Dach, gwiazdy i papierosy/Reylo

Całkiem ładne te gwiazdy - pomyślał Kylo - w cholerę romantyczne. Siedział na dachu. Było to chyba jedyne hobby jakie posiadał. Zaśmiał się w duchu. No może jeszcze palenie papierosów. O tak, papierosy. Musiał zapalić, koniecznie musiał zapalić. Kurwa, nie miał ognia. No świetnie. W sumie mógł pójść do domu wziąć zapalniczkę i wrócić, ale słuchanie wywodu ojca na temat tego jaki on jest zły jakoś go nie zachęcało. Tak jakby sam Han Solo kiedyś nie szlajał się sam po mieście, nie palił i nie pił. Z opowieści jego żony wynikało, że wcale nie był lepszy od Bena.

Chłopak rozejrzał się, jakby na dachu miała leżeć paczka zapałek. Ktoś wdrapał się właśnie na dach cztery domy dalej. Pierwsza myśl - może ma ogień. Ogólnie ludzie wspinający się na dach nie mogą być normalni, wiec może to będzie początek przyjemnej znajomości, zwłaszcza jeśli to dziewczyna. Solo szybko wstał na równe nogi i zaczął kierować się w stronę potencjalnego posiadacza ognia. Chodzenie po dachach nie sprawiało mu trudności, wiec minutę później siedział już obok nieznajomej osoby, a właściwie znajomej, nawet bardzo znajomej i niezbyt lubianej dziewczyny.

- Plutt? - zapytał gdy dotarł na dach. Nie ukrywał sporego zdziwienia. Bardziej spodziewał się tu spotkać Huxa, największego pierdołę jaką znał, niż jego szkolnego wroga.

- Nie, kurwa duch.

- Przeklinasz?

- Tak, zadowolony? - był nawet bardzo zadowolony. W sumie nie wiedział dlaczego, ale był. Patrzył przez chwilę na dziewczynę. Nawet przez długą chwile.

- Halo - powiedziała w końcu machając mu ręką przed twarzą - chyba trochę odleciałeś Solo.

- Co? A tak, masz może ogień? - średnio liczył, że taka porządna dziewczyna ma przy sobie zapalniczkę. Bo po jakie gówno nie palącym zapalniczka przy sobie?

- Mam, ale nie mam fajki. Wymiana? - to był chyba jeden z większych szoków jakich przeżył Ben.

- Palisz?

-Jak jestem wkurwiona.

- Wow, pana idealna Rey Plutt, pali i przeklina. Czegoś jeszcze o tobie nie wiem? - powiedział.

- Dużo jest rzeczy, których o mnie nie wiesz Solo. W sumie nie wiesz o mnie nic.

- Tak jak ty o mnie.

- Tak jak ja o tobie.

- Przyznałaś mi racje, no nieźle. Jeszcze mi powiedz, że byłaś przed chwilą w klubie i jesteś po dwóch drinkach to spadnę z dachu.

Rey prychnęła.

- Chciałabym, żebyś spad z dachu, ale wypiłam tylko jednego.

- Chyba powinienem się cieszyć - powiedział i odpalili papierosy. Zaciągnęli się przez chwilę. Patrzenie na pogrążone we śnie miasto uspokajało ich oboje. Połączenie tego z fajkami było idealnym odstresowaniem. Może nie zdrowym, ale bardzo działającym.

- Co więc cię tak "wkurwiło" że aż przeklinasz i palisz teraz papierosy na dachu ze swoim największym wrogiem?

Oboje wybuchnęli śmiechem. Zabrzmiało to tak nierealnie, a jednak miało teraz miejsce. Przecież jeszcze godzinę temu nie zamieniliby ze sobą zdania. W końcu uspokoili się i Rey bez namysłu odpowiedziała.

- Mój prawny opiekun znowu schlał się w trzy dupy - dopiero gdy powiedziała to na głos dotarło do niej co właściwie powiedziała.
Ben siedział i patrzył na dziewczynę. Ten dzień był najbardziej szokującym dniem jaki przeżył. Nikt się nie odezwał. W sumie oboje nie wiedzieli co powiedzieć. W końcu przemówił Ben.

- Nie wiedziałem, że jesteś adoptowana.

- Nikt nie wiedział.

- Nawet ten twój chłoptaś?

- Finn?

- Tak.

- Nie, nie wiedział.

- Czuje się wyróżniony - mimo woli Rey się uśmiechneła.

- To że ci powiedziałam było przypadkiem.

- Ta, jasne.

Znowu zapadła cisza, ale nie ciężka cisza, wręcz przeciwnie bardzo przyjemna, taka uspakajająca, kojąca.

- A ciebie co sprowadza w "dachowe strony"? - zaśmiała się Plutt.

- Dość rodziców czepiających się wszystkiego.

- Acha.

- W sumie z mamą nie jest tak źle, ale ojciec, szkoda gadać.

- Może wystarczy ze sobą porozmawiać?

- Już zwalasz na mnie winę, Plutt?

- Nie, akurat teraz nie. Myślę, że wina leży po obu stronach.

- A co ty tam wiesz...- do Kylo dopiero po chwili doszło co powiedział.

- Sorry - poprawił się szybko - nie chciałem.

- Wielki Kylo Ren przeprasza mnie? Chyba jesteś zmęczony.

- Chyba tak - zaśmiali się gorzko.

- A tak ogółem to może masz racje. Nigdy nie miałam rodziców. No może na chwile, ale żona Plutta młodo umarła i ledwo ją pamiętam. Później zaczął pić - Rey nie wiedziała dlaczego otworzyła się przed swoim ''wrogiem'', ale średnio jej to przeszkadzało. - Po prostu zawsze chciałam mieć rodziców i nie potrafię zrozumieć jak można się z nimi kłócić.

- Nie, pewnie masz racje. Mama mówi, że ojciec w moim wieku popadł w złe towarzystwo i gdyby nie moja mama i jego przyjaciel Chewbacca nie wiadomo czy by się z niego wykręcił. W każdym razie twierdzi że boi się że ze mną będzie tak samo. Pewnie tak jest.

- Chewbacca? - zapytała po chwili dziewczyna - Dość nietypowe imię.

- To tylko przezwisko. W sumie nie wiem jak ma naprawdę na imię.

- A twoi rodzice wiedzą jak ma na imię?

- Obstawiam, że nie.

Dziewczyna zachichotała.

Porąbana z nas rodzinka. Co? - spytał chłopak.

- Może trochę.

Oboje wybuchnęli ponownie niekontrolowanym śmiechem. Sytuacja była co najmniej dziwna. Rey Plutt i Ben Solo - najwięksi wrogowie, dach, gwiazdy i papierosy. Dość niecodzienne połączenie. Może właśnie nietypowy urok tej sytuacji sprawił, że zaczęli ze sobą rozmawiać, a nawet się sobie zwierzać. A podobno papierosy to bardzo niedobry nałóg. Jednak gdyby nie one i brak ognia, dwoje największych wrogów nie rozmawiałoby teraz ze sobą, śmiejąc się.

Nagle w głowie Plutt pojawił się pewien mały sygnał, ostrzeżenie. To przecież Kylo, a ona mu właśnie powiedziała największy sekret, którego nie wiedział żaden jej przyjaciel. Na tę myśl spoważniała.

- Nie powiesz tego nikomu? - spytała cicho.

- Nie, nie powiem - odpowiedział i pierwszy raz od bardzo dawna poczuł, że mówi prawdę.

- Dzięki. Chyba potrzebowałam rozmowy - dziewczyna stwierdziła że o dziwo mu wierzy.

- Spoko, Rey.

- Powiedziałeś do mnie po imieniu?

- No, też się sobie dziwie. - uśmiechnęli się.

- Rey?

- Tak?

- Spotkamy się jutro?

- W sensie na dachu?

- No.

- Zapraszasz mnie na randkę?

- Nie, na papierosa na dachu.

- Jutro nie mogę, ale w sobotę chętnie.

- Dobra, tylko tym razem ja przynoszę ogień, a ty papierosy.

- Ok.

- Cześć, Plutt.

- Cześć, Solo.

I odeszli w swoje strony. Każde z uczuciem, że ich tajemnice zostaną dochowane. Może i byli wrogami, ale gwiazdy chyba lubią łączyć ludzi. Benowi towarzyszyło też inne uczucie. Nie umiał go nazwać, ale chyba był po prostu szczęśliwy. Nawet gdy wrócił do domu rodzice jakoś na niego nie krzyczeli, nawet obejrzał z nimi końcówkę jakiegoś filmu. Zdecydowanie to był dzień cudów.

I pomyśleć że to dzięki papierosom.

################################

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top