Punkt przełomu

— Nie jesteś już moim synem! — wrzasnął Han Solo, wprost trzęsąc się z wściekłości. — Mój Jacen nigdy nie zrobiłby tego, co ty! Nie wiem, kim jesteś, ale na pewno nie moim synem!

Jacen cofnął się o kilka kroków. Słowa ojca zabolały go równie mocno co siarczysty policzek. Popatrzył na matkę, w niej szukając choć odrobiny współczucia i ochrony, lecz Leia odwróciła wzrok, nie będąc w stanie spojrzeć w twarz swemu własnemu dziecku. Nie mogła jednak znieść palącego wzroku syna. Położyła dłoń na ramieniu męża, starając się go nieco uspokoić.

— Hanie... — zaczęła.

Solo strząsnął z siebie jej dłoń, wpatrując się w Jacena wzrokiem pełnym wściekłości oraz zawodu. O tak, syn zawiódł go. Niezwykle boleśnie. Zabił córkę Boby Fetta. Tego samego łowcy nagród, który dostarczył go Jabbie zamrożonego w karbonicie, lecz później, w trakcie wojny z Yuuzhan Vongami, uratował mu życie. Od tamtej pory utrzymywał się między nimi niemy rozejm. A Jacen, jego własny syn, wszystko zniszczył. Owszem, córka Fetta została wynajęta, aby zlikwidować Hana oraz Leię, ale nie znaczyło to, że Jacen miał prawo ją zabić!

— Wynoś się stąd! — warknął. — Nie masz już wstępu na „Sokoła"!

Jaina, w czarnym kombinezonie pilota, stała obok i obserwowała całą sytuację z kamiennym wyrazem twarzy, utrzymując bezpieczny dystans. Wyglądała, jakby przybiegła na lądowisko zaraz po zakończeniu służby, wyczuwając, że dzieje się coś niepokojącego. Szkoda tylko, że nie zrobiła nic, aby pomóc bratu. Dlaczego, na Moc, nie stanęła w jego obronie?! Przecież była bliźniaczą siostrą Jacena! Jak mogła spoglądać na niego tak pustym, wyzutym z wszelkich emocji wzrokiem?! Mandie nie mogła w to uwierzyć. Dlaczego cała rodzina tak nagle odwróciła się od Jacena? Rzeczywiście, na przesłuchaniu zdarzył się pewien... Wypadek. Jacen przesadził z używaniem Mocy, w wyniku czego córka Boby Fetta poniosła śmierć. Lecz, czy to, że schwytawszy ją, Solo uratował życie swym rodzicom, już się nie liczyło?! Jacen był tylko człowiekiem, jak oni wszyscy. A córka Fetta nie była świętą. Jako łowczyni nagród wiedziała przecież, czego może się spodziewać, przyjąwszy zlecenie na państwo Solo. Jacen musiałby być zupełnie bez serca, gdyby nie próbował ich ratować. I to jego rodzice okazali się bez serca, wyrzekając się go. Jacen, jej Jacena, nie zasłużył na takie traktowanie!

Mandie zbliżyła się do niego. Mężczyzna nie był w stanie ustać na nogach. Jego ciemne oczy wypełniły się łzami.

— Mamo... — wyjąkał. — To... To był wypadek... Ja... Nie chciałem...

Leia odwróciła się do męża. Nie mogła patrzeć na syna, jakby był najgorszym mordercą, jakiego widziała galaktyka. Twarz Jacena pobladła. Mocno zacisnął usta, zdając sobie sprawę, że nic co teraz zrobi, czy powie, nie dotrze do jego rodziców. Już go przekreślili. Kto wie, czy nie na zawsze... Nagle jednak poczuł, że mimo to, wcale nie jest tak zupełnie sam. Na jego ramieniu spoczęła delikatna kobieca dłoń. Mandie. Dziewczyna przez krótki okres była padawanką Luke'a, lecz gdy Jacenowi powierzono dowództwo nad nowo utworzoną Strażą Galaktycznego Sojuszu, wstąpiła w jej szeregi, opuszczając Zakon Jedi. Jedynym, czego pragnęła, to być przy Jacenie. Nic więcej.

— Jak możecie?! — drżącym głosem zwróciła się teraz do Hana oraz Leii. — Przecież Jacen to wasz syn! Jedyny, który wam pozostał! — W jej ciepłym głosie pobrzmiewała nuta irytacji, a także cień gniewu, który maskował głębszy lęk – lęk o Jacena. I o to, co postanowi zrobić z nim Luke Skywalker, jeśli, nastawiony przez siostrę, ubzdura sobie, że Solo przeszedł na Ciemną Stronę Mocy. — Nie macie prawa tak go traktować!

— A ty kim niby jesteś, dziewczyno, żeby mówić mi, co mam robić?! — parsknął Han Solo. Pełnym pogardy spojrzeniem obrzucił czarny mundur Straży Galaktycznego Sojuszu, który miała na sobie. — Wy wszyscy z tego całego SGS jesteście siebie warci! Zwykli mordercy! Powinno się was pozamykać, zanim wywołacie kolejną wojnę!

Mandie z trudem powstrzymała się przed rzuceniem generałowi w twarz, że póki co to ekspertem od wywoływania kolejnych wojen jest jego żona, sławetna Leia Organa, oraz jego rodzinna planeta, Korelia, która opuściwszy Galaktyczny Sojusz nadal żądała, aby traktować ją na równi z planetami członkowskimi. Oczywiście, jeśli chodzi o przywileje. Z obowiązków bowiem nie była już tak skłonna się wywiązywać. Dziewczyna nie chciała jednak robić przykrości Jacenowi. Sam był w połowie Korelianinem, a Leia to w końcu jego matka. A jak wiadomo, matki nie przestaje się kochać, nawet gdy okazuje się, że jest skupioną wyłącznie na sobie, ogarniętą żądzą władzy, zimną suką pozbawioną wszelkich skrupułów. Mocniej uścisnęła ramię Jacena, starając się dodać mu otuchy.

— Wynoście się stąd! — kontynuował tymczasem Han. — Oboje!

Mandie spojrzała mu prosto w oczy.

— Z przyjemnością! — odwarknęła. Delikatnie objęła Jacena. — Chodźmy... — poprosiła.

Solo skinął głową. Nie odwrócił się, aby po raz ostatni choć spojrzeć na rodziców, a dziewczyna widziała, jak wiele go to kosztuje. Szedł niepewnie, wsparty o jej ramię, z duszą boleśnie rozdartą na dwoje. Czuł, że swych rodziców widzi po raz ostatni. Gdy mijali Jainę, ta jednak delikatnie uścisnęła jego dłoń.

— Przykro mi, Jacenie — wyszeptała szybko.

Brat skinął jej głową.

— Mnie również, Jaino — odparł łamiącym się głosem.

Ostatnie więzi łączące go z jego własną rodziną właśnie zostały zerwane. Jaina odeszła szybko, ale Mandie spostrzegła, że ukradkiem podnosiła ręce do twarzy. Widocznie w jej sercu pozostały jeszcze resztki ciepłych uczuć w stosunku do brata.

— Jacen... Wszystko będzie dobrze — zapewniła Mandie, czule gładząc go dłonią po plecach.

Solo gwałtownie pokręcił głową.

— Nie będzie — odrzekł. — Zniknę, Mandie...

Po rozmowie z rodzicami coś złamało się w nim. Nie miał już czego szukać na Coruscant. Przestał należeć do Zakonu Jedi, a SGS świetnie da sobie radę bez niego. Nikt nie będzie za nim tęsknił, ani tym bardziej szukał go. Dziewczyna patrzyła na niego ze współczuciem. Gdyby tylko chciał, gdyby rzekł choć słowo, zrobiłaby dla niego wszystko. Bo dla niej to on stanowił cały wszechświat...

— Cokolwiek postanowisz, Jacenie, nie zostawię cię samego... — powiedziała ostrożnie, nie będąc pewną, w jaki sposób Solo zareaguje na jej słowa. W końcu, nigdy nie okazywał, że czuje do niej coś więcej poza zwykłą przyjaźnią. Jakkolwiek by jednak było, nie zasługiwał na to, aby pozostawać samotnym w tej okrutnej galaktyce... — Pozwól mi być z tobą... — poprosiła.

Solo popatrzył na nią. Jego oczy rozszerzyły się.

— Ze mną? — wykrztusił. — Chcesz być ze mną...? Z mordercą?

Zmarszczyła brwi, mocniej zacisnąwszy palce na jego ramieniu. Jej błękitne oczy zabłysły.

— Nie jesteś mordercą! — zaprzeczyła z mocą. — Uratowałeś swoim rodzicom życie! To oni są niewdzięczni i podli! Vel wiedziała, co ją może spotkać! Nie zabiłeś z premedytacją niewinnej osoby! Ona była łowczynią nagród, którą wynajęto, żeby zabiła Hana i Leię! Oni nie kiwnęliby nawet palcem, gdyby chodziło o kogoś innego! Ale ponieważ Vel była córką Fetta, boją się, że Boba może próbować się na nich mścić! Poświęcili ciebie, ze strachu o własne życie! A ty, Jacen... — Uśmiechnęła się smutno. — Jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego znam...

Solo milczał przez chwilę. Kiedy już pomyślała, że układa sobie w głowie jakąś krótką, acz treściwą mowę, aby delikatnie wyjaśnić jej, że nic z tego nie będzie, że lepiej, aby zajęła się swym własnym życiem, Jacen wyciągnął dłoń, delikatnie muskając jej policzek czubkami palców, a w następnej sekundzie znalazła się w jego silnych ramionach. Zadrżała ze szczęścia. Jacen tulił ją do siebie mocno, a ona opierała policzek na jego piersi, wiedząc, że w żadnym innym miejscu w całym wszechświecie nie byłaby szczęśliwsza. Mężczyzna na moment ukrył twarz w jej gęstych, brązowych włosach. Galaktyka była ogromna. Gdzieś na pewno znajdzie się miejsce także dla nich...

Mandie odsunęła się od niego lekko, aby po chwili ująć jego twarz w obie dłonie.

— Cokolwiek się wydarzy... — rzekła, spoglądając ciepło w orzechowe oczy Jacena. — Będę przy tobie. A jeśli tylko ktoś spróbuje cię skrzywdzić... — Na moment zawiesiła głos. — Będzie miał ze mną do czynienia!

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top