Siostra

Jaina Solo, siedząc przy oknie swego niewielkiego, ciasnego pokoju w gospodzie na Mandalorze, z bijącym mocno sercem spoglądała na poranny wschód słońca. Blask promieni malował otoczenie w przepiękne kolory – od soczystej pomarańczy po głęboką czerwień. Ten ostatni kolor, który królował na tle nieba, przywodził jej na myśl wyłącznie jedną rzecz – krew. Krew jej brata bliźniaka, którą miała przelać. W końcu, po to udała się na Mandalorę. Aby najsłynniejszy mandaloriański łowca nagród – Boba Fett – nauczył ją, jak wytropić, a następnie zabić kogoś, kto kiedyś był rycerzem Jedi. Jacena. Jej brata...

Podjęła się tego wyzwania, sądząc, że tak właśnie powinna postąpić, że do tego momentu zmierzało całe jej życie. Że dlatego została nazwana Mieczem Jedi – aby zdusić, zniszczyć zagrożenie, którym stał się dla całej galaktyki jej własny brat bliźniak. Gdy jednak Boba Fett tak chętnie zgodził się wziąć ją na swą uczennicę, w duszy kobiety zalęgły się pewne wątpliwości. Ten stary łowca nagród był ostatnią osobą, którą można by podejrzewać o to, że interesuje go dobro galaktyki. O nie, Fettowi chodziło o coś zupełnie innego. Jacen zabił jego córkę, także łowczynię nagród – Aylin Vel. Czyż wytrenowanie jego siostry bliźniaczki, aby była w stanie go wytropić i zabić, nie było idealnym sposobem na zemstę na Hanie Solo oraz jego żonie? Straciliby drugiego syna, a w dodatku, padłby on z ręki swej własnej siostry. Czy w galaktyce istniało coś gorszego od rodziny, stającej naprzeciw siebie? Czy naprawdę takie miało być przeznaczenie Jainy? Tak miano ją zapamiętać? Jako tę, która zabiła swojego własnego brata bliźniaka? Nieważne, jak bardzo zmienił się Jacen. Nieważne, co mówią o nim inni. Nadal jest jej bratem, i pozostanie nim już na zawsze. Nie mogłaby go skrzywdzić. Nie będzie więc tą, która przyniesie mu śmierć. Nie byłaby zdolna tego zrobić. Na Moc! Jest przecież jego bliźniaczą siostrą! Choć, po tym, co uczyniła, bardziej pasowałoby: była... Przez trzydzieści cztery lata była siostrą Jacena. Chociaż jeszcze miała świadomość wszystkiego, co działo się wokół niej, odczuwała już pierwsze skutki działania trucizny, którą zażyła. Jej wzrok stał się nieco mętny. Powoli ogarniało ją coraz większe zmęczenie, jak gdyby nie spała od co najmniej kilku dni, skłaniając ją, aby zamknęła oczy. Wtedy odpocznie. Ręce miała już prawie całkiem bezwładne. Na moment oderwała wzrok od okna, zerkając w stronę łóżka. Miała w sobie jeszcze dość sił, aby do niego dojść i położyć się, nakrywszy się szorstkim pledem. Za jakiś czas znaleziono by ją martwą i nikt nawet nie domyśliłby się, co się stało. Po chwili jednak Jaina zrezygnowała z tego pomysłu. Czy to ważne, gdzie zostanie znaleziona? Nie chciała wracać do łóżka. Był to ostatni wschód słońca w jej życiu! Chciała oglądać ten widok do samego końca. Spróbowała raz jeszcze sięgnąć w Moc, aby pożegnać się z Jacenem, jednak nic już z tego nie wyszło. Nie potrafiła odpowiednio zebrać myśli, skoncentrować się. Wkrótce też poczuła, że oddychanie przychodzi jej z coraz większym trudem. Podniosła się niepewnie, choć sama nie wiedziała, po co. Co takiego zamierzała zrobić? Dokąd pójść? Całkiem straciła orientację. Zakręciło jej się w głowie i osunęła się na podłogę, gdyż bezwładne nogi nie były w stanie dłużej utrzymać ciężaru jej ciała. Powieki kobiety opadły powoli. Po jej policzku potoczyła się jedna, samotna łza.

Nie mogłam tego zrobić..., pomyślała. Nie mogłam skrzywdzić Jacena... Przepraszam, mamo...

Ręce Jainy kurczowo zacisnęły się w pięści. Kobieta usłyszała jeszcze odgłos kroków dobiegających spod drzwi jej pokoju. Później jakiś głos gorączkowo powtarzał jej imię, jednak nie była już w stanie stwierdzić, czy należał on do kobiety, czy może do mężczyzny.

A potem...

Potem wszystko wokół niej rozpłynęło się. Zapadła cisza, a Jainę pochłonęła ciemność...

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top