Rozdział 12

Katy

Po dłuższym pościgu zgubiłyśmy szturmowców. Honia na tylnym siedzeniu próbowała się połączyć z Lukiem. Jednak jego komunikator nie odbierał.
-Musimy wracać do domu zanim oni tam dotrą- powiedziała Honia.
-Czy on...-zawachałam się- nie żyje?
-Tego nie wiem, ale jeśli chcesz odzyskać ten kamyczek to musimy się syreszczać.
Zawróciłam w stronę domu. W głowie kłębiły mi się myśli. Miałam poczucie winy. Jeśli on nie żyje to jest wyłącznie moja wina.
Dojechałyśmy do domu. Dookoła było widać ślady walki. Osmalony piasek i pozostałości po granatach. Wbiegłam do środka co sił w nogach. Na szczęście nie było tam jeszcze szturmowców. Za to wszędzie był bałagan. Wszystko było poprzewracane. Wzięłam z pokoju Remensez piżamę w której tu trafiłam. Przez to, że tak przejęłam się tym, że jestem na innej planecie, zapomniałam, o kamieniu, który przez cały czas miałam w kieszeni na piersi. Przecież jak go sprzedam dostanę mnóstwo pieniędzy i dzięki temu wrócę do domu. Gdybym sobie o nim przypomniała już w kantynie, nie byłoby mnie teraz tutaj...a Luke by żył.
Odjechałyśmy do schronu. Byłam bardzo głodna. Jedzenie w schronie nie było najsmaczniejsze, ale wtedy się tym nie przejmowałam.
-A co z mamą?- Honia spojrzała na mnie za łzami w oczach.
-Ja...nie wiem- mówiłam szczerze.
Obie zaczęłyśmy płakać.

Luke

Leniwie podniosłem powieki. Wszystko mnie bolało.
-Gdzie ja jestem? -zapytałem słabo.
-Jesteś na statku imperium młody buntowniku- usłyszałem męski głos i zobaczyłem postać w mundurze- a teraz powiesz mi gdzie jest reszta rebeliantów.
-Jakich rebeliantów?- zapytałem zdziwiony, bo naprawdę nie wiedziałem o co mu chodzi.
-Nie mam ochoty marnować na ciebie mojego cennego czasu dlatego gadaj, albo cię do tego zmuszę- dopiero teraz zorientowałem się, że nie mogę się ruszyć, ponieważ jestem przypięty do czegoś- podaj mi nazwiska, adresy, co kolwiek.
-Nie mam pojęcia o co ci chodzi. Gdzie ja w ogóle jestem?
-To ja tu zadaje pytania. A ty masz na nie odpowiadać- powiedział, po czym poczułem ogromny ból przenikający całe moje ciało.
-Ja na prawdę nic nie wiem- powiedziałem kiedy ból ustał i znów go poczułem.
-W takim razie wrócę tutaj jak coś sobie przypomnisz- powiedział mężczyzna i wyszedł.
Myślałem nad tym co mówił ten facet. Jacy rebelianci? Czyżby Katy była rebeliantem. Myślałem długo, może kilka godzin. Nie wiem dokładnie. Było przerażająco cicho. Nagle usłyszałem stukanie. Tak jakby ktoś zrobił skok, a potem szedł spokojnym krokiem. Może to znowu ten mężczyzna? Tylko dlaczego nie wszedł drzwiami.
-Obserwują nas?-usłyszałam za plecami kobiecy głos.

Kto to może być? Czekam na propozycje. A wy czekacie na następny rozdział,który pojawi się najpóźniej pojutrze (obiecuję ;)) Pozdrawiam :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top