Rozdział XXII
Finn był tak zajęty dostaniem się do bunkra, że nie zauważył, że silniki Niszczyciela za nimi zaczęły świecić się jasnym błękitem.
- Zaraz darzą czadu! Czas nam się kończy! – ostrzegł Poe.
- Stoimy na kablu zasilającym wieżę nawigacyjną. – odpowiedział Finn.
Jeszcze chwila... Jeszcze troszeczkę...
Kiedy skończył Finn zdjął swój pas z bombami. Jannah zrobiła to samo i wrzuciła oba pasy do środka odczepiając jedną bombę.
- No to jazda! - powiedziała aktywując ją.
Wrzuciła ją do środka i zamknęła właz.
Dał Jannah znak i zaczęli razem z BB-8 uciekać.
Poczuł na plecach podmuch spowodowany wybuchem.
Kiedy odbiegli na bezpieczną odległość odwrócili się i podziwiali efekty.
- Wieża załatwiona. - oznajmił Poe.
*****
Statek zatrząsł się.
- Nawigacja nie działa! – krzyknął technik.
- Natychmiast zrestartować nadajnik. – rozkazał Pryde.
- Pełny restart za minutę.
Teraz Pryde był zły. Ten Ruch Oporu powodował szkody większe niż myślał.
Wszystkie Niszczyciele przełączyły z powrotem energię na stabilizatory, aby utrzymać pozycję. Teraz byli możliwym celem tylko przez parę minut. Ich pancerze były mocne; wysiłki tych robaków była daremne.
Steadfast musiałby zresetować system nawigacyjny, aby odzyskać komunikację, ale to nie zajmie długo. Ci buntownicy kupili sobie tak mało czasu, że nie widział po co się trudzili.
Generał Pryde zniszczy każdą pozostałość po Ruchu Oporu.
*****
R2-D2 zapikał triumfalnie, kiedy silniki Niszczycieli przestały się nagrzewać.
- Udało im się! Naprowadzanie wyłączone! – krzyknął Poe. – Ale nie na długo!
Przeleciał nad Steadfast i zobaczył Finna i Jannah, biegnących w kierunku jeźdźców orbak, BB-8 tuż za nimi.
- Macie trzy minuty, dopóki okręt dowodzenia nie zresetuje nawigacji, aby flota mogła odlecieć. – powiedział Finn.
Leciał razem ze swoja eskadrą.
- Wsparcia dalej nie widać. – powiedział Snap Wexley.
R2 zapikał pytająco.
- Nie wiem R2. Może nie znaleźli żadnych sprzymierzeńców. Może naprawdę zostaliśmy sami. – odpowiedział Poe.
Spojrzał na flotę, jego własne słowa dzwoniły mu w głowie. Może naprawdę zostaliśmy sami...
Co by zrobiła Leia?
Włączył z powrotem swój komunikator.
- No trudno, musimy atakować. – powiedział Poe.
- Ale jak pokonać takiego giganta? – zapytała Tyce.
- Nie dać się zabić! – odpowiedział i przyśpieszył. – Jesteście ze mną?
- Jesteśmy z tobą. – odpowiedziała bez wahania Tyce.
- Zaraz za tobą, generale. – powiedział Snap.
Przełączył kilka przełączników.
- Wszystkie Wingi uruchomić torpedy ramienne! Formacja ofensywna! – przerwał na chwilę i wziął głęboki wdech. – Niech Moc będzie z nami.
Mała eskadra prowadzona przez Poe leciała w kierunku Niszczyciela, strzelając w jego wrażliwy punkt, czyli wielkie działo na spodzie. Pancerz rozjaśnił się z eksplozją.
*****
Finn z Jannah biegli za kompanią jeźdźców do wahadłowca.
Strzały z blasterów latały dookoła nich, ale on zdał sobie sprawę z tego, że wszystkie strzały kierowane w nich pochodziły z blasterów.
Nagle zatrzymał się. Działka przestały strzelać...
BB-8 dalej toczył się z orbakami, ale Jannah się zatrzymała i obróciła w jego stronę.
- Finn, chodź już stąd! – krzyknęła.
- Nie, czekaj chwilę. Coś jest nie tak. Przerwali ogień. – powiedział. – Pewnie resetują systemy.
To musiało być to. Działka zawsze przestawały strzelać, razem z rozpoczęciem restartu. Tak było, kiedy był szturmowcem i był przekonany, że tutaj też tak to działa.
- To co? – spojrzała na wahadłowiec, a potem z powrotem na Finna.
- Chyba wiem, jak pomóc naszym. – powiedział patrząc na działko.
Może to był najgorszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadł.
- Może zrobimy coś przebiegłego.
Tak, zdecydowanie najgorszy. Obrócił się do Jannah.
- Jannah, idź. Muszę coś zrobić.
- Nie. Zostaję z tobą.
Nauczył się, że lepiej nie kłócić się ze zdeterminowaną kobietą. Skinął głową w podziękowaniu i razem ruszyli sprintem w kierunku działka.
*****
Pryde stał i patrzył na flotę. Zobaczył jak Derriphan zmienia się w ognistą kulę eksplozji i jak trzy A-Wingi uciekają po zestrzeleniu go.
Jego twarz wykrzywił grymas. Byli przyzwyczajeni do strat w ludziach i Derriphan by dowodzony przez przeciętną kapitan, nieposiadającą żadnego prawdziwego potencjału – ten statek i tak był określony jako zbędny. Ale nie chciał, aby ci buntownicy zdobyli poczucie triumfu.
- Ile jeszcze to zajmie? – naciskał Pryde.
- Przywrócimy połączenie za parę sekund. – powiedział technik.
- To zresetuj nawigację! – rozkazał Pryde. – Chcę mieć całą flotę rozlokowaną!
*****
Finn dobiegł z Jannah do działka i zaczęli je okrążać jak ranne zwierzęta, gotowe do ataku.
- To jest statek dowodzenia. – powiedziała Jannah. – Jeśli go zniszczymy, zniszczymy system nawigacji na dobre.
- Wszystkie Niszczyciele w tej flocie! – powiedział Finn.
- Wszystkie bez tarcz! To będzie ich koniec.
- Finn! – usłyszał głos Rose, kiedy zaczął wspinać się na działko.
- Rose! – powiedział.
Miał nadzieję, że ona i reszta byli już z powrotem bezpieczni w wahadłowcu.
- Gdzie ty jesteś? Musimy startować. – powiedziała Rose.
Dotarł do lufy działka.
- Ratuję to co kocham. – powiedział.
Długa przerwa. Jannah wyciągnęła łuk i zestrzeliła lecącego w ich stronę szturmowca, następnie szybko zrobiła to samo ze zwykłym szturmowcem.
- Nie czekajcie. – namawiał Finn. – Wysadzimy ten flagowiec. To jedyna szansa.
Rose w końcu zdobiła się na to, aby coś powiedzieć.
- ...Co? Jak?
- Zobaczysz z wahadłowca. Rose, proszę. Idź. I... Zaopiekuj się sobą.
*****
Rey stała przed Palpatine'm.
- Niech rytuał się rozpocznie! – krzyknął Imperator.
Tłum odpowiedział ceremonialnym skandem, tak głośnym, że zatrzęsła się od niego podłoga.
- Moja dziedziczka i następczyni... - zaczął i zrobił krótką przerwę zanim kontynuował. - ...zada mi śmiertelny cios. I wstąpi na zawsze w szeregi Sithów.
Błyskawica odbiła się w mlecznych oczach jej dziadka. Zrobiła krok do przodu. I kolejny.
Dalej osłaniając własne myśli, wysłała swój umysł, przeszukując świątynię. Tutaj!
Musiała wytrwać jeszcze tylko trochę.
*****
Kiedy Ben był tu ostatnio, nie miał żadnego problemu z gwardzistami, ale teraz rzucali się na niego z furią.
Z łatwością ich zabijał jednym celnym strzałem. Nie tak dawno temu brałby z tego czystą przyjemność, ale teraz miał tylko jeden cel: Pomóc Rey.
Dotarł do końca sali z figurami Sithów i skręcił za róg.
Znajome postaci wyłoniły się z cienia. Pierwszy Vicrul ze swoją kosą. Następnie Kuruk ze swoim blasterem plazmowym. I nagle cała siódemka stała przed nim. jego rycerze.
Przez krótki moment myślał, że są tutaj, aby pomóc.
Jednak nienawiść wylewała się z nimi falami. Rycerze Ren nigdy nie byli jego. Należeli do Imperatora od początku.
Jednak poczuł, że dwójka z nich nie pała do niego tak silną nienawiścią. Owszem, wyczuwał od nich niechęć i nienawiść, ale nie tak silną jak od reszty.
Rozpoznał w tych osobach Ush'aze i Naaxa - jedyna dwójka z byłych uczniów Skywalkera, nie licząc jego samego, którzy przeżyli. Razem z nim przeszli na Ciemną Stronę.
Ich relacji nie dało się nazwać złymi. Ta dwójka jako jedyna była naprawdę lojalna jemu, jako przywódcy.
Oni nigdy nie poddali się całkowicie Ciemnej Stronie.
Pamiętał jak niechętni byli co do zmiany strony. Może uda się ich namówić do powrotu na Jasną Stronę.
Odepchnął ich Mocą z zaskoczenia, więc nie mieli, jak się obronić przed tym.
Uderzenie w ścianę było na tyle mocne, że stracili przytomność, ale nie doznali żadnych poważnych obrażeń.
Ostateczna zdrada.
Snoke nie był niczym więcej niż pionkiem. Imperator szeptał do Bena te wszystkie kłamstwa przez całe życie.
Teraz nawet Rycerze, których w pewnym sensie uważał za rodzinę, podnoszą na niego broń w celu zabicia.
Okrążyli go powoli, jak drapieżnicy swoją ofiarę. Dałby radę dwóm albo trzem naraz, ale nie wszystkim.
Trenował z nimi. Potrafili nawet użyć Mocy w małym stopniu. Nie dałby rady przeciwko nim wszystkim. Nie, będąc uzbrojonym jedynie w blaster.
Może popełnił błąd wyrzucając swój miecz do morza.
W jego głowie pojawił się obraz innego miecza, świecącego na niebiesko. To była wiadomość od Rey.
*****
Młoda Jedi zbliżała się wolnym krokiem w kierunku swojego dziadka.
- Za chwilę dobędzie broni. - mówił.
Przybrała obojętny wyraz twarzy. Odczepiła od pasa miecz świetlny Luke'a i go włączyła.
- Podejdzie do mnie! – Krzyknął.
Tłum odpowiedział zbiorowym krzykiem.
Podeszła bliżej.
Jej dziadek uśmiechał się okropnie.
*****
Zestrzelił jednego z napastników, innego odrzucił Mocą, obrócił się, aby stawić czoła trzeciemu...
... Kiedy nagle coś uderzyło go w tył głowy, posyłając go na kolana.
Kolejny cios padł na jego brzuch, wyduszając mu powietrze z płuc. Pochylił się sapiąc.
Rycerze w swojej arogancji odsunęli się, pozwalając mu wstać. Wydawał się być bezbronny w porównaniu do nich.
Wyglądało na to, że tak naprawdę nigdy nie szanowali ani jego, ani jego umiejętności, aby ustępować mu teraz.
Wciągnął powietrze, kiedy znowu zaczęli go okrążać.
*****
Rey dalej zbliżała się wolnym krokiem do Palpatine'a.
- Wkrótce pozna słodki smak zemsty. – powiedział.
Jego Moc była oszałamiająca. Zorientowała się, że unosi broń, prawie wbrew swojej woli. Gdyby nie inna obecność w jej umyśle, jasna i świecąca Światłem, mogłaby nie dać rady się oprzeć.
- Jeden cios jej miecza i Sithowie odrodzą się! A Jedi wyginą!
Fala triumfu za fala emanowała od niego, a razem z nimi przyszła wiedza, wspomnienia. Może to przez krew, która ich łączyła, była w stanie zobaczyć jego myśli i zobaczyła jak przeżył i jak planował zrobić to ponownie:
Spadał...
Spadał...
Spadał... W dół wielkiego szybu, poczucie zdrady było w nim wyraźne, postać wysoko w górze, odziana w czerń i hełm oddalała się szybko.
Jego własny uczeń obrócił się przeciwko niemu, tak jak on obrócił się przeciwko Plagueisowi... Którego sekret nieśmiertelności został skradziony.
Plagueis nie zareagował wystarczająco szybko w momencie własnej śmierci. Ale Sidious, czując mieniące się światło w swoim uczniu, był gotowy przez lata.
Spadający, umierający Imperator wezwał całą potęgę Ciemnej Strony, aby wyrzucić swoją podświadomość bardzo, bardzo daleko, do sekretnego miejsca, które przygotowywał.
Jego ciało było martwe, puste na długo zanim zetknęło się z dnem szybu, a jego umysł został rzucony do nowego ciała – obolałego, tymczasowego.
To było za wcześnie. Sekretne miejsce nie skończyło swoich przygotowań. Przeniesienie nie było perfekcyjne i jego sklonowane ciało było niewystarczające.
Może Plagueis nie powiedział wtedy jeszcze ostatniego słowa. Może jego sekret pozostawał sekretem. Bo Palpatine został uwięziony w zniszczonym, umierającym ciele.
Heretycy z kultu ciężko pracowali łącząc geny, wzmacniając tkanki, tworząc nadnaturalne abominacje w nadziei, że nowa będzie lepsza od poprzedniej.
Heretycy zrobiliby wszystko, aby stworzyć ucieleśnienie dla swojego bożka.
Nic nie działało. Ale ich staranie nie poszły całkowicie na marne.
Jedno stworzenie z łączenia genów żyło. Nawet dobrze się rozwijało. Nie do końca identyczny klon. Jego ,,syn''.
Był bezwartościowy, nie wrażliwa na Moc porażka.
Palpatine nie mógł nawet znieść patrzenia na tak zawodzącą pospolitość.
Jedyna wartość chłopca polegała na tym, że mógł kontynuować ród przez bardziej naturalne metody.
I przez tą ewentualną, niespodziewaną unię, urodziła się Rey. Perfekcyjne ucieleśnienie. Wystarczająco silne, aby nosić w sobie moc wszystkich Sithów. Jego wnuczka...
Wizja się zmieniła. To był Luke siedzący ze skrzyżowanymi nogami na wyspie Ahch-To, trzęsąc się z wysiłku spowodowanym wysłaniem swojej projekcji na Crait.
Jeszcze inny przebłysk. Leia w swoich kwaterach w dżungli, oddając wszystko co jej zostało, aby wysłać ostatnia myśl do Bena.
To wszystko były manifestacje tej samej mocy. A teraz Rey użyje jej w swój własny sposób.
Uniosła miecz, jakby miała zadać cios...
... I sięgnęła po połączenie, które łączyła z Benem. Pokazała mu.
Nie odrzucił jej próby połączenia i jej usta otworzyły się z zaskoczenia. Jednak tym razem zdawało się być inne. Połączenie było... właściwe. Poprawne.
Ben również był tym oszołomiony i przez to stracili cenny moment na napawanie się tym nowym połączeniem. Tak powinno być od początku. Prawdziwa Diada.
Imperator i Snoke pozbawili ich tego.
- Zrób to! Ta ofiara musi się dokonać! – ryknął Palpatine.
Przełożyła miecz za plecy, jakby szykowała się do potężnego ciosu. Sięgnęła po Moc. Wysiłek sprawił, że w oczach zalśniły jej łzy.
Imperator pochylił się do przodu w triumfalnej niecierpliwości.
Podniosła rękę... która teraz była pusta. Oddała swoją broń.
Patrzyła, jak w jej dziadku zaczyna świtać realizacja jego błędu, pozwalając jej i Benowi zjednoczyć się.
Ich połączenie – udoskonalone w ogniu wzajemnego odnalezienia się, dzielonej żałoby, wściekłości i nienawiści, ale również współczucia i empatii – było jedyną rzeczą, której nie przewidział.
*****
Kiedy poczuł miecz Luke'a w swojej dłoni, wiedział, że należy do niego, był przedłużeniem jego własnej duszy.
Uniósł go powoli delektując się czuciem go.
Rycerze cofnęli się parę kroków.
Niespodzianka, wyobraził sobie swojego ojca, który to mówi.
Zaatakował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top