Rozdział IV

Gdy Dewlanna usadziła go przy stole, a następnie podsunęła mu niemal pod sam nos ogromną porcję smakowicie pachnącego gulaszu, Qimir nie śmiał zaprotestować. Wolał jeszcze zachować tak ręce, jak i nogi. Poza tym, uświadomił sobie, że od dłuższego czasu nie miał niczego w ustach. Dlaczego by nie skorzystać z gościnności załogi „ Ekscentrycznego Danse'u"? Zdjął torbę, którą wciąż trzymał przewieszoną przez ramię i położył ją na pokładzie obok swoich stóp. Z jej wnętrza dobiegł cichy, metaliczny brzęk. Mężczyzna skrzywił się mimowolnie. Malden zerknęła na niego z ciekawością.

— Strasznie wielką masz tę torbę — zagadnęła go, uśmiechając się niepewnie. — Co ty tam nosisz?

Qimir wzruszył ramionami.

— Jest duża, bo... — Zawahał się. Spuścił wzrok, jakby nagle się zawstydził. — Wiecie, pomieszkuję tu i tam... Noszę w niej cały swój dobytek... — wyjaśnił.

Oczy Malden rozszerzyły się.

— To znaczy, że nie masz domu? Nie masz dokąd pójść?

Mężczyzna skulił się i zaśmiał nerwowo.

— Nie, nie, ja po prostu... Uważam się za obywatela całej galaktyki, nie konkretnej planety, czy coś...

Złączył dłonie pod stołem, nerwowo przebierając placami. Wyglądał na bardzo niepewnego i smutnego, niczym zbita tooka i Malden nagle zalała fala współczucia. Więc Qimir był człowiekiem bez własnej gwiazdy... Nawet nie chciała sobie wyobrażać, jakie to uczucie, nie mieć żadnego domu, do którego można by wrócić... Żadnego miejsca w galaktyce, które można by nazwać swoim... Widząc jej minę, Aya i Dewlanna wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Aya ufał swojej intuicji. A ta podpowiadała mu, że z tym całym Qimirem jest coś nie tak. Skoro pomieszkuje w różnych miejscach a cały jego dobytek mieści się w jednej torbie, to jest to bardzo, ale to bardzo podejrzane. Może jest niebezpiecznym przestępcą, choć z pewnością na takiego nie wygląda? Może jest poszukiwany przez jakieś służby bezpieczeństwa? Zamierzał zapytać, czy przypadkiem nie wysłano za nim żadnego listu gończego, ale w porę ugryzł się w język. Malden zaraz zaczęłaby jęczeć, że nie wszyscy są źli i żeby nie przesadzał. Z jakiegoś powodu nie dostrzegała, że to ona widziała świat zupełnie inaczej niż inni. Miała za dobre serce i gdyby tylko mogła, pewnie przygarnęłaby wszystkich galaktycznych włóczęgów...

— Czym się zajmujesz? — zapytał więc zamiast tego.

Qimir ujął w dłoń łyżkę, ale nie tknął gulaszu, choć wydawało się, że naprawdę ma na niego ochotę. Ponownie wzruszył ramionami.

— Wstyd się przyznać, ale... — zaczął niepewnie. — Kiedyś... Szmuglowałem broń dla Huttów. Cóż, nie lubię się tym chwalić. Teraz natomiast szukam sobie jakiegoś zajęcia...

Malden drgnęła. Aya widział, że oczy aż jej się zaświeciły. I podejrzewał, że to, co za chwilę usłyszy, wcale mu się nie spodoba...

— Skoro byłeś szmuglerem, pewnie znasz się na pilotowaniu statków, prawda? — spytała.

— Malden... — rzucił ostrzegawczo Aya.

Kobieta całkowicie go zignorowała.

— Tak się składa — dodała, uśmiechając się słodko — że jestem pilotką, ale przydałby mi się drugi pilot. Odpowiadałaby ci taka praca?

Qimir popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami.

— Proponujesz mi pracę? — spytał ze ściśniętym gardłem.

— Nie! — wtrącił się Aya. — Malden, jesteś naszą pilotką i to wystarczy! Nie potrzebujemy drugiego pilota!

Kobieta powoli odwróciła głowę w jego stronę. Jej oczy miotały iskry.

— Owszem, potrzebujemy! — oświadczyła ostro. — Kiedy mnie zatrudniałeś, powiedziałeś, że chcesz mieć troje pilotów, a tymczasem od ośmiu lat latam sama! Wiesz, jakie to potrafi być wykańczające?!

Aya skrzywił się.

— Ale przecież jesteś świetna i nie potrzebujesz pomocy... — odrzekł niepewnie.

— Owszem, potrzebuję! — upierała się Malden.

Mężczyzna odwzajemnił jej się groźnym spojrzeniem.

— Chcesz, żebym obciął ci pensję?! — warknął.

— I tak prawie mi nie płacisz! — fuknęła Malden.

Qimir przezornie siedział cicho jak porg pod miotłą. Cholerne wcielenie niewinności. Dewlanna zachichotała. Aya tylko westchnął ciężko. Wyglądało na to, że nie miał innego wyboru, jak tylko się poddać... Z dwiema babami nie wygra.

— A więc postanowione! — ucieszyła się Malden. Ponownie odwróciła się do Qimira. — Jeśli chcesz, dołącz do nas. Zostaniesz drugim pilotem, bo sterów na pewno ci nie oddam! — Uśmiechnęła się do niego szeroko.

Qimir zamrugał, spoglądając to na Ayę, to znów na Dewlannę. Potem jego wzrok nieco dłużej zatrzymał się na twarzy Malden.

— Ja... Dziękuję! — wykrztusił, nieśmiało odwzajemniając jej uśmiech. — Nie będę sprawiał kłopotów i nie zawiodę was, obiecuję!

Kobieta skinęła głową.

— Aya z dwóch kwater zrobił schowki, ale uprzątniemy jedną z nich i będziesz miał się gdzie zatrzymać.

— I to by było na tyle, jeśli chodzi o to, ile mam do powiedzenia na swoim własnym statku... — burknął Aya.

Dewlanna zaśmiała się i pocieszająco poklepała mężczyznę łapskiem po plecach. Następnie odwróciła swą wielką głowę w stronę Qimira i zaryczała przeciągle. Malden zachichotała.

— Dew mówi, żebyś wziął się za gulasz, zanim wystygnie — wyjaśniła.

Qimir gorliwie zabrał się do jedzenia, ale od czasu do czasu wciąż spoglądał na Malden. W jej jasnych oczach dostrzegał jedynie ogrom sympatii oraz... Współczucia. Zaśmiał się w duchu. Interesująca kobieta. Spoglądając na niego, rozmawiając z nim, naprawdę niczego nie podejrzewała? Nie zdawała sobie sprawy, kim on tak naprawdę jest? Nawet w głębi serca? Czy fakt, że ukrywała swą obecność w Mocy sprawiał, że nie wyczuwała jej także u innych? Ciekawe...

— Malden, skoro tak bardzo chcesz pomagać wszystkim wokół, to może zamiast ciągle czytać o Jedi, po prostu byś się do nich zgłosiła? — rzucił nagle Aya. — A nie, poczekaj — dodał po chwili. — Za stara jesteś i już by cię nie przyjęli!

Qimir drgnął. Wyraźnie ożywił się, usłyszawszy słowa Ayi. Spojrzał na Malden z jeszcze większym zainteresowaniem.

— Chciałabyś zostać Jedi? — spytał. — Albo, kimś jak Jedi? Opowiesz o tym coś więcej?

Kobieta spuściła wzrok.

— Aya po prostu nabija się ze mnie — odrzekła. — Nie słuchaj go. Po prostu czasem lubię poczytać o Jedi i tyle... — Wzruszyła ramionami.

— Szkoda tylko, że nie czytasz o ich prawdziwej historii, tylko pochłaniasz te durne holoromansidła... — narzekał dalej mężczyzna.

— No i zaczyna się. — Malden przewróciła oczami. — To się nazywa hobby, narzekaczu! Moje holoromanse nikomu nie robią krzywdy! Jeśli ci się nie podobają, nie musisz ich czytać!

— Robią krzywdę tobie! — odparł natychmiast Aya. — Bo masz potem głowę pełną jakichś dziwnych wyobrażeń o facetach, czekasz na swojego rycerza Jedi, który cię uratuje, Moc raczy wiedzieć przed czym, a prawda jest taka, że nawet gdybyś kiedykolwiek spotkała jakiegoś Jedi i jakimś cudem wpadła mu w oko, nie będziesz szczęśliwa! Żaden Jedi nie porzuci swojego Zakonu! Zabawiłby się tobą, a później by cię zostawił, jak...

— Jak Miki — dokończyła cicho Malden. — Wiem...

Aya po czasie zorientował się, że tym razem chyba jednak przeholował. W oczach kobiety zabłysły łzy, ale zamrugała szybko, aby się ich pozbyć. Qimir poczuł się nieco nieswojo. Niepewnie wyciągnął dłoń, delikatnie dotykając jej ramienia. W jaki sposób ta rozmowa zeszła nagle na tak dziwne tory? I kim był Miki?

— Hej... Wszystko w porządku? — spytał.

Przez jedną, krótką chwilę czuł, że naprawdę współczuje tej kobiecie, cokolwiek ją spotkało. Wbrew temu, co zapewne powiedzieliby o nim Jedi, nie był bez serca. Niezupełnie. Co więcej, mocno zainteresowały go słowa Ayi. Powiedział, że Malden czeka na Jedi, który ją uratuje... A w swoich snach... Widział ją błagającą o pomoc. Czy mógł to być jedynie przypadek? Nie, na pewno nie. Aya był jedną z najbliższych jej osób. Wiedział coś, o czym Qimir nie miał pojęcia. A skoro tak, nie pozostało mu nic innego, jak tylko jeszcze bardziej zbliżyć się do Malden. Zaprzyjaźnić się z nią i zdobyć jej zaufanie...

— Tak... — odparła, siląc się na uśmiech. — Mówiłam ci, Aya to wredna menda. Trzeba się do niego po prostu przyzwyczaić. — Odchrząknęła, wstając. — Daj ten sweter — powiedziała, wyciągając rękę do Qimira. — Pójdę go naprawić...

— Och, ale... Może ci potowarzyszyć? — spytał mężczyzna, ściągając gruby sweter i podając go jej.

— Nie musisz, chyba sobie poradzę — odrzekła Malden, uśmiechając się nieco radośniej.

Dewlanna zaryczała, proponując, że w tym czasie ona zabierze Qimira ze sobą i wspólnie wybiorą dla niego jakąś kwaterę. W przeciwieństwie do Ayi, chyba go polubiła. Kobieta skinęła jej głową. Wiedziała, że zostawia swojego nowego przyjaciela w dobrych rękach, więc skierowała swe kroki do wyjścia. Aya pomyślał, że pewnie zamknie się w swojej kwaterze, żeby popłakać pod wygodnym pretekstem załatania dziury w tym cholernym swetrze. Nie mogła po prostu dać temu facetowi kredytów, żeby kupił sobie nowe ubranie?! Mieliby problem z głowy! Warknął głucho. Poderwał się na równe nogi, ruszając za nią. Głupia baba! Zawsze najbardziej brała do siebie nie to, co potrzeba!

— Malden, moment! — zawołał, ale kobieta czmychnęła z kambuza, ignorując go. Pomimo tego, zdołał dopaść ją na korytarzu. Chwycił ją za łokieć i obrócił twarzą ku sobie. — Nie złość się — poprosił. — Po prostu ten facet, którego przyprowadziłaś... Sam nie wiem, on... Jego obecność jakoś wyprowadza mnie z równowagi... Nie lubię go — dodał stanowczo.

Malden parsknęła.

— Ty nikogo nie lubisz — odrzekła. — Ale sam słyszałeś, co powiedział Qimir! Nie ma się gdzie podziać, jest całkowicie sam, szuka sobie jakiegoś zajęcia, nie jest ci go żal? — Uciekła wzrokiem gdzieś w bok. — No i sam stwierdziłeś, że wygląda jak bezdomny. Czy to nie jest wystarczający powód, żeby mu pomóc?

— Jakoś bardziej martwię się o ciebie niż o niego — burknął Aya.

Kobieta przewróciła oczami. Po chwili jednak uśmiechnęła się.

— Aya, ty masz pięćset odmian na minutę! Zdecyduj się wreszcie, czy mnie lubisz, czy nie! — Lekko pacnęła go dłonią w ramię. — I nie martw się o mnie. Jestem już dużą dziewczynką. Poradzę sobie.

— Malden, ale ten cały Qimir... Ja wiem, że on wygląda jak ostatnia sierota, ale nie ufam mu. Widać jak na dłoni, że bierze cię na litość, a ty pięknie wpadłaś w jego sidła!

— Dewlanna w takim razie też. Od razu go polubiła...

— Ech, wy, baby... — burknął Aya.

— Spokojnie. — Malden delikatnie przyłożyła dłoń do jego policzka. — Jeśli coś będzie nie tak, zawsze możesz go zwolnić.

— Tak? — Mężczyzna uniósł do góry lewą brew. — Najchętniej zrobiłbym to już teraz, ze skutkiem natychmiastowym!

Malden roześmiała się.

— Daj mu szansę! — poprosiła. — Może okaże się lepszym pilotem niż ja, i to mnie wylejesz?

— O tym możesz pomarzyć — rzucił Aya. Powoli wypuścił powietrze z płuc i przeczesał włosy palcami. — Niech ci będzie — zgodził się w końcu. — Qimir może zostać, ale jeśli zacznie wciągać cię w jakieś szemrane interesy, jeśli choć raz powinie mu się noga, wyleci stąd na zbity pysk!

Malden uśmiechnęła się do niego. Jak tu nie lubić Ayi? Naprawdę się o nią troszczył, choć czasem nieco przesadzał. Jak teraz. Zachowywał się, jakby uważał, że nagle postanowiła spędzić z Qimirem resztę życia, czy coś. A tymczasem ona przecież też wcale nie znała tego człowieka. Od Ayi różniło ją jedynie to, że nie miała nic przeciwko, aby lepiej go poznać.

— Dobrze — powiedziała. — Jeśli wydarzy się coś złego, albo Qimir zacznie się dziwnie zachowywać, postąpisz jak zechcesz, a ja nie zaprotestuję — obiecała. — Po prostu daj mu szansę. Tylko jedną. O więcej nie proszę.

Aya skinął głową.

— Trzymam cię za słowo.

Kobieta poklepała go dłonią po ramieniu, a w następnej chwili zniknęła w swojej kwaterze. Nie kłamała, mówiąc Dewlannie, że niezbyt dobrze radzi sobie z igłą i nitką, ale ponieważ uparła się, że zaceruje dziurę w swetrze Qimira, zamierzała to zrobić, choćby miała męczyć się z tym nawet przez całą noc. Efekt jej pracy ciężko było nazwać powalającym w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie mogła znaleźć brązowej nici, więc użyła ciemnozielonej, która wyraźnie odróżniała się od koloru swetra. I choć po kilku godzinach szycia, prucia i znów szycia od nowa w końcu udało jej się zacerować dziurę, przypłaciła to pokaleczonymi palcami i odrazą do wszelkich ręcznych robótek. Gdy jednak oddała sweter Qimirowi, mężczyzna obejrzał go dokładnie, a potem spojrzał na nią zachwycony, niczym mały chłopiec. Na ten widok serce Malden omal się nie rozpłynęło.

— Dziękuję! — powiedział. — Jest zupełnie jak nowy!

Kobieta poczuła, że się rumieni.

— Nie ma za co... — wymamrotała. — W końcu... To ja go rozerwałam...

— Daj spokój! W ogóle nie musisz się tym przejmować!

Qimir nie przestawał się do niej szczerzyć. Udawanie takiej nierozgarniętej niedojdy naprawdę na nią działało. Należała chyba do tego typu kobiet, które uważały, że swoją dobrocią i czystym serduszkiem w pojedynkę zdołają zbawić całą galaktykę. Prędzej czy później przekona się jednak, że galaktyka wcale o nią nie dba, a jej dobre uczynki i tak nikogo nie ocalą. Po co więc udawała przed samą sobą? Dlaczego ukrywała swoją obecność w Mocy? Żałował, że nie może na razie odkryć przed nią wszystkich swoich kart – wolał, aby to ona ujawniła się przed nim jako pierwsza. Pragnął dowiedzieć się, jak wielką potęgą dysponowała, czy była godna zostać jego towarzyszką. Czy wraz z nią byłby w stanie stworzyć diadę w Mocy? Zyskać prawdziwą Potęgę Dwóch? Skoro, jak uważał, to Moc go do niej doprowadziła, nie mogła być słaba i tchórzliwa jak Mae. Ale Oshy także mu nie przypominała. Musiał więc uzbroić się w cierpliwość i jeszcze przez jakiś czas być kosmiczną sierotą, którą będzie mogła ratować, żeby podbudować swoje ego. Niczym Jedi, pomyślał z goryczą. Starał się jednak nie dać niczego po sobie poznać. Wcześniej zauważył, że niemal wszystkie palce poowijała w bandaże nasączone bactą. Poraniła się? Cerując? Dlaczego nie użyła Mocy? Tak niewielki ranki prędko by się zaleczyły. Aż zrobiło mu się jej żal. Mieć na wyciagnięcie ręki tak ogromną potęgę i nie chcieć z niej skorzystać? Co za naiwność... Sam mógłby użyć Mocy w tym celu, ale wolał nie ryzykować. Jeszcze nie. Przecież dopiero ją spotkał... Czuł jednak niezachwianą pewność, że wszystkie jego wątpliwości zostaną rozwiane. Wkrótce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top