Zabić Hana Solo


Starszy mężczyzna z trudem uchylił zapuchnięte powieki. Miał wrażenie, jakby ktoś kilka godzin wcześniej przywiązał go za kostkę do superszybkiego śmigacza i z ogromną prędkością przeciągnął po torze wyścigowym Tatooine. Zastanawiał się, czy w jego ciele pozostała chociaż jedna, nawet najmniejsza kość, która nie została złamana bądź zwichnięta. W ustach czuł słony smak krwi. Wyschniętym na wiór językiem delikatnie przejechał po wargach, mając nadzieję, iż uda mu się je choć lekko zwilżyć, lecz nic z tego. Nie znalazłby w ustach ani kropli śliny. Zorientował się natomiast, iż brakuje mu kilku przednich zębów. Stracił je podczas jakiejś awantury w kantynie, czy co? Poza tym, gdzie w ogóle obecnie się znajdował? I dlaczego niczego nie pamiętał?

Spróbował wyciągnąć jedną dłoń, aby otrzeć twarz z krwi oraz zaschniętego brudu, lecz okazało się, że ręce ma skrępowane. Kajdankami. W chwilach takich jak ta żałował, iż sam nie jest rycerzem Jedi, jak jego szwagier, Wielki Mistrz Zakonu – Luke Skywalker. Gdyby również był wrażliwy na tę całą Moc, kazałby mechanizmowi kajdan otworzyć się, i tym sposobem uwolniwszy dłonie, poszukałby jakiegoś wyjścia z pomieszczenia, w którym został zamknięty.

Lecz Han Solo nie był wrażliwy na Moc, i mógł jedynie z trudem podciągnąć obolałe i posiniaczone ciało do pozycji siedzącej. Plecy oparł o chłodną, nieco wilgotną ścianę. Ktoś musiał mu dość mocno przyłożyć w głowę, lub może nawet oślepić go, gdyż mężczyznę zewsząd otaczały nieprzeniknione ciemności, w których nie był w stanie rozróżnić żadnych kształtów. Ten, kto zamknął go w tej ciemnicy musiał być niezwykle odważny, niezwykle głupi, lub nie miał już nic do stracenia, skoro poważył się targnąć na życie Hana. Na Moc! Jego żona była senatorem, a szwagier oraz córka mistrzami Jedi! Przetrząsną całą galaktykę, wzdłuż i wszerz, a gdy wreszcie odnajdą Solo, biada temu, kto ośmielił się go porwać!

Mężczyzna odetchnął głębiej, wciągając w nozdrza zapach stęchlizny oraz mdły, słodkawy odór. Pomyślał, iż najwyraźniej nie jest w celi sam. Chyba miał towarzystwo. Trupa. Lub nawet dwóch, biorąc pod uwagę smród, który atakował go niemal z każdej strony. Wykrzywił twarz w paskudnym grymasie. Ten charakterystyczny zapach rozkładających się ciał skutecznie go otrzeźwił. Zebrało mu się na wymioty. Spróbował podciągnąć się wyżej, jak gdyby dzięki temu mógł uciec przed odorem, i zahaczył o coś nogą. Stopa Hana z nieprzyjemnym mlaśnięciem ugrzęzła w czymś miękkim oraz lepiącym się. Cofnął ją natychmiast. Jeszcze ciaśniej przylgnął do ściany. Podkurczył nogi. Obawiał się tego, na co jeszcze mógłby natknąć się w tej ciemnicy...

Ponownie rozejrzał się dookoła, a następnie spojrzał w górę. Ciemność. Wszędzie tylko gęsta ciemność oraz obrzydliwy odór śmierci. Czy on też tak skończy? Jako rozkładający się trup w zapadłej dziurze? Pragnął krzyczeć, wezwać pomoc, lecz gardło miał tak wyschnięte, iż wydobył się z niego jedynie cichy, ochrypły jęk. Głowa opadła mu na pierś. To już koniec, pomyślał. Już nigdy nie będzie mu dane ujrzeć twarzy żony ani córki, ani jego małej wnuczki, Allany...

Wtem, do jego znękanego umysłu dotarł pewien dźwięk. Jakby... Echo niespiesznych kroków... Obok pomieszczenia, w którym został zamknięty, musiał znajdować się jakiś korytarz, bowiem z każdą sekundą kroki stawały się coraz głośniejsze oraz wyraźniejsze. Serce Hana zabiło mocniej. Może to ratunek? Ktoś przybył mu z odsieczą? Jak długo nie wracał do domu? Jaina na pewno zaczęła się niepokoić, kiedy nie dawał żadnego znaku życia. Tak, to na pewno jego córeczka, jego mała dziewczynka zjawiła się, aby go uratować...

Niespodziewanie kroki ucichły. Mężczyzna zmarszczył brwi, gdy usłyszał charakterystyczny odgłos mechanizmu podnoszącego właz. W pomieszczeniu zapłonęło nagle nikłe, blade światło, które dawał jeden panel jarzeniowy, zawieszony gdzieś na suficie. Mimo tak słabego oświetlenia, Han zmrużył oczy, które powoli musiały przywyknąć do jasności. Znów słyszał kroki, teraz jednak były cichsze niż wcześniej. Jak to możliwe? Otworzył oczy, rozglądając się dookoła. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, iż siedzi na wilgotnym, jasnym piasku. Samo pomieszczenie, w którym przebywał, było natomiast dość duże, o wysoko sklepionym suficie. Ze swej prawej strony dostrzegł zamontowaną w ścianie, masywną, metalową kratę. Wszędzie walały się kości. Jedne mniejsze, a inne wyglądające na pozostałości po jakimś ogromnym stworzeniu. Coś podpowiadało mu, że skądś znał to miejsce... I, tak jak podejrzewał, nie był sam. Wraz z nim zamknięto trzy trupy, każdy na innym etapie rozkładu. Świat mężczyzny legł w gruzach, kiedy dokładniej przyjrzał się złożonym obok niego ciałom. Luke. Leia. I Tenel Ka. Matka jego wnuczki... Oczy Hana rozszerzyły się. Twarz jego szwagra wyglądała, jakby zrobiona była z wosku, który zaczął gwałtownie stapiać się pod wpływem gorącej temperatury. Właściwie, trudno było nawet dokładnie rozpoznać rysy mistrza Jedi. Solo wiedział jednak, iż to Luke, po jego stroju złożonym z brązowego płaszcza oraz jasnej tuniki. W dodatku, jego szwagier wciąż zaciskał prawą dłoń na rękojeści swego miecza świetlnego...

Leię, swą najdroższą Leię, też rozpoznał jedynie po stroju oraz włosach, które nadal pozostawały długie i gęste. Jego żona była martwa, a na domiar złego, okazało się, iż kilka chwil wcześniej but Hana uderzył właśnie w jej twarz. Nos kobiety przesunął się pod dziwnym kątem, a z jej twarzy pozostała bezkształtna miazga. Solo przymknął powieki, czując łzy napływające mu do oczu. Nie chciał patrzeć na Leię, która znajdowała się w tak okropnym stanie. Pragnął zapamiętać ją taką, jaką była za życia. Pragnął zapamiętać piękną, energiczną kobietę, która do końca zachowała pogodę ducha, choć życie obeszło się z nimi tak okrutnie, odbierając im obu synów, a nie rozkładające się ciało, pokryte trupim woskiem.

Odwrócił głowę. Jego wzrok padł teraz na ciało Tenel Ka. Twarz młodej kobiety była biała niczym kreda, jednak jeszcze nie nosiła na sobie żadnych znamion rozkładu. Królowa Hapes musiała więc zginąć całkiem niedawno. Godzinę temu, najwyżej dwie. Może nawet od jej śmierci minęły ledwie minuty? Han zastanawiał się, kto i dlaczego zabił całą trójkę? Jaki miał w tym cel? W piersi Tenel Ka widniała wypalona dziura, więc Solo domyślił się, że zginęła od precyzyjnego ciosu mieczem świetlnym, który przebił jej serce. Czy znaczyło to, iż zabójcą był ktoś z Zakonu Jedi? Ktoś zdradził Luke'a? Kapitan „Sokoła Millenium" rozumiał, że jakiś niedowartościowany Jedi, czy to mistrz, czy rycerz bądź padawan, mógł pragnąć wywrzeć zemstę na Luke'u, ale co mieli z tym wspólnego on, Leia oraz Tenel Ka? Zwłaszcza Tenel Ka... Przecież nie należała już nawet do Zakonu Jedi. Odeszła z niego jeszcze w trakcie trwania wojny z Yuuzhan Vongami, aby móc objąć po swej matce tron gromady Hapes. A jej córka... Mała Allana właśnie została sierotą. I nie tylko ona..., z goryczą pomyślał mężczyzna. Syn Luke'a, Ben, również nie miał już nikogo. Najpierw zamordowano jego matkę, a teraz ojca...

Serce Hana na moment przestało bić. On, Leia, Luke i Tenel Ka... Kto mógłby chcieć zemścić się na nich wszystkich? Tylko jedna osoba przychodziła mu w tej chwili do głowy. Jacen. Jego własny syn. Ale... On przecież nie żył już od ponad trzech lat! Solo na własne oczy widział jego rozczłonkowane ciało... Jednak, skoro to nie Jacen powstał z martwych, to kto inny mógłby pragnąć ich śmierci...?

– Napatrzyłeś się już, starcze? – usłyszał nagle.

Uniósł głowę. Na wprost niego stała młoda, chuda kobieta. Jej włosy były brązowe, związane w cienki warkocz, który przerzuciła sobie przez lewe ramię. Ubrana była dość zwyczajnie – w czarne, obcisłe spodnie, wysokie buty oraz jasną bluzkę na grubych ramiączkach. Do prawego biodra przypięła kaburę wraz z tkwiącym w niej blasterem, natomiast przy jej pasku tkwił podłużny przedmiot w kształcie cylindra. Miecz świetlny. Kobieta ręce trzymała splecione na piersi, więc Han doskonale mógł dostrzec, iż zamiast prawej ręki, od samego ramienia aż po dłoń, posiada ona mechaniczną protezę, w dodatku wykonaną dość niedbale. Wszystkie kable oraz złącza tkwiły na wierzchu, nieukryte pod żadnym metalowym czy to imitującym skórę tworzywem. Co więcej, jej prawy policzek, schodząc aż na szyję, szpeciła długa, czerwona blizna. Wyglądała na całkiem świeżą. Jakby ta młoda kobieta niedawno stoczyła z kimś okrutną walkę, w której została tak straszliwie okaleczona. Być może jej przeciwnikiem był sam Wielki Mistrz Zakonu Jedi...

– Kim jesteś? – wychrypiał. – Czego ode mnie chcesz?

Nieznajoma wykrzywiła twarz w potwornym grymasie. Jej błękitne oczy zabłysły dziko. W dwóch krokach znalazła się przy mężczyźnie, lewą dłonią chwytając go za włosy. Szarpnęła mocno, odchylając jego głowę do tyłu. Han syknął z bólu. Nachyliła się nad nim.

– Nie jesteś już moim synem – syknęła.

Solo popatrzył na nią, nic nie rozumiejąc. Oczy kobiety zwęziły się, a na jej czoło wystąpiła pionowa zmarszczka. Być może to Moc przekazała jej zdumienia mężczyzny, lub wyczytała je po prostu z jego spojrzenia, gdyż niespodziewanie uderzyła głową Hana o ścianę i poderwała się na równe nogi. Cofnęła się o kilka kroków.

– Ty śmieciu... Ty stary skurwysynu... – wydyszała. Jej głos przepełniała z trudem hamowana wściekłość. Chwilę kręciła się po pomieszczeniu, niczym zwierzę uwięzione w klatce, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem, lecz po kilku minutach ponownie przypadła do starszego mężczyzny. Kopnęła go raz, a potem drugi, najpierw celując w nerki, a następnie w genitalia. Han Solo zwinął się u jej stóp w jęczący z bólu kłębek. – Bancie gówno – rzuciła z pogardą.

Były przemytnik, a także osławiony generał Rebelii, z trudem uniósł głowę, aby móc spojrzeć na swą oprawczynię.

– Kim ty jesteś? – wystękał. – Co ja ci zrobiłem?

– Wyrzekłeś się własnego syna! – wrzasnęła. – Tak mało to dla ciebie znaczyło, że nawet już tego nie pamiętasz?! Poczekaj, wszystko ci przypomnę!

Brutalnie poderwała swą ofiarę do pozycji siedzącej i pchnęła na ścianę. Przyklęknęła przy Hanie, wyciągając przed siebie zdrową, lewą dłoń. Zatrzymała ją tuż przed twarzą Solo, jak gdyby pragnęła pogładzić go po policzku. Nie zrobiła tego, natomiast w umyśle mężczyzny nagle eksplodowały obrazy. Było ich tak wiele... Zupełnie, jakby oglądał holofim, stworzony ze swych własnych wspomnień... Dzień, w którym pierwszy raz ujrzał Leię... Walka z Imperium... Jego ślub z byłą księżniczką... Niezliczone przygody, które razem przeżywali... Narodziny ich dzieci... Później... Ta straszliwa wojna z Yuuzhanami. Śmierć Chewiego oraz Anakina – najmłodszego syna Hana. Koniec wojny, odejście Jacena... A potem... Coś znacznie gorszego. Przejście jego syna na Ciemną Stronę Mocy. Jacen zmieniał się. Dosłownie na oczach jego i Leii, a oni nie mogli nic zrobić... Zupełnie nic... Patrzyli jedynie, jak ich syn stacza się coraz bardziej, krzywdząc niewinnych oraz tych, których kochał.

W pewnym momencie przed oczami Hana stanęło jedno, konkretne wspomnienie. Jacen pragnął spotkać się z nim oraz z matką. Niedawno ktoś wynajął łowczynię nagród, która miała ich zlikwidować. Młodemu udało się ją pojmać. Przesłuchiwał kobietę i spotkał ją tragiczny koniec. W dodatku, okazało się, że była ona córką Boby Fetta. Han i Leia odebrali ciało łowczyni, pragnąc zwrócić je Fettowi. Solo nie rozumiał, jak jego syn mógł być tak okrutny i zabić na przesłuchaniu bezbronną kobietę. Nie ważne, że za odpowiednią sumę kredytów zamierzała ona bez litości pozbawić życia jego oraz Leię...

Solo na powrót ujrzał twarz syna. Nieco bladą, całkowicie pozbawioną radości. Brązowe oczy Jacena patrzyły na niego ze smutkiem. Dlaczego nie chcesz mnie zrozumieć?, zdawały się mówić.

– Czy naprawdę zabiłeś Thrackana, tato? – zapytał w końcu młody mężczyzna, który kiedyś był jego synem.

– Cóż, może to cecha rodzinna – Solo usłyszał swój własny głos. – Jeżeli ja umiem zabijać z zimną krwią, to samo może robić mój chłopiec. Jak to dobrze, że się nawzajem rozumiemy.

Jacen zbliżył się do ojca i chwycił go za ramię.

– Tato, nie rób tego... – zaczął.

Han pamiętał, że wyszarpał się wtedy z uścisku palców syna.

– Odejdź ode mnie! – powiedział.

– Tato...

– Nie wiem, kim jesteś, ale na pewno nie moim synem! – oświadczył Han. – Mój Jacen nigdy nie zrobiłby tego co ty! Wynoś się! Nie chcę cię więcej widzieć!*

– Jesteś z siebie dumny, Solo? – do uszu Hana dobiegł głos jego dręczycielki. Twarz jego syna zniknęła, zastąpiona bladą twarzą młodej kobiety, na której malowała się determinacja oraz chęć zemsty. Pomszczenia wszelkich krzywd, jakich doznała. – Gdzie podziała się ta słynna rodzicielska miłość, która każe uczynić wszystko dla swych dzieci?

– Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy! – odparł mężczyzna. – Ale Jacena nie dało się już uratować...

Gdy Han zorientował się, że popełnił błąd, było już za późno. W oczach dziewczyny zapłonęła wściekłość oraz głęboka, ale jednocześnie zraniona miłość.

– Kłamiesz! – wrzasnęła, po czym kopnęła go w twarz. Coś chrupnęła i z nosa Hana Solo buchnęła krew. Kilka kropel padło na spodnie oraz buty młodej kobiety. – Ty pieprzony draniu – syknęła. – Jacen potrzebował odrobiny miłości! Odrobiny zrozumienia! A tymczasem wy odrzuciliście go jak popsutą zabawkę, która już wam się znudziła!

– Dziewczyno, ty nie wiesz, co mówisz! – stęknął Solo. – To Jacen odseparował się od nas, przechodząc na Ciemną Stronę!

Kobieta przypadła do niego, chwytając go za poły koszuli.

– To bzdura! – warknęła. – Gdy Jacen zaczął się zmieniać, nie zrobiliście niczego, aby powstrzymać jego upadek! Przekreśliliście go od razu! Odebraliście mi go!

Han popatrzył na nią spode łba. Zmaltretowany, z martwą żoną obok, nie miał już nic do stracenia.

– Nikt nie odebrał ci Jacena, bo on nigdy nie był twój! – rzekł. – Odkąd pamiętam, kochał Tenel Ka...

Okaleczona kobieta skinęła głową. Mocno zasznurowała usta, a w jej oczach zabłysły łzy, które po chwili spłynęły po jej bladych policzkach. Puściła go i nagle wstała.

– Tak – odparła. – Jacen ją kochał. Wiem o tym. – Z całych sił zacisnęła dłonie w pięści. – A ta ruda kurwa wykorzystała go, robiąc sobie z nim dziecko, a potem opuściła w momencie, w którym Jacen potrzebował jej najbardziej! – Podeszła do ciała królowej Hapes. Z odrazą trąciła jej głowę czubkiem buta. – Dostała to, na co zasłużyła. Podobnie jak twoja żonka oraz szwagier. – Jej błękitne oczy ponownie zwróciły się na Hana. – Zostałeś jeszcze tylko ty, Solo. Największy galaktyczny męt w historii.

Han głośno przełknął ślinę. Z jednej strony żal mu było tej dziewczyny. Musiała ogromnie kochać jego syna, skoro miłość do niego pchnęła ją do tak okrutnych czynów. W dodatku, wolała najwyraźniej zamknąć oczy na jego przemianę i nie dostrzegać, jakim potworem stał się Jacen. Z drugiej strony jednak, Solo miał wrażenie, że ta młoda kobieta zupełnie postradała zmysły. Z przestrachem pomyślał o swej córce, małej Allanie oraz o Benie. Co z nimi będzie? Co, jeśli po jego śmierci, żądza krwi tej wariatki nie opadnie, a jeszcze wzrośnie...?

Młoda kobieta niespodziewanie uśmiechnęła się lekko, zupełnie jakby usłyszała jego myśli. Nie pierwszy zresztą raz.

– Nie martw się, Solo – rzuciła. – Allana mnie nie obchodzi. Ten bachor jest mi całkowicie obojętny. A Ben Skywalker... – Roześmiała się, kręcąc głową. – Naprawdę sądzisz, że traciłabym na niego czas? Ten gówniarz jest słaby i głupi, zupełnie jak jego tatuś. Raczej prędzej niż później, sam doprowadzi do swojej śmierci. Natomiast Jaina... – Westchnęła ciężko. – Szkoda mi jej. Tak ją zmanipulowaliście, że zabiła swego własnego brata bliźniaka. Wygodnie wam było wysługiwać się biedną dziewczyną, prawda? I pomyśleć, że wszystko to zaczął Skywalker, gdy podczas pasowania na rycerza, nazwał ją Mieczem Jedi...

– Jaina zrobiła to, co musiała! – odezwał się Han. – Nie walczyła już ze swym bratem, a z Darthem Caedusem! Mój syn, mój Jacen zginął w trakcie wojny z Yuuzhanami!

– On wygrał dla was tę wojnę! – wrzasnęła dziewczyna. – On! Jacen Solo! Nie Luke Skywalker! Nie jego syn, nawet nie Jaina! To Jacen zakończył ten konflikt, a wy oczerniliście go tak bardzo, że nikt już o tym nie pamięta! – Szarpnęła za miecz świetlny, który przytroczony miała do paska. Palce jej mechanicznej dłoni mocno zacisnęły się na rękojeści, z której po chwili wysunęła się krwistoczerwona klinga. Zatrzymała się ona tuż przed twarzą więźnia. – To miecz świetlny twojego syna. Poznajesz? Ta klinga pozbawiła życia Tenel Ka, twoją żonę oraz Skywalkera. – Kobieta przyłożyła ostrze do ramienia Solo, powoli, milimetr po milimetrze, wbijając je w jego ciało.

Mężczyzna zacisnął szczęki, aby nawet nie pisnąć, nie dać jej tej satysfakcji, nie pokazać, jak bardzo cierpi, jednak ból był zbyt duży. Wrzaski mężczyzny odbiły się echem od ścian pomieszczenia.

– Nie – jęknął. – Nie rób tego... Proszę... Moja śmierć niczego nie zmieni... Nie zwróci ci Jacena... Pozwól mi odejść... Mam kredyty... Zapłacę ci...

Zaśmiała się gorzko, wyrywając miecz z jego ciała.

– Na co trupowi kredyty? – spytała. – Tak jak i ty, jestem już martwa, Solo. Jestem martwa od trzech lat... Odebraliście mi moje serce oraz duszę. Tylko myśl, że pewnego dnia was dopadnę, pozwalała mi w miarę egzystować... – Ponownie przyklęknęła przy Hanie. Prawą dłonią chwyciła go za włosy, natomiast lewą mocno ścisnęła jego szyję. – To za Jacena – wycedziła.

Oczy Hana na moment rozszerzyły się. Otworzył usta, jakby znów chciał coś powiedzieć, lecz dziewczyna szarpnęła jego głowę, uderzając nią o ścianę. Raz. Potem drugi. I kolejny. I kolejny... Przestała dopiero gdy ciałem starego przemytnika wstrząsnęły konwulsyjne drgawki, a z jego czaszki pozostała jedynie krwawa miazga oraz czerwona plama z resztkami kości, mózgu oraz włosów, rozmazana na ścianie. Puściła trupa, który z nieprzyjemnym plaśnięciem osunął się na ciało Leii Organy. Podniosła się ciężko. Lewą dłonią starła z twarzy krew oraz kawałeczki mózgu mężczyzny. Po trzech, pełnych bólu i rozpaczy latach, nareszcie była... Uspokojona. Raz jeszcze obrzuciła wzrokiem swoje dzieło – cztery trupy pozostawione w pieczarze na Tatooine, w której niegdyś Hutt Jabba trzymał swego pupilka, rancora. Gdzie wszystko się zaczęło, tam wszystko się kończy..., pomyślała. Od smrodu śmierci niespodziewanie zakręciło jej się w głowie. Jak najszybciej opuściła pomieszczenie. Jednym z podziemnych korytarzy, których pełen był pałac Jabby, udała się do wyjścia z ogromnego, nieużywanego już od lat, gmachu. Kiedy znalazła się na powierzchni planety, osunęła się na gorący piach. Nad sobą widziała błękitne, bezchmurne niebo oraz dwa słońca, które przyglądały jej się niczym para oczu. Ujęła w dłoń rękojeść miecza świetlnego Jacena. Pogładziła ją delikatnie, niemal czule, po czym przyłożyła do swej piersi. Jacen..., pomyślała. Łzy spłynęły po jej policzkach, jednak na ustach dziewczyny błądził blady uśmiech.

– Miłości moja... – rzekła drżącym głosem. – Mój los dopełnił się... Zostałeś pomszczony...

Nie zwlekając dłużej, aktywowała szkarłatną klingę.

Koniec


*Fragment dialogu między Jacenem a Hanem Solo pochodzi z książki Karen Traviss, pt. „Braterstwo krwi".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top