Zagubiona

Na dolnych poziomach planety Coruscant od setek, jeśli nie od tysięcy lat, panował wieczny mrok. Wybudowane gęsto obok siebie, pnące się wiele kilometrów wzwyż, ogromne wieżowce nie dopuszczały do powierzchni planety ani jednego promienia słonecznego. Nic więc dziwnego, że najwyższe poziomy upodobali sobie bogacze, a na tych najniższych kryły się świetnie prosperujące syndykaty zbrodni. Nikt nie odważył się jednak nigdy postawić stopy na samej powierzchni planety, która przez wieki zdążyła już obrosnąć legendą. Podobno żyły na niej ogromne i straszliwe potwory, ale nikt nie kwapił się, by to sprawdzić.

Młoda kobieta ciaśniej otuliła się kawałkiem pełnego dziur, śliskiego materiału, który zarzuciła na grzbiet. Znalazła tę ciemną płachtę na śmietniku i nawet nie chciała się zastanawiać, skąd pochodziła. Najważniejsze było, że dawała jej jaką taką ochronę przed deszczem, ponieważ nie było jej stać na kupno płaszcza z prawdziwego zdarzenia. Szybkim krokiem przemierzała chodnik jednego z najniższych poziomów Coruscant, który ledwo nadawał się do zamieszkania, choć i tak wznosił się kilkaset metrów ponad ziemią. Wokół rozlegał się codzienny gwar, neony płonęły tysiącami kolorów, a handlarze przyprawą jak co dzień przeszukiwali wzrokiem tłumy istot najróżniejszych ras, w poszukiwaniu kolejnych potencjalnych klientów. Kilku z nich usiłowało także zaczepić dziewczynę, ale szybko dawali sobie spokój, gdy tylko dostrzegali rękojeść miecza świetlnego, tkwiącą u jej pasa.

Młoda kobieta zatrzymała się nagle. Zbliżyła się do samej krawędzi chodnika, spoglądając w dół, prosto w ziejącą przepaść. Zmarszczyła brwi, jakby rozmyślała nad czymś intensywnie. Odkąd zginął Jacen Solo, wszystko uległo drastycznej zmianie. Wcześniej miała w życiu cel, była świetną funkcjonariuszką Straży Galaktycznego Sojuszu, ale później pozbawiono ją wszystkiego. Odebrano jej mundur, żołd, pozbawiono ją mieszkania i majątku, a na koniec skazano na wygnanie, ponieważ była bliską współpracowniczką pułkownika Solo. Z przestronnego gabinetu trafiła na najniższe poziomy Coruscant, gdzie panowała wyłącznie jedna zasada: przetrwają tylko najsilniejsi. Wojskowe szkolenie sprawiło, że bez trudu potrafiła poradzić sobie z zaczepiającymi ją oprychami, jednak śmierć Jacena wyrwała w jej sercu ogromną dziurę, której nic nie było w stanie zaleczyć. Bez niego była jedynie kolejną, bezradną osobą, zagubioną w tej przeklętej galaktyce. To właśnie Jacen nadawał cały sens jej życiu. A po tym, kiedy umarł... Nie, poprawiła się w myśli. Po tym, kiedy został zamordowany, po tym, jak miecz świetlny Jainy Solo przebił jego serce, jej dalsze życie zupełnie nic nie znaczyło. Bez niego była nikim. To jemu wszystko zawdzięczała. I zawsze była gotowa wypełnić każdy jego rozkaz. Na Moc! Dlaczego nie zginęła razem z Jacenem na pokładzie jego gwiezdnego niszczyciela? Dlaczego wtedy nawet jej przy nim nie było? Mocno przycisnęła do serca rękojeść miecza świetlnego Jacena. Ukradła go i ukryła, choć Jedi zamierzali go zniszczyć. Ten miecz stanowił jednak jej jedyną pamiątkę po Jacenie. Jej najdroższy skarb. Nie mogła pozwolić, aby został zniszczony. Dlaczego wtedy, podczas jego ostatniego pojedynku z siostrą, okazała się tak wielkim tchórzem? Dlaczego opuściła go, podobnie jak wszyscy inni? Dlaczego nie miała w sobie dość odwagi, aby stanąć obok niego i przeżyć, lub zginąć wraz z nim? Łzy napłynęły jej do oczu. Z czułością przycisnęła srebrną rękojeść do ust, składając pocałunek na zimnym metalu. Dziś nie odczuwała już strachu. Dziś uczyni to, co powinna była zrobić już dawno temu. Nowy porządek w galaktyce, rządy admirał Daali, odebranie jej całego życia i wygnanie, zepchnięcie do pełnych zezwierzęcenia najniższych poziomów Coruscant, były dla niej nie do przyjęcia. Podobnie jak dalsza egzystencja bez widoku Jacena. Bez szansy na poprawę swego losu. Bez nadziei. Solo był jej bohaterem. Jej ideałem. Jak teraz miała żyć w świecie, w którym był on uważany za potwora, a matki straszyły nim swoje niegrzeczne dzieci? Cóż, odpowiedź była prosta – nie mogła. Dlatego wybrała jedyne wyjście, aby uniknąć dalszego życia. Postanowiła zjednoczyć się z Mocą. Przez moment zastanawiała się, czy po prostu nie skoczyć w przepaść, ale zaraz zrezygnowała z tego pomysłu. W dole ziała nieprzenikniona, czarna pustka. Strach było pomyśleć, co może skrywać mrok. Może inne budynki? Może potwory rodem z najgorszych koszmarów? Nie miała żadnej gwarancji, że upadek ją zabije. Mogła pogruchotać sobie kości i konać w męczarniach przez długie godziny, lub zostać żywcem pożartą przez istoty, które kryły się w otchłani. Po co ryzykować? Miała przecież miecz świetlny Jacena. Śmierć od jego ostrza będzie szybka, bezbolesna i czysta. Żadnego cierpienia, żadnej krwi, tylko jedno lekkie ukłucie w piersi, które nareszcie uwolni jej udręczoną duszę. Lekko pogładziła srebrną rękojeść czubkami palców. Uśmiechnęła się z rozrzewnieniem, przyglądając się jej prostemu, eleganckiemu wykonaniu. Obecność Jacena emanowała z każdego, najmniejszego nawet detalu, przenikając ją na wskroś. Myśl, że pułkownik Solo trzymał tę rękojeść w dłoni, dotykał jej, dodawała jej otuchy oraz sił, aby uczynić to, co postanowiła. Raz jeszcze przywołała w myślach obraz twarzy Jacena – jego wiecznie rozwichrzone, brązowe włosy, oczy koloru orzecha, prosty nos oraz usta rozciągnięte w krzywym uśmiechu, a następnie chwyciła rękojeść miecza świetlnego obiema dłońmi i przyłożyła emiter do piersi, w miejscu, gdzie biło jej serce. Już miała wdusić przycisk aktywujący szkarłatne ostrze, gdy nagle wyczuła, że ktoś za nią stoi. Jej serce zabiło niespokojnie. Kolejny diler? Złodziej? Odwróciła się, ostrzegawczo wyciągając przed siebie prawą dłoń, w której nadal ściskała miecz świetlny. Nie zdążyła jednak aktywować broni, ponieważ nagle brakło jej tchu. Ze zdumieniem zorientowała się, że ulica nagle opustoszała, a tuż za nią stał... Jacen Solo. Był nieco inny, niż go zapamiętała. Bardziej... Radosny i spokojny. Od całej jego sylwetki bił jasny, błękitny blask.

— Jacen... — wymamrotała, z trudem dobywając głosu z zaciśniętego gardła.

Mężczyzna lekko zmarszczył brwi, przyglądając jej się z uwagą.

— Wiem, co chcesz uczynić — odezwał się. — Ale nie rób tego. I nie szukaj zemsty na mojej siostrze. Zrobiła wyłącznie to, co należało.

Na wspomnienie Jainy oczy młodej kobiety zapłonęły gniewnie.

— Zabiła cię! — zawołała.

Cała drżała. Nie wiedziała tylko, czy ze szczęścia, czy ze strachu. Żyjąc w galaktyce aż przesiąkniętej kultem Jedi, trudno było nie słyszeć o zjawach Mocy, ale nigdy nie sądziła, że sama kiedykolwiek jakąś zobaczy. Tym bardziej nie przyszłoby jej do głowy, że będzie nią Jacen. Co do Jainy natomiast, przemknęło jej przez myśl, aby ją dopaść i zniszczyć, ale zdawała sobie sprawę, że nie ma żadnych szans w starciu z w pełni wyszkoloną, silną Jedi, która pokonała Dartha Caedusa.

— Wybaczyłem jej — odrzekł Jacen. — Ty także musisz to zrobić. Wybacz Jainie i wybacz samej sobie, a odnajdziesz swą własną drogę. Moc cię nie opuści. Zawsze będzie cię prowadzić.

Dziewczyna pokręciła głową. Po jej twarzy spłynęły łzy.

— Moc opuściła mnie już dawno — powiedziała. — W momencie, gdy padłeś martwy na pokład „Anakina Solo". Jak mam teraz znaleźć własną drogę? Bez ciebie to zbyt trudne...

Czy miała liczyć tylko na to, że w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości Moc wskaże jej ścieżkę, którą powinna podążać? Podpowie, co powinna robić, jak się zachowywać? Nie! Już od dawna podążała wyłącznie jedną drogą. Drogą, która prowadziła ją do Jacena.

Mężczyzna lekko zmarszczył brwi, zbliżając się ku niej.

— Pewnego dnia wszystko się odmieni — zapewnił, kładąc dłoń na prawej dłoni dziewczyny, w której ta nadal ściskała rękojeść jego miecza świetlnego. — Pozwól tylko, aby minęło nieco czasu.

— Nie — odrzekła twardo. — Mnie już nic nie czeka, ale w jednym masz rację – wszystko się odmieni. Dziś.

W następnej chwili, nim Jacen zdążył zareagować, przytknęła srebrny cylinder do piersi i wdusiła przycisk aktywujący szkarłatną klingę. Oczy Jacena rozszerzyły się.

— Nie... — wyszeptał.

Dziewczyna poczuła paraliżujący ból, promieniujący na całe jej ciało, lecz trwał on jedynie kilka sekund. Z jej ust dobyło się zduszone westchnienie. Osunęła się na ziemię, zapadając się w coraz większy, gęściejszy mrok. Rękojeść miecza świetlnego wysunęła się spomiędzy jej palców, potoczyła kawałek po chodniku, po czym stoczyła się w przepaść. Ogarnęła ją nieprzenikniona ciemność, lecz nagle przebiło się przez nią ciepłe, jasne światło. Zbliżało się ku niej. Bił od niego tak ogromny blask, że na moment musiała przymknąć oczy. Gdy ponownie uchyliła powieki, światło nabrało kształtów. Znów stał przy niej Jacen, a ona siedziała na chodniku, na dolnych poziomach Coruscant. Coś się jednak zmieniło. Czuła się wolna i lekka. Solo wymówił jej imię. Uśmiechnął się krzywo, wyciągając ku niej dłoń, jakby pragnął pomóc jej wstać. Oczy młodej kobiety zalśniły radością. Ujęła jego rękę. Ich palce splotły się. Wtedy zorientowała się, że i ją, podobnie jak Jacena, otacza jasna poświata. Odwzajemniła uśmiech mężczyzny. Nie oglądała się za siebie. Właśnie zaczynała nowe życie.

— Zawsze z tobą, pułkowniku — wyszeptała, spoglądając w orzechowe oczy Jacena, które obiecywały jej wieczność. — Zawsze z tobą...

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top