Rozdział IX

Jedi. Najprawdziwszy, przeklęty Jedi. Czego on szukał w tanim, nędznym barze na tej zapomnianej przez Moc planecie?! Qimir zesztywniał. W tamtym momencie spodziewał się tylko jednego – konfrontacji. Puścił dłonie Malden, ale ona, zafascynowana widokiem Jedi, nawet nie zwróciła na to uwagi. Zaklął pod nosem. Jedi z pewnością zjawił się tam po niego. Co innego mogłoby przywieść go na Imbram?! Zwłaszcza teraz, gdy jego była mistrzyni przekonała się, że wcale nie zginął... Jak jednak udało im się go znaleźć? Przecież zawsze z niezwykłą starannością zacierał po sobie wszystkie ślady! Malden go wydała?! A może wypaplała coś Ayi i to on skontaktował się z najbliżej położoną placówką Jedi?! Po Ayi nawet by się tego spodziewał, w końcu koleś od początku nie darzył go sympatią. Ale Malden?! Jej zdrada zabolałaby go jak nic innego wcześniej! Ale... Przecież powinien był się tego spodziewać! Każdy prędzej czy później go zdradzał. Gardził nim. Nienawidził... Niemal odruchowo sięgnął pod połę swetra, ale jego dłoń zacisnęła się na powietrzu. Niech to! Swoją broń zostawił na statku Ayi! To wszystko przez... Wszystko przez Malden! Przez jej wielkie, błękitne oczy... Przez to, że ostatnimi czasy bezustannie zajmowała jego myśli! Tracił koncentrację. Stał się nieuważny i nieostrożny. Jak mógł zapomnieć o mieczu świetlnym?! Niemal stracił go na Brendok, podczas walki z Solem, potem tak wiele dni spędził na jego naprawianiu, mając świadomość, że broń to jego życie, a teraz, gdy tak rozpaczliwie go potrzebował, okazało się, że zostawił go na pokładzie „Ekscentrycznego Danse'u"! Spokojnie..., powtarzał sobie w myślach, starając się nie dać wyprowadzić z równowagi. To jeszcze nie koniec świata. Miał po swojej stronie Moc. Na Oledze przecież nawet nie potrzebował miecza świetlnego, żeby wywieść Jedi w pole. Moc była wystarczającym narzędziem, jeśli tylko wiedziało się, jak umiejętnie z niej korzystać. A on posiadał ku temu wystarczającą wiedzę oraz umiejętności. Wyczyścił swój umysł ze wszystkich myśli, które mogłyby wydawać się podejrzane. Zamierzał po cichu, ukradkiem opuścić to miejsce, zanim Jedi zdoła zlokalizować go w całej tej ciżbie tłoczącej się w barze. Na wszelki wypadek wypełnił swój umysł myślami o kobiecie, która mu towarzyszyła – i o tym, co by z nią robił, gdyby zostali sami. Jedi przecież panicznie bali się pożądania. Jeśli jakiś zechce grzebać w jego umyśle, natrafiając na tak odważne wizje, oddali się czym prędzej, nie niepokojąc go dłużej. Mimo wszystko, nie chciał ryzykować, że Jedi dotrze do niego. Dodatkowo rozciągnął na siebie w Mocy iluzję idioty. Im większym półgłówkiem będzie się wydawał, tym mniej podejrzanym stanie się dla Jedi. Jednak, za serce ścisnął go nagle dziwny strach... Był to zupełnie inny rodzaj przerażenia, niż ten, który czuł na samo wspomnienie swej byłej mistrzyni. Vernestra Rwoh przez lata była dla niego niczym matka. Innej nie znał. A jeśli nawet – już jej nie pamiętał. Choć Vernestra zdradziła go, wygnała z Zakonu Jedi i usiłowała się go pozbyć, ponieważ odkrył, że przez lata go oszukiwała i nie zamierzał godzić się na rolę jej pionka, ugrzecznionego rycerzyka Jedi, czasem ciągle przyłapywał się na tym, iż bał się, co mogłaby o nim teraz myśleć. W końcu, zszedł na złą drogę. Przeszedł na Ciemną Stronę Mocy, jak to mówili. Nie, strach, który czuł teraz, był dużo potężniejszy... Qimir nagle uświadomił sobie, że po raz pierwszy w życiu przeraził się, że mógłby zginąć... W końcu, teraz nie chodziło tylko i wyłącznie o jego życie. Nieraz stawiał je na szali, nie czując przy tym ani grama wątpliwości, przerażenia, czy wyrzutów sumienia. Był sam. Zawsze był sam. Ale teraz obok niego była Malden. Jeśli Jedi go zdemaskują, pozbędą się jej! A przecież jej jedyną winą było to, że go znała... Z ogromną siłą chwycił ramię kobiety, zmuszając ją, żeby na niego spojrzała.

— Hej, zaczyna się tutaj robić trochę tłoczno, nie sądzisz? — wyrzucił z siebie jednym tchem. — Może przeniesiemy się gdzieś indziej, a-albo po prostu wrócimy na statek?

Malden zachichotała nieco nerwowo.

— Poczekajmy jeszcze chwilę... — poprosiła szeptem, nachyliwszy się ku niemu. — Nigdy wcześniej nie spotkałam żadnego Jedi! Jak myślisz, czego on może tutaj szukać?

Mnie, pomyślał Qimir ponuro, ale zanim zdążył to powiedzieć, ugryzł się w język.

— Zobacz! — pisnęła znów Malden. — Czy jego miecz świetlny nie jest śliczny?

Mężczyzna aż jęknął w duchu. Urabiał ją prawie przez miesiąc, stopniowo przekonując ją do siebie, skłaniając, żeby mu zaufała, a wystarczyło po prostu pokazać jej miecz świetlny?! Co jest z nią nie tak, do cholery?! Dlaczego tak ciągnie ją do tych przeklętych Jedi?! Zerknął przez ramię na rycerza, który przystawał co kilka kroków, zagadując kolejnych, stałych lub okazjonalnych, bywalców kantyny. Ewidentnie kogoś szukał. Qimir dostrzegł w jego dłoni holodysk, nad którym niebieścił się przedstawiający kogoś hologram. Z daleka nie dostrzegał jednak wyraźnie, czyj mógł to być wizerunek. Ale Jedi, mężczyzna na oko dwudziestokilkuletni, może odrobinę młodszy, o gęstych, jasnorudych włosach, związanych w wysoki kucyk z tyłu głowy, nieubłaganie zbliżał się ku nim. Pragnął chyba przesłuchać wszystkich obecnych w barze. Na jego lewym policzku Qimir zauważył podłużną, cienką bliznę, która mogła powstać na przykład od ciosu mieczem świetlnym... Malden nie spuszczała wzroku z młodego rycerza, całkowicie zaczarowana jego widokiem. Jej policzki zaróżowiły się. Qimir wyraźnie wyczuwał jej ekscytację i podniecenie. Zmarszczył brwi. Wyobrażała sobie, że to jej wymarzony Jedi przybył jej wreszcie na ratunek?! Niedoczekanie! Zanim kobieta zdążyła zaprotestować, otoczył ją prawym ramieniem w pasie i przyciągnął do siebie. Pocałował ją, przykładając lewą dłoń do jej policzka. Skóra Malden była gładka i miękka w dotyku. Obściskującej się pary Jedi raczej nie będzie przesłuchiwał, prawda?, przebiegło mu przez myśl. W następnej sekundzie jednak przestał myśleć o czymkolwiek, ponieważ Malden całkowicie go zaskoczyła, odwzajemniając jego pocałunek. Do tej pory miał ją za głośną, ale raczej nieśmiałą kobietę, a teraz cała jej nieśmiałość nagle zniknęła, przeistaczając się w czyste pożądanie. Malden przylgnęła do niego ciasno, opierając dłonie na jego piersi, a potem otaczając nimi jego szyję. Wsunęła palce we włosy mężczyzny, bawiąc się delikatnie ich kosmykami, aż przeszył go przyjemny dreszcz. Jej usta były miękkie, ciało tak idealnie układało się w jego ramionach... Kiedy pogłębił pocałunek, nie zaprotestowała. Oddała mu go z pasją. I gdyby nie fakt, że ktoś przystanął tuż przed nimi, pewnie jeszcze przez bardzo długi czas nie byliby w stanie oderwać od siebie ust ani dłoni. Nieproszony gość odchrząknął, starając się taktownie zwrócić na siebie ich uwagę. Qimir zerknął na niego niechętnie. Ten cholerny Jedi, uśmiechając się pogodnie, stał ledwo parę kroków od niego, dzielił ich jedynie mikroskopijnych rozmiarów stolik...

— Przepraszam, że przeszkadzam — odezwał się. Głos miał delikatny, niemal kobiecy. — Wraz z moimi towarzyszami poszukujemy pewnego człowieka, który niedawno zbiegł z więzienia... — Wyciągnął w ich stronę dłoń, prezentując hologram przedstawiający podstarzałego, łysiejącego faceta o skórze tak bladej, że aż przezroczystej. Qimir niemal odetchnął z ulgą. Więc to nie jego szukali... — Otrzymaliśmy informację, że był widziany w okolicy. Czy kojarzą go państwo? Może gdzieś go państwo spotkali, lub choćby widzieli? Będziemy ogromnie wdzięczni za każdą, nawet najbłahszą, informację...

Malden, która ledwo była w stanie złapać oddech, przez moment wpatrywała się w hologram, marszcząc brwi, ale w końcu pokręciła głową. Qimir zrobił to samo, ledwo rzuciwszy okiem na holo. Nie miał najmniejszego zamiaru pomagać Jedi.

— Nie, nie znam go — powiedziała kobieta. — Przykro mi... Nigdy nie widziałam tego człowieka.

— Ani ja — burknął Qimir.

Rudowłosy Jedi obdarzył Malden delikatnym uśmiechem. Zarumieniła się. Qimir zerknął na nią, marszcząc brwi. Co jest? Podobał jej się ten Jedi? Poważnie? Nie był dla niej odrobinę... Hmm... Za młody? Przysunął się do niej i otoczył ją ramieniem, przyciskając ją do swego boku.

— Czy to wszystko? — zapytał, nawet nie siląc się na miły ton. — Byliśmy trochę zajęci...

Malden gwałtownie wciągnęła powietrze i zdzieliła go łokciem w żebra. Qimir jęknął cicho. Od całowania do bicia... Czy ona w ogóle zdawała sobie sprawę, jaką ma parę w łapach?! Chyba, że wzmacniała swoje ciosy Mocą. To by wiele wyjaśniało.

— Tak... To wszystko... — odparł Jedi, nieco rozbawiony, po czym delikatnie nachylił się ku Malden. — Gdyby jednak okazało się, że coś sobie pani przypomniała, lub zobaczy pani gdzieś tego mężczyznę... Albo ktoś inny za bardzo będzie się pani naprzykrzał... — Tu znacząco spojrzał na Qimira. — Proszę się nie bać i natychmiast nas o tym powiadomić. Do naszej placówki na Imbram mają wstęp wszyscy bez wyjątku.

Qimir drgnął.

— Chwila, macie placówkę na Imbram? — wykrztusił. — Od kiedy?

Młody mężczyzna skinął głową.

— Tak. Przylecieliśmy kilka dni temu, jeszcze nie zdążyliśmy się do końca urządzić. Na razie jest nas jedynie czworo, ale mamy nadzieję, że świątynia się rozrośnie. Nie tylko światy Jądra potrzebują ochrony Jedi. — Raz jeszcze uśmiechnął się miło do Malden, skłonił lekko im obojgu, a potem ruszył w tłum, nagabywać kolejnych nieszczęsnych gości kantyny.

Myśli Qimira gnały jak szalone. A więc Jedi rozpanoszyli się także i tu, na Imbram. Nie było więc na co dłużej czekać. Musiał jak najszybciej opuścić tę planetę...

— Myślisz, że jakbym go poprosiła, to dałby mi potrzymać swój miecz świetlny? — spytała niespodziewanie Malden.

Spojrzał na nią marszcząc czoło. Co? Co ona znów o tych mieczach świetlnych?!

— A może byś chciała potrzymać mój? — rzucił bez zastanowienia. — Na pewno mam większy i bardziej interesujący... — Zaklął pod nosem, gdy dotarło do niego, że powiedział to na głos, ale na szczęście kobieta zrozumiała go, jak zwykle, po swojemu – cała aż poczerwieniała na twarzy. Przygryzła wargę, jakby z całych sił starała się nie roześmiać w głos. Ale po chwili uśmiechnęła się do niego. Jej oczy aż lśniły.

— A co? — spytała przesadnie słodkim tonem. — Chciałbyś mi go pokazać? — Położyła dłoń na jego udzie i powoli zaczęła przesuwać ją ku górze.

Oczy Qimira rozszerzyły się. Chwileczkę, co ona... Z trudem przełknął ślinę. Oblało go nagłe gorąco. Co prawda akurat nie ten miecz miał na myśli, ale nie mógł zaprzeczyć, że podoba mu się jej tok myślenia...

— Chodźmy stąd — rzucił nieco zduszonym głosem.

— Tak — zgodziła się. — Chodźmy...

Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Ledwo zdążyli opuścić bar, Qimir pchnął ją na ścianę najbliższego budynku, a potem przycisnął ją do niej własnym ciałem. Kobieta natychmiast przylgnęła do niego ciasno, wspinając się na palce, żeby móc go pocałować.

— Malden — wyszeptał pomiędzy kolejnymi pocałunkami. — Nie musisz się przede mną ukrywać... Ja potrafię cię zrozumieć... — Kobieta w odpowiedzi tylko jęknęła cicho, bardziej zainteresowana tym, gdzie aktualnie wędrowały jego usta, niż tym, co miał do powiedzenia. — Mogę cię szkolić... — dodał nieco ciszej.

Zachichotała.

— Szkolić? — powtórzyła. Ujęła jego twarz w obie dłonie i spojrzała mu prosto w oczy. — Tak się teraz mówi? — Ponownie zachichotała i zarzuciła ramiona na jego szyję. — Jeśli tak, to chcę, żebyś mnie szkolił... Długo i intensywnie... — dodała głosem nabrzmiałym pożądaniem.

Qimirowi na moment odebrało mowę. Czasem... Odnosił wrażenie, że Malden zupełnie nie pojmuje, co on do niej mówi. Mógł ją szkolić, aby pewnego dnia mogła zostać godną go towarzyszką, aby razem stworzyli diadę w Mocy, posiedli Potęgę Dwóch. Aby jednak tego dokonać, nie mogła wciąż ukrywać swej obecności w Mocy! Wiele razy sięgał ku niej Mocą, ale nawet gdy stała obok niego, jej obecność była tak nikła i ledwo wyczuwalna, jak gdyby kobieta znajdowała się na drugim krańcu galaktyki! Nie sprawiała jednak wrażenia osoby, która samodzielnie zgłębia tajniki Mocy. Musiała więc ukrywać swą obecność instynktownie. Czy miała już styczność z Jedi? Byli w podobnym wieku, więc gdyby kiedyś także była padawanką, jak on, musieliby spotkać się w świątyni na Coruscant. A przecież nie poznał jej, dopóki nie trafił na Imbram, tego jednego był pewien. Może ktoś w przeszłości szkolił ją na własną rękę, ale coś poszło nie tak i usunął jej wspomnienia? Dokładnie tak, jak on postąpił z Mae? Skoro Moc pozwalała usunąć czyjeś wspomnienia, może pozwoliłaby je także przywrócić? Mógłby spróbować... Gdyby zagłębił się w umysł Malden, miałby możliwość przekonać się, co ją spotkało... Jeśli jednak była aż tak potężna, że potrafiła ukrywać swą obecność w Mocy, mogłaby instynktownie próbować się bronić i zabić ich oboje... Wybuchy nieokiełznanej potęgi przypominały wybuchy supernowych. Niszczyły wszystko, co napotkały na swojej drodze. Nie. To zdecydowanie nie był dobry pomysł. Istniał jednak inny sposób. Bardziej przyziemny. Ta kobieta dosłownie niczym wosk roztapiała się w jego ramionach. Nawet więc, jeśli wciąż nie była do końca pewna, czy może mu zaufać, odkryć się przed nim w pełni, wiedział, jak ją przekonać, jak sprawić, żeby zapomniała o wszelkich wątpliwościach... Pochylił się ku niej. Jego usta przesunęły się po linii jej szczęki, policzku i szyi.

— Malden... — wyszeptał, celowo przeciągając samogłoski. Zadrżała, czując na skórze jego ciepły oddech i pocałunki. Dłoń mężczyzny przesunęła się po jej piersi. — Opuśćmy tę planetę... Razem. Tylko we dwoje... Drzemie w tobie ogromny potencjał... Wiem to. Pomogę ci go rozwinąć...

Kobieta wyraźnie spięła się w jego ramionach. Och... Czyżby w końcu dotarło do niej, że już dawno ją przejrzał? Wiedział o niej wszystko, co najważniejsze. Przed nim nie można było się ukryć.

— Jaki potencjał? — spytała, odsuwając go od siebie delikatnie, aby móc spojrzeć mu w oczy. — O czym ty mówisz?

Qimir niemal jęknął, zawiedziony. A więc nadal chciała udawać, że o niczym nie wie i niczego nie rozumie? Skoro tak, nie pozostawiała mu żadnego wyboru. Zabierze ją z Imbram, choćby siłą...

— Poza tym — ciągnęła, groźnie marszcząc brwi — co to znaczy, że możemy opuścić Imbram tylko we dwoje? Chyba nie każesz mi wybierać między sobą, a „Ekscentrycznym Danse'm", prawda? — Jej dłonie kurczowo zacisnęły się na jego ramionach.

Mężczyzna nie odpowiedział. Skrzywił się i spuścił wzrok, nie będąc w stanie dłużej znieść jej palącego spojrzenia. Dlaczego czasem to on czuł się przy niej jak jakiś cholerny uczniak?! Kiedy do Malden dotarło, że nie doczeka się od niego żadnej odpowiedzi, odepchnęła go od siebie ze złością, choć w jej jasnych, błękitnych oczach błyszczały łzy.

— Myślałam... — wykrztusiła zduszonym głosem. — Myślałam, że jesteś inny... Ale jesteś dokładnie taki sam jak wszyscy! Nigdy nie zostawię Ayi ani Dewlanny! Są dla mnie jak rodzina! Czego ci u nas brakuje? Dlaczego nie możemy po prostu zostać wszyscy razem? — Z jękiem osunęła się po ścianie na ziemię, ukryła twarz w dłoniach i rozszlochała.

Qimir przez moment spoglądał na nią w bezgranicznym zdumieniu. Co to znaczy, że wszyscy mieli zostać razem? Jak w jakiejś wielkiej, galaktycznej komunie? Ten cholerny Aya był dla niej aż tak ważny? Przecież ten facet gołymi rękami wydarłby mu serce z piersi przy pierwszej nadarzającej się okazji! Czuł złość, żal i rozczarowanie jednocześnie, ale z drugiej strony... Żadna siła we wszechświecie nie była w stanie znieść widoku kobiecych łez. Przyklęknął przy Malden, która nagle wydała mu się tak krucha i delikatna...

— Nie, Malden, nie płacz, proszę... — wyrzucił z siebie szybko, jednym tchem. — To... Ja... To była tylko propozycja! Nie mówiłem poważnie! Nie bierz wszystkiego tak bardzo do siebie... Ot, głupie gadanie... — Zaśmiał się nerwowo. Tamadal niedługo powinien zacząć działać. — Chodź, wracajmy na statek...

Kobieta uniosła głowę, spoglądając na niego. Po jej policzkach wciąż spływały łzy. Pociągnęła nosem.

— Zostaniesz z nami? — spytała słabo.

— Tak! — zawołał. — Oczywiście, że zostanę! — W tamtej chwili, już po raz drugi przyłapał samego siebie na tym, że obiecałby jej dosłownie wszystko. Nawet głowę mistrza Yody, gdyby tylko go o nią poprosiła. Wiedział jednak, że obietnicy nie dotrzyma. Otoczył ją ramionami i z całych sił przycisnął do swej piersi. Bez protestów odwzajemniła jego uścisk, wtulając się w niego i opierając policzek na jego piersi. Qimir na moment ukrył twarz w jej włosach. Pachniały kwiatami ginka... — Przepraszam... — wyszeptał.

Naprawdębyło mu przykro. Przykro z powodu tego, co zamierzał uczynić... Co już uczynił.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top