Rozdział II

Imbram okazał się planetą. Zapyziałą, położoną na obrzeżach znanej galaktyki, kriffoloną planetą. Qimir wciąż nie był do końca pewien, dlaczego się tam znalazł. Miał niejasne przeczucie, że jego pobyt tam miał jakiś związek z Mocą, ale co Moc mogła pragnąć pokazać mu na tej planecie? Imbram nie był jedną z nowych kolonii, a co gorsza przypominał jedno wielkie targowisko, gdzie wciąż usiłowano wcisnąć mu rzeczy, których zupełnie nie potrzebował. Przebywał tam zaledwie od kilku dni, ale już miał serdecznie dość tego miejsca. Dzień w dzień błądził po ulicach, usiłując ustalić, dlaczego w jego wizji pojawiła się nazwa akurat tej planety, ale zaczynało mu już brakować pomysłów. W głębi duszy miał chyba nadzieję, że będzie mu dane spotkać tam Oshę, a ona wróci do niego, aby wypełnić swoją część umowy, którą zawarli na Brendok, ale nic z tego. Ani śladu Oshy, czy nawet jej siostry, Mae. Nie miał pojęcia, gdzie aktualnie przebywały, co się z nimi działo, ale chyba żadna z nich nie wydawała go Jedi, przynajmniej na razie, bo inaczej z pewnością całe ich oddziały deptałyby mu już po piętach. Jedynym plusem jego pobytu na Imbram był fakt, że koszmary przestały go dręczyć. Ustąpiły tak nagle, jak się pojawiły, ale mimo wszystko nie potrafił wyrzucić z pamięci widoku twarzy tamtej kobiety. I dźwięku jej głosu, gdy błagała, by ją ratował. Dlaczego jednak on? Właśnie on? Moc miała doprawdy dziwne poczucie humoru. Czy podobne sny nie powinny raczej prześladować jakże wspaniałych, wielkich oraz wszechwiedzących rycerzy i mistrzów Jedi? Z jakiegoś jednak powodu Moc uparła się akurat na niego. Z drugiej strony jednak, nie próbował jakoś specjalnie bronić się przed wizjami, a cała sytuacja, nie da się ukryć, zaintrygowała go. Chciał dowiedzieć się, kim była ta kobieta, co mogło ich łączyć. Z czystej ciekawości, rzecz jasna...

Skupiony na swych myślach, ledwo zauważył idącą z naprzeciwka kobietę, która z jakiegoś powodu intensywnie wgapiała się w niebo. Wracał właśnie na swój statek, przekonany, że Imbram to jednak fałszywy trop. Zamierzał w końcu odlecieć z tego miejsca, ale, jak to zwykle bywa w portowych miastach, na ulicy panował taki ruch oraz ścisk, że żadną miarą nie dałby rady wyminąć kobiety. Zderzyli się ramionami, a wtedy, ledwo na sekundę, kobieta przeniosła na niego wzrok. Zdążył zauważyć, że jej oczy były jasne i błękitne...

— Przepraszam — rzuciła krótko, ruszając w dalszą drogę.

Qimir przystanął. Otworzył usta, jakby pragnął coś powiedzieć, ale zaraz zamknął je z powrotem. Odwrócił się, spoglądając za nią w osłupieniu. Te oczy... Ten głos... To była ona! Bez cienia wątpliwości. Właśnie wpadł na kobietę ze swojej wizji! Jego myśli gnały jak szalone. A niech to! Nie mógł przecież tak po prostu pozwolić jej odejść! Jak jednak zatrzymać ją, nie wzbudzając przy tym jej podejrzeń? Dał krok do przodu i wtedy zorientował się, że z lewego rękawa swetra, który miał na sobie, dynda luźna, brązowa nić. Zmarszczył brwi. Chwycił za nią, chcąc ją oderwać, ale wtedy nić napięła się. Qimir uniósł wzrok i zorientował się, że ciągnęła się za kobietą w czerwonej kurtce, z którą przed chwilą się zderzył. Musiała o coś zahaczyć... I to był idealny pretekst, żeby zatrzymać tę kobietę i wybadać, kim jest.

— Hej! — zawołał. — Hej, hej! Poczekaj! — Uniósł prawą dłoń, wymachując nią gorączkowo, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Kobieta drgnęła i zatrzymała się. Odwróciła się ku niemu ze zdziwioną miną. Qimir uzbroił się w najbardziej głupawy uśmiech, na jaki tylko było go stać. Idiotów przecież nikt nie podejrzewa o niecne plany. Cóż, właściwie o żadne plany. — Możesz chwilkę zaczekać?! — zawołał ponownie, ruszając w jej stronę.

Oczy kobiety rozszerzyły się. Resztki baha, które trzymała, wypadły jej z dłoni, odwróciła się na pięcie i zaczęła uciekać. Qimir zaklął pod nosem. Dlaczego uciekała? Przecież nie zamierzał wyrządzić jej krzywdy! Przynajmniej na razie. Nie była Jedi, która usiłowała wciągnąć go w pułapkę, prawda? A nawet jeśli była rycerką Jedi, to... Mężczyznę nagle olśniło. Wiedział, że wizje Mocy pojawiają się nieprzypadkowo. Może wołanie tej kobiety o pomoc oznaczało, że ma jej pomóc szkolić się w posługiwaniu Mocą? Być może miała zostać jego kolejną uczennicą, i przydać się do realizacji jego własnych celów? Sięgnął ku niej Mocą. Jej ślad był delikatny i ledwo wyczuwalny. W jakiś sposób ukrywała swoją obecność w Mocy. Spryciula! Pobiegł za nią czym prędzej. Nie mógł stracić jej z oczu. Na szczęście nie było to trudne, nić z jego swetra wciąż ciągnęła się za nią. Co prawda, jeśli tak dalej pójdzie, spruje mu cały rękaw, ale to nic. Kobieta uciekała tak szybko, jakby gonił ją rozwścieczony rancor, ale Qimir i tak zdołał ją wreszcie dogonić.

— Moment! — zawołał, otaczając ją ramionami, żeby przytrzymać ją w miejscu. Gdy poczuła, że ją objął, niewiele myśląc uderzyła go łokciem w brzuch. Qimir aż jęknął, rozluźniając uścisk. Czy ona oszalała?! Co to za nowa moda, atakować niewinnych facetów?! Zgrabnie wywinęła się z jego ramiona i odwróciła twarzą ku niemu. Wyglądała na przestraszoną, ale i nieco zaciekawioną. Chyba nie miała zamiaru znów mu zwiać. Qimir wyprostował się z trudem. A niech ją... Naprawdę mocno mu przywaliła... Skrzywił się boleśnie, unosząc obie dłonie w obronnym geście.

— Przepraszam... — wykrztusił. — Nie zamierzałem cię przestraszyć... Dlaczego w ogóle zaczęłaś uciekać?

Kobieta spojrzała na niego osłupiała.

— Bo mnie goniłeś! — fuknęła, splatając ramiona na piersi.

Mężczyzna uśmiechnął się niepewnie. Musiał grać Qimira – idiotę, dopóki nie dowie się, kim ona jest. Nie zdradzi przed nią swego prawdziwego oblicza póki nie zyska choć odrobiny pewności, że może jej zaufać. Przyjrzał jej się uważniej. Chyba lubiła czerwony kolor, bo zarówno jej spodnie jak i kurtka były czerwone. Na nogach nosiła ciemne, wysokie buty. Włosy związała w luźny kucyk z tyłu głowy, a w jej uszach połyskiwało całe mnóstwo maleńkich kolczyków we wszystkich kolorach tęczy. Wciąż trzymając dłonie wysoko w górze, wskazał podbródkiem na suwak jej kurki, w który zaplątała się gruba, brązowa nić.

— Goniłem cię, bo zaczęłaś uciekać — odparł. — A ja chciałem tylko poprosić, żebyś zlitowała się nad moim swetrem...

Kobieta powiodła spojrzeniem za jego wzrokiem. W następnej chwili jej policzki oblały się gorącym rumieńcem. Qimir powoli opuścił dłonie. Strach całkowicie zniknął z twarzy kobiety, zastąpiony zawstydzeniem. Przez moment gmerała przy suwaku, starając się uwolnić splątaną nić.

— Przepraszam... — bąknęła.

Mężczyzna uśmiechnął się, tym razem szczerze, ponieważ cała ta sytuacja zdawała mu się nawet dość zabawna. Zerknął na rękaw swojego swetra, w którym koniec końców powstała całkiem pokaźnych rozmiarów dziura. Bez problemu przeszłaby przez nią jego dłoń.

— Mówi się trudno — powiedział. — Spróbuję to jakoś załatać...

Odwrócił się, jakby zamierzał odejść, ale kobieta niepewnie chwyciła go za łokieć.

— Nie, poczekaj — poprosiła cicho. — To moja wina. Ja się tym zajmę...

Qimir pokręcił głową, wciąż uśmiechając się szeroko.

— Och, ale... Nie, nie. Nie trzeba — odrzekł. — To nic takiego, nie kłopocz się...

Kobieta zarumieniła się jeszcze mocniej. Aż po same czubki uszu. Chyba była z tych, które lubią takie ofiary losu. Pewnie szybciej zdobędzie jej zaufanie, jeśli pozwoli się jej „uratować".

— To żaden kłopot — mruknęła nieśmiało. — Po prostu naprawię to, co popsułam... Jestem Malden — dodała, wyciągając do niego dłoń. — A ty?

Mężczyzna bez wahania ujął jej rękę i uścisnął krótko.

— Mam na imię Qimir — przedstawił się. — Miło mi cię poznać, Malden.

Kobieta zdobyła się na delikatny uśmiech. Lekko skinęła mu głową.

— Wybierasz się teraz w jakieś konkretne miejsce? — spytała.

Qimir rozejrzał się dookoła i wzruszył ramionami. Poprawił pasek od wielkiej torby, którą dźwigał przewieszoną przez lewe ramię.

— Właściwie to... Niespecjalnie — odrzekł.

— W takim razie, chodź ze mną — poprosiła Malden. — Zapraszam na pokład „Ekscentrycznego Danse'u". To statek mojego przyjaciela, ale to ja go pilotuję. — Uśmiechnęła się z dumą. — Zaceruję tę dziurę w twoim swetrze.

Ruszyła w stronę przeciwną do tej, w którą wcześniej uciekała. Qimir obrócił się, zrównując z nią swój krok.

— W tamtą stronę? — upewnił się.

Malden skinęła głową. Zerknęła na niego ukradkiem. Qimir wyglądał dość... Niechlujnie. Był wyższy od niej, straszliwie blady. Jego oczy były brązowe, a włosy, czarne i tłuste, zwisały po obu stronach jego twarzy, pokrytej kilkudniowym zarostem. Ubrany był zresztą tak samo niechlujnie, w brązowe, workowate spodnie, podniszczone czarne buciory i ten nieszczęsny brązowy sweter, który swoją drogą wyglądał, jakby był na niego za duży o co najmniej kilka rozmiarów. Był pewnie w jej wieku, ewentualnie starszy o kilka lat. Sprawiał wrażenie strasznej ciamajdy i Malden zastanawiała się, w jaki sposób zdołał uchować się w tej galaktyce. W końcu jednak musiał wyczuć, że zaczęła mu się przygadać, ponieważ odwzajemnił jej się pełnym zdumienia spojrzeniem. Ale już po chwili uśmiechnął się szeroko. Wyglądał na sympatycznego faceta, więc uspokoiła się nieco. Nie wpakuje się w żadne ciemne interesy, nawet jeśli się takowymi parał, w co, szczerze mówiąc, wątpiła. Poprosi Dewlannę, żeby pomogła jej zacerować dziurę w jego swetrze, a potem ich drogi się rozejdą. Tak. Tak właśnie będzie.

— Byłaś już kiedyś na Imbram? — zagadnął ją nagle Qimir. — Czy to pierwszy raz? A może pochodzisz z tej planety?

Najwyraźniej nie przepadał za ciszą, ponieważ kolejne pytania wyrzucał z siebie z prędkością karabinu blasterowego. Ciekawiło go dosłownie wszystko. Jeśli nie pochodziła z Imbram, to skąd? Czym się zajmowała? Czy miała rodzinę? A może chłopaka? Przystojnego chłopaka? Straszny był z niego gaduła, ale Malden wcale nie pozostawała mu dłużna. Niewiele trzeba było, żeby wciągnąć ją w dyskusję, bo uwielbiała mówić, a jeśli tylko ktoś chciał słuchać, od razu zostawał jej przyjacielem. Dlatego do tej pory miała ich tylko dwoje – Ayę oraz Dewlannę. Ale ponieważ Qimir wciąż zachęcał ją do opowiadania o sobie i sprawiał wrażenie szczerze zainteresowanego jej osobą, kiedy dotarli do lądowiska, na którym dokował „Ekscentryczny Danse", pomyślała, że właściwie jego też mogłaby polubić...   

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top