Wybór (Ahsoka Tano)

Mija rok, sześć miesięcy i osiem dni. Dokładnie tyle, odkąd odeszłam z Zakonu. Odkąd zostawiłam za sobą przeszłość, piękną i dobrą, choć czasami sprawiającą ból, w większości wypadków dającą szczęście.

Odeszłam do przyszłości, samotnej i niepewnej. Czy zrobiłam dobrze...?

Przez pierwszy rok uczestniczyłam w walkach na Mandalor. Byłam doradcą, strategiem, czasami dowódcą.

Pomagało. Pomagało zapomnieć, że wszystko straciłam, że odrzuciłam wszystkich, na których mi zależało. Ale kiedy wojna się skończyła, nie szukałam nowej. Uznałam, że potrzebuję spokoju. Ale to nic nie dało.

Zaczęłam włóczyć się po świecie. Większość planet poznawałam teraz nie od strony świata polityków czy Jedi, lecz od strony barów, spelun i innych beznadziejnych knajp. Siedziałam tam, piłam drinki, których nazw nawet nie znałam i rozmyślałam. Dokładnie tak jak teraz.

Przyleciałam na Naboo wiedziona instynktem. Zawsze wybierałam planety tak, aby nie miała szansy spotkać nikogo z przeszłego życia. Jednak teraz poczułam, że muszę tam polecieć. Po prostu muszę. Instynkt mówił mi, że to bardzo ważne.

- Ej, ty, to mój stołek. - z zamyślenia wyrwał mnie czyjś szorstki głos. Nade mną stał potężny Sullustanin z groźną miną.

Najpierw podcinam mu nogi, kiedy pada kopię w głowę, następnie wbijam łokieć w brzuch i kończę sprawy.

Przez ułamek sekundy miałam ochotę tak zrobić. Zamiast tego odburknęłam coś pod nosem, wstałam i usiadłam kilka stołków dalej. Czy naprawdę upadłam już tak nisko, aby pozwalać tak sobą pomiatać...? Kiedyś oburzyłabym się, powołała na pozycję społeczną, a teraz? Kolejna osoba nie mająca sensu życia, jedynie włócząca się od baru do baru.

Moją uwagę przykuł dźwięk wydobywający się z telewizora, który wisiał na jednej ze ścian. Z braku innych rozrywek zaczęłam gapić się na niego bezmyślnie.

- Witam państwa serdecznie w wiadomościach na żywo. - Na ekranie pojawił się wiecznie uśmiechnięty prezenter. Już chciałam odwrócić wzrok, ale coś mnie powstrzymało. - Dziś wieczorem odbędzie obchód 849 rocznicy przystąpienia Naboo do Republiki. Łączymy się z Katly Moriin, która znajduje się właśnie...

Przestałam go słuchać. Coś mi mówiło, że powinnam tam iść, a mój zamglonym od alkoholu umysł nie dostrzegał zagrożenia, więc zdecydowałam, że będę uczestniczyć w tym wydarzeniu. Dopiłam drinka, zapłaciłam i ruszyłam brudnymi korytarzami do jeszcze bardziej obskurnego motelu, w którym byłam zakwaterowana.

Gdy szukałam w miarę czystych ubrań pośród tego całego syfu powoli zaczęło do mnie docierać co zamierzam zrobić. Wyjście na organizowaną przez Republikę imprezę? Tam będzie roić się od Jedi! A gdyby ktoś mnie rozpoznał? Co bym zrobiła?

Usiadłam na łóżku i zaczęłam myśleć. Mimo tylu minusów dalej czułam, że muszę tam iść. Coś mnie do tego namawiało, wręcz zmuszało. Instynkt nigdy mnie jeszcze nie zawiódł, dlatego z ociąganiem i niechętnie uznałam, że jednak tam pójdę.

Kiedy dotarłam do miasta trafiłam akurat na moment, kiedy kanclerz i senator Amidala wychodzili że statku. Poczułam ukłucie w sercu na widok znajomej twarzy, twarzy z przeszłości. Kiedyś stałabym tam i chroniła Padmé, ale teraz byłam tylko jedną osobą z tłumu, bezimiennego motłochu.

Nie, nie, nie, nie, nie!

Widok Padmé mnie zranił, jednak gdy zobaczyłam kolejną osobę poczułam się tak, jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Anakin Skywalker. Rozglądał się za niebezpieczeństwem na pewno wyczulając wszystkie zmysły. Wiedziałam, że zaraz przestanę być anonimowa. Więź, która łączy mnie i Anakina osłabła odkąd odeszłam, jednak nadal dalej była na tyle silna, aby mnie odnalazł pośród tego tłumu.

Nim zdążyłam cokolwiek zrobić instynkt podpowiedział mi, żebym się odwróciła. Spojrzałam w górę, na dach, gdzie nikt nie patrzył. Ze zgrozą stwierdziłam, że siedzi tam snajper, który zaraz naciśnie spust.

Pierwszy raz od miesięcy otworzyłam się na Moc i poczułam, że wszyscy, nawet mój były mistrz nie widzą tego zagrożenia. W ułamku sekundy podjęłam decyzję. Wspomagając się Mocą wyskoczyłam w powietrze, wyciągnęłam dobrze schowane miecze świetlne, włączyłam je i odbiłam wiązkę.

Na placu ludzie zaczęli panikować. Na nic nie zdawały się słowa ochroniarzy, aby zachowali spokój. Ten stan rzeczy mi odpowiadał. Szybko schowałam miecze i wtopiłam się w tłum. A przynajmniej tak sądziłam.

Po chwili marszu poczułam za sobą osobę silnie emanującą Mocą. Anakin. Musiał biec od samego początku, bo był już naprawdę blisko. Uznałam, że krycie się nie ma sensu, skoro i tak zostałam zauważona, więc ruszyłam biegiem. Najpierw uciekałam razem z tłumem, jednak za bardzo mnie hamował, więc skręciłam w boczną uliczkę. Szybko wbiegałam w kolejne zakamarki i gdy już myślałam, że zgubiłam pogoń.... stanęłam w ślepym zaułku.

Chciałam się cofnąć, jednak poczułam, że mój były mistrz już zagrodził mi drogę. Obróciłam głowę i zobaczyłam go kilka kroków ode mnie. Jego twarz wyrażała wiele różnych emocji, między innymi szok, odrobinę rozczarowania, ale także  nadzieję i radość. Przez ułamek sekundy owładnęła mną przemożna chęć, żeby zostać i porozmawiać. Jednak strach przed tym spotkaniem był większy.

Wskoczyłam na dach i biegłam dalej. W głębi serca żałowałam, że nie potoczyło się to inaczej, jednak nie potrafiłam się do tego przyznać. Poczułam, że Anakin stanął i przestał już mnie gonić, ale nie zwolniłam. Uciekałam, trochę z ulgą, trochę z żalem myśląc, że już mam całą sprawę za sobą. Nie miałam pojęcia, jak bardzo się mylę...

                   *************

Kiedy dotarłam do motelu zaczęłam się gorączkowo pakować. Wrzucałam wszystko jak leci do torby, byleby tylko jak najszybciej się stąd zmyć. Nadal byłam roztrzęsiona po całej tej akcji.

Kiedy już mniej więcej się spakowałam usiadłam na łóżku, żeby chwilę odsapnąć. Dzisiejsze wydarzenia bardzo mną wstrząsnęły. Przypomniałam sobie wszystko co straciłam. Jak wspaniałe życie prowadziłam. Miałam cel, przyjaciół, mistrza. Mogłam pomagać potrzebującym. A nade wszystko byłam częścią wspólnoty.

Uśmiechnęłam się gorzko wspominając wszystkie chwile spędzone z Anakinem. Od pierwszego spotkania, kiedy myślałam, że mnie nie chce, poprzez misję na Naboo, kiedy prawie zginęłam. Wtedy to Anakin mnie uratował. Później ta sytuacja kiedy zostałam porwana, a on mnie szukał po całej galaktyce. I to jak wróciłam i wreszcie się spotkaliśmy.

Ale potem przypomniałam sobie kolejne wydarzenia i twarz mi się zachmurzyła. Misja na Curuscant. Oskarżenie mnie o zdradę. Moja ucieczka i pojmanie. Wydalenie z Zakonu. A potem ten proces. Prawie przegłosowano moją śmierć! I jeszcze Rada bezczelnie zaproponowała mi powrót, jak gdyby nic się nie stało. Jakbym mogła im ponownie zaufać. Po tym jak mnie zdradzili?! Łzy wściekłości spłynęły mi po twarzy.

- Ahsoko, co ty robisz? - usłyszałam czyjś łagodny głos. Poderwałam się z łóżka i włączyłam miecze świetlne, zanim zobaczyłam kto stoi w drzwiach. Dokładnie to samo pytanie zadał mi, gdy zostałam oskarżona i uciekałam chcąc udowodnić swoją niewinność. Pytanie wyrozumiałego mistrza do zdesperowanego padawana.

- Spokojnie, przyszedłem tutaj sam. - dopowiedział Anakin widząc moje zdenerwowanie. Podniósł ręce na znak pokoju, jednak ja nie ufałam mu. Już nie.

Zgasiłam miecze, ale nadal trzymałam je w dłoniach. Szybko przetarłam oczy, w nadziei, że nie zauważył łez, jednak nie umknęło to jego uwadze.

- Jak mnie znalazłeś? - zapytałam nieufnie.
- Założyłem ci nadajnik. - odparł pokazując na moje plecy. Przypięłam miecze do paska i szybko ściągnęłam  urządzenie, a następnie rozdeptałam je ze wściekłością.
- Nie popełnię już tego błędu drugi raz. - stwierdziłam zawzięcie, cofając się w stronę okna.
- Poczekaj, chcę tylko porozmawiać. - powiedział Anakin widząc co robię.
- O czym? - zapytałam gniewnie. - O tym jak Rada mnie zdradziła? Jak wszyscy mnie opuścili?

Nastała chwila ciszy. Założyłam ręce na piersiach i gniewnie wpatrywałam się w mojego byłego mistrza.
- Mieszkasz teraz tutaj? - zmienił dyplomatycznie temat Anakin.
- Nie, właśnie się stąd zawijam. - odparłam wyzywająco.
- To gdzie mieszkasz na stałe? - dopytywał.

"Po co ty tu jeszcze jesteś?" zapytałam sama siebie w myślach. "Przecież możesz uciec i już więcej cię nie zobaczy" Ale jednak coś mnie trzymało. Ta więź, która nas łączyła była zbyt silna, żebym mogła znowu tak po prostu odejść.

- Nigdzie. - odpowiedziałam podchodząc do torby i pakując ostatnie rzeczy. Ustawiłam sie tak, żeby nie widział mojej twarzy. Nie zniosłabym tego wzroku. - Latam między planetami i znajduję różne motele, gdy mi się znudzi lecę dalej.

- I co ty robisz na tych różnych planetach? - zapytałam kpiąco patrząc na ten cały syf.
- To, co chcę. - warknęłam. Ta rozmowa coraz bardziej mnie irytowała.
- Czyli pomagasz komuś, ratujesz światy, bierzesz udział w różnych misjach, tak? - pół zapytał pół stwierdził. Wyprostowałam się, bo ukłuło mnie to ukryte oskarżenie. On, pozornie tego nie widząc, tylko omiótł wzrokiem pomieszczenie po czym cicho stwierdził. - Chyba jednak nie.
- To robiłam, kiedy byłam w Zakonie. - powiedziałam oskarżająco odwracając się gwałtownie i patrząc na niego z wściekłością. - Ale mnie z niego wyrzucono.
- Owszem, Rada popełniła błąd... - zaczął mówić. Jego łagodny głos bardzo kontrastował do mojego, pełnego gniewu.
- Rada?! - krzyknęłam. - Nie tylko ona! Wszyscy się ode mnie odwrócili!
- Nieprawda. - Anakin zaprzeczył stanowczo podchodząc bliżej. - Nie zwątpiłem w ciebie ani na sekundę.

Staliśmy od siebie w odległości pół kroku. Ja wbijał w niego spojrzenie pełne wściekłości i oskarżeń, ale on miał wzrok łagodny i spokojny, jakby czekał aż wszystko zrozumiem.
Ale ja wiedziałam to od początku. Jedynie to wypierałam. To choć trochę pomagało mi zagłuszyć poczucie winy, że zostawiam wszystkich na których mi zależało, łamiąc im przy tym serce. Ale teraz musiałam spojrzeć w oczy tej bolesnej prawdzie. To była najgorsza decyzja w moim życiu. Potrzebowałam czasu, żeby to zobaczyć. Choć Zakon się zmienił i popełniał błędy, to opuszczając tę organizację nie pomogłam nikomu. Egoistycznie odeszłam, kierując się dumą. I zatraciłam jednocześnie wartości, jakimi się zawsze kierowałam.

Gdy to wszystko zrozumiałam w oczach zakręciły się łzy. Odwróciłam wzrok, żeby tego nie widział, jednak znowu byłam pewna, że to zauważył.
- Wiem, że zawsze we mnie wierzyłeś, Anakinie. - powiedziałam siadając ciężko na łóżku. - Może na to za późno, ale bardzo cię przepraszam. I choć pewnie mi nie wybaczysz, chcę żebyś wiedział, że żałuję.

Opuściłam głowę, przytłoczona tym ciężarem poczucia winy. Po policzkach popłynęły mi łzy. Nie mogłam znieść jego wzroku. Byłam pewna, że na mnie nakrzyczy. Miał do tego pełne prawo. Jednak on tylko usiadł tuż obok, objął mnie i kołysał uspokajająco. Znowu byliśmy razem, mistrz i padawan. Znowu mój Rycerzyk pocieszał mnie, gdy byłam załamana. Wszystko wróciło do normy.

- Brakowało mi ciebie. - powiedział, dalej kołysząc w ramionach. Siedzieliśmy tak kilka minut, aż opanowałam płacz. Wtedy Anakin zadał mi jedno pytanie, które odwróciło ponownie moje życie.
- Chcesz wrócić do Zakonu? - zapytał z nadzieją w głosie. Zdziwiona popatrzyłam mu w oczy.
- Pozwolą mi? - nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Nigdy nie myślałam nawet o tym, żeby wrócić. Nie sądziłam, że jest taka możliwość.
- Już ja się o to postaram. - odparł z uśmiechem Anakin. - Tylko czy ty tego chcesz?
Bez zastanowienia odpowiedziałam...
 
                      ************

Kiedyś zapowiadałam te one shoty, niestety wychodzą dopiero teraz. Mam nadzieję, że się podobają. Jeszcze dzisiaj wstawiam drugiego one shot'a, tak jak obiecałam. A,  adeluna7, mówiłaś, że zapomnisz, więc przypominam 😊

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top