Rozdział X
Aya wciąż nie spał, kiedy Qimir i Malden wrócili na pokład „Ekscentrycznego Danse'u". Usłyszawszy ich kroki na korytarzu, ostrożnie wystawił głowę za drzwi swej kajuty, zerkając na nich z ukrycia. Widział, jak Malden wspina się na palce, żeby móc dać Qimirowi buziaka na dobranoc. Ale jemu to najwyraźniej nie wystarczyło, bo ujął twarz kobiety w obie dłonie i tak zachłannie wpił się ustami w jej usta, jakby chciał pochłonąć ją całą... Aya zaklął w duchu. Znów to samo! Ta baba jest niereformowalna! Będzie cierpieć przez tego faceta, ale nie da sobie przemówić do rozsądku! Aya nadal go nie lubił. Qimir wciąż jawił mu się jako dość podejrzany typ. Bez jakiejkolwiek rodziny, bez przyjaciół... Różnie w życiu bywa, akurat jemu nie trzeba było tego tłumaczyć, bo przewrotności wszechświata doświadczył na własnej skórze, ale do tej pory nie spotkał nikogo, kto byłby tak zupełnie sam jak palec. Qimir musiał coś ukrywać. Może i szmuglował broń dla Huttów, co samo w sobie było delikatnie rzecz ujmując nagannym zachowaniem, ale skoro przyznał się do tego już pierwszego dnia, to jaka mogła być najgorsza rzecz, jaką zrobił w życiu?! Przecież nikt nie chwali się wszem i wobec swoimi najgorszymi uczynkami! Kapitan „Ekscentrycznego Danse'u" nadal uważał, że Qimir w najlepszym razie był jakimś kriffolonym seryjnym mordercą, a Malden miała zostać jego kolejną ofiarą, a w najgorszym... Nawet nie chciał sobie wyobrażać, kim mógłby być. Ale zdołał go przejrzeć, już na samym początku. Ten facet wcale nie był idiotą, za jakiego pragnął uchodzić. Qimir grał. Skoro on potrafił to dostrzec, to dlaczego Malden nie?! A co gorsza, dlaczego także Dewlanna dała się nabrać na te jego tanie sztuczki?! Tu się potknie, tam zająknie, och, cały swój dobytek mieści w jednej torbie, patrzcie państwo, jaki z niego biedulek! Nie znosił go. Po prostu nie potrafił znieść widoku jego przeklętej, kwadratowej gęby, okalanej wiecznie niedomytymi, czarnymi włosiskami, tego jego przeklętego wąsika i bródki! A na brązowy sweter mężczyzny miał po prostu alergię. Qimir paradował w nim codziennie, jakby nie miał innych ubrań, choć ten ciuch był tak wielki, że bardziej pasowałby na Wookieego niż na niego...
Aya tak samo nie znosił poprzedniego faceta Malden, Mikiego. I nie mylił się. Ta kobieta zawsze wybierała sobie drani, zupełnie jakby lubiła cierpieć. Wiedziała, że zostanie wykorzystana, zgnębiona i w końcu porzucona, a pomimo tego pchała się w ramiona takich mętów, jak gdyby uważała, że nie zasługuje na prawdziwą miłość, na mężczyznę, który będzie ją kochał i szanował. Który będzie ją chronił, nawet przed całą galaktyką, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Malden niezwykle przypominała mu jego siostrę. Miały taki sam charakter. Rin także wierzyła, że jej miłość odmieni serce potwora. Że jeśli będzie czuła, dobra i kochająca, to człowiek, którego wybrało jej serce, zmieni się dla niej. I zapłaciła za to najwyższą cenę. Wyszła za mężczyznę, który na początku zachowywał się, jakby gotów był przychylić jej nieba, ale później zaczął ją bić. Aya wiedział o tym. Niezliczoną ilość razy próbował namówić ją, aby w końcu od niego odeszła, ponieważ jej mąż nigdy się nie zmieni, ale Rin była niezwykle uparta. Trwała przy swoim. Mąż ją kocha. Nie jest zły. Uderzył ją, to fakt, ale przecież nie robi tego często. Jeszcze się zmieni... Zamiast wysłuchiwać tych głupich wymówek, powinien był choćby i siłą zabrać ją od tego potwora, ale nie zrobił niczego... A później znalazł swoją własną młodszą siostrzyczkę w jej mieszkaniu – zimną. Martwą. Z krwawą miazgą zamiast twarzy. Jej mąż zwiał i do dziś służby bezpieczeństwa żadnej planety nie były w stanie go znaleźć. Jedi także mu nie pomogli. Lodowato, z wyższością, oznajmili mu, że zabójstwo jego młodszej siostry jest sprawą zbyt mało ważną, żeby choć kiwnęli palcem. To sprawa dla lokalnych władz, stwierdzili, odprawiając go z kwitkiem. Oni mają ważniejsze sprawy na głowie. Sprawy galaktycznej wagi. Pewnie, bo co ich mogła obchodzić jedna, głupia kobieta, prawda? Brakowało tylko, żeby jeszcze powiedzieli mu, że Rin sama sobie zasłużyła na to, co ją spotkało. Że sama była sobie winna. Pozostając u boku męża kata wręcz prosiła się o śmierć... Jego jedyna, ukochana siostrzyczka nie żyła, a ten sukinsyn, jej mąż, pewnie dręczył kolejne ofiary. Dlatego tym trudniej było mu patrzeć, jak Malden zachowuje się w taki sam sposób, jak Rin. Qimira tolerował właściwie tylko i wyłącznie dlatego, że w przeciwieństwie do Mikiego, nie odważył się podnieść na Malden ręki. Jeszcze. Ale, gdyby tylko spróbował... Szukałby swojej łapy na orbicie!
Aya potrząsnął głową, odpychając nieprzyjemne myśli jak najdalej od siebie i skupiając się na tym, co działo się w korytarzu. Malden wreszcie jako pierwsza odsunęła się od Qimira. Ujęła jego dłoń i splotła ze sobą ich palce, mówiąc coś do niego tak cicho, że Aya nie dosłyszał słów. Qimir uśmiechnął się tym swoim głupkowatym uśmiechem. Jeszcze przez moment stali na korytarzu, widocznie tak ciężko było im się ze sobą rozstać, ale w końcu Malden z wahaniem wypuściła jego dłoń i ruszyła w kierunku swojej kwatery. Qimir został na korytarzu. Oparł lewą dłoń na biodrze, spoglądając za nią. Uśmiech idioty natychmiast zniknął z jego twarzy. Zastąpił go wyraz powagi oraz ogromnego skupienia. Co on planował, do cholery?! Aya poczekał, aż i mężczyzna zniknie z korytarza – zauważył jeszcze, że zamiast do swojej kwatery, ruszył w stronę włazu, jakby ukradkiem pragnął opuścić pokład „Ekscentrycznego Danse'u". To nawet dobrze, pomyślał Aya. Rozmówi się z Malden, mając pewność, że nikt nie będzie im przeszkadzał, a potem wybierze się na wycieczkę po kajucie Qimira. Sprawdzi, co tak naprawdę mężczyzna chowa w tej swojej ogromniastej torbie. Niemal bezszelestnie przemknął korytarzem, bez pukania wpraszając się do kwatery Malden. Kobieta siedziała na koi, nucąc sobie coś cicho i szczotkując włosy. Jej oczy błyszczały, a policzki były zaróżowione. Od alkoholu, albo może od tego, co robiła z Qimirem...
— Malden — rzucił krótko.
Kobieta aż podskoczyła, jakby dopiero teraz go spostrzegła.
— Aya! — zawołała z nutką złości w głosie. — Czy wy wszyscy musicie mnie tak straszyć?! Czemu jeszcze nie śpisz? Stało się coś?
— Cały czas to samo — burknął niechętnie mężczyzna. — Co cię tak pociąga w tym przeklętym Qimirze?!
Malden zmarszczyła brwi.
— Aya, wiem, że go nie lubisz, i to się chyba już nigdy nie zmieni, ale Qimir jest uroczy... I czasem taki nieporadny! — Zachichotała. — A czasem tak... — Zarumieniał się mocno i natychmiast przerwała. — No, nieważne. Jest dla mnie po prostu dobry. I troszczy się o mnie...
— Nie, Malden! — wybuchł Aya, przerywając jej. — To ja się o ciebie troszczę! — zawołał ze złością. — Nie on! On jest tylko świetnym aktorem! Gra! Oszukuje cię! Nie jest tym, za kogo go bierzesz i powinnaś na niego uważać! Nie udawaj, że sama tego nie widzisz! Co on ci zrobił, że tak ci odbiło na jego punkcie?! Taki jest dobry w łóżku, że wszystko inne przestało się dla ciebie liczyć?!
Kobieta gwałtownie poderwała się na równe nogi i Aya wiedział, że przesadził. Grubo przesadził... Nie tak wyobrażał sobie ich rozmowę, ale gdy tylko pomyślał, że Malden mogłoby spotkać to samo, co Rin, poczuł tak ogromną wściekłość na Qimira, na całą tę niesprawiedliwą galaktykę, że musiał dać jej jakieś ujście. I... Wyładował ją na Malden. Ona jednak wcale nie pozostała mu dłużna. Spoliczkowała go tak mocno, że Ayi aż głowa odskoczyła do tyłu.
— To nie jest twoja sprawa! — wrzasnęła. Ależ była głupia! Mogła zgodzić się na propozycję Qimira, odlecieć z Imbram razem z nim, a Aya niechby szukał sobie drugiej tak genialnej pilotki jak ona! Wściekłość aż rozsadzała ją od środka. Jak on śmiał mówić do niej w taki sposób?! Za kogo się uważał?! Kretyn! Cholerny kretyn! Ale dość już tego! Nie pozwoli się traktować jak dziecko! Powie Qimirowi, że zmieniła zdanie! Zostawi „Ekscentryczny Danse" i razem z nim opuści Imbram! Nad tym, w jaki sposób mogliby to zrobić, nie mając własnego statku, zastanowi się później. Minęła Ayę, dodatkowo szturchnąwszy go ramieniem. Mężczyzna przyłożył dłoń do piekącego policzka, na którym pozostał zaczerwieniony ślad jej dłoni.
— Dokąd idziesz? — spytał dziwnie cicho. — Do niego?
Malden nie odpowiedziała.
— Jesteś idiotką — rzucił za nią.
Tego kobieta nie mogła zignorować. Odwróciła się w jego stronę. Jej jasne oczy ciskały gromy.
— Nawet jeśli — syknęła — to jestem idiotką na swój własny rachunek! A tobie nic do tego! Nie jestem twoją cholerną siostrą, Aya! To, że ona pozwoliła się zakatować, nie znaczy, że ja też na to pozwolę!
Oczy Ayi rozszerzyły się. Zamurowało go. Całkowicie odebrało mu mowę. Opowiedział Malden o swojej siostrze, bo uważał ją za swoją przyjaciółkę. Jak mogła powiedzieć coś takiego?! Jej słowa zabolały go bardziej niż policzek, który mu wymierzyła.
— Brzydko... Malden... — wykrztusił.
Kobieta zmarszczyła brwi. Pobladła, może też zdając sobie sprawę, że powiedziała za dużo. W jej oczach zabłysły łzy, ale odwróciła się na pięcie i odeszła bez słowa, zacisnąwszy obie dłonie w pięści. Aya przez chwilę ze spuszczoną głową stał w jej kwaterze. Istniał tylko jeden sposób, żeby Malden w końcu mu uwierzyła. Musiał odkryć, co Qimir przed nimi ukrywał. Z furią wypadł na korytarz, postanawiając wreszcie się z nim rozprawić. Malden nie było widać nigdzie w pobliżu. Jeśli poszła do niego, tym lepiej. Niech będzie świadkiem ich rozmowy. Przechodząc jednak koło kajuty Dewlanny, usłyszał głos kobiety. Ach, więc po prostu poszła się wyżalić. Dewlanna miała do niej ogromną słabość. Wielka i groźna Wookiee zmieniała się przy Malden w dużego, potulnego misia. No cóż, trudno. Mężczyzna ruszył dalej. Przystanął pod drzwiami do kajuty Qimira i nasłuchiwał przez chwilę. Qimir chyba nie zdążył jeszcze wrócić. Może to i lepiej? Aya wdusił przycisk rozsuwający właz i wślizgnął się do środka. W pomieszczeniu automatycznie rozbłysło światło i mężczyzna ze zdumieniem rozejrzał się wokół siebie. Qimir nosił się dość... Niechlujnie, ale w jego kajucie panował wręcz idealny porządek. Koja była pięknie zasłana, na podłodze nic się nie walało... Pomieszczenie sprawiało wrażenie wręcz sterylnie czystego. Jakby nikt tam nie mieszkał. Aya zmarszczył brwi. Trudno. Zrobi tu bałagan, bo musi dowiedzieć się, co też za dobytek Qimir nosi w swojej torbie. Przeszukał całą kajutę mężczyzny, aż w końcu znalazł tę cholerną torbę, wciśniętą pod koję. Ciężkie było to draństwo! Coś szczęknęło w środku, jakby metal uderzył o metal. Aya niecierpliwie otworzył torbę, wysypując całą jej zawartość na pokład. Parę czarnych, wysokich butów od razu odrzucił na bok, dalej grzebiąc w zawartości torby. Zauważył grube zwoje czarnego materiału, które okazały się spodniami z szerokimi nogawkami i peleryną, chyba, uszytą z jakiegoś dziwnego, śliskiego materiału. Może ze skóry? Co, Qimir uskuteczniał jakieś przebieranki? Aya nigdy nie widział go w tych ciuchach. W peleryną zawinięto coś okrągłego i chyba wykonanego z jakiegoś metalu, ponieważ brzęknęło dźwięcznie, gdy Aya uderzył w to kostkami palców. Chwycił tę rzecz obiema dłońmi, ale kiedy pociągnął, starając się wydobyć ją spomiędzy zwojów peleryny, na pokład z głośnym brzękiem upadł inny, także metalowy przedmiot, do tej pory najwyraźniej także ukryty w czarnym zawiniątku. Aya przyjrzał mu się z uwagą. Przedmiot był dość długi, miał cylindryczny kształt i podobnie jak ubrania, był czarnego koloru. Mężczyzna poczuł, że cała krew nagle odpłynęła mu z twarzy. Widział już podobne przedmioty. Tkwiły u pasa każdego rycerza Jedi... Przecież to... To kriffolony miecz świetlny! Skąd Qimir go wytrzasnął?! Był rycerzem Jedi?! Nie, to niedorzeczne. Prędzej komuś go ukradł. Aya ostrożnie, obiema dłońmi, ujął czarny cylinder i obejrzał go dokładnie z każdej strony. W obudowie tkwił tylko jeden przycisk. Aya wyprostował rękę, wyciągając dłoń jak najdalej od siebie i, pomyślawszy, że raz banthcie śmierć, wdusił przycisk. Do jego uszu dobiegło ciche buczenie. Gdy odważył się zerknąć w stronę, z której dochodził dźwięk, ujrzał lśniące, krwistoczerwone ostrze. Z jego piersi wydarł się zduszony okrzyk. Upuścił rękojeść miecza. Gdy ta zderzyła się z pokładem, czerwona klinga natychmiast zgasła. Ale w następnej sekundzie rękojeść poderwała się ku górze i pofrunęła w kierunku drzwi. A Aya, pchnięty jakąś niewidzialną siłą, runął w tył, boleśnie zderzając się plecami ze ścianą. Jęknął cicho. Z trudem uniósł głowę, dostrzegając Qimira, który wolnym krokiem wszedł do kajuty. Właz zasunął się cicho za jego plecami. Twarz mężczyzny jak zwykle była blada, ale teraz jego mięśnie stężały, a szczęki zacisnęły się mocno. Aura głupca, którą roztaczał wokół siebie, znikła. Aya poczuł ściskające go za gardło przerażenie.
— Kim... Kim ty jesteś? — wykrztusił.
Qimir wzruszył ramionami.
— Tacy jak ty — odparł tonem tak lodowatym, że po plecach mężczyzny przebiegł nieprzyjemny dreszcz — mogą nazywać mnie Sithem.
Aya poczuł, że cała krew odpłynęła mu z twarzy. W następnej chwili Qimir, jakby nigdy nic, jakby robił to już tysiące razy, aktywował klingę miecza świetlnego i ruszył na niego z ponurym wyrazem twarzy. Aya w panice rozejrzał się dookoła. Nie miał... Nie miał dokąd uciec... Jedyne wyjście z kajuty znajdowało się za plecami Qimira... Z trudem przełknął ślinę. Qimir zbliżał się do niego nieubłaganie, krok za krokiem i Aya nagle uświadomił sobie, że już po nim...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top