Rozdział XII

Aya ocknął się z potwornym bólem głowy, co, biorąc pod uwagę, że ostatnią rzeczą, jaką pamiętał był widok... Widok... Kogo? Zaraz, kim on był? Jak się nazywał? I co robił, na jego statku, do cholery?! Zmarszczył brwi. Ten... Człowiek? Coś mu zrobił? Mężczyzna rozejrzał się wokół siebie kompletnie zdezorientowany. Leżał na pokładzie, w pustej kajucie. Chwileczkę... Pustej? Dlaczego pustej? Nie była to jego kajuta, ale wyglądała znajomo. Jak kajuta na pokładzie jego statku. Nie była to jednak także kwatera Dewlanny, ani... Ani... Rin? Nie, przecież Rin nie żyła. Podniósł się z trudem, obiema dłońmi chwytając się koi, na której leżał złożony starannie i elegancko pled. Skoro kajuta stała pusta, co robił tutaj ten pled? Poza tym, przecież dwie kwatery na swoim statku przerobił na dodatkowe schowki, więc kto i po co tak pięknie wysprzątał jedną z nich? Myśl, Aya, myśl!, powtarzał sobie gorączkowo. Głęboko w jego umyśle tkwiło coś, co usilnie pragnęło wydostać się na powierzchnię. Choć wciąż kręciło mu się w głowie, wdusił przycisk rozsuwający właz i wyszedł na korytarz. Tam, na podłodze siedziała Wookiee, rycząc żałośnie i kręcąc wielką głową. Obejmowała ją obiema dłońmi, a z jej nosa spływała krew, plamiąc sierść na jej twarzy, jej tunikę oraz pokład. Oczy Ayi rozszerzyły się. Przyłożył dłoń do twarzy i zorientował się, że z jego nosa także musiała płynąć krew, ponieważ nad jego górną wargą pozostawiła zakrzepły ślad.

— Dewlanna? — wykrztusił. Tak brzmiało jej imię. Tego jednego był pewien. Nie miał natomiast pojęcia, co wydarzyło się na jego statku. Bo... Zaraz, to na pewno był jego statek, prawda? Chyba stali w porcie, ponieważ nie czuł drżenia pokładu, tak charakterystycznego dla międzygwiezdnych podróży. Wookiee spojrzała na niego i jęknęła cicho. Wiedziała, jakie nosił imię. Rozpoznała go. Ale podobnie jak on miała dziwne luki w pamięci. Nie potrafiła powiedzieć, co się wydarzyło. Na pokładzie statku byli tylko oni, ale mężczyzna miał przeczucie, że kogoś między nimi brakowało. Ktoś trzeci podróżował razem z nimi...

— Dewlanna... — zaczął znów, nieco drżącym głosem. — Gdzie... Gdzie jest moja siostra?

Wookiee spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc. Aya w panice rzucił się wzdłuż korytarza, przeszukując kolejne kwatery. Swoją, Dewlanny, tę, której wciąż używali jako schowka i ostatnią, która... Która... Kiedyś należała do jego siostry, prawda? Ale nie do Rin. Nie, do tej drugiej siostry. Chwileczkę... Ale... Czy Rin nie była jego jedyną siostrą? W dodatku, ona nie żyła. Już od lat. Kim więc w takim razie była tamta kobieta? Czuł, że była bliska jego sercu. Może była jego... Ukochaną? Z jakiegoś niewiadomego powodu skrzywił się paskudnie, gdy tylko o tym pomyślał. Była bliska jego sercu, ale bez przesady. Nie aż tak. Była jego... Po prostu... Przyjaciółką. Tak, to chyba dobre słowo. Kimś w rodzaju przybranej siostry. A teraz zniknęła, a on nie potrafił nawet przypomnieć sobie jej imienia! Cholera... Cholera, cholera, cholera! Po jego policzkach spłynęły łzy. Czuł, w głębi serca po prostu czuł, że wydarzyło się coś złego, choć nie potrafił sobie przypomnieć co. Jego skronie pulsowały, miał wrażenie, że jego mózg za chwilę eksploduje... Próbował sobie przypomnieć, co robił wczoraj, kilka godzin wcześniej, kilka dni wcześniej... W jego wspomnieniach pojawiała się Dewlanna, ale wciąż kogoś w nich brakowało. Czyjegoś śmiechu, wyrazu czyichś oczu... I kwiatów ginka. Ona zawsze pachniała kwiatami ginka... Ona... Była tam. Zawsze razem z nimi. Pognał do kokpitu, jakby liczył na to, że tam natrafi na jej ślad. Jakikolwiek ślad. Dewlanna dreptała za nim, zdezorientowana i skołowana, pytając, co robi. Aya wpadł do środka, rzucając się do fotela pilota. To był jej fotel! Nikomu nie pozwalała na nim siadać, choć statek formalnie należał do niego. Siedzisko było za małe dla Dewlanny, więc to jasne, że nie ona była pilotką. On za to za cholerę nie znał się na pilotażu. A więc ona... Ona... Ta kobieta... Jęknął, chwytając się obiema dłońmi za głowę i opadając na kolana. Jakieś wspomnienie... Usiłowało wydostać się na powierzchnię jego umysłu. Ze wszystkich sił starał się przypomnieć sobie, jak wyglądała ta kobieta, jak miała na imię, co mogło się z nią stać... Za bardzo mu na niej zależało, żeby mógł tak po prostu zapomnieć. Czuł się tak, jakby ktoś usiłował pozbawić go części jego życia. Części jego samego. A na to Aya nie zamierzał się godzić. Zdołał nieco przypomnieć sobie tego tajemniczego mężczyznę. Obraz jego twarzy był zamazany, ale w dłoni coś trzymał. Coś... Świecącego? Nagle go olśniło. To był przecież miecz świetlny! Jak mógł o tym wcześniej zapomnieć? Przecież wiedział, od samego początku wiedział, że będą z tym facetem problemy! Poczuł, że ogarnia go wściekłość. Mówił o tym Malden, ale nie chciała słuchać...!

Aya znieruchomiał na moment. Malden...? Skąd wzięło się to imię? Zaśmiał się histerycznie. Malden! To było imię tej kobiety! Jego pilotki! I... Przyjaciółki! Gdy tylko o tym pomyślał, jego umysł zalała gwałtowna fala wspomnień. Wszystko, niczym puzzle, wskoczyło na swoje miejsce. Ich pierwsze spotkanie na Batuu (Malden polecił Ayi jego dawny znajomy, dla którego kobieta wykonała kilka zleceń), to, jak go czasem irytowała, ale jednocześnie jak w gruncie rzeczy nie potrafił się bez niej obejść. Była dla niego tak samo ważna, jak Dewlanna, jak Rin, dlatego nie podobało mu się, że przyprowadziła na pokład „Ekscentrycznego Danse'u" tego człowieka... Każda myśl o nim sprawiała mu fizyczny ból, niemal nie do wytrzymania. Nie znał jego imienia i nie potrafił sobie przypomnieć jego twarzy, zamiast niej widział jedynie rozmazaną plamę. Był jednak pewien, że w jego dłoni wiedział miecz świetlny. Prawdziwy miecz świetlny, jakich używali Jedi. Tyle tylko, że jego ostrze miało kolor krwistej czerwieni. Takiego Aya nie widział jeszcze nigdy wcześniej. Skąd Malden znała tego mężczyznę? Aya poczuł się zupełnie zdezorientowany. Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Jak to się stało, że w ogóle zapomniał o Malden? Dlaczego? Ktoś podał mu jakiś narkotyk, jakąś truciznę, czy co? Był w kwaterze kobiety, panował tam całkowity chaos, jak zwykle zresztą, ale jej samej nie znalazł na pokładzie statku. Ten człowiek... Ten mężczyzna... Czy coś jej zrobił? Aya spojrzał na Dewlannę, która jęczała cicho, jeszcze bardziej zdezorientowana od niego. Podniósł się nieco chwiejnie i chwycił oparcia fotela, aby nie upaść.

— Dew... — powiedział z trudem, ponieważ gardło miał całkowicie wyschnięte. — Musimy... Musimy znaleźć Malden. On... On może chcieć ją skrzywdzić...

Oczy Dewlanny rozszerzyły się. Zerknęła na Ayę, przekrzywiając głowę i groźnie marszcząc czoło, jakby sądziła, że mężczyzna stroi sobie z niej żarty. Ryknęła groźnie i Aya nagle poczuł, że serce podeszło mu do gardła. Miał... Problem. Duży, włochaty i niezwykle groźny problem. Dew żądała, żeby wyjaśnił jej, kim jest ta cała Malden do cholery, i... Co się tak właściwie wydarzyło?!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top