Zabić Luke'a Skywalkera
Wielki mistrz Jedi. Luke Skywalker. Miał paść martwy u jej stóp, lecz nie dała rady go pokonać. Przepraszam, Jacenie..., pomyślała. Miała w sobie za mało cierpliwości. I była niewystarczająco wytrenowana. Zbyt późno zdała sobie sprawę, że nie stanowi dla tego przeklętego starca żadnego zagrożenia. Za swoją niecierpliwość i brak przygotowania zapłaciła ogromną cenę. Jej prawa ręka, odcięta przy samym ramieniu, leżała na ziemi kawałek dalej. Palce nadal mocno zaciskały się na rękojeści miecza świetlnego, który dzierżyła. Smród przypalonego ciała, jej własnego ciała, przyprawił ją o mdłości. Ze złością spoglądała na swą rękę. Nawet jej własne ciało ją zdradziło... Czuła ból promieniujący
od miejsca, w którym Skywalker odciął jej kończynę a także od rany na jej twarzy. Przez policzek dziewczyny przechodziła cięta rana zadana ostrzem miecza świetlnego mistrza Jedi, która zahaczała o szyję oraz bark. Z całych sił zacisnęła zęby. Zasłużyła na ból. Zasłużyła na niego, ponieważ zawiodła. Nie tylko Jacena, ale również samą siebie. Jacen Solo był całym jej światem, a jego własna rodzina doprowadziła do jego zguby. Choć to między innymi jemu cała galaktyka zawdzięczała wygraną w wojnie z Yuuzhan Vongami, która zebrała okrutne żniwo w postaci miliardów ofiar, kiedy tylko Jacen zaczął chylić się ku Ciemnej Stronie Mocy, wydali na niego wyrok śmierci. Nie dali mu nawet cienia szansy, aby się nawrócił.
I gdzie był wtedy Luke Skywalker ze swymi podniosłymi słowami, że największą siłą Jedi jest współczucie i każda, nawet najohydniejsza ofiara Ciemnej Strony może się nawrócić?
On sam oskarżał Jacena o wszystko, co najgorsze. Lecz ten legendarny mistrz Jedi był tchórzem. Nie miał odwagi zmierzyć się ze swym siostrzeńcem. Dlatego powierzył to zdania jego bliźniaczej siostrze. Jaina wykonała wyrok. Jak jej nakazano. Nie okazała bratu litości. Ale nie było w tym jej winy. Wina leżała wyłącznie po stronie tych, którzy igrali jej życiem, jak wcześniej życiem Jacena – ich rodziców oraz Tenel Ka, tej zdradliwej hapańskiej kurwy. To oni byli wszystkiemu winni. Oni odpowiadali za upadek i śmierć Jacena. A ona obiecała sobie, że sprawi, iż za to zapłacą. Wyglądało jednak na to, że nie da rady. Polegnie, usiłując wywrzeć zemstę na tych, którzy odebrali Jacenowi, jedynemu mężczyźnie, którego obraz nosiła w sercu, życie.
Kobieta drżała na całym ciele, klęcząc przed Luke'm Skywalkerem. Krew odpłynęła
z jej twarzy, pokrywając ją śmiertelną bladością, lecz nie czuła strachu. Drżała z pragnienia uczynienia czegoś, czegokolwiek, i ze świadomości, że jest zupełnie bezsilna. Luke pozbawił ją prawej ręki. Ręki, którą walczyła. Narzędzia wojownika. Śmiało spojrzała mu w oczy,
nie obawiając się tego, co musi nastąpić. Nie bała się śmierci. Nie miała już niczego
do stracenia...
Skywalker przez chwilę stał nad nią z włączonym mieczem świetlnym. Zielona klinga buczała cicho. Kobieta czuła jej ciepło tuż przy swej twarzy. Nagle jednak mistrz Jedi dezaktywował broń.
— Megha — przemówił cichym, pełnym smutku głosem. — Coś ty zrobiła? Dlaczego?
Z gardła młodej kobiety wyrwało się głuche warknięcie. Jak śmiał nazwać ją tym imieniem? Imieniem, które należało do przeszłości? W dodatku – do szczęśliwej przeszłości, w której był Jacen?
— Nazywam się Tiranna — oświadczyła.
Takie imię wybrała dla siebie po śmierci młodego Solo. Spadający sokół. Jak polujący ptak miała znienacka spaść na głowy wrogów Jacena, niosąc im wyłącznie jedno – zgubę.
Luke pokręcił głową.
— Nie — odrzekł. — Nazywasz się Megha. Zamierzam rozmawiać tylko z nią. Megha, którą pamiętam, była uzdolnioną, młodą Jedi. Tylko z tą dziewczyną chcę rozmawiać.
— Megha nie żyje — warknęła dziewczyna, opuszczając głowę. Ciemne włosy opadły jej na twarz. — Umarła wraz z Jacenem. — W jej jasnych, błękitnych oczach, które były zimne niczym lód z samego jądra komety, zabłysły łzy.
Skywalker przyklęknął przy niej.
— I zamiast niej przyszła Tiranna? — spytał delikatnie.
Megha odwróciła wzrok. Powoli skinęła głową. Litość mistrza Jedi mierziła ją. Wolałaby, aby uniósł miecz świetlny i jednym ciosem pozbawił ją głowy.
— Nie potrzebujesz Tiranny — oświadczył Luke. — Megha, wyczuwam twój ból.
To on pchnął cię do tego, co zrobiłaś. To on pchnął cię do zabicia mojej siostry. Ale jestem przy tobie. Wróć ze mną do Akademii Jedi. Razem pokonamy ciemność, która w tobie narasta. Zaleczymy twoje rany.
Jak wszystko w wykonaniu mistrza Jedi, także jego litość była wyłącznie na pokaz. Gdyby to naprawdę nią się kierował, Jacen wciąż by żył. O nie, Luke Skywalker nie miał
w sobie litości za złamanego kredyta. Kierował się wyłącznie zimnym wyrachowaniem. Udał, że pochyla się nad jej losem, udał, że jej życie go obchodzi, ponieważ nie była na tyle silna Mocą, aby mu zagrozić. Chciał ją zmanipulować. Uczyniłby z niej swą marionetkę, która
z wdzięczności, iż raczył darować jej życie, piałaby peany na jego cześć. Nigdy! Nie pozwoli się aż tak upokorzyć! Niepewnie zerknęła w kierunku swej ręki. Blade palce nadal z całych sił ściskały rękojeść miecza świetlnego Jacena. Do głowy przyszedł jej pewien plan... Nie miała pojęcia, czy się powiedzie, lecz musiała spróbować. Lepiej już zginąć, niż dalej trwać
ze świadomością, że żyje tylko i wyłącznie dzięki łasce tego starca. Otoczyła swój umysł szczelnym murem Mocy, aby mistrz Jedi nie odgadł jej myśli. Zresztą, może nawet nie będzie próbował tego robić? Przecież Wielki Mistrz Zakonu Jedi nie zniżyłby się do takiego poziomu. Grzebanie w cudzych umysłach to w końcu domena Ciemnej Strony Mocy...
— Chciałabym... — wykrztusiła. — Uwolnić się od tego bólu. Ale to jedyne,
co pozostało mi po Jacenie...
Pozwoliła, aby łzy pociekły po jej policzkach. Mówiła o swej miłości do młodego Solo, tym sposobem odwracając uwagę mistrza Jedi. Ten wciąż udawał, że jej współczuje,
a ona udawała, że mu wierzy. Jednocześnie wszystkie myśli starała się skupić
na rękojeści swego miecza świetlnego. Prosiła Moc, aby miecz był posłuszny jej woli,
aby zrobił to, czego od niego zażąda... W pewnej chwili srebrny cylinder drgnął lekko, wysuwając się spomiędzy palców odciętej ręki. Bezszelestnie zawisł w powietrzu. Megha, używając zdrowej ręki, lekko, ledwo zauważalnie poruszyła palcami, sprawiając, że rękojeść obróciła się emiterem do przodu, celując prosto w plecy Luke'a.
— Megha, pomogę ci — powiedział znów mistrz Jedi. Uśmiechnął się łagodnie, kładąc dłoń na jej lewym ramieniu. — Pokonamy Ciemną Stronę. Razem przez to przejdziemy. Ufaj Mocy.
— Chcesz mi pomóc? — odparła dziewczyna. Jej błękitne oczy zabłysły dziko. —
To oddaj mi Jacena! — warknęła.
W tej samej chwili rękojeść miecza świetlnego, którego Jacen używał po przejściu
na Ciemną Stronę Mocy, po tym, jak stał się Darthem Caedusem, wystrzeliła do przodu,
a gdy zetknęła się z plecami Luke'a, wysunęła się z niej krwistoczerwona wiązka, przeszywając mistrza Jedi na wylot. Przeszła gładko przez jego serce, a jej końcówka dosięgła ramienia dziewczyny. Syknęła z bólu, ale oparzenie nie zrobiło na niej wielkiego wrażenia. Spoglądała prosto w oczy Luke'a. Z satysfakcją zauważyła wyraz zgrozy i niedowierzania, który przemknął po jego twarzy. Mistrz Jedi bał się śmierci. Nie był na nią gotowy. Nie chciał umierać. Podejrzewała, że to właśnie dlatego jego ciało, zamiast od razu zjednoczyć się z Mocą i zniknąć, runęło na nią bezwładnie. Klinga miecza świetlnego Jacena zgasła, a rękojeść z głośnym brzękiem upadła na ziemię. Megha z odrazą zepchnęła z siebie ciało mistrza Jedi. Żyła już wyłącznie dla zemsty, a ta dokonywała się powoli. Kobieta z trudem dźwignęła się na nogi. Podniosła miecz świetlny, przypinając go do paska. Ból promieniujący od jej prawego ramienia na całe ciało nie minął, lecz nieco złagodziła go świadomość, iż dobrze wykonała swe zadanie. Będzie musiała postarać się o jakąś protezę, ale to nic. Czuła się silna. Niemal niezwyciężona. Wreszcie. Zupełnie jakby została stworzona na nowo, tylko po to, aby zemścić się na tych, którzy doprowadzili do śmierci Jacena. Na jej usta wypłynął uśmiech. Dziki. Drapieżny. To jeszcze nie koniec polowania. Ale była już w połowie drogi do swego celu.
Koniec
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top