Rozdział VI

Malden nie pamiętała, kiedy ostatnim razem spała tak dobrze. Obudziła się wyspana i wypoczęta jak nigdy. Przeciągnęła się leniwie i wtedy tuż obok siebie usłyszała ciche pochrapywanie. Powoli uniosła się na łokciach. Obok niej, na boku, odwrócony plecami do niej, spał Qimir. Jego lewa ręka zwisała luźno z koi, a jego ciało powyginane było pod najróżniejszymi, dziwacznymi kątami, jakby mężczyzna robił wszystko, żeby tylko jej nie dotknąć... Dlaczego Aya tak bardzo go nie znosił? Przecież Qimir, nieco gapowaty i nieporadny, był w gruncie rzeczy uroczym facetem. Sięgnęła po pled, okrywając go nim szczelnie. Uśmiechnęła się leciutko, kiedy przypomniała sobie, że Qimir powiedział, że zostanie jej rycerzem Jedi, jeśli takie będzie jej życzenie. Jakoś... Nie potrafiła wyobrazić go sobie z mieczem świetlnym w dłoni. Biorąc pod uwagę jego niezdarność, pewnie poucinałby sobie palce, albo ręce... Ale wcale nie musiał być żadnym Jedi. Lubiła go takim, jakim był. Żaden z niego wojownik, raczej gapowata kosmiczna sierota... Przez dłuższą chwilę przyglądała się jego twarzy. Nie potrafiła się powstrzymać. Miała ogromną ochotę wyciągnąć dłoń i pogładzić go po włosach, ale ten gest wydał jej się nagle... Zbyt intymny. Chociaż już wyciągnęła przed siebie dłoń, jakby zamierzała to zrobić, cofnęła ją czym prędzej. Mężczyzna poruszył się, a jej serce gwałtownie przyspieszyło swój rytm. Czy będzie na nią zły? Pomyśli, że go... Podgląda? On jednak tylko zwinął się w ciasny kłębek na samym skraju jej koi, niemal w całości chowając się pod pledem. Malden ze zdumieniem pomyślała, że jeszcze centymetr, czy dwa, a po prostu zsunąłby się z posłania... Jak mogło być mu wygodnie w takiej pozycji? I właściwie... Dlaczego w ogóle z nią został? Jasne, sam stwierdził, że nie powinna w nocy zostać sama, na wypadek, gdyby znów zaczęły dręczyć ją koszmary, a potem Aya poprosił go, żeby z nią został, ale przecież Qimir nie musiał się na to godzić. W jego kwaterze byłoby mu zdecydowanie wygodniej. Miałby całą koję dla siebie, nie musiałby jej z nikim dzielić... A tymczasem on wciąż był tutaj, obok niej. Lubił ją? Chociaż odrobinę? Bo... Ona jego owszem... Niech śpi, pomyślała. Zerknęła na chronometr. Wciąż było jeszcze dość wcześnie. Chyba nic się nie stanie, jeśli także poleniuchuje jeszcze przez pięć czy dziesięć minut, prawda? Położyła się na boku, przez moment spoglądając na tył głowy Qimira. Nie mogła się dłużej powstrzymać – wyciągnęła dłoń, delikatnie gładząc jego proste, czarne jak noc włosy. Gdy jednak mężczyzna ponownie poruszył się i odwrócił w jej stronę, natychmiast cofnęła rękę, udając, że niczego nie zrobiła. Qimir uśmiechnął się, obejmując ją w pasie ramieniem i leciutko przyciągając ku sobie.

— Dzień dobry... — wymamrotał sennie.

— Dzień dobry — odparła. — Dobrze... Dobrze cię widzieć! — wypaliła po chwili, ale zaraz zganiła się za to w myślach. Dobrze cię widzieć...? Co jej odbiło?! Zawsze musi zrobić z siebie idiotkę...

— Och...? — Ciemnobrązowe oczy mężczyzny rozszerzyły się leciutko. — Mnie? To... Bardzo miłe...

Malden z całych sił zacisnęła powieki. Czuła, że się rumieni. Znowu! Do jej uszu dobiegł cichy chichot Qimira.

— Dlaczego się przede mną chowasz?

— Nie chowam się... — wymamrotała, jak dziecko.

— Dlaczego więc zamknęłaś oczy? Nie chcesz już na mnie patrzeć? Przecież mówiłaś, że dobrze mnie widzieć... — droczył się z nią.

Kobieta jęknęła, dodatkowo zakrywając twarz obiema dłońmi. Serce tak dziko waliło jej w piersi, że miała wrażenie, że za chwilę wyrwie się z klatki żeber. Qimir ujął jej ręce i odsunął je od jej twarzy.

— Nie ukrywaj się przede mną... — poprosił.

Jego głos nabrał nagle głębokiego, uwodzicielskiego brzmienia. Oczy Malden rozszerzyły się. Wpatrywała się w ciemne, hipnotyzujące oczy Qimira, przez moment mając wrażenie, że to, co powiedział, miało drugie, ukryte dno. Ale... Przecież... Ona... Ona nigdy...

— Nie ukrywaj się... — powtórzył. Ujął jej twarz w obie dłonie. Czuła, jak jego ręce drżą...

— Nie ukrywam... — szepnęła.

Qimir zbliżył twarz do jej twarzy. Niemal zetknęli się nosami. Rozchyliła wargi, jakby czekała na pocałunek, ale wtedy właz prowadzący do jej kwatery rozsunął się i w progu stanął Aya.

— Malden — rzucił. — Tak mi się wydawało, że już nie śpicie.

Usłyszawszy go, Qimir podskoczył jak oparzony. Gwałtownie odsunął się od Malden i usiłował jak najszybciej ewakuować się z koi, ale zaplątał się w jakże podstępny pled i runął na pokład. Kobieta przygryzła wargę, aby nie roześmiać się w głos. Aya uniósł do góry lewą brew i z politowaniem pokręcił głową. Malden wychyliła się przez krawędź koi.

— Qimir! — Zachichotała, nie potrafiąc się dłużej powstrzymać. — Nic ci nie jest?

Mężczyzna powoli zaczął zbierać się z podłogi.

— Nie. — Uśmiechnął się szeroko. Zwinął pled w obu dłoniach. — Aya... Stało się coś?

— A co? — burknął kapitan „Ekscentrycznego Danse'u". — Przeszkodziłem wam w czymś?

Malden i Qimir spojrzeli po sobie w panice.

— N-nie, skąd! — pospiesznie zaczął tłumaczyć mężczyzna. — My... My tylko...

Aya parsknął. Byli przecież dorosłymi ludźmi, na Moc! Nie musieli mu się tłumaczyć. Zresztą, przecież widział, że Qimir miał na sobie kosmicznie wymiętą tunikę i spodnie, bo pewnie spał w ubraniu, a Malden... Ech, no cóż. Kobieta ubrana była w to, w czym zwykła sypiać, czyli praktycznie w nic, ale pod wpływem jego spojrzenia naciągnęła na siebie pled.

— Coś się stało? — spytała tonem ucieleśnionej niewinności.

— Tak, zakupy — rzucił Aya. — Dzisiaj twoja kolej. Chciałem ci tylko przypomnieć...

Malden skrzywiła się lekko.

— No cóż, tak. Dzięki — odparła. — Co ja bym bez ciebie zrobiła! Za chwilę się zbiorę. A ty i Dewlanna nie macie na oku jakiegoś nowego celu? Znudziło mi się już siedzenie na tej planecie...

Pan kapitan wzruszył ramionami.

— Jeszcze tylko kilka dni — powiedział. — Jakoś wytrzymasz. Jak wrócisz z zakupów, to możesz wziąć „Ekscentryczny Danse" i zrobić ze trzy kółka dookoła Imbram, skoro tak bardzo masz ochotę polatać. Pozwalam ci. Znaj moją łaskę.

Malden miała ogromną ochotę czymś w niego rzucić. Łaskawca się znalazł. Poza tym, wcale nie musiał jej przypominać o zakupach. Skoro umówili się, że w każdym kolejnym tygodniu zajmuje się nimi ktoś inny, pamiętała, że akurat teraz przypadała jej kolej. Jeszcze nie miała problemów z pamięcią. A skoro wparował do niej tak wcześnie, w dodatku bez pukania, głupia, łudziła się, że może chociaż spyta, jak ona się czuje, czy wszystko u niej w porządku, ale nie... Aya oczywiście był naburmuszony od momentu, gdy tylko otworzył oczy. I oczywiście przyszedł szpiegować ją i Qimira. Co za chłop!

— No wielkie dzięki... — odrzekła, uśmiechając się kwaśno. Zsunęła się z koi, sięgając po ubrania. — Qimir, idziesz ze mną? — spytała niby od niechcenia, siląc się na lekki ton.

Mężczyzny oczywiście nie trzeba było prosić dwa razy. Wyszczerzył się i skinął głową. Albo Malden rzeczywiście wpadła mu w oko, albo genialnie udawał. Aya podejrzewał raczej, że to drugie. Oszustów w galaktyce nie brakowało. A ten konkretny żerował na naiwności Malden, która najwyraźniej była przekonana, że w końcu poznała swojego wymarzonego rycerza Jedi z holoromansów, tyle tylko, że pod postacią włóczęgi. Może sądziła, że gdy go w końcu pocałuje, to Moc sprawi, że Qimir nagle wyprzystojnieje? Albo, po prostu lubiła takie łajzy... Współczuł jej, bo najwyraźniej sprawa z Mikim absolutnie niczego jej nie nauczyła. Ile jeszcze razu musi dostać w kość, aby wreszcie dotarło do niej, że ludzie są w większości źli? A tacy faceci, którzy na początku udają milutkich i kochanych, są najgorsi. Gdy nabiorą pewności, że uzależnili od siebie swoją ofiarę, zmieniają się w potwory... To była jednak sprawa Malden. Aya chciał ją uchronić przed zrobieniem kolejnej głupoty, usiłował z nią rozmawiać, ostrzec ją, ale nie chciała słuchać, więc będzie musiała wypić to, czego sobie nawarzy.

— Tylko nie guzdrajcie się przez cały dzień — powiedział, a potem odwrócił się na pięcie i wyszedł.

— Przyjemniaczek z niego... — mruknął Qimir, przeczesując włosy palcami. — Nie ma co...

Kobieta wzruszyła ramionami.

— Można się przyzwyczaić — odparła. Spojrzała w stronę mężczyzny, przyłapując go na tym, że wpatrywał się w nią w dziwny sposób. Jego oczy pociemniały. Zamiast zwykłej wesołości na moment zalśniło w nich coś, czego nie widziała nigdy wcześniej. Aż przeszył ją dreszcz. Qimir patrzył na nią, jakby... Jakby był... Głodny. Z trudem przełknęła ślinę. Prawie pocałowali się, zanim Aya wparował do jej kajuty. Czy... Czy to możliwe, że pragnął czegoś więcej? Krew zaszumiała jej w uszach. Cholera... Cholera, cholera, cholera! Teraz już nie da rady odpędzić od siebie podobnych myśli! Może Aya miał malutką, maciupeńką odrobinę racji? Może powinna nieco zdystansować się od Qimira, trochę zwolnić, lepiej go poznać, zanim znów wpakuje się w coś, czego potem gorzko pożałuje...

Mężczyzna nagle drgnął, zupełnie jakby był w stanie odczytać jej myśli. Uśmiechnął się, ale tym razem jego uśmiech nie sięgał oczu.

— Pójdę się nieco ogarnąć — powiedział. — Daj znać, kiedy będziesz potrzebowała tragarza.

Zasalutował jej niedbale, po czym wyszedł, zostawiając ją samą, siedzącą na koi z szeroko otwartymi oczami, niezdolną dobyć z siebie głosu. Dlaczego tak nagle posmutniał? Co znów zrobiła? Bo przecież musiało chodzić o nią, prawda? Chciała za nim pobiec, albo zawołać, poprosić go, żeby z nią został... Ale jaki miałoby to sens? Miki bezustannie powtarzał jej, że jest do niczego. I... Miał rację. Była do niczego. Pod każdym względem. Znów wszystko popsuła, a najgorsze było to, że nawet nie miała pojęcia, w jaki sposób...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top