Rozdział V

Malden była zdumiona, że Aya nie zerwał jej z łóżka skoro świt. Według chronometru, na który zerknęła po przebudzeniu, był już późny, no, nawet bardzo późny, ranek. Najgorsze jednak było to, że wcale nie miała ochoty wstawać. Znów źle spała. Od kilku dni było coraz gorzej. Po raz kolejny miała ten... Sen, że ucieka. Od czego jednak? Ku czemu? Nie miała pojęcia. Wyraźniej dostrzegła natomiast sylwetkę zamaskowanego mężczyzny, który prześladował ją w snach. Był ubrany w czarne, powłóczyste szaty, a na głowie nosił upiornie wyglądającą maskę, która całkowicie skrywała jego twarz. Jak cały jego strój, maska także była ciemna, ale przecinały ją jaśniejsze, złotawe żyłki, jak gdyby była już wielokrotnie niszczona i naprawiana. Co więcej, zdobiło ją coś... Coś, co wyglądało jak drapieżny uśmiech. Kobieta aż zadrżała. Wiedziała, że był to jedynie sen, ale i tak ten... Osobnik... Napawał ją lękiem. Miała wyjątkowo wybujałą wyobraźnię. Przetarła twarz obiema dłońmi i usiadła na koi. Po chwili dotarło do niej, że Aya nie budził jej najprawdopodobniej dlatego, że przez najbliższy czas nigdzie się nie wybierali, skoro uiścił opłaty portowe za cały miesiąc z góry. Palce miała całe w bandażach i w pierwszej chwili spoglądała na nie w całkowitym zdumieniu. Gdy przypomniała sobie, co miało miejsce poprzedniego dnia, jęknęła cicho. Przecież mieli na statku gościa! Gościa, którego w dodatku sama zaprosiła i zamiast odpowiednio się nim zająć, pokazać mu wszystko, leniła się w najlepsze, a jego zostawiła w towarzystwie wiecznie niezadowolonego Ayi... Cholera! Odrzuciła na bok pled, zsuwając się z koi i nagle usłyszała delikatne pukanie do drzwi.

— Malden? — Dobiegł do niej cichy głos Qimira. — Śpisz jeszcze?

— Nie! — zawołała. — Możesz wejść!

Po chwili zorientowała się, że przecież nie zdąży się ubrać... Prędko chwyciła pled, owijając się nim ciasno. W końcu, miała na sobie tylko bieliznę... W tej samej chwili właz prowadzący do jej kwatery rozsunął się i do pomieszczenia wkroczył Qimir, uśmiechając się szeroko. W dłoni trzymał miskę ciepłej jeszcze owsianki.

— Dzień dobry! Pomyślałem, że może miałabyś ochotę na śniadanie... — zaczął, ale ujrzawszy ją w negliżu, owiniętą jedynie cienkim pledem, zarumienił się mocno i natychmiast odwrócił plecami do niej. — P-przepraszam... — wymamrotał. — Ja... Eee... Zostawię to tutaj... — Odłożył miskę na niewielką, duraplastową skrzynkę, która służyła jej za stolik i czmychnął czym prędzej.

Malden przez moment szeroko otwartymi oczami spoglądała to na miskę, to na właz, który zasunął się za jego plecami. Śniadanie? Dla niej? To było... Cóż. To było bardzo niespodziewane, ale miłe. Wyglądało na to, że Qimir już zadomowił się na statku. To dobrze. Uśmiechnęła się do samej siebie. Nie ukrywała, że bardzo ją to cieszyło. Polubiła Qimira. I miała nadzieję, że Aya też w końcu się do niego przekona. Z tym jednak, jak się później okazało, było dość ciężko. Dni mijały, a Aya wciąż ledwo był w stanie znieść towarzystwo Qimira i nawet nie starał się ukrywać, że go nie lubi. W dodatku, nie było dnia, żeby nie narzekał, że Malden zrobiła coś źle. A to jakiś klawisz na konsolecie był ubrudzony (choć wcale nie był, bo konsola sterująca stanowiła dla niej świętość, dbała o nią nawet bardziej niż o samą siebie), a to nie podobało mu się, że w wolnym czasie miała czelność nadal czytać swoje holoromanse (choć on wciąż tego nie pochwalał), a to za głośno stukała obcasami o pokład... Kobieta miała wrażenie, że czepiając się jej dosłownie o wszystko Aya stara się odstraszyć Qimira... Jakby tego było mało, sny, które ją dręczyły, z dnia na dzień stawały się coraz bardziej przerażające, coraz bardziej realistyczne... W jednym z nich otaczała ją nieprzenikniona ciemność, a przy sobie czuła obecność tego upiornego człowieka w masce. Biegła, płuca paliły ją żywym ogniem, a ona rozpaczliwie szukała jakiegoś światełka, choćby najmniejszego, które wyprowadziłoby ją z mroku. Zamiast tego jednak miała wrażenie, że zanurza się coraz głębiej w ciemność... Pewnej nocy znów śniło jej się, że znalazła się w ciemnym lesie, ścigana przez tego samego tajemniczego mężczyznę w masce. W pewnej chwili między drzewami ujrzała jasne światła. Rzuciła się w ich stronę i nagle doszło do niej, że te światła to płonące miecze świetlne. Złote, zielone, niebieskie... Jedi! Cała grupa Jedi! Oni ją ocalą! Chciała krzyczeć, wrzeszczeć, błagać ich o pomoc, ale nie była w stanie dobyć z siebie głosu. Nagle jednak poczuła, że jakaś niewidzialna siła chwyciła ją w swe szpony i przytrzymała mocno. Nie była w stanie się ruszyć. Dusiła się. Jej płuca domagały się powietrza. Z przerażeniem zorientowała się, że jej stopy unoszą się lekko nad ziemią. Coś szarpnęło ją w tył i odrzuciło na bok. Jej plecy zderzyły się z pniem ogromnego, rozłożystego drzewa, z siłą, która wybiła jej całe powietrze z płuc. Pociemniało jej przed oczami. Na moment musiała stracić przytomność, ponieważ gdy ponownie uchyliła powieki, ujrzała człowieka w czerni. W jego dłoni lśniła krwistoczerwona klinga miecza świetlnego. Ostrza mieczy świetlnych zderzały się ze sobą, sypiąc wokół fontanny kolorowych iskier. Nieznajomy walczył z Jedi. Nie, nie walczył. Wyżynał ich, jednego po drugim. Nie miał litości. To była egzekucja... Gdy ostatni z Jedi padł martwy u jego stóp, mężczyzna sięgnął ku niej. Została poderwana ku górze, a on ruszył ku niej powolnym krokiem. Głos uwiązł jej w gardle. Chciała się obudzić... Tak bardzo chciała się obudzić! Po jej policzkach spłynęły łzy. Mężczyzna zbliżył się do niej. Wyciągnął dłoń, dotykając jej policzka. Malden wzdrygnęła się, choć jego dotyk wydał jej się znajomy. Mężczyzna wymówił jej imię, ale maska skutecznie zniekształcała jego głos. Jej serce waliło jak młotem. Jęknęła, z całych sił zaciskając powieki. Nie..., myślała. Błagam, nie... Pomocy! W jej uszach wciąż jednak rozbrzmiewał głos mężczyzny... Malden... Był coraz bardziej natarczywy...

— Malden!

Nieznajomy chwycił ją za ramiona. Szarpnęła się, wrzeszcząc dziko. Fakt, że nagle odzyskała głos, zdumiał ją samą.

— Malden!

Dłonie mężczyzny coraz silniej zaciskały się na jej ramionach. Wyciągnęła przed siebie ręce, starając się go odepchnąć, ale mężczyzna nie zamierzał jej puścić.

— Malden! — wrzasnął.

Szarpnął nią mocno. Kobieta gwałtownie otworzyła oczy, dostrzegając tuż przed sobą... Twarz Qimira. Zamaskowany mężczyzna zniknął. Wzięła głęboki oddech, niepewnie rozglądając się wokół siebie. Była w swojej kwaterze... Na pokładzie „Ekscentrycznego Danse'u". Twarz Qimira znajdowała się w odległości ledwie paru milimetrów od jej twarzy. Spoglądał na nią z troską, jego dłonie spoczywały na jej ramionach.

— Co się stało? — spytał nieco stłumionym głosem. — Krzyczałaś...

Malden poczuła taką ulgę na jego widok, że, szlochając, osunęła się w jego ramiona. Qimir w pierwszej chwili zesztywniał, ale potem objął ją delikatnie i przytulił.

— Już dobrze... — mówił cicho, uspokajająco. — Już wszystko dobrze... — Z czułością gładził dłonią jej włosy.

Kobieta wtuliła się w niego mocno, chowając twarz na jego piersi. Cała się trzęsła, zupełnie jakby to, co ujrzała, wcale nie było złym snem, a rzeczywistością... Tak ogromnie się bała! Qimir ciaśniej otoczył ją ramionami, wyczuwając kłębiący się w niej strach. Zastanawiał się, co mogło ją aż tak przerazić...

— Co się stało? Powiesz mi? — spytał ponownie, ale nim Malden zdążyła odpowiedzieć, do pomieszczenia wpadli Aya i Dewlanna. Wookiee zaryczała głośno.

— Co ty wyprawiasz?! — wrzasnął Aya na widok Qimira. — Zabieraj od niej łapy! I to natychmiast!

Qimir wypuścił Malden z ramion i gwałtownie poderwał się na równe nogi.

— Nie! — zawołał, unosząc obie dłonie w obronnym geście. — To nie tak! Ja... Ja niczego nie zrobiłem! Obudziły mnie krzyki Malden... Przybiegłem tutaj, żeby sprawdzić, co się stało... Nic więcej...

Aya przysiadł obok kobiety, spoglądając na Qimira z podejrzliwością.

— Nic ci nie zrobił? — burknął.

Malden pociągnęła nosem, marszcząc brwi.

— Kto? — wykrztusiła. — Qimir? Oszalałeś? Nie...

Aya przetarł twarz dłonią.

— Na pewno? — spytał.

Kobieta lekko poczerwieniała na twarzy.

— Aya, co ty sugerujesz? — jęknęła.

— Nic... — syknął mężczyzna. — Znów śnił ci się jakiś koszmar?

Malden powoli skinęła głową. Qimir opuścił dłonie.

— Miewasz koszmary? — spytał. — Ach, tak...

Kobieta uśmiechnęła się do niego lekko. Widząc to, Aya uniósł lewą brew. Dewlanna wydała z siebie kilka cichszych pomruków.

— Czasem... — wymamrotała Malden. — Czasem śnią mi się dziwne rzeczy... Przepraszam, że was obudziłam...

Qimir niepewnie zerknął to na Ayę, to na Dewlannę.

— Może... Może ktoś powinien zostać z Malden? — zasugerował nieśmiało.

Aya skrzywił się paskudnie.

— Nie lubię cię, Qimir — rzucił.

Ten uśmiechnął się szeroko.

— Pewnie nie ty jeden — odparł.

Aya przewrócił oczami.

— Ale w tym wypadku masz rację. Ktoś powinien zostać z Malden. Dewlanna? — Spojrzał pytająco na ogromną Wookiee.

Dew pokręciła głową. Zaryczała, wskazując Qimira. Aya aż zazgrzytał zębami z wściekłości.

— Mówi, żebyś to ty został z Malden — syknął niechętnie.

Oczy Qimira rozszerzyły się. Wskazał dłonią na samego siebie, a twarz Malden pokryła się gorącym, bardzo gorącym rumieńcem.

— Aya, Dew, dajcie spokój! Nie jestem przecież dzieckiem! Nie trzeba mnie pilnować! — zaprotestowała.

— Ale lepiej, żeby chociaż dziś ktoś z tobą został! — Nie ustępował Aya. — Na wypadek, gdybyś znów miała jakiś koszmar! A skoro Dew nie chce, niech będzie Qimir! Zostaniesz z nią, czy nie?! — spytał ostro.

Qimir gorliwie skinął głową.

— Oczywiście! — zawołał, nieco zbyt entuzjastycznie jak na gust Ayi. — To znaczy... — dodał po chwili. — Jeśli tylko Malden nie ma nic przeciwko, rzecz jasna...

Kobieta skrzywiła się i spuściła wzrok.

— Przepraszam za kłopot... — wymamrotała.

— Nie, nie, nie! To żaden kłopot! — zapewnił Qimir. Co więcej, wyglądał na całkiem zadowolonego z takiego obrotu sprawy.

Aya zerknął na Dewlannę. Wookiee wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Najwyraźniej pomyślała o tym samym, co on. Między Malden a Qimirem... Chyba było coś na rzeczy. Westchnął z rezygnacją. Nie za bardzo cieszył go fakt, że Qimir miałby zostać sam na sam z Malden przez całą noc, ale przy nim z jakiegoś niezrozumiałego dla Ayi powodu, kobieta wydawała się dużo spokojniejsza.

— Sithowe nasienie... — mruknął.

Qimir zachichotał, zakrywając usta dłonią. Gdyby tylko Aya zdawał sobie sprawę, jak blisko był prawdy... Nie ruszył się z miejsca, dopóki on i Dewlanna nie wrócili do siebie. Kiedy wychodzili, Qimir dosłyszał jeszcze, jak Dewlanna mruczy, że najlepsze lekarstwo na złamane serce to nowa miłość. Rozumiał shyriiwook, ale nie widział potrzeby, żeby się tym chwalić.

Malden osunęła się na koję, na moment ukrywając twarz w dłoniach.

— Przepraszam... — wymamrotała po raz kolejny.

Qimir usiadł na pokładzie, opierając plecy o ścianę.

— W porządku — powiedział. — Spróbuj zasnąć. Posiedzę tu z tobą.

Kobieta zerknęła na niego. Miał na sobie zieloną tunikę i ciemne spodnie, ale był boso. Dotarło do niej, że wciąż nosił te same ubrania, w które był ubrany, gdy po raz pierwszy się spotkali. Chyba... Chyba nie miał innych. Trzeba to zmienić. Trzeba kupić mu jakieś nowe ciuchy... Szkoda, że nie pomyślała o tym wcześniej...

— Zmarzniesz na pokładzie — odezwała się, czerwieniąc się niczym dojrzała zoochjagoda. — Możesz spać obok mnie, skoro chcesz tutaj zostać. — Przesunęła się na koi, robiąc mu miejsce przy sobie.

Qimir wahał się przez moment, ale w końcu skinął głową i ułożył się na samym skraju koi, w dodatku plecami do niej. Malden także obróciła się na bok, aby zrobić mu więcej miejsca. Długo leżała z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się w ciemność. Qimir również nie spał. Słyszała, że co jakiś czas wzdychał ciężko. Odwróciła się na drugi bok. On w tym samym momencie zrobił to samo. Spojrzeli sobie w oczy i mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.

— Nie możesz spać, co? — szepnął. — Może coś ci opowiedzieć? Albo zaśpiewać kołysankę?

Malden zachichotała.

— Umiesz śpiewać?

Qimir roześmiał się.

— Nie — odrzekł. — Jestem w tym okropny...

— Na pewno nie jest aż tak źle! — Malden przysunęła się do niego jeszcze odrobinę.

Przez jakiś czas rozmawiali o wszystkim i o niczym, aż w końcu powieki Malden stały się coraz cięższe i powoli zaczęły opadać. Qimir wyciągnął dłoń, odgarniając jej znad oczu kilka niesfornych kosmyków grzywki.

— Śpij — powiedział miękko, nasycając swe słowa Mocą i lekko naciskając na jej umysł. Musiała być naprawdę zmęczona, ponieważ bez protestów poddała się jego sugestii. — Przy mnie nic ci nie grozi... — dodał pod wpływem nagłego impulsu. Dopiero po chwili zaczął zastanawiać się, czy aby nie powiedział za dużo, ale Malden niczego nie podejrzewała. Uśmiechnęła się sennie.

— Będziesz mnie strzegł? — wymamrotała. — Jak rycerz Jedi...?

Qimir skrzywił się. Rycerz Jedi...

— Tak... — obiecał. — Jeśli tylko chcesz... Będę twoim rycerzem Jedi...

Zastanawiał się, jak to się stało, że te ostatnie słowa w ogóle były w stanie przejść mu przez gardło, ale Malden zdawała się całkiem ukontentowana. Zasnęła wreszcie, opierając dłoń na jego dłoni. Długo wpatrywał się w jej twarz, walcząc z desperacką potrzebą chwycenia jej w ramiona, obejmowania, dotykania... Zapałał do niej dziwną sympatią, choć nie miał tego w planach. Naprawdę mógłby ją ocalić. Gdyby tylko tego chciała. Gdyby go... Potrzebowała. Przy niej czuł się, jakby zaczął nowe życie. Jakby to, co uczynił w przeszłości nigdy nie miało miejsca, a on był po prostu sobą... Qimirem. Nikim więcej. Wreszcie poddał się. Przesunął dłonią po jej biodrze, ramieniu, szyi... Potem, delikatnie, samymi czubkami palców, musnął jej usta. Na ironię, odniósł jednak wrażenie, że robi coś... Złego. Coś niewłaściwego. Natychmiast cofnął rękę. Z drugiej strony, wcześniej sama tuliła się do niego. Może nie miałaby nic przeciwko, gdyby zamknął ją w ramionach i przytulił? Sprawiała wrażenie kobiety, która desperacko pragnie z kimś być, która okrutnie boi się samotności. I, lubiła Qimira. A przynajmniej jego obraz, który stworzyła w swym umyśle. Nadal jednak bardzo się pilnowała, w jego obecności ani razu nie użyła Mocy. Przypomniał sobie, że nie może stracić z oczu swego celu. Malden była mu potrzebna. Ale... Może nie musiałby uciekać się do użycia siły, aby zabrać ją do swojej kryjówki? Może zgodziłaby się z nim odejść dobrowolnie, skoro ją i Qimira połączyła nić sympatii? Jego cierpliwość miała swoje granice. Sądził, że wystarczy mu kilka dni, aby odkryć, jaką potęgą w Mocy dysponuje ta kobieta, ale maskowała się tak dobrze, jak nikt inny... Kim ty jesteś?, pomyślał. Tak naprawdę? Gdy ją spotkał, jego wizje odeszły, zupełnie jakby Moc pragnęła po prostu sprowadzić go do niej, a co on zrobi z tym faktem później... Cóż, to już jego sprawa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top