Rozdział VII
Wypad na przyportowy targ zdecydowanie poprawił Malden humor. Niemała była w tym zasługa Qimira, który znów był sobą – wesołym i uroczo nieporadnym mężczyzną. Zdawać by się mogło, że nie imały się go żadne troski. Swą beztroską nieco przypominał jej dziecko. I zachowywał się trochę jak dziecko – co chwilę znikał jej z oczu, ponieważ na kolejnych straganach dostrzegał coś, co przykuwało jego wzrok. Zwykle jednak zaraz do niej wracał, albo wołał ją do siebie, pragnąc pokazać jej coś, co go zainteresowało, ale gdy mieli już wracać na pokład „Ekscentrycznego Danse'u", zniknął na dłuższy czas, aż kobieta zaczęła się niepokoić. Wyjątkowo nie powiedział jej, dokąd się wybiera. Może coś mu się stało? Z jego talentem z łatwością mógł wpakować się w jakieś tarapaty. Poprosił ją jednak, żeby na niego zaczekała, więc Malden nie zamierzała ruszać się z miejsca. Zresztą, Dewlanna przygotowała dość długą listę zakupów, i samej nie było jej wygodnie nieść tych wszystkich pakunków... Kiedy więc w końcu ujrzała Qimira, który przeciskał się przez tłum w jej stronę, ostrożnie niosąc coś w obu dłoniach, odetchnęła z ulgą.
— Malden! — Mężczyzna uśmiechnął się do niej radośnie. — Patrz, co mam dla ciebie! — Zbliżył się do niej, wręczając jej ogromną porcję baha. W następnej chwili jakby nigdy nic sięgnął po torby, po same brzegi wypełnione sprawunkami. — To co? — rzucił, prostując się. — Wracamy już?
Kobieta machinalnie skinęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca, w osłupieniu wpatrując się w trzymaną w dłoni porcję słodkiego, zimnego deseru. Qimir lekko przekrzywił głowę na prawe ramię, spoglądając na nią z pewną dozą zdumienia i niepewności.
— Wybrałem nie ten smak? — spytał. — Nie lubisz go?
— Nie, nie, smak jest w porządku — zapewniła go prędko Malden. — Nie o to chodzi. Po prostu... To baha...
Mężczyzna uśmiechnął się niepewnie.
— Taaak...
— Dlaczego mi je kupiłeś?
Wyglądała na naprawdę zdumioną. Qimir roześmiał się.
— Byłem ci je winien — odparł. — Pamiętasz? Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, jadłaś baha, ale przestraszyłem cię i je upuściłaś...
Teraz kobieta wyglądała na jeszcze bardziej zdumioną niż wcześniej.
— Naprawdę pamiętasz takie rzeczy?
Wzruszył ramionami, nie przestając się uśmiechać.
— Pamiętam wiele rzeczy...
Jego słowa znów zabrzmiały dziwnie... Dwuznacznie, a ton jego głosu ponownie nabrał głębszych barw. Spuściła wzrok, czując, że jej policzki dosłownie płoną.
— Może... Zjemy je razem? — zaproponowała nieśmiało. Musiała coś powiedzieć, a taka niewinna propozycja wydawała się najodpowiedniejsza. Nie zniosłaby tej przedłużającej się, pełnej napięcia ciszy...
Teraz jednak to Qimir wyglądał na zaskoczonego, ale po wyrazie jego twarzy sądząc, było to raczej pozytywne zaskoczenie.
— O... Jasne. Jeśli chcesz...
— Chcę — odrzekła szybko. Chyba nawet za szybko, przecież nawet nie pozwoliła mu dokończyć zdania. W duchu zganiła samą siebie. O co jej chodziło, na Moc? Bo na pewno nie o baha. A przynajmniej... Cóż, z pewnością nie tylko o nie.
Qimir zachichotał. Delikatnie objął ją ramieniem w pasie, żeby nie zgubiła się w tłumie, i ruszyli przed siebie. Znaleźli w miarę spokojne miejsce (schodki prowadzące do budynku, który wyglądał na od dawna opuszczony) i wspólnie zjedli baha, przyglądając się mijającym ich kolorowym tłumom ludzi oraz istot innych, najróżniejszych ras. Siedzieli tak blisko siebie, że stykali się kolanami i ramionami. Malden po raz pierwszy od dawna nie miała ochoty wracać na statek. Całkiem przyjemnie było tak zostać sam na sam z Qimirem... Pobyć w jego towarzystwie... Nawet, jeśli nie rozmawiali wiele. Jemu też raczej się nie spieszyło i choć Malden mogłabym tak przesiedzieć w jego towarzystwie nawet cały dzień, w końcu stwierdziła, że pora już wracać. Aya i tak pewnie będzie kręcił nosem, że zakupy zajęły im zbyt wiele czasu. Sam przecież załatwiłby je w pięć minut. Pech chciał, że kiedy wreszcie zaczęli zbierać się do powrotu, nagle lunął deszcz. Imbram nie posiadała systemów regulacji pogody, jej mieszkańcy mogli liczyć jedynie na staromodne prognozy, ale te i tak prawie nigdy się nie sprawdzały.
— Ale mamy szczęście... — Qimir zachichotał, a potem, niespodziewanie, przyciągnął Malden ku sobie i osłonią ją połą swego swetra.
Przystanęli pod daszkiem najbliższego straganu, aby przeczekać deszcz. Mężczyzna roztrzepał palcami obu dłoni swoje mokre włosy. Na jego ramiona spadło kilka kropel wody. Malden sięgnęła do swej grzywki, aby odsunąć ją znad oczu. W tej samej chwili Qimir zrobił to samo. Ich dłonie zetknęły się. Malden poczuła, jakby nagle przeszył ją prąd. Mężczyzna spojrzał jej prosto w oczy. Na jej policzkach wykwitł głęboki rumieniec. W chwilach takich jak ta, miała wrażenie, że jest dwóch Qimirów – jeden, nieśmiały i nieporadny, a drugi – tajemniczy i uwodzicielski... Z wahaniem ujął jej dłoń. Oczy Malden rozszerzyły się, ale nie zaprotestowała. Ich palce splotły się. Qimir obdarzył ją szerokim uśmiechem, a ją wprawiło w ogromne zakłopotanie i zdumienie to, jak wydawali się naturalnie pasować do siebie, jak szybko biło jej serce, gdy czuła ciepło jego dłoni... Deszcz w końcu ustał, ale Qimir nie puścił jej ręki, dopóki nie wrócili na „Ekscentryczny Danse". On wprost nie posiadał się z radości, choć targał wszystkie zakupy, a Malden była cała czerwona, niczym dojrzała zoochjagoda. Widząc oboje w takim stanie, Aya domyślił się, że coś między nimi zaszło. Malden przez przypadek usłyszała później jak jakimś smętnym, w ogóle nie pasującym do niego tonem żalił się Dewlannie, że założy się, że jak tak dalej pójdzie, to z ich trio zostanie już niedługo tylko dwoje... Zasmuciło ją to, ale Aya był pewien, że go nie słyszała, więc nie chciała się ujawniać, żeby on i Dew nie pomyśleli, że ich podsłuchiwała. Zamierzała po cichu wrócić do swojej kajuty i zastanowić się nad słowami Ayi, pomyśleć, co powinna ze sobą zrobić, ale gdy się odwróciła, dosłownie jak spod ziemi wyrósł przed nią Qimir. Jej serce na moment stanęło w biegu. Przestraszył ją! Jak na takiego niedojdę, całkiem sprawnie wychodziło mu skradanie się.
— Co ty robisz? — spytała. — Dlaczego się tak skradasz?
— Och, przepraszam... Nie chciałem cię przestraszyć... — Uśmiechnął się nieśmiało. — Po prostu... Chyba muszę się napić... Nie miałabyś ochoty wyskoczyć ze mną gdzieś na drinka?
— Na drinka? — powtórzyła nieco niepewnie. Cóż, tego akurat nie miała w planach, ale skoro Qimir już zapraszał... — Jasne — zgodziła się. — Czemu nie? Spytam Ayę i Dewlannę, czy idą z nami.
Tego mężczyzna chyba się nie spodziewał, ponieważ nagle zrzedła mu mina, ale Malden już zdążyła zapukać do drzwi kajuty Dewlanny. Gdy właz rozsunął się, wetknęła głowę do środka. Ogromna Wookiee właśnie rozgrywała z Ayą partyjkę dejarika. Stanowiło to ich ulubioną rozrywkę, chociaż Aya zawsze przegrywał. To znaczy, zawsze „pozwalał wygrać" Dewlannie, jak twierdził.
— Wybieramy się z Qimirem na drinka — zagadnęła. — Macie ochotę iść z nami?
Aya parsknął, nawet nie odwróciwszy się w jej stronę. Od kilku dni dziwnie się zachowywał. Był zazdrosny, czy co?
— Żeby robić za piąte koło u wozu? — rzucił. — Raczej podziękujemy. Nie będziemy psuć wam randki naszą obecnością.
— Aya, to nie jest żadna randka! — zaprotestowała natychmiast Malden, ale nawet dla niej nie zabrzmiało to przekonywująco. Dewlanna zachichotała. Machnęła ręką, jakby chciała wygonić ją ze swojej kajuty. Kobieta skrzywiła się. — No dobrze — mruknęła. — Jak sobie chcecie. Nie wiem, o której wrócimy! — Naburmuszona, dodała na odchodne. Gdyby mogła, pewnie trzasnęłaby drzwiami dla dodatkowego efektu, ale właz niemal bezszelestnie zasunął się za jej plecami, nie dając jej takiej możliwości.
— Nie dołączą do nas? — spytał Qimir.
— Nie.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
—Trudno — stwierdził. — Jakoś będziemy musieli obejść się bez ich towarzystwa... —Posłał Malden szeroki uśmiech, wcale nie wyglądając na rozczarowanego takimstanem rzeczy. Znów spojrzał na nią tym dziwnie pożądliwym wzrokiem, wziął jąza rękę, kciukiem gładząc grzbiet jej dłoni, a gdy tak patrzył na nią znamiętnością, gdy czuła ciepło jego palców na skórze, odnosiła wrażenie, żedosłownie roztopi się od środka. Czy on czuł to samo? Był tak... Inny od Mikiego,że czasem sama nie wiedziała, jak się przy nim zachowywać. Kupił jej baha, bouważał, że jest jej to winien, ciągle na nią spoglądał, uśmiechał się na jejwidok, każdą chwilę chciał spędzać w jej towarzystwie i był przy niej, gdyprześladowały ją koszmary. Miki nigdy nie zdobył się na podobne gesty wstosunku do niej. To raczej ona musiała zawsze zabiegać o ochłapy jego uwagi irobiła to, niemal poniżając się, bo zadurzyła się w nim po uszy... To, co czułado Mikiego, było nagłe, niespodziewane i gwałtowne, ale gdy mężczyzna zniknął zjej życia, minęło równie szybko, jak się pojawiło. Natomiast, co do Qimira...Nadal nie była do końca przekonana, co tak naprawdę do niego czuje, ani jakieon ma wobec niej zamiary. Nigdy nie rozmawiali na ten temat. Po prostu dobrzeczuli się w swoim towarzystwie i to chyba naturalne, że pragnęli spędzać zesobą coraz więcej czasu... A co wydarzy się później... Kto wie? Jedno było pewne,nie zamierzała niczego przyspieszać, ani tym bardziej bezmyślnie rzucać się wwir wydarzeń. Niech wszystko toczy się swoim rytmem, zupełnie jak dotychczas.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top