Rozdział XVII
Katsura obłożył dogorywającego Tatsumę trzeba pluszowymi zwierzątkami, licząc najwyraźniej na to, że w ten sposób poprawi mu nieco humor, ale mężczyzna leżał jak kłoda na koi Megan, jęcząc z bólu. Na swoje własne życzenie, swoją drogą. Kto mu się kazał tak upijać?! Znając możliwości Tatsumy, Megan wcale by się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że wlał w siebie całą skrzynkę „Rezerwy". A przez to ona, zamiast z mostka, znów musiała kierować całym niszczycielem ze swojej kwatery. Nie chciała zostawiać tego idioty samego, bo wyglądał naprawdę źle, ale i tak była na niego wściekła, bo przez niego nie spała całą noc. Nie dość, że dobijał się do jej kwatery wrzeszcząc i domagając się „posłuchu" (tak, dokładnie takiego słowa użył, a kobieta omal nie parsknęła śmiechem), to gdy otworzyła mu drzwi, po prostu runął na nią całym ciężarem ciała, trzęsąc się i szlochając. Bełkotał coś niewyraźnie o tym, że przecież nie jest swoim ojcem, więc dlaczego ona tak bardzo go nienawidzi, ale Megan w ogóle nie potrafiła zrozumieć, o co mu chodzi. Zresztą, był nawalony jak mandaloriański plecak, więc nawet nie zamierzała wdawać się z nim w dyskusję. Skąd jednak wzięło mu się, że ona go nienawidzi? Owszem, czasem ją irytował, na przykład gdy po pijanemu ładował się do jej kwatery, ale przecież nigdy nie powiedziałaby, że go nienawidzi. To absurd! Z niemałym trudem dociągnęła go do swej koi, żeby się położył i już nigdzie nie wędrował, ale gdy zaczęła ściągać z niego płaszcz, nagle zebrało mu się na czułości. Pociągnął ją na siebie i tak mocno otoczył ramionami, że ledwo była w stanie oddychać, a kiedy usiłowała się poruszyć, dosłownie miażdżył ją w uścisku. Cuchnął alkoholem tak bardzo, że aż musiała odwrócić głowę. Ale nie mogła się ruszyć nie ryzykując przy tym uduszenia, więc musiała poczekać aż Tatsuma uśnie, żeby móc wyplątać się z jego uścisku. Dopiero wtedy delikatnie naciągnęła na niego pled, uważając, żeby go nie zbudzić, bo wtedy pewnie znów zacząłby gadać od rzeczy, a potem poszła do Katsury. Na szczęście chłopiec był jeszcze na tyle mały, że nie dość, że nie przeszkadzało mu, że będzie musiał z nią spać, to w dodatku się z tego cieszył, bo aktualnie był na etapie przytulania, więc mógł tulić się do niej przez całą noc. A ona przez cały ten czas nie zmrużyła oka, zastanawiając się, czemu Tatsuma tak straszliwie się spił. Dawno mu się to nie zdarzyło, nawet po ich najcięższych kłótniach. Dlaczego więc upił się po tym, jak tak przyjemnie spędzili razem dzień? Nie rozumiała tego i napawało ją to dziwnym smutkiem. Ponieważ i tak nie mogła spać, kiedy tylko rozpoczęła się poranna zmiana, wymknęła się z pokoju Zury i wróciła do siebie, sprawdzić, czy Tatsuma jeszcze żyje. Żył. Na szczęście. I chrapał w najlepsze, rozciągnięty na jej koi. Dramat rozpoczął się dopiero, gdy zdołał się obudzić, dobrych kilka godzin później. Jęczał z bólu, zakrywając twarz dłońmi, a każdy, najcichszy nawet szelest brzmiał w jego uszach niczym wystrzał z działa. Katsura przyglądał mu się z zaciekawieniem, podczas gdy Megan starała się skontaktować z maszynownią. Mieli dziś otrzymać transport nowych części do silników i hipernapędu, ale nautolańska mechaniczka jak zwykle nie miała w zwyczaju odbierać komunikatora. Pewnie rzuciła go gdzieś w kąt, nie przejmując się tym, że ktoś może chcieć się z nią skontaktować. Po co w ogóle był jej ten przeklęty komunikator?! Wyglądało na to, że Megan osobiście będzie musiała pofatygować się do maszynowni.
— Jasna cholera! — zaklęła.
— Cholela — powtórzył Katsura, uśmiechając się szeroko. — Tata chory... — dodał po chwili.
Z ust Tatsumy dobył się pełen boleści jęk. Chyba nawet nie zarejestrował, że malec nazwał go tatą...
— Tak, chory — burknęła Megan. — Na swoje własne życzenie! Idiota!
— Idiota — odpowiedział Katsura, marszcząc brwi, jakby starał się ją naśladować. — Idiota chory...
Megan spojrzała na chłopca. Leciutko pokręciła głową.
— Nie, tak nie nazywaj Tatsumy — poprosiła. — Tak mogę mówić tylko ja, dobrze?
Zura z powagą skinął głową.
— Tata chory — powtórzył po raz kolejny, jakby wcześniej Megan tego nie usłyszała. Przydreptał do niej, chwytając ją za rękę. — Mama! Tata chory! Mama! — Zaczął ciągnąć ją w stronę odświeżacza.
Megan zmarszczyła brwi.
— Znów musisz iść?! — zirytowała się. — Przecież byliśmy tam niespełna dziesięć minut temu!
— Mama! — powtórzył nagląco chłopiec.
Kobieta westchnęła ciężko.
— Dobrze, niech ci będzie...
Zaprowadziła chłopca do odświeżacza, usiłując się dowiedzieć, co musi zrobić tym razem, ale Zura najpierw popatrzył na niewielką umywalkę, a potem wyciągnął rączkę po jeden z ręczników, których Megan używała zwykle do wycierania rąk. Był jednak zawieszony zbyt wysoko, więc Katsura nie mógł go dosięgnąć. Kobieta podała mu go, zastanawiając się, co tym razem kombinuje chłopiec.
— Katsura chory — powiedział, oddając jej ręcznik i wskazując na umywalkę. — Tata chory! Mama... — Zastanowił się chwilę. — Lecy...
Megan zaczęła domyślać się, o co mu chodzi. Uśmiechnęła się pod nosem. Kiedy miał gorączkę, przykładała mu na czoło zimne okłady. Katsura uważał najwyraźniej, że to pomoże teraz Tatsumie. I może nawet za bardzo się nie mylił...
— Dobrze, poczekaj chwilę — poprosiła. Namoczyła ręcznik w zimnej wodzie, dokładnie wyżęła i oddała chłopcu, który aż przebierał nóżkami, żeby jak najszybciej wrócić do Tatsumy.
— Megan, klejnociku... — jęknął mężczyzna, gdy ponownie ją ujrzał. — Umieram...
— Nie możesz — odrzekła zimno kobieta. — Nie będę marnować kredytów na twój pogrzeb!
Katsura tymczasem wdrapał się na koję, a potem zaczął wspinać się na Tatsumę, przy okazji wbijając stopę w jego krocze, co sprawiło, że mężczyzna drgnął gwałtownie.
— Zura, miej litość... — jęknął.
Malec rzucił mu na twarz mokry ręcznik, a potem odwrócił się ku Megan z szerokim uśmiechem na twarzyczce. Z pewnością chciał dobrze, ale teraz twarz Tatsumy wyglądała niczym zakryta pośmiertnym całunem...
— Klejnociku, twoje dziecko chce mnie zabić! — poskarżył się mężczyzna.
Megan podeszła do nich. Ściągnęła ręcznik z twarzy Tatsumy.
— Zobacz, Zura — zwróciła się do chłopca — tak to się robi... — Pokazała malcowi, jak szybko i dokładnie złożyć ręcznik, a potem położyła go na czole mężczyzny, który tym razem westchnął z ulgą. — Widzisz?
Chłopczyk prędko skinął głową. Następnie położył się obok Tatsumy, bawiąc się swoją pluszową banthą. Megan przez moment wpatrywała się w mężczyznę, który teraz wyszczerzył się do niej i przymknął oczy.
— Dlaczego powiedziałeś, że cię nienawidzę? Naprawdę tak sądzisz? — spytała, choć właściwie nie spodziewała się żadnej sensownej odpowiedzi, bo wyglądało na to, że Tatsuma jeszcze do końca nie wytrzeźwiał. Odwzajemnił jej się pełnym zdumienia i przerażenia spojrzeniem.
— Kiedy tak powiedziałem? — wykrztusił.
— W nocy, po tym, jak po pijanemu przylazłeś do mojej kwatery — odparła, wzruszając ramionami.
— Mówiłem coś jeszcze? — spytał niepewnie Tatsuma, a cała jego twarz nagle poczerwieniała.
— Bełkotałeś, że nie jesteś taki jak twój ojciec, więc dlaczego cię nienawidzę? Coś w tym stylu...
— O Mocy... — jęknął mężczyzna. — Nie mam pojęcia, czemu tak powiedziałem! Klejnociku, wybacz mi... — Wyciągnął dłoń i chwycił ją za rękę. — Ale... Nie nienawidzisz mnie, prawda? — Upewnił się.
— Oczywiście, że nie! — prychnęła Megan. — Jak w ogóle możesz tak myśleć, ty głupi, stary nerfie?!
Tatsuma uśmiechnął się z ulgą.
— Tylko nie stary, klejnociku!
Kobieta uścisnęła jego dłoń.
— Jesteś naprawdę niemożliwy... — powiedziała.
Tatsuma roześmiał się.
— I dlatego mnie lubisz!
Megan przewróciła oczami.
— Katsura, przypilnuj swojego... Mądrego inaczej tatusia przez jakiś czas — poprosiła, wichrząc dłonią ciemne włosy chłopca. — Muszę zjechać do maszynowni, bo Kara jak zwykle nie raczy odbierać komunikatora...
Prędko związała włosy w kucyk i pochyliła się, żeby pocałować Katsurę w czoło, ale wtedy chłopiec spojrzał na nią bezgranicznie zdumiony.
— Mama? — spytał niepewnie.
Kobieta zawahała się.
— Coś nie tak?
— Chyba zdziwił się, że twoje włosy tak nagle znikły — zachichotał Tatsuma.
Megan uśmiechnęła się.
— Nie, Zura, nie znikły. Widzisz? — Przerzuciła kucyk przez lewe ramię. — Są tutaj...
Chłopiec wyciągnął dłoń, żeby dotknąć jej włosów, a wtedy Megan musnęła ustami jego czółko i wyprostowała się. W tej samej chwili zadźwięczał jej komunikator.
— Fierfek! — zaklęła, aż zgrzytnąwszy zębami. — No co znowu?! — Chwyciła urządzenie i przytknęła je do ust. — Tu Megan — rzuciła.
— Kapitanko, zapraszam na mostek — rozległ się w odpowiedzi głos Ikkiego. — Odbieramy jakiś dziwny sygnał...
— Porządek? — spytała kobieta, marszcząc brwi. — Czy Ruch Oporu?
— Ani to, ani to — odrzekł chłopak. — To sygnał alarmowy. Ktoś chyba potrzebuje pomocy...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top