Powietrze

Powietrze. 

Nie zostało jej go już zbyt wiele... Z niepokojem zerknęła na wskaźniki wewnątrz hełmu. Niecała godzina. Jeśli nikt nie odebrał jej sygnału, była zgubiona. Jeśli ktoś odebrał jej sygnał, lecz znajdował się zbyt daleko od jej obecnej lokalizacji, także była już zgubiona. Czuła, że nie miała wielkich szans na przeżycie i wyjście cało z sytuacji, w której właśnie się znalazła. Dołączyła do tej kriffing misji, ponieważ miała być spokojna. Bezpieczna. Przewiezienie zapasów z punktu A do punku B. Co w tym trudnego? Nic. Dopóki na horyzoncie nie pojawią się przeklęci Yuuzhanie oraz ich poplecznicy, Brygada Pokoju! Tych podłych zdrajców wszystkich powinno się od razu wyłapać i stracić! Jak ktokolwiek mógł zgodzić się na współpracę z Yuuzhanami?! Czy ci ludzie naprawdę sądzili, że jeśli Vongowie wygrają wojnę, zostanie im oszczędzony straszliwy los niewolników?! Mehrer widziała już dość planet, które Yuuzhanie postanowili przerobić na własną modłę, aby wiedzieć, że te istoty nie znają litości. Nawet dla swoich chwilowych sojuszników.

Kobieta zaklęła głośno, mocniej chwytając się poszarpanego kawału metalu, do którego przyczepiona, dryfowała przez pustkę przestrzeni kosmicznej. Sądząc po wymalowanym na nim, ogromnym oku z czerwoną tęczówką, fragment durastali pochodził najprawdopodobniej z poszycia kadłuba statku, który pilotowała. Na moment mocno zacisnęła powieki, modląc się w duchu do Mocy oraz tysiąca innych bóstw, aby okazało się, że śni. Że koszmar, w którego samym środku właśnie się znalazła, jest jedynie wytworem jej nazbyt wybujałej wyobraźni. Gdy jednak ponownie uchyliła powieki, z jej ust dobył się zbolały jęk. Rzeczywistość była jeszcze gorsza od koszmaru. Wokół niej rozciągał się pas nędznych szczątków, które ledwo kilka chwil wcześniej stanowiły elegancki frachtowiec o nazwie „Cingar". Można by przeczyścić go nieco tu i tam, wymienić tapicerkę w kokpicie, ale jak na warunki panujące obecnie w galaktyce, i tak był nieźle utrzymany. Dzięki Yuuzhanom jednak szlag trafił i frachtowiec i ładunek, i członków załogi, którzy, na swoje nieszczęście, zgłosili się lub zostali wybrani do wypełnienia tej misji.

Mehrer skrzywiła się, gdy tuż obok niej przepłynęło zamarznięte na kość ciało zielonoskórego Twi'leka, którego twarz zastygła w wyrazie bólu i przerażenia, z szeroko otwartymi oczami oraz ustami rozdziawionymi w niemym krzyku. Kobieta prędko odwróciła wzrok. Frachtowiec niósł na swoim pokładzie jedenaście osób. Ze wszystkich przeżyła tylko ona, najprawdopodobniej dlatego, że w momencie ataku znajdowała się w kokpicie. Jedna z pułapek Vongów, sztucznie wytwarzana przez ich pokręconą bioinżynierię studnia grawitacyjna, wyrwała „Cingar" z tunelu nadprzestrzennego w miejscu, gdzie już czekał na niego oddział Brygady Pokoju. Ci dranie najpierw ostrzelali niemal całkowicie bezradny frachtowiec, a później wtargnęli na pokład, kradnąc wszystkie zapasy, jakie przewoził „Cingar", zapasy, które miały zostać dostarczone do obozu bezbronnych uchodźców. Korytarz nadprzestrzenny miał być czysty, dlatego do asysty frachtowca wyznaczono jedynie trzy myśliwce. Piloci potrzebni byli w innych miejscach, prowadząc nieustającą walkę z najeźdźcą. Kobieta skrzywiła się ponownie, przypominając sobie widok wszystkich trzech stateczków zamienionych w kule oślepiającego ognia, gdy jeden po drugim dosięgały ich strzały wroga. Nie mogła się z tym pogodzić. Żałowała, że nie mogła uczynić niczego, aby ich ocalić. Ledwo zdołała uratować samą siebie. Próbowała ocalić statek, ponownie skacząc w nadprzestrzeń, ale jeden ze strzałów Brygady Pokoju usmażył hipernapęd. Po zniszczeniu myśliwców frachtowiec nie mógł się bronić. Nie był uzbrojony. Na szczęście dziewczyna miała przy sobie swój blaster. Zastrzeliła dwóch członków Brygady Pokoju, którzy wdarli się do kokpitu, ale ponieważ statkiem bezustannie wstrząsały kolejne eksplozje, wiedziała, że znalazła się na straconej pozycji. „Cingar" także. Zdążyła jeszcze wysłać w przestrzeń sygnał SOS, a następnie czym prędzej wciągnęła na siebie skafander próżniowy i katapultowała się. Kilka sekund później „Cingar" zniknął w oślepiającej kuli ognia, a statek Brygady Pokoju znikł w nadprzestrzeni. Mehrer nadal czuła ogarniającą ją wściekłość. Brygada Pokoju, też nazwa! Dobre sobie! Cała ta przeklęta organizacja powstała po tym, kiedy Yuuzhanie oznajmili całej galaktyce, że zaprzestaną dalszych podbojów, jeśli mieszkańcy planet wydadzą im wszystkich Jedi. Kobieta nie była naiwna. Vongowie mieli już na sumieniu kilka planet. Posmakowali krwi i nie sądziła, że od tak podpiszą traktat pokojowy, jeśli Jedi zostaną wydani w ich ręce. Chodziło im wyłącznie o to, żeby skłócić między sobą mieszkańców planet. Aby wzbudzić w nich nieufność i podejrzliwość, aby polowali na siebie nawzajem i oglądali się za siebie, wiecznie przerażeni, sprawdzając, czy ktoś przypadkiem na nich nie poluje. Wojsko nie radziło sobie z ofensywą obcych. Nikt sobie nie radził. Ale Jedi przez lata stanowili symbol nadziei. Nie można było tak po prostu wydać ich Yuuzhanom i liczyć, że jakoś to będzie. W obliczu wojny, mieszkańcy galaktyki, zamiast się zjednoczyć, podzielili się jeszcze bardziej. Dzięki temu łatwiej było ich pokonać, podbić. Część z nich pomagała Jedi, ukrywając ich lub stając z nimi ramię w ramię podczas walk z Yuuzhanami, lecz inni przystawali do takich organizacji jak Brygada Pokoju. Band potworów i oprychów, którzy, czując się bezkarnie, rabowali, kradli i mordowali, sądząc, że są nietykalni, ponieważ dostarczają Yuuzhanom niewolników, na których ci mogą przeprowadzać swoje obrzydliwe eksperymenty, lub zmuszać ich do katorżniczej pracy. Najgorsze jednak było to, że Brygada Pokoju uważała się za zbawców galaktyki. Poświęcali kilka setek niewolników, aby ocalić całe planety. Taką bezczelną propagandę rozprowadzali po galaktyce. Mehrer miała gorącą nadzieję, że wreszcie dosięgnie ich sprawiedliwość. Obawiała się jedynie, że nawet gdyby tak się stało, ona już tego nie doczeka...

Kobieta poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Zamrugała szybko, aby się ich pozbyć. Trwała wojna, a na wojnie umierali ludzie, czy jej się to podobało, czy nie. Znała ryzyko. Wiedziała, w co się pakuje. A mimo to, zgodziła się pilotować frachtowiec na Ronikę. Jeśli miała umrzeć, przynajmniej umrze w miejscu, które kocha, pośród czerni kosmosu oraz gwiazd. Ten widok nigdy nie przestanie jej zachwycać. Tylko w przestrzeni kosmicznej, za sterami statku czuła się prawdziwie w domu. Prawdziwie wolna. Prawdziwie szczęśliwa...

Miała ledwo kilka lat, kiedy matka po raz pierwszy posadziła ją na swoich kolanach w kokpicie myśliwca, pozwoliła jej ująć stery X-winga i zabrała ją na przejażdżkę. Mehrer poczuła wtedy obezwładniający, zapierający dech w piersiach zachwyt, który towarzyszył jej przez całe życie. Do tej pory pamiętała, że pierwszą rzeczą, o jaką zapytała matkę, gdy znalazły się w przestrzeni kosmicznej ponad Davon, było dlaczego gwiazdy nie migają. Przecież w nocy niebo nad Davon całe aż skrzy się ich blaskiem. Matka wyjaśniła jej wtedy, że z powierzchni planet tylko wydaje się, że gwiazdy migają. To po prostu efekt działania atmosfery planety. Światło gwiazd załamuje się w niej, stąd efekt ich błyszczenia. W przestrzeni kosmicznej są wyłącznie jasnymi, stabilnymi punktami rozrzuconymi wszędzie wokół. Teraz będzie mogła przyglądać im się już do końca życia. Dosłownie. Przez... Zerknęła na wskaźniki wewnątrz hełmu. Niecałe czterdzieści minut. Miała ochotę się roześmiać. Pewnie zrobiłaby to, gdyby nie fakt, że obawiała się, że w tym momencie nie może ufać samej sobie i jeśli zacznie się śmiać, po kilku chwilach jej śmiech przejdzie w histeryczny szloch. Musiała zachować spokój. Panika czy histeria w żaden sposób jej nie pomogą. I nie chodziło wcale o to, że się nie bała. Była śmiertelnie przerażona. Każdy odczuwałby strach, znalazłszy się na jej miejscu. Nikt nie był bez strachu. Jeśli ktoś twierdził, że nie bał się śmierci, najzwyczajniej w świecie kłamał. Może zresztą patrzyłaby na tę sytuację nieco inaczej, kiedy straciła wszystko, dom i rodziców, całą planetę, którą zniszczyli Yuuzhanie, przerabiając ją na swą własną modłę, żyzne pola i pełne ryb jeziora zamieniając w cuchnące, obrzydliwe bajora i dżunglę, pełną dziwacznych roślin oraz stworzeń. Yuuzhanie odebrali jej całe życie. Miała wszelkie powody, aby ich nienawidzić. Galaktyka pełna była planet zdatnych do życia, na których mogliby się osiedlić, bez wyrządzania krzywdy innym. Nowa Republika z pewnością chętnie powitałaby ich w swoich szeregach. Ale Vongowie pragnęli wyłącznie niszczyć i zadawać ból, samym sobie oraz innym. Czcili cierpienie i nienawidzili wszelkich przejawów technologii, gdyż tak nakazywała im ich chora religia. Teraz jednak Mehrer miała bardzo wiele do stracenia. I nie chodziło wyłącznie o jej życie, ale... Także o kogoś, kto pokazał jej, że nawet dla niej jeszcze wszystko może się odmienić. Los bywa przewrotny. Oczywiście musiał postawić ją w obliczu śmierci, gdy pośród wojennej zawieruchy zaczęła powoli odnajdywać szansę na szczęście, gdy na jej drodze pojawił się mężczyzna, który powoli zaczynał stawać się jej coraz droższy. Do tej pory sądziła, że wystarczającą ironią było, że należał on do nowego Zakonu Jedi, stworzonego przez Luke'a Skywalkera, a ona przecież nigdy nie darzyła Jedi przesadnym uwielbieniem. Z drugiej strony jednak nie czuła też w stosunku do nich przesadnej nienawiści. Przez większość życia Mehrer Jedi byli jej po prostu obojętni. Nie miała z nimi nic wspólnego. Poza tym, zwykła uważać, że Jedi zawsze myślą tylko o wyższych sprawach. Zawsze są lepsi od tych, których chronią, niezdolni do kontaktu z żywymi istotami z kośćmi, krwią i sercami. Dopóki nie poznała uczniów Skywalkera, ściganych przez Brygadę Pokoju, a potem Jacena Solo, jego siostrzeńca. To właściwie Jacen do końca zmienił jej postrzeganie Jedi. Jego także nie oszczędziła wojna. Młodszy brat Jacena zginął na Myrkrze. On sam dwukrotnie dostał się do niewoli Yuuzhan, pierwszy raz, gdy wraz z wujem wykonywał misję na Belkadanie, a później został przez nich pojmany na Myrkrze. Na Belkadanie Vongowie usiłowali uczynić z niego niewolnika, wszczepiając mu pod skórę implant z korala yoric. Po tamtych wydarzeniach do tej pory pozostała mu pamiątka w postaci niewielkiej, podłużnej blizny na prawej skroni. Później, gdy został schwytany na Myrkrze, Yuuzhanie poddawali go jeszcze bardziej okrutnym torturom. Jacen opowiadał jej o straszliwym narzędziu, którego używali w tym celu – nazywali je „objęciami cierpienia". Vongowie żywili niezdrową fascynację Jedi oraz Mocą, na którą sami nie byli wrażliwi, dlatego nie zabili Jacena. Woleli znęcać się nad nim, sprawdzać granice wytrzymałości jego ciała oraz umysłu, aby Jacen wydał im wszystkie swe sekrety. Pragnęli umieć posługiwać się Mocą, tak jak on, gdyż wtedy łatwiej byłoby im podbić galaktykę. Ale Solo nie poddał się. Zdołał im uciec i powrócić na Coruscant, choć wszyscy, nawet jego własna siostra bliźniczka, uważali, że Jacen jest już martwy. Mehrer miała okazję poznać także jego siostrę, Jainę. Miało to miejsce w obozie dla uchodźców na Hapes. Mehrer dostarczyła tam nieco zapasów i trafiła akurat na uroczystości pogrzebowe młodszego brata Solo, Anakina. Do tej pory pamiętała pierwsze wrażenie, jakie wywarła na niej Jaina. Obie były mniej więcej w tym samym wieku, ale Solo jawiła się jej niczym wykuta ze skały, tak twardej, że nic nie byłoby w stanie jej skruszyć. Na pogrzebie Anakina nie uroniła ani jednej łzy, choć wojna zabrała jej już obu braci. Wydawała się ideałem Jedi, przede wszystkim służąc innym i nie zważając na własne szczęście, czy krzywdy, których doznawała. Wśród chaosu wojny jawiła się jako oaza spokoju. Mehrer instynktownie lgnęła do niej, czując, że w towarzystwie tej niepozornej, młodej kobiety o brązowych włosach i tego samego koloru oczach, będzie bezpieczna, bez względu na to, czemu lub komu musiałaby stawić czoła.

Konflikt z Yuuzhanami eskalował, wojna zbierała coraz większe żniwo i nie widać było jej końca. Yuuzhanie nie byli zainteresowani traktatami pokojowymi. Pragnęli podbić całą galaktykę, przekształcić planety na swój sposób, zniszczyć wszystkie cywilizacje, a z mieszkańców galaktyki uczynić niewolników lub ofiary, które złożą w ofierze swym bogom. Nawet Jedi zaczynali już tracić resztki nadziei, ale wtedy na Coruscant zjawił się Jacen Solo. Powrócił do rodziny, do Jedi, a jego pojawienie się wywołało szok, jakby Jacen powrócił z martwych. Jego także Mehrer poznała w jednym z obozów dla uchodźców. Jacen wydawał jej się smutny i małomówny. Krążyły najróżniejsze plotki na temat tego, przez co przeszedł i kobieta od razu poczuła do niego sympatię. O ile jego siostra zdawała się mieć duszę ze stali, Jacen wydał się Mehrer niezwykle kruchy, jakby wystarczył jeszcze jeden cios, a rozpadłby się na miliony maleńkich kawałeczków. Potrzebował kogoś, na kim mógłby się oprzeć. Kogoś, przy kim nie musiałby udawać silnego. Kogoś, przy kim bez wstydu mógłby okazać, co naprawdę czuje. Mehrer była wszystkim, czego potrzebował. Dawała mu bliskość, miłość i uwagę, której tak bardzo łaknął. Nie wiedziała nawet, kiedy to się stało, ale zakochała się w tym mężczyźnie. Kochała go najbardziej we wszechświecie. Kochała, i nie chciała stracić. Był dla niej niczym powietrze, bez którego nie potrafiła, nie mogła żyć...

Oczy kobiety zwilgotniały. Widziała punkciki gwiazd, rozrzucone na tle czerni kosmosu niczym garść diamentów. Były piękne, tak jasne i cudowne... A na planecie okrążającej jedną z nich przebywał Jacen. Usiłowała odnaleźć wśród gwiazd znane jej gwiazdozbiory, ale konstelacje, na które spoglądała, były jej całkowicie obce. Spuściła wzrok, spoglądając na własne dłonie, ukryte w grubych, białych rękawicach, zaciśnięte na fragmencie poszycia statku. Jacen opowiadał jej, że Moc przepływa przez wszystko i wszystkich, przez każdą żywą istotę w galaktyce. Oznaczało to, że w niej musi istnieć ta sama Moc. Mehrer silnie zacisnęła powieki, skupiając się na swoich uczuciach. Wzięła głęboki oddech i... Wytężyła wszystkie zmysły, aby sięgnąć nimi ku Jacenowi, tak jak on to robił, kiedy sięgał Mocą ku siostrze lub rodzicom. Słyszała szum własnej krwi w uszach, czuła jak mocno bije jej serce, lecz... To wszystko. Nie potrafiła dosięgnąć Jacena myślami, ani przekazać mu niczego w ten sposób. Jej dłonie mocniej zacisnęły się na kawale blachy, na którym dryfowała. Pragnęła jedynie pożegnać się z Jacenem, ponieważ doskonale zdawała sobie sprawę, że już nigdy go nie zobaczy. Cuda się nie zdarzają. A przynajmniej nie tym, którzy nie są wrażliwi na Moc. Miała już tylko nadzieję, że śmierć nie będzie zbyt bolesna. Przepraszam, Jacen..., pomyślała. Jeszcze wczoraj otaczały ją jego ramiona, oddawali się sobie nawzajem, jak gdyby nigdy nie mieli przestać, a później zasnęli, z całych sił wtuleni w siebie nawzajem. Mehrer czuła oddech Jacena na swej szyi, spokojne bicie jego serca. Wyobraziła sobie dotyk mężczyzny na swej nagiej skórze. W ostatnich chwilach będzie przynajmniej towarzyszyło jej jego wspomnienie...

W pewnej chwili, kątem oka, Mehrer wychwyciła jakiś ruch ze swej prawej strony. Odwróciła się w tamtym kierunku. W pierwszej chwili pomyślała, że to niemożliwe, ale... W jej stronę zmierzał statek! Serce kobiety podskoczyło z radości. Tlenu zostało jej jeszcze ledwo na kilka minut, ale zostanie uratowana! Ktoś odebrał nadany przez nią sygnał! Z każdą sekundą jednak radość Mehrer oraz wypełniająca jej serce nadzieja topniały coraz bardziej, aż wreszcie prysły niczym bańka mydlana. W okręcie, zbliżającym się do niej powoli, rozpoznała nieregularne, obłe kształty charakteryzujące statki Yuuzhan. Więc jednak była stracona. Zabije ją brak tlenu, albo Vongowie... Nie, pomyślała w panice, nie może dać im się schwytać! Po jej plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz, kiedy wyobraziła sobie wszystkie okropne rzeczy, które zrobiliby z nią Yuuzhanie, gdyby dostała się w ich ręce. Nie wezmą jej żywcem, nie ma mowy! Ledwo zdążyła o tym pomyśleć, z przeciwnej strony z nadprzestrzeni wyskoczył inny statek, niewielki myśliwiec nieznanego jej typu. Mehrer ze zdumieniem i ogromną radością poczuła, że otacza ją obecność Jacena. To on pilotował myśliwiec! Ale statek Vongów znajdował się zdecydowanie bliżej...

— Uciekaj! — warknęła przez mocno zaciśnięte zęby, chociaż wiedziała, że mężczyzna i tak nie może jej usłyszeć. — Jacen, uciekaj stąd! Ratuj siebie!

Spokojnie..., kobieta niespodziewanie usłyszała w myślach jego głos, zupełnie jakby Jacen jednak ją usłyszał. Jesteś już bezpieczna.

Mehrer ze łzami w oczach pokręciła głową. Nie. Oboje znaleźli się teraz w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ale Jacen miał jeszcze szansę się uratować – wystarczy, że pociągnie dźwignię napędu nadprzestrzennego i zabierze się stamtąd. Jej już nic nie było w stanie pomóc. Jacen nie powinien ryzykować potyczki z Yuuzhanami. Nie dla niej. Nie, kiedy był sam. 

Z okrętu, swym wyglądem przypominającego powykrzywianą i zniekształconą karykaturę żywego zwierzęcia, wyłoniło się kilkanaście yuuzhańskich odpowiedników myśliwców, koralowych skoczków. Serce Mehrer znacząco przyspieszyło swój rytm. Jacen, zabieraj się stąd!, myślała intensywnie, mając gorącą nadzieję, że w jakiś sposób Jacen odbierze jej myśli. Uciekaj, błagam! Doskonale wiedziała, że jeśli skoczki osaczą Jacena i otworzą ogień, nie będzie miał z nimi żadnych szans. Nie był złym pilotem, ale znała lepszych. Serce omal jej nie pękło, kiedy pomyślała, że mógłby przez nią zginąć tak bezsensowną śmiercią, rozerwany na atomy przez plazmowy pocisk z koralowego skoczka. Zdała sobie sprawę, co należy zrobić. Spojrzała w stronę myśliwca Jacena. Nie mógł dostrzec jej twarzy przez nieprzezroczystą osłonę jej hełmu, ale jego statek zachwiał się lekko, jakby Jacen na moment stracił nad nim kontrolę. Może domyślił się, co postanowiła zrobić? Musiał stamtąd czym prędzej uciec!

Statek Yuuzhan wypuścił kolejne koralowe skoczki. Mehrer zastanowiła się, skąd wziął się tam ten okręt. Jakby dokładnie wiedział, że Jacen znajdzie się w tym samym miejscu. Nią do tej pory nie był zainteresowany. Nagle prawda uderzyła w kobietę niczym grom z jasnego nieba. To pułapka! Yuuzhanie zastawili pułapkę na Jacena, a ją oszczędzili jako przynętę! Ktoś, kogo oboje znali, musiał z nimi współpracować! Wiedział, że to ona będzie pilotowała „Cingar" i wiedział, że jeśli frachtowiec zostanie zniszczony, Jacen nie zdoła oprzeć się pokusie, wyruszy jej na ratunek.

— To pułapka! — wrzasnęła ile sił w płucach, wściekle uderzając dłonią w blachę. — Pułapka!

Głos kobiety odbił się echem wewnątrz jej hełmu. Nie było możliwości, by jej słowa dotarły do Jacena. Łzy spłynęły po twarzy Mehrer. Yuuzhanie nie mogli dopaść Jacena! Nie po tym, co już mu zrobili! Nie po tym wszystkim, przez co przeszedł, gdy znalazł się w ich niewoli! Odwróciła się ku myśliwcowi mężczyzny, rzucając mu ostatnie, pożegnalne spojrzenie. Albo on, albo ona. Wybór był prosty. Przepraszam, Jacen..., pomyślała. Kocham cię... W następnej chwili puściła kawał durastali, którego do tej pory trzymała się z całych sił. Jej ciało zaczęło dryfować bezwładnie w próżni kosmosu. Miała wrażenie, że w myślach słyszy krzyk Jacena. Jego myśliwiec skręcił gwałtownie w jej stronę. Mehrer wciąż czuła, że łzy płyną jej po policzkach. Jacen znalazł się w tym miejscu dla niej, lecz i tak nie mógł jej uratować. Jeśli oboje dostaną się w łapy Yuuzhan, będą ginąć długą, bolesną śmiercią. Próżnia kosmosu była łaskawsza. Zabije ją w maksymalnie piętnaście sekund, a Jacen w tym czasie zdoła uciec. Nie da satysfakcji tym, którzy zastawili na niego pułapkę. Nie mogła znieść myśli, że Jacen miałby się dla niej poświecić. Nawet gdyby w jakiś sposób ocalała, jak miałaby wyglądać jej przyszłość? Przecież nie można żyć bez powietrza...

Nie czekając dłużej, sięgnęła obiema dłońmi do hełmu, ściągając go jednym, szybkim ruchem. Poczuła igły przeraźliwego chłodu wbijające się w jej twarz, a później wdzierające się prosto do płuc. Jacen nadal wrzeszczał, choć Mehrer nie potrafiła odróżnić słów i właściwie nawet nie powinna była go słyszeć. Jeszcze na kilka sekund otoczyła ją jego obecność, zupełnie jakby Jacen objął ją i z całych sił przycisnął do swej piersi. Otulona miłością mężczyzny poczuła spokój, jakiego nie odczuwała chyba nigdy wcześniej. Zamknęła oczy, czując pewność, że tym razem Yuuzhanie nie dostaną Jacena. Już nigdy go nie dostaną. Pod powiekami ujrzała jasny obraz jego twarzy. W następnej chwili jej świadomość rozpłynęła się w nicości.

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top