Rozdział XVII
Leia, została już tylko jedna rzecz do zrobienia.
Galaktyko, ocal nas przed starszymi braćmi, pomyślała.
Musisz spróbować skontaktować się z Benem, powiedział Luke.
Przypominała sobie wszystkie momenty z jej synem.
Jak trzymała swojego malutkiego synka w ramionach, jego czarne włosy wciąż mokre, od tego, że urodził się dopiero chwilę temu.
Kiedy płakał przez pierwsze miesiące, ale przestawał, kiedy wyczuwał, że ona, Han lub Chewie byli blisko.
Jego pierwsze kroki.
Jego pierwsze słowo.
Pierwszy raz, kiedy posłał zabawkę na drugą stronę pokoju za pomocą Mocy, wzywając swoją malutką, dziecięcą złość.
Nigdy nie przestałam wierzyć w jego powrót, powiedziała.
Powiedz mu, powiedział Luke.
Doznała wizji, jak Luke siedzi ze skrzyżowanymi nogami na klifie na Ahch-To, trzęsąc się z wysiłku, jaki włożył w wysłanie swojej kopii na Crait.
Wysiłek, jaki będzie musiała włożyć w skontaktowanie się z Benem, zabierze jej wszystkie pozostałe siły.
Nie mogła tego zrobić.
To byłaby jej niewyobrażalna porażka, zostawić wszystko i wszystkich, których kocha, wszystko nad czym pracowała.
Musiała zostać. Musiała podtrzymywać malutki płomyk nadziei albo Ruch Oporu upadnie.
Jej palec znów przejechał po powierzchni medalu Hana.
Jej serce było wtedy pełne nadziei, po ich pierwszej wielkiej wygranej przeciwko Imperium.
Wręczenie Hanowi i Luke'owi tych medali było czymś więcej, niż publiczną celebracją; był symbolem przyznania dowództwa. Dzieliła się tym ciężarem od tamtego dnia.
Westchnęła, kiedy zrealizowała sobie to, że ma to za sobą.
Odpuszczanie nie jest poddaniem się.
To był ogromny akt nadziei – nadziei, że Rey i Poe będą mieli wiarę w lekcje, które im dała. Ostatnia rzecz, jakiej się od niej nauczą, to będzie jak sobie poradzić bez niej, tym samym przyjmując swoje własne przeznaczenie jako liderzy.
Bail Organa jej tego nauczył. Jej adopcyjny ojciec ufał jej, że znajdzie Obi-Wana Kenobi'ego i uratuje Rebelię, kiedy była młodą kobietą z mniejszą ilością doświadczenia niż którekolwiek z nich.
Leia, naciskał Luke.
Jeśli Vader mógł stać się z powrotem Anakinem, to Kylo Ren może stać się Benem.
Jej syn jest kuszony przez Światło; czuła to. Ale nawet, jeśli nie nawróci się tak jak Anakin, to i tak wciąż go będzie kochać, a jej dziedzictwo było bezpieczne.
Nazywała się Leia Skywalker Organa Solo.
Kiedy gładziła medal Hana, w pełni przyjęła wszystkie te dziedzictwa.
Przekaże je następnemu pokoleniu.
Dziedzictwo Skywalkerów przejmie Rey, Organa'ów Poe i dziedzictwo Solo będzie próbować przekazać swojemu synowi.
Tak będzie.
Ostatni akt nadziei i będzie mogła odpocząć.
Sięgnęła po Moc, pozwoliła jej się otoczyć i wypełnić.
Myślała, że sama ta czynność ją wykończy, ale poczuła przypływ energii i siły, kiedy połączyła się ze wszystkimi żyjącymi istotami.
Sięgała głębiej i głębiej. Całym swoim życiem i miłością i nadzieją i wybaczeniem, jakie posiadała wezwała go.
- Ben! – szepnęła.
Jej ostatnia myśl przeszła przez galaktykę jak fala.
Ledwo była świadoma medalu Hana spadającego na podłogę i smutnego gwizdu R2-D2 i powitania Luke'a, który nie był sam...
*****
Wzrok Kylo nagle stał się nieobecny. Wypuścił miecz z dłoni, który Rey natychmiast chwyciła.
Wypełniała ją euforia.
Wygra.
Przez Moc przeszło wielkie rozdarcie. Kylo Ren się zatoczył.
Włączyła miecz i przebiła mu brzuch – wtedy poczuła jak niewyobrażalna strata przelała się przez jej duszę, zostawiając ja pustą i w bólu.
- Leia. – powiedziała rozpaczliwie szeptem.
Kylo zatoczył się i upadł. Patrzył na nią w udręce, czując kłucie w klatce piersiowej.
Zacisnął oczy, walcząc w bólem, walcząc z czymkolwiek teraz czuł.
Ostatnia myśl Lei była o niej, o Poe, o Ruchu Oporu – ale przede wszystkim o Benie.
Leia wciąż go kochała. Wybaczyła mu. Wołała go do światła.
Rey trzęsącą ręką wyłączyła swój miecz i to samo zrobiła z mieczem Kylo.
Uklękła koło niego, nie wiedząc co powiedzieć.
Rana, jaką mu zadała była śmiertelna, to było jasne.
Jego oczy szukały jej twarzy, ale nie była pewna czego szukał. Policzki mężczyzny były mokre i nie mogła powiedzieć, czy to od wody z oceanu, czy od łez.
- Twoja matka... - powiedziała.
Kylo zamknął oczy, jakby akceptował nieunikniony koniec.
Nie wiedziała co ma zrobić. Miała szansę zabić go już wcześniej, ale tego nie zrobiła.
Kiedy siedział przed nią załamany, wrażliwy, odkryła, że jest coraz mniej chętna, żeby oglądać jego śmierć.
Co by zrobiła Leia?
Rey wyciągnęła rękę i położyła ją na jego klatce piersiowej.
Ren otworzył oczy.
Patrzył na nią zdezorientowany, a może... z tęsknotą?
Rey czerpała ze wszystkich żywych organizmów, jakie były dookoła – ale przede wszystkim samej siebie. Dawała.
Kylo otworzył usta. Jego oddech się unormował, a rana się zamknęła, uleczyła.
Rey osunęła się koło niego wykończona. Czuła jego zaskoczone spojrzenie na sobie, jego niezadane pytania.
Był teraz czujny. Cały. Był pełen życia i energii.
Ale nic nie powiedział.
- Miałeś rację. – próbowała wyjaśnić między ciężkimi oddechami. - Chciałam przyjąć twoją rękę. Rękę Bena.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć wzięła miecz Luke'a.
Uleczenie go ją wykończyło.
Chwiała się na nogach, kiedy biegła do myśliwca TIE. Siadła za sterami.
Chwilę zajęło jej zorientowanie się w kontrolkach, ale chwilę potem mogła wyczuć co do czego służy, jak zwykle.
Wystartowała.
Wyjrzała jeszcze patrząc na Kylo, który wciąż na nią patrzył zdziwiony.
Następnie przeniosła wzrok na Finna i Jannah, którzy stali na drugiej części odłamu.
Ucieszyła się, kiedy zobaczyła nadlatującego Sokoła. Wszystko będzie z nimi w porządku.
Nie wiedziała, gdzie ma się udać. Wiedziała tylko, że musi udać się jak najdalej.
Czuła się rozdarta. Przez prawdę na temat jej pochodzenia i rozpacz.
Pozwoliła swoim instynktom się poprowadzić, kiedy wpisywała współrzędne.
Przebiła się przez atmosferę i wskoczyła w nadświetlną.
*****
Kylo stał na wraku gwiazdy śmierci, parząc na ocean. Stał tak już długi czas.
Fizycznie czuł się lepiej niż kiedykolwiek.
Jednak jego umysł był zmieszany. Nie wiedział, że rzeczy takie, jak na przykład leczenie jest możliwe, nie rozumiał jak to się stało.
Ale to nie było pytanie, które nie dawało mu spokoju. Dlaczego Rey go uleczyła? Dlaczego to zrobiła.
Dlaczego jego matka kochała go aż do jej ostatniej chwili?
Snoke kłamał na ten temat.
Wszystkie te głosy w jego głowie, torturujące go przez lata, obiecywały, że taki moment nigdy nie nadejdzie. Nie interesujesz ich. Tylko ta ich cenna Nowa Republika. A potem, Tylko ten ich cenny Ruch Oporu.
Wszystko to kłamstwa. Jego matka poświęciła się, żeby się z nim skontaktować. Potem Rey go uleczyła, płacąc za to wysoką cenę.
Pomimo tego wszystkiego co zrobił.
Nie zabił światła w sobie, bo było cały czas koło niego. W Rey. Jego matce. Nawet... W jego ojcu.
- Cześć dzieciaku. – usłyszał znajomy głos.
Obrócił się.
Han Solo stał przed nim, nietknięty przez morską wodę. Wyglądał dokładnie tak, jak Kylo go zapamiętał – z wyjątkiem wyrazu jego twarzy, który teraz był spokojny.
- Tęsknię za tobą synu. – powiedział.
Kylo zamrugał. To nie mogła być prawda.
- Twój syn nie żyje. – odpowiedział.
Jego ojciec się uśmiechnął.
- Nie. – powiedział podchodząc do syna. – Kylo Ren nie żyje. Mój syn powraca.
Przyjrzał się twarzy ojca, kurtce, blasterowi przyczepionemu u jego boku. Wszystko wydawało się takie prawdziwe.
Mógł nawet wyczuć smar, którym Han Solo zawsze smarował Sokoła, żeby był w pełni sprawny.
- Jesteś tylko wspomnieniem. – powiedział.
- Twoim wspomnieniem. – powiedział jego ojciec, którego oczy były pełne miłości. -Wróć do domu.
- Za późno.
To było coś, co głosy w jego głowie zawsze mówiły. Jest za późno dla ciebie. Nigdy cię nie przyjmą z powrotem. Ale tym razem to była prawda.
- Ona nie żyje.
- Twoja matka owszem, ale to o co popierała, to o co walczyła... To nie zginęło.
Patrzył na ojca, bojąc się uwierzyć w jego słowa. Bojąc się własnego wspomnienia. Bojąc się tego co czuje.
- Ben. – powiedział jego ojciec.
- Wiec co muszę zrobić. – przyznał Ben Solo, jego głos drżał. – Ale nie wiem, czy mam siłę, aby to zrobić.
Han podniósł rękę do policzka Bena. Mężczyzna pamiętał do idealnie. Rey miała rację; nie mógł pozbyć się wspomnienia ciepła dłoni ojca i akceptacji i jego oczach.
- Masz. – powiedział jego ojciec.
Han Solo wciąż w niego wierzył. Jego matka też. I Rey.
Ben uniósł rękojeść swojego miecza, dokładnie tak jak na bazie Starkiller, kiedy widział ojca ostatni raz. Jednak tym razem...
- Tato...? – powiedział.
Nagle poczuł się mały. Wrażliwy. Ale przede wszystkim poczuł się właściwie.
Han się uśmiechnął.
- Wiem.
Ben się odwrócił i rzucił swój miecz, który leciał wysoko, aż zniknął we wzburzonych falach.
Kiedy obrócił się z powrotem Hana już nie było.
Ben Solo został sam na środku morza.
Ale wiedział co musi zrobić. Jakoś znajdzie na to siłę.
*****
Razem z Finnem, Chewie'm i droidami, Poe wyszedł z Sokoła. Parę kroków za nimi szedł Hux razem z kotem.
Szybkim krokiem ruszyli do bazy w lesie.
Zauważył, że teraz w bazie znajduje się więcej konsoli, ludzi, a nawet statków.
Ruch Oporu całkiem dobrze się spisał, kiedy oni byli nieobecni.
Ucieszył się, kiedy zobaczył komandor D'Acy, czekającą, żeby ich przywitać, koło rampy.
- Poe. – zaczęła, jej głos był pełen powagi. – Stało się coś okropnego. Finn...
- Pilna sprawa. – powiedział Finn.
- Pani generał na nas czeka. – powiedział Poe.
Twarz komandor przybrała dotknięty wyraz.
- Ona odeszła. – powiedziała.
Poe zamarł patrząc na komandor, jego umysł odrzucał od siebie tą informację.
Chewie zaryczał, odchylając głowę do tyłu i upadł na kolana.
Finn próbował pocieszyć Wookiee'go, ale Chewie odrzucił jego rękę ze swojego ramienia, wyjąc żałośnie.
Poe dalej stał w miejscu, nie mogąc się ruszyć, czując kłucie w sercu.
Ledwie był świadomy tego, że Beaumont zaczął odwijać bandaż z jego ramienia.
- Byliśmy tak blisko. – wymamrotał Poe. – Przepraszam.
Beaumont rozsmarował bacta'ę i zabandażował z powrotem ramię Poe, nic nie mówiąc.
*****
Generał Pryde klęczał przed hologramem Imperatora.
Był w swoich prywatnych kwaterach. Nikt, z wyjątkiem niego samego nie miał do nich dostępu. Nawet Naczelny Dowódca nie wiedział o ich istnieniu.
- Księżniczka z Alderaan nawet zza grobu mi grozi. Ale jej głupia ofiara pójdzie na marne. Oczekuję cię na Exegol. – powiedział Palpatine. – Generale Pryde.
- Jak wiernie ci służyłem w dawnych wojnach, tak służę i dzisiaj. – odpowiedział Pryde.
- Wyślij Niszczyciel na jakąś planetę, którą znają. – powiedział Palpatine.
Serce Pryde'a przyśpieszyło. To był ten moment, na który czekał.
- Zetrzyj ją na proch. Czas wprowadzić Ostateczny Porządek. Młoda Jedi tu przybędzie, a za nią jej przyjaciele.
Kreatura na hologramie się uśmiechnęła, a generał Pryde się wzdrygnął.
- Będziemy gotowi, panie.
Pryde zobaczył, że na ekranie wyskakują jakieś współrzędne. Pokazują, jak dotrzeć na Exegol. Imperator ufał mu wystarczająco, żeby podzielić się z nim najcenniejszą wiedzą jaką posiadał.
- Ujrzyj owoc swojej pracy. – powiedział jego mistrz, kiedy przyszła inna wiadomość.
Ręka Pryde'a trzęsła się, kiedy przełączał obraz – płaska powierzchnia planety, popękana ziemia, błyski błyskawic i mgła. Kolosalna flota unosiła się w atmosferze. Było ich mnóstwo. To było piękne.
Flota Sithów była jego życiowym dziełem, teraz już nie ukrywanym dłużej.
Wpisał współrzędne i je przesłał. Wstrzymał oddech, czekając.
Pojedynczy statek oddzielił się od reszty. Uniósł się ponad inne i kiedy osiągnął bezpieczną wysokość, zniknął w nadprzestrzeni. Pragnął podążyć za nim.
Wszystko nad czym pracował przez całe swoje życie, zaczęło dochodzić do finału.
Statki jednak miały wadę. Nie mogły podnieść tarcz w piekielnej atmosferze planety, ale nie było innego wyboru.
Robotnicy musieliby pracować na trzy zmiany, żeby to ukończyć.
Pryde mógłby zostać tam na zawsze i patrzeć na flotę, ale miał robotę do wykonania. Uśmiechnął się na koniec transmisji. Wszystko co się działo było dokładnie tak, jak jego mistrz to przewidział.
*****
Kapitan Sabrond stała na mostku.
Wyszli z nadprzestrzeni i zobaczyła biały, zamarznięty świat Kijimi.
Nigdy nie była poza Nieznanymi Rejonami. Wychowała się na Exegol, pod ziemią.
Uzyskanie tak wysokiego stopnia, kapitana Derriphana, zajęło jej lata.
Zabiła trzech ludzi, innych dwóch sabotowała i prawnie nie spała przez dwadzieścia lat, tylko po to, żeby dostać się do załogi, która miała brać udział w pierwszym locie przez nieznane im terytoria galaktyki.
Ich pierwszy lot był sukcesem. Teraz przyszła pora na próbę broni.
Rozejrzała się dookoła. Mostek był pełen oficerów Najwyższego Porządku, wielu z nich również było wychowanych na Exegol, tak jak ona, inni z różnych planet w Nieznanych Rejonach.
Wielu z nich było dziećmi Imperium, idącymi w ślady rodziców. Wielu szturmowców w czerwonych zbrojach było wcielonych jako dzieci.
Wszyscy pracujący na mostku pracowali dla wspólnego celu: powrotu Sithów.
- Kijimi jest w zasięgu. – powiedział jeden z poruczników.
Uśmiechnęła się.
- Ognia! – wydała rozkaz.
Pokład zadudnił, kiedy masywna armata, która znajdowała się pod statkiem obudziła się do życia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top