Rozdział 16
Luke
Siedzieliśmy i myśleliśmy co robić. Nie wiedzieliśmy co się z nimi dzieje, gdzie są i z kim są. Grobową ciszę przerwał sygnał komunikatora. Remensez rzuciła się do niego.
-Halo? Honia? Katy? To wy?
-Tak. Proszę się o nas nie martwić. Już do was lecimy.-usłyszałem głos Katy.
Napięta atmosfera natychmiast się rozluźniła. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Na twarzy każdej obecnej tu osoby malował się uśmiech. Remensez usiadła i zaczęła płakać z radości. To był cudowny widok.
Katy
Powoli się uspokajałam. Z Honią było trochę gorzej. Żyła na odludziu według codziennej rutyny. A tu nagle w jednej chwili została zakładniczką i widziała śmieć swojego przyjaciela. Nie wiedziałam jak z nią rozmawiać. Przytulałam ją i głaskałam po głowie, ale nadal czułam jak się trzęsie. Znalazłam kawałek czystej szmatki i podałam jej, aby wytarła twarz z łez i kurzu.
-Dlaczego? -zapytała.
-Co?
-Dlaczego on umarł? Dlaczego on i mama są rebeliantami? Po co się w to pakują?
-Nie wiem. Też bardzo chiałabym poznać prawdę. Myślę, że twoja mama udzieli nam odpowiedzi.
-Kiedy ją zobaczę?
Podeszłam do panelu kontrolnego. Przypomniałam sobie, że ja też bardzo długo nie widziałam mamy. Nie mogłam powstrzymać łez.
-Katy. Dlaczego płaczesz? -spytała Honia -Chodzi o to co się stało?
-Wtedy w tunelu nie dokończyłam bardzo ważnej rzeczy.- wyjęłam kamień z kieszeni -to małe ustrojstwo sprawiło, że się tu znalazłam. Mój dom wcale nie spłonął. Stoi nadal na mojej planecie, kilkaset układów stąd. A w nim czekają moi rodzice. Po prostu bardzo za nimi tęsknie.
-To normalne. Musimy być twarde. Wrócisz do domu. Ja ci to obiecuję.- powiedziała i wzięła głęboki wdech.
Nie sądziłam, że najlepszym sposobem na pocieszenie Honi, jest samemu zacząć płakać. Jednak to podziałało. Komputer poinformował nas, że zbliżamy się do celu. Czyli do średniej wielkości statku. Autopilot wykonał manewr dokujący. Weszłyśmy na pokład. Naszym oczom jako pierwsza ukazała się Remensez, która wtuliła się w córkę.
-Cieszę się, że widzę cię całą i zdrową. -usłyszałam Luke.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. Nie wiem jak to się stało, ale go przytuliłam.
-Nawzajem. -powiedziałam.
Nie wiem ile tak staliśmy, ale kiedy się od niego odsunęłam, nikogo już nie było.
-Chodźmy. -powiedział.
Weszliśmy do pomieszczenia, w którym byli wszyscy.
-No dobrze. A teraz niech mi ktoś wytłumaczy o co tu chodzi! -powiedziała Honia.
Na twarzy Remensez ukazało się zakłopotanie.
-Jestem rebeliantką. Tak samo jak Fulcrum i załoga "Ducha".- wskazała na resztę -Walczymy o wolność i pokój w galaktyce. Nie chciałam ci mówić, żeby cię w to nie mieszać. Jak widać słabo mi poszło. Przepraszam.
-Dlaczego? Przecież ty też możesz umrzeć.
-Jak to TEŻ?
-A nie zastanawia cię dlaczego Tartamina nie ma z nami.
-Jejku. Biedny. Jak to się stało?
Honia opowiedziała, o tym jak nas przetrzymywali, o walce między ithorianinem, a szturmowcem i o jego ostaniej prośbie. Kiedy już skończyła, nikt nie był w stanie się odezwać.
-Jest jeszcze jedna sprawa.- powiedziała -Jak Katy ma wrócić do domu?- spojrzała na mnie.
Musiałam im więc opowiedzieć jak tu trafiłam i skąd jestem.
-Zawieziemy cię na Couruscant. Dalej zrobisz tak jak radził ten facet z kantyny.- powiedziała twilek'anka.
-Dziękuję. To już i tak zbyt wiele. Jak ja się wam odwdzięcze.
-Nie musisz. Naprawdę.
Tak jak powiedziała tak też zrobiła. Podróż na Couruscant minęła mi bardzo miło. Opowiasałam o tym jak to jest żyć na ziemi i słuchałam opowieści o działalności rebeliantów. Kiedy już byliśmy na miejscu zdałam sobię sprawę z tego, że już nigdy ich nie zobaczę. Znów nie potrafiłam zatrzymać łez.
-Dziękuję wam wszystkim. To była najwspanialsza przygoda w moim życiu. Nigdy was nie zapomnę.
-Byłaś świetną siostrą.-powiedziała Honia wtulając się we mnie.
-I cudowną pracownicą.- odezwała się Remensez.
-A ty byłaś wspaniałą chwilową mamą.-uśmiechnęłam się do niej.
-Słuchaj Katy. Ja nie jestem taki jak myślisz. W sumie to jestem dość nieśmiały, chciałem ci zaimponować. Chyba mi nie wyszło.- Luke patrzył na mnie jak zbity piesek.
-Nigdy nie udawaj. Bądź sobą, a na pewno znajdziesz wspaniałą dziewczynę.-powiedziałam.
Przytuliłam ich wszystkich jeszcze raz i poszłam odeszłam. Ulice świeciły wszystkimi kolorami. Było tu mnóstwo ludzi i obcych. Czułam się dziwnie idąc ulicami. Po jakimś czasie znalazłam bibliotekę. Trochę się natrudziłam, zanim wyszukałam w systemie ziemię, ale w końcu znalazłam jej współżędne. Nie trudno było za to odszukać kogoś kto kupi kamień. Dostałam za niego tyle pieniędzy, że spokojnie mogłabym kupić za nie planetę. Ja jednak potrzebowałam ich, aby wrócić do domu. Moja podróż była bardzo długa i miała wiele przesiadek. Wiadomo, nikt nie chcę zapuszczać się aż tak daleko, bo to wiąże się z dużymi kosztami powrotu. Wreszcie po kilku dniach zostałam wystrzelona w kapsule ratunkowej na Ziemię. Dlaczego w kapsule? Otóż, gdyby Ziemianie dowiedzieli się o życiu na innych planetach i o ich technologiach, wybuchła by wojna. Oczywiście skończyła by się ona tragicznie dla naszej planety. Wylądowałam na polu kilka kilometrów od mojego domu. Byłam taka szczęśliwa! Nareszcie w domu! Kapsuła uległa bez śladowemu samozniszczeniu. Rozejrzałam się dookoła, aby zorientować się w którą stronę iść. Ruszyłam. Szłam żwawym krokiem. Mijałam dobrze znane mi miejsca. Kiedy zobaczyłam mój dom, musiałam na chwilę przystanąć. Tak za nim tęskniłam. Wpadłam do środka.
-Mamo! Tato!- zaczęłam krzyczeć.
-Co się stało? Czemu tak krzyczysz?- spytała mama wchodząc do przedpokoju.
Rzuciłam jej się na szyję.
-Co się stało?- była widocznie zdziwiona.
-Nic.-powiedziałam- Kocham cię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top