Rozdział XV

Qimir był Sithem. A Sithowie stanowili odwiecznych wrogów Jedi. Tyle Malden wiedziała z holoksiążek, które do tej pory przeczytała. Ale niemal w każdej z nich Sithowie opisywani byli jako odrażające kreatury, krwiożerczy mordercy o chorobliwie żółtych oczach, a Qimir wyglądał tak... Zwyczajnie. Jak mężczyzna, którego mogłaby poznać w porcie, w barze, czy gdziekolwiek indziej. Nie pasował do opisów potworów, których miała pełną głowę. Ale sam powiedział jej, że był kiedyś Jedi. A teraz jest Sithem... Może znów ją okłamał? Mówił jej tak wiele rzeczy, że nie potrafiła już oddzielić prawdy od kłamstw. Zresztą, spora część tego, co od niego usłyszała, nie miała żadnego sensu. Na przykład to, że chce akurat jej. Do czego? Co takiego planował z nią zrobić? Złożyć ją w ofierze sithańskim bóstwom? Albo to gadanie o jej talencie... Czego niby mógł jej zazdrościć? Jakiego talentu, do cholery? Gdyby dysponowała choć odrobiną jakiegokolwiek talentu, zwiałaby stamtąd czym prędzej. Tymczasem mało tego, że nie miała pojęcia, gdzie Qimir ją przetrzymuje, to na dodatek nie wiedziała nawet na jakiej planecie! Przez kilka, a może kilkanaście dni nie ruszyła się z posłania, na którym się ocknęła. Na początku Qimir kręcił się ciągle w pobliżu, udawał troskliwego, zupełnie jak na Imbram, pytał, czy wszystko w porządku, czy jej wygodnie, czy ma wszystko, czego potrzebuje, usiłował wciągnąć ją do rozmowy, jakby byli przyjaciółmi... Ale nic nie było w porządku, bo zabił jej przyjaciół, a ją samą uwięził w tej... Jaskini. Kiedy dotarło do niego, że Malden najwyraźniej nie ma ochoty z nim rozmawiać, ograniczył się jedynie do przynoszenia jej jedzenia, które zawsze zostawiał w tym samym miejscu – na czarnej, duraplastowej skrzynce, ustawionej po prawej stronie koi. Przestał jednak zmuszać ją do jedzenia oraz picia. Zostawiał wodę oraz pożywienie obok koi i po prostu czekał, aż głód oraz pragnienie wezmą w niej górę nad dumą oraz złością i sama po nie sięgnie. Nie znosiła go za to. Nie znosiła za wszystko, co jej zrobił. Za to, że od samego początku ją oszukiwał. Bawił się nią. Nawet za to, że jeden dzień zmieniał się w kolejny, a czas nie stanął w miejscu przez śmierć Ayi i Dewlanny. Zastanawiała się, jak to się stało, że wcześniej darzyła choćby odrobiną sympatii kogoś tak fałszywego jak on... Ale potem przyłapywała go na tym, że gapił się na nią z jakimś dziwnym, łagodnym uśmiechem błądzącym na ustach, albo nocą, gdy sądził, że zasnęła, okrywał ją kocem, jakby martwił się, że zmarznie... W takich chwilach znów przypominał człowieka, jakim dał się poznać na Imbram. Ale później znów przypominała sobie, że zabił jej przyjaciół i nie potrafiła mu tego wybaczyć... Jednak w końcu przestał usiłować wciągać ją w pogawędki, zachowując się, jakby nic się nie stało. Za to jedno była mu wdzięczna. Wciąż jednak, bez względu na to, czy jej się to podobało, czy nie, pozostawała jego więźniem, a Qimir nadal nie kwapił się, aby wyjaśnić jej, czego tak naprawdę od niej chce. Może był jedynie szaleńcem, który będzie ją traktował jak swoje zwierzątko domowe, a gdy już mu się znudzi, pozbędzie się jej bez mrugnięcia okiem? Na samą myśl o tym Malden wzdrygnęła się i zwinęła w ciasny kłębek, naciągając pled na sam czubek głowy. W przypływie rozpaczy wyrzuciła mu, żeby ją także zabił, ale tak naprawdę wcale nie chciała umierać... Zamiast tego wolałaby cofnąć się w czasie i nigdy nie spotkać Qimira... Bo spotkanie z nim przyniosło jej jedynie ból. W dodatku, podejrzewała, że jej sny nie były jedynie zwykłymi snami...

Chociaż mężczyzna na początku bacznie obserwował każdy jej ruch, gdy dotarło do niego, że Malden nie zamierza nigdzie uciekać, i prawie w ogóle nie rusza się z koi, od czasu do czasu zaczął zostawiać ją samą. Dokąd wychodził, nie miała pojęcia. Przecież jej się nie tłumaczył. Ale zauważyła, że zawsze zabierał ze sobą miecz świetlny. Być może obawiał się, że gdyby zostawił go w zasięgu jej rąk, znów spróbowałaby go skrzywdzić... Jego, albo siebie. Chociaż... Nie, o niej na pewno nie myślał. Wątpiła, aby zajmowała jego myśli tak często, jak to sobie wcześniej wyobrażała. Co więcej, naczytała się wystarczająco holoromansów, żeby wiedzieć, że jeśli to ona w końcu nie przestanie myśleć o nim, to dorobi się syndromu ylesiańskiego, a to z pewnością nie wyjdzie jej na dobre. Musiała zająć myśli czymś innym. Może w końcu powinna zacząć się zastanawiać, jak stamtąd uciec? Pewnego dnia, gdy Qimir po raz kolejny zostawił ją samą, zebrała się w sobie i postanowiła przeszukać jego kryjówkę. Koja, na której zwykła sypiać, stała tuż przy czymś, co Malden z początku wzięła za ogromną rurę, ale potem zaczęła zastanawiać się, czy nie była to przypadkiem dysza wylotowa silnika jakiegoś statku, który w starożytności rozbił się na tej planecie. Wyglądało to dość dziwnie i... Niepokojąco. Jakby ktoś dosłownie wbił się statkiem w samą jaskinię... Ta teoria mogła mieć nawet więcej sensu, niż na początku sądziła, ponieważ jaskinia pełna była kabli oraz sprzętów, które wyglądały na sklecone na szybko z tego, co akurat znalazło się pod ręką. Części wymontowane ze zniszczonego statku nadawałby się do tego wręcz idealnie. Całe wnętrze jaskini rozświetlały poustawiane w kilku miejscach panele jarzeniowe. Do środka, przez nieosłonięte niczym wejście wpadało także nieco zimnego, jasnego światła z zewnątrz. Na planecie panował więc dzień. Z prawej strony koi, którą zajmowała Malden, ustawiono kilka kolejnych paneli jarzeniowych, czarną skrzynkę, która tak świetnie służyła jej za szafkę, a kawałek dalej znajdowało się niewielkie podziemne jeziorko. Na wszelki wypadek kobieta postanowiła trzymać się od niego z daleka. Wolała nie ryzykować, że gdy podejdzie bliżej z wody wyłoni się macka jakiegoś sithańskiego potwora, który porwie ją pod powierzchnię i pożre... Po jej plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Prędko odwróciła się w drugą stronę. Na lewo od koi znajdowało się kolejne jezioro, a tuż przy nim, na samej krawędzi skał leżał rozłożony bordowo-beżowy koc w paski, na który rzucono kilka wzorzystych poduszek. To tam sypiał Qimir? Obok stał piecyk oraz specjalnie przygotowane miejsce do gotowania. Jeszcze dalej znajdowała się jakaś śluza, dokładnie zamknięta oraz wyjście z jaskini. Qimira nie było widać nigdzie w pobliżu, więc kobieta powoli skierowała swe kroki w tamtą stronę. Gdy postawiła stopy na zewnątrz, aż zadrżała. Niebo pokryły ciężkie, ołowiane chmury. Wokół nie widać było niczego oprócz wzburzonego morza (albo oceanu) i ostrych skał. Ponieważ wejście do jaskini znajdowało się dość wysoko, przezornie ustawiono przy nim barierki. Gdyby się potknęła lub poślizgnęła, przynajmniej nie runie kilkadziesiąt metrów w dół, rozbijając swe ciało o ostre skały. Droga z jaskini prowadziła w dół, na wybrzeże, smagane gwałtownymi falami. Obok, tuż za barierkami Malden dostrzegła radar, który bezustannie skanował najbliższe otoczenie. Gdyby ktoś niepowołany postanowił się tam zjawić, Qimir natychmiast zostałby poinformowany o tym fakcie. Na tle morza kobieta dostrzegła również drugą, niewielką wysepkę z miejscem bez wątpienia przeznaczonym na lądowisko, ponieważ nawet w tej chwili stał tam jakiś statek, którego sylwetka przypominała drapieżnego, szponiastego ptaka. Z pewnością należał do Qimira. Nikt oprócz nich raczej nie przebywał aktualnie na tym zimnym pustkowiu. Skoro jego statek tam był... To on także pewnie niedługo wróci do jaskini. Malden bała się, jak Qimir zareaguje, jeśli zastanie ją na zewnątrz, ale z drugiej strony zaczęła zastanawiać się, czy dałaby radę w jakiś sposób dostać się do jego statku, a potem uciec stamtąd... Przygryzła wargę. Choć nigdy wcześniej nie widziała podobnego modelu, z pilotowaniem z pewnością nie miałaby żadnych problemów. Zwykle wystarczył jej rzut oka na konsolę sterującą pierwszego lepszego statku i wiedziała, jak nim sterować, zanim jeszcze zasiadła w fotelu pilota. Jak jednak dostać się na tę cholerną wyspę? Przecież on jakoś to robił! Używał Mocy, żeby wody się rozstąpiły, czy co? Płynął do statku wpław? Czy... Nagle coś przyszło jej do głowy. Niepewnie wychyliła się przez barierkę, spoglądając w dół. Spienione fale biły o ostre skały nabrzeża, niemal całkowicie je zatapiając. Może właśnie trwał przypływ? Jeśli poczeka na odpływ, istnieje szansa, że poziom wody opadnie, odsłaniając na przykład pomost lądowy pomiędzy wysepką, a miejscem, gdzie aktualnie się znajdowała, czy by ono nie było. Może drugą wyspą? Nieco większą? Postanowiła, że jeszcze wstrzyma się ze swym planem ucieczki. Nikt na nią już nie czekał, więc kilka godzin czy nawet dni w tę czy we w tę nie zrobi jej żadnej różnicy. Usiłując płynąć wpław i tak nie dotarłaby do statku. Aż tak bezmyślna, żeby próbować czegoś podobnego, nie była. Co prawda umiała pływać, ale tak dużego dystansu by nie pokonała. Utopiłaby się. Zadrżała z zimna, więc prędko wróciła do jaskini. Tam było choć odrobinę cieplej. Mimo to, zaczęła pocierać dłońmi o ramiona, aby nieco się ogrzać, ponieważ ciągle marzła, chociaż w ogóle nie zdejmowała swojej kurtki. Dokładniej rozejrzała się po jaskini. W jednym z jezior, na oko tym najmniejszym, tkwiły jakieś rury, czy może kable... Obok stało dziwne urządzenie. Kobieta zastanawiała się, czy Qimir używa wody z jeziora do chłodzenia sprzętu, czy może na odwrót, to urządzenie to swego rodzaju grzałka, która podgrzewa wodę w jeziorze? Wygodnie się urządził, pomyślała gorzko. Nie ma co... Skoro jednak, jak sam twierdził, był Sithem, dlaczego Jedi go nie szukali? Wszyscy, w tym ona, uważali ich za strażników galaktyki, więc jak to się mogło stać, że pod ich nosem biegał Sith, a oni nic z tym nie robili? Moc nie podpowiadała im, że coś jest nie tak? Malden była przekonana, że wygląda to właśnie w ten sposób. Jeśli jest się wrażliwym na Moc, to takie rzeczy się czuje, widzi się nadciągającą ciemność, czy coś w tym rodzaju, ale... Może jednak nie? Może Jedi wcale nie byli aż tak potężni, jak do tej pory uważała? Zresztą, co ona tam wiedziała. Za głupia była na roztrząsanie spraw galaktycznej wagi. I pomyśleć, że kiedyś oddałaby dosłownie wszystko, aby choć przez chwilę móc potrzymać prawdziwy miecz świetlny... Sądziła, że gdy weźmie do ręki broń prawdziwego rycerza Jedi, poczuje coś niesamowitego, przekona się, jak to jest być w jedności z Mocą, ale... Kiedy w końcu nadarzyła się okazja, kiedy chwyciła miecz Qimira, nie poczuła niczego, żadnej mistycznej więzi z niezwykłą siłą, która spaja cały wszechświat. Miecz był tylko zimnym kawałkiem metalu... Z cichym westchnieniem ruszyła w głąb jaskini, do części, której jeszcze nie eksplorowała i właśnie tam... Znalazła coś, na widok czego jej serce na moment stanęło w biegu. Niewielką część jaskini Qimir postanowił najwyraźniej przeznaczyć na swój warsztat. Na stole, skleconym z tego, co akurat było pod ręką, i ustawionym przy jednej ze ścian, leżało mnóstwo porozrzucanych narzędzi oraz... Maska. Maska, której widok prześladował ją w koszmarach. Była brązowo, wykonana z jakiegoś połyskliwego metalu. Rozchodziły się po niej złotawe żyłki, jakby niszczono i łatano ją już nie raz. Kobieta spostrzegła, że po ścianie jaskini pięły się złoża czegoś, co miało taki sam kolor... Może ta jaskinia była kiedyś kopalnią, którą z jakiegoś powodu porzucono, albo o której zapomniano? Nie byłoby w tym właściwie nic dziwnego, nie takie rzeczy zdarzały się w galaktyce... A maska mogła przecież zostać wykonana z metalu, który tutaj wydobywano... Wygodna i pożyteczna kryjówka. Malden wyciągnęła dłoń, niepewnie dotykając samymi czubkami palców szczerzącej się w upiornym uśmiechu maski. Musiała należeć do Qimira, bo do kogo innego? Z przerażającą pewnością zdała sobie sprawę, że to właśnie o nim śniła, ale... Dlaczego? I co oznaczały te sny? Przecież w nich on... On... Mordował Jedi. Brutalnie. Bezlitośnie. Gdy jej palce zetknęły się z zimnym metalem, na moment wróciły do niej wszystkie te koszmarne wizje... Były tak realistyczne i przerażające, że po raz kolejny poczuła się, jakby to ona sama znalazła się w centrum tych wydarzeń... Przypomniał jej się sen, którego doświadczyła na pokładzie „Ekscentrycznego Danse'u", w którym ten groźny mężczyzna zamiast ku Jedi, sięgnął ku niej... Ten sen był najbardziej realistyczny ze wszystkich. Czuła jak dłonie tego zamaskowanego potwora zaciskają się na jej ramionach... A gdy się ocknęła, Qimir był przy niej, opierając dłonie na jej ramionach. Czyli to wcale nie był tylko sen... A przynajmniej... Cóż, nie do końca. Gdy zrozumiała, co to oznacza, cała krew odpłynęła jej z twarzy. Prędko cofnęła rękę. Odetchnęła głębiej, starając się nieco uspokoić.

— Co się tak szczerzysz, paskudo? — nieco piskliwym głosem rzuciła w stronę maski.

Musiała kilka razy powtórzyć samej sobie, że maska to tylko przedmiot. Nie mógł wyrządzić jej krzywdy. Ale Qimir... Qimir mógł. Prędko cofnęła się i odwróciła, zamierzając wrócić na koję, żeby nie zorientował się, że zrobiła sobie wycieczkę po jego jaskini, ale było już za późno. Stanęła twarzą w twarz z mężczyzną, który musiał przyglądać jej się już od dłuższego czasu. Nawet nie usłyszała, kiedy wszedł do jaskini. Na widok jej przerażonej miny uśmiechnął się półgębkiem.

— Podoba ci się? — spytał, lekko unosząc brwi. — Jeśli tak, to śmiało, przymierz.

Malden zamrugała, nic nie rozumiejąc. Co...? Co niby miała przymierzyć...?

— Maskę — podpowiedział Qimir, zupełnie jakby czytał jej w myślach. Kto go tam wie, może potrafił takie rzeczy, skoro był Sithem. Malden zacisnęła usta w wąską linię i minęła go bez słowa. Chyba postanowiła, że już nigdy więcej się do niego nie odezwie i uparcie trwała w swoim postanowieniu. Qimir jednak z jakiegoś powodu nie potrafił do tego przywyknąć. Dziwnie było oglądać tę kobietę, jeszcze niedawno tak radosną, którą przepełniało szczęście, gdy tylko na nią spojrzał, teraz pogrążającą się w coraz głębszym smutku. Nie wszystko szło po jego myśli. Nie każdą rzecz potrafił przewidzieć. Nie był na przykład przygotowany na to, że wspomnienie ich pocałunku będzie go bezustannie prześladować. Nie przewidział, że zacznie sobie wyobrażać, jakby to było, znów móc wziąć ją w ramiona... Poczuć ciepło jej ciała, jej włosy muskające jego policzek... Ale Malden nie chciała mieć z nim nic wspólnego, a on wciąż nie potrafił zrozumieć, dlaczego. Przecież ją uratował! Wyrwał z beznadziei i bylejakości, jakie ją otaczały. Pragnął, żeby zobaczyła, jak wiele mogłaby osiągnąć, gdyby tylko otworzyła się na Moc. Jak wiele razem mogliby osiągnąć... Jednak kobieta zachowywała się, jakby... Zupełnie jej to nie interesowało. Z zaciekawieniem powiódł za nią wzrokiem. O dziwo, tym razem jednak, gdy pojawił się w pobliżu, Malden nie wróciła na koję, gdzie zwykła zakopywać się pod kocami, jakby pragnęła, aby wszystko, co ją otacza po prostu zniknęło, a usiadła na skałach, tyłem do niego. Łokcie oparła na kolanach, twarz na dłoniach i tkwiła tak, zupełnie bez ruchu, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Nagle uderzyło go, że usiadła dokładnie w tym samym miejscu, gdzie kiedyś zwykle siadywała Osha. Poczuł, że zaschło mu w gardle. Nie sądził, że ten widok aż tak dogłębnie nim wstrząśnie. Potrząsnął głową, starając się pozbyć z umysłu obrazu byłej... Właśnie, kogo? Kim dla niego była Osha? Tylko uczennicą, czy jednak kimś więcej? Na wspomnienie o niej wciąż odczuwał coś na kształt... Smutku. Ale nieważne, Osha odeszła. Koniec końców uznała go jednak za osobę niegodną zaufania. Wiedział, że prześladowały ją wyrzuty sumienia z powodu siostry, którą pozostawili na Brendok na pastwę Jedi i właściwie sam pozwolił jej odejść. Sądził, że na jej miejsce znalazł kogoś innego, silniejszego, ale nie zamierzał nikogo zatrzymywać przy sobie siłą. Nawet Malden. Wolał, aby kobieta z własnej woli zdecydowała, że pragnie pozostać u jego boku. Jak miał jej to jednak wytłumaczyć, skoro nie chciała go słuchać, ani z nim rozmawiać? Odchrząknął, przenosząc wzrok na swoją maskę.

— Cortosis — powiedział, starając się zająć myśli czymś innym. — Przydatne, jeśli nie chcesz, żeby Jedi odczytywali twoje myśli.

Malden wzdrygnęła się i skuliła, jakby nagle wystraszyła się, że ją uderzy. Zmarszczył brwi. Nie miał przecież takiego zamiaru. Nie chciał, żeby się go bała. Zwłaszcza, że jak dotąd to ona miała w zwyczaju bić jego, nie na odwrót. Chwycił maskę, powoli podszedł do kobiety i usiadł obok niej. Spojrzała na niego z odrazą i odsunęła się, ale nie uciekła daleko. Została obok niego, choć zachowując bezpieczny dystans, aby nie dotknąć go choćby przez przypadek. Jej zachowanie, stanowiące tak ogromny kontrast w porównaniu z tym, jak wcześniej się do niego odnosiła, zabolało go bardziej, niż gdyby go spoliczkowała. Ale tego może lepiej jej nie mówić. Pewnie chętnie skorzystałaby z okazji, aby znów dać mu po głowie...

— Na pewno nie chcesz przymierzyć? — spytał, podsuwając jej maskę. — Spróbuj. Cortosis odcina od wszystkich zmysłów. Zostaniesz sama w obliczu Mocy. Tylko ty, Moc i to, co przyniosłaś ze sobą.

— Daj mi spokój — mruknęła niechętnie.

Qimir uśmiechnął się przekornie.

— Ooo, odezwałaś się do mnie, a nie do maski! Cóż za zmiana! — odparł nieco kpiąco, czego po chwili pożałował. Chyba jednak nadal obawiał się okazywać przy niej swe prawdziwe uczucia. Lepiej ukryć je wszystkie głęboko na dnie duszy i nie liczyć na nic...

Malden spojrzała na niego spode łba. Zastanawiała się, ile ten człowiek ma twarzy? Kiedy tylko gra? Kiedy przestaje? Która z jego twarzy jest tą prawdziwą? Czy Qimira, którego poznała na Imbram, który był słodkim, kochanym, do rany przyłóż mężczyzną, czy mordercy i porywacza? A może tego mężczyzny, którym stawał się, kiedy myślał, że go nie widzi? Chociaż, może on doskonale zdawał sobie sprawę, że dostrzegała wszystkie te jego niby czułe gesty i właśnie dlatego ich jej nie szczędził? Był manipulatorem, tyle zdążyła odkryć, ale przemknęło jej przez myśl, że być może jest w nim coś więcej. Coś, co bardzo starał się ukryć, albo czego ona po prostu nie potrafiła dostrzec...

— Wyglądają jak złote kłosy — usłyszała nagle.

Spojrzała na niego zdumiona. Qimir przyglądał jej się z delikatnym uśmiechem, w obu dłoniach wciąż trzymając tę upiorną maskę.

— Twoje włosy — dodał po chwili, ponieważ chyba nie zrozumiała, co miał na myśli.

Malden ze złością zmarszczyła brwi.

— Co?! — warknęła. — Banthcie gówno!

— Do tego koloru trochę ci brakuje... — odrzekł mężczyzna z przekornym błyskiem w oku.

Malden aż jęknęła. Poczuła łzy wzbierające pod powiekami. Jak śmiał... Jak miał czelność siedzieć obok niej i żartować, udawać, że nic się nie stało, po tym, jak zamordował jej przyjaciół?! Po tym, jak zamordował tylu Jedi...?! Nie była na tyle głupia, żeby nie potrafić dodać dwa do dwóch. Jego maska, miecz świetlny, jej koszmary... To wszystko było ze sobą w jakiś sposób powiązane. Musiało! Może już od dłuższego czasu bawił się nią, manipulując Mocą i zsyłając na nią te koszmarne wizje? A może w jakiś sposób zdołała ujrzeć jego wspomnienia? Może sam chciał, żeby je oglądała i w jakiś sposób wtłoczył je do jej umysłu, by chełpić się tym, co uczynił i jednocześnie napawać się jej strachem? Przecież tak postąpiłby Sith, za którego sam się uważał, prawda? A ona opowiadała mu o swoich koszmarach... Niczego przed nim nie ukrywała. O, Mocy, ależ była naiwna! Łudziła się, że się o nią troszczył, a on po prostu się nią bawił...

— Moje sny... — wykrztusiła. — To wcale nie były sny, prawda? To były... Twoje wspomnienia? Widziałam to, co zrobiłeś! Wiedziała, jak zabijałeś Jedi!

Tym razem mężczyzna nie próbował się bronić przed jej oskarżeniami.

— Ten, kto widzi moją twarz, musi zginąć — odparł, kładąc maskę obok siebie.

Malden gwałtownie wciągnęła powietrze. Wolałaby, po stokroć wolałaby, żeby zaczął protestować, wypierać się, bo to świadczyłoby o tym, że zachował jeszcze jakieś resztki sumienia, niż tak beznamiętnie przyznał się do bycia mordercą... Pod wpływem impulsu zamachnęła się i bez zastanowienia uderzyła go w twarz. Z taką siłą, że aż rozbolała ją dłoń. W jaskini rozległ się dźwięk wymierzonego policzka, a później zapadła całkowita cisza. Oczy Qimira rozszerzyły się. Niepewnie musnął piekący policzek samymi czubkami palców. Uderzyła go. Znowu... I, podobnie jak poprzednim razem, gdy w pełni dotarło do niej, co zrobiła, rozszlochała się.

— Coś ty narobił? — jęknęła. — Jak ty będziesz z tym żył...?

Mężczyzna zamarł na moment. Spodziewałby się wszystkiego – obelg, tego, że znów go uderzy, ale jej słowa kompletnie wytrąciły go z równowagi. Co miały znaczyć? Martwiła się? O niego...?

— Ja... Pogodziłem się z ciemnością we mnie — odparł cicho.

Malden spojrzała na niego. Skrzywiła się boleśnie, ponieważ to, co powiedział, wcale nie zabrzmiało przekonywująco, ale nie odpowiedziała. Pokręciła głową i odwróciła wzrok, ścierając z twarzy łzy grzbietem dłoni.

— Dlaczego? — spytała słabo. — Dlaczego oni musieli zginąć?

— Stanowili dla mnie zagrożenie. Ale wiesz, co potem pomyślałem? — Kobieta spojrzała na niego pytająco. — Że naprawę niezwykłe z nas istoty. Nawet w chwilach największego triumfu wciąż odczuwamy rozpacz i ból.

Malden zaśmiała się z goryczą.

— Jednym słowem wyrżnąłeś Jedi i nie poprawiło ci to humoru. Rozumiem.

Qimir spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi.

— Nie — powiedział poważnym tonem. — Nie wydaje mi się, żebyś rozumiała. Jeszcze nie. Ale może kiedyś rzeczywiście zrozumiesz...

Kobieta otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. On... Czasem rzeczywiście mówił jak Jedi, a ona nie miała pojęcia, jak na to reagować... Po chwili ponownie uśmiechnął się, ale tym razem jego uśmiech nie sięgał oczu.

— Skoro lubisz różne historie, może ta cię zainteresuje. — Sięgnął po swoją maskę i przyjrzał jej się uważnie. — Wiesz, dlaczego wygląda właśnie w ten sposób?

Malden pokręciła głową. Skąd niby miałaby to wiedzieć?

— Żeby straszyć? — mruknęła.

— To też — odparł mężczyzna. — Ale nie tylko. Słyszałaś kiedyś legendę o Abeloth?

Kobieta ponownie pokręciła głową. Qimir uśmiechnął się delikatnie.

— No tak, nie przeczytasz o niej w holoksiążkach o Jedi — stwierdził.

Malden zerknęła na niego. W jej jasnych oczach zabłysło coś na kształt zaciekawienia.

— Kim jest ta... Abeloth? — spytała.

Qimir obdarzył ją nieco radośniejszym uśmiechem. A później zaczął opowiadać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top