a następnie wrócił na swoje posłanie. Przez pewien czas kręcił się z boku na bok, nie mogąc zasnąć, aż w końcu zupełnie zrezygnował z prób zapadnięcia w sen. Leżąc na wznak, z jedną ręką wsuniętą pod głowę, w ciemności wpatrywał się w sufit jaskini, wsłuchując się w cichy szmer oddechu Malden. Cóż... To będzie bardzo długa noc...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top