Rozdział 10
-Nie. Dom pani Tanam znajduje za morzem wydm- odpowiedziałam, bo Honia stała jak wryta- Remensez tu tylko pracuje.
-W dokumentacji mam napisane, że ten dom i sklep należą do pani Remensez Tanam.
-To w takim razie dokumentacja się myli.Bardzo przepraszam, ale jesteśmy zajęte. Coś jeszcze?
-Dokumenty poproszę.
-Jakie dokumenty?
-Pani dokumenty. Oraz pani wspólniczki, a także akt własności tej nieruchomości.
-Już po nie idę. Mario chodź ze mną-skinęłam na Honię aby poszła za mną. Ona otrząsnęła się i powoli poszła za mną. Weszłam za ladę.
-To jest...- zaczęła Honia, ale przerwałam jej gestem dłoni.
-Jest tu jakieś inne wyjście, niż główne drzwi?- zapytałam cicho.
-Jest pod moim łóżkiem.
-Dokąd prowadzi.
-Za domem jest klapa przysypana piaskiem.
-Świetnie. Teraz tylko musimy się dostać do pokoju, jakieś pomysły.
-Co tam się dzieje? - odezwała się postać, która nadal stała w drzwiach.
-Nie mogę znaleźć aktu własności.
-Obejdzie się bez tego. Proszę pokazać resztę dokumentów.
-Robimy tak. Ja pokazuje mu swoją legitymację. Wtedy ty bierzesz spod lady blaster. Kiedy on będzie sprawdzał autentyczność. Wiejemy do pokoju. Jak trzeba będzie strzelaj.- powiedziała Honia. Nie miałam czasu nic powiedzieć, bo już jej nie było.
Wyjęłam spod lady blaster.
-A ta druga gdzie?- spytała postać.
-Szuka aktu własności- Honia zachowywała spokój. Nie spodziewałabym się po niej takiego opanowania.
-Przecież powiedziałem, że to nie będzie konieczne.
-Już idę właśnie znalazłam ten dokument.
Usłyszałam chrząknięcie Honi. Zrozumiałam, że to znak. Pędem wybiegłam zza lady i wpadłam do pokoju. Za mną wbiegła Honia. Postać w zbroji zaczęła strzelać i walić do drzwi.
-W imieniu imperium rozkazuje wam otworzyć te drzwi. Jesteście aresztowane. Usłyszałam jak wywarza drzwi i wpada do pokoju. Ale nas już w nim nie było. Szłyśmy chłodnym i ciemnym korytarzem z permabetonu.
-To wszystko przez ciebie!- krzyknęła Honia kiedy byłyśmy już dość daleko.
-Co?! O czym ty mówisz?!- byłam zdziwiona.
-Nie udawaj głupiej. Wszystkiego się domyśliłam.
-Posłuchaj, ja chciałam wam powiedzieć, ale...
-Ale co?! Bałaś się, że cię wydamy imperium. My nie jesteśmy takie, a przez te twoje chore gierki mama jest w rękach imperium.
-Co?! Jakie gierki, jakie imperium? O czym ty gadasz?
-O tym, że jesteś rebeliantem do cholery! O tym właśnie mówię!
-Stop- powiedziałam, już nie krzycząc i zatrzymałam się- nie jestem żadnym rebeliantem. Ja po prostu...nie jestem z tąd w sensie...jestem z zupełnie innej galaktyki. Dostałam się tu dzięki...BOŻE JAKA JA BYŁAM GŁUPIA!!!-wykrzyknęłam tak niespodziewanie, że Honia aż podskoczyła- musimy wrócić do domu- byłam bardzo podekscytowana.
-Powaliło cię! Tam jest już z dziesięć oddziałów szturmowców!- Honia była wyraźnie zdziwiona.
-Błagam. Musimy tam wrócić. Oni nie mogą go znaleźć.
-Czego?!
Rozdział krótki, ale konkretny. Zapraszam do oceniania, komentowania i do next :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top