Rozdział 15

Walka trwała już bardzo długo. Nie wiedziałem kto wygrywa, ale z tego co podsłuchałem, raczej nie my. Aż nagle nastała cisza. Pobiegłem do kabiny pilota, aby dowiedzieć się co się stało. Za iluminatorem widziałem tylko niebieską smugę.
-Co się stało?! Pokonali nas?
-Nie, ale musieliśmy wykonać skok w nadprzestrzeń, aby nas nie zestrzelili.- odpowiedziała kobieta, której rasy nie znałem.
-Aha, to źle?- spytałem, bo nie do końca wiedziałem co to ta nadprzestrzeń.
-To znaczy, że tym statkiem nie dolecimy na Tatooine. Nie wiem czy w ogóle to zrobimy.
-Ale tam jest Katy i Honia!
-Przecież mówiłeś, że nie wiesz co się z nimi dzieje.- powiedziała Remensez. -Skontaktowałem się z nimi przed chwilą.
-Jak?
-Przez pani komunikator.
-Musimy tam polecieć!- krzyknęła Nebula.
-Ciekawe jak zamierzasz ominąć imperialną blokadę.- odparła twilek'anka.
-Ty tu pilotujesz! Nie możesz zmienić sygnatury?
-Co mi to da? Zaczęli do mnie strzelać bez sprawdzania sygnatury statku. Znają nas, aż za dobrze. Musielibyśmy mieć inny statek.
-Chyba nam pomysł!- powiedziałem. Pobiegłem po komunikator i wróciłem do kabiny- Katy?! Jesteś tam?
-Tak jestem- w jej głosie usłyszałem strach.
-Coś się stało?
-Nie. Dlaczego miałoby się coś dziać?
-Głos ci drży.
-Co się dzieje Katy! Co z tobą co z Honią?- karzyknęła Remensez.
-Wszystko dobrze mamo.- odezwała się Honia.
-W takim razie skontaktujcie się z Tartaminem. Niech namierzy "Ducha" i przyleci po nas swoim statkiem. -powiedziałem.
-A gdzie jesteście?-zapytała Katy.
-Tartamin nas namierzy.- Remensez odezwała się nim zdążyłem otworzyć usta.
Rozłączyłem się, podniosłem głowę i popatrzyłem na wszystkich.
-Grozi im niebezpieczeństwo- powiedziałem.

Katy

Luke się rozłączył. Miałam ochotę wszystko mu powiedzieć, ale wtedy Honia już by nie żyła. Przytuliłam ją do siebie.
-Wstawać!- odezwał się szturmowiec- zaprowadzicie nas do mężczyzny, który miał wysłać transport po waszych przyjaciół.
Niechętnie wstałyśmy. Złapali nas za ręce, które miałyśmy spięte kajdankami i popchnęli do wyjścia. Wrzucili do małych przyczep od śmigaczy, które były raczej przeznaczone do przewozu owoców. Po czym ruszyliśmy. Honia była w osobnej skrzyni więc nie mogłam z nią porozmawiać. Tak bardzo się bała. Ja oczywiście też, ale nie chciałam tego okazywać. Szturmowcy nie przejmowali się tym, że wiozą żywe istoty i jechali delikatnie mówiąc brawurowo. Boleśnie odczuwałam każdy zakręt. Nie mogłam się ruszyć, a nawet jeśli bym mogła przy takich wybojach niewiele by to dało. W końcu się zatrzymaliśmy. Wszystko mnie bolało. Otworzyli skrzynię i wyżucili mnie na piasek.
-Wstawaj!
Byliśmy przy warsztacie Tartamina. To był mój chwilowy dom. Szturmowiec głośno zapukał do drzwi. W progu ukazał się ithorianin.
-W czym mogę służyć? -zapytał.
-Jest pan oskarżony o zdradę imperim. Może pan załagodzić swój wyrok podając nam dane, oraz namiary pozostałych zdrajców.
-Zostałem z kimś pomylony.- tłumaczył się mechanik.
W tym momencie szturmowec chwycił mnie i przyciągnął do siebie, poczułam zimno na skroni.
-Może ten argument do pana przemówi.
-Ja nie znam nikogo. Działam sam. Proszę ją wypuścić.
Żołnierz nie wytrzymał. Wypuścił mnie i popchnął na ziemię, to samo zrobił z biednym ithorianinem. W miarę szybko się podniosłam. Chciałam wbiec do środka, ale drugi szturmowiec mi to uniemożliwił. Tartamin podniósł się po jakimś czasie i wbiegł do pomieszczenia. Ze środka dobiegły odgłosy blasterów. Myślałam, że drugi szturmowiec nas wypuści i pobiegnie pomóc kompanowi. Ten jednak wierzył chyba w umiejętności towarzysza, bo nie ruszał się z miejsca. W jednej chwili strzały ucichły. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, aż nagle usłyszałam jeszcze jeden strzał, po czym szturmowiec, który trzymał mnie i Honię runął na ziemię. Wystraszyłam się, bo myślałam, że wiązka trafi we mnie. Opanowałam się i podbiegłam do Honi.
-Wszystko dobrze? -zapytałam.
-Zabierz mnie stąd.- powiedziała przez łzy.
-Spokojnie. Zabiorę cię.
Z wrsztatu wyszedł Tartamin. Powinnam raczej powiedzieć wyczołgał się. Był poważnie ranny. Nie mógł ustać na nogach i jedną ręką podpierał się o futrynę. Drugą natomiast tamował krew z rany na brzuchu. Wyglądało to okropnie.
-Chodźcie.- powiedział słabym głosem.
Pomogłam Honi wstać i razem weszłyśmy do środka.
-Gdzie są bandaże? Trzeba pana opatrzyć.- powiedziałam.
-Mną się nie przejmuj. Ratuj siebie i rebelię. Jestem gotowy na śmierć w słusznej sprawie. Nie chcem tylko umrzeć na marne. Dlatego musicie polecieć moim statkiem po resztę. Wszystko jest gotowe. Wprowadziłem dane do autopilota. Lećcie.
Poczułam łzy spływające po moich policzkach.
-Dziękuję.-szepnęłam.
Nie zdążył odpowiedzieć. Już nie żył. Zamknęłam mu powieki. Wzięłam wdech i zebrałam się w sobie.
-Słyszałaś co powiedział. Lecimy!-krzyknęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top