Rozdział XIII

Megan poderwała się gwałtownie, słysząc natarczywy pisk komunikatora. Leżący obok niej Tatsuma mruknął coś sennie, przewrócił się na drugi bok i otoczył ją ramieniem, po czym znów zaczął chrapać w najlepsze. Kobieta jęknęła cicho. Wcale nie miała ochoty wstawać. Jeszcze nie... Otaczało ją ciepło Tatsumy i było jej tak przyjemnie... Nawet pomimo tego, że chrapał jej wprost do ucha, co wcale nie było zbyt romantyczne. Zwinęła się w kłębek, przytulając do niego całym ciałem i przymknęła oczy. Miała nadzieję, że jeśli zignoruje urządzenie, to w końcu zamilknie, ale nic z tego. Miała wrażenie, że komunikator coraz natarczywiej domagał się jej uwagi. Ze złością zerknęła na chronometr. Był środek nocy. Kto może potrzebować jej o takiej porze? Z pewnością „Włóczęga" nie został zaatakowany. Gdyby taka sytuacja miała miejsce, rozwyłyby się wszelkie możliwe alarmy. Tymczasem Megan miała wrażenie, że cały niszczyciel pogrążony był w ciszy i tylko jej przeklęty komunikator bezustannie piszczał i wibrował, sygnalizując połączenie przychodzące. Zaczęła na oślep macać w ciemnościach, starając się zlokalizować urządzenie. Gdy w końcu udało jej się dorwać komunikator, widomość, którą otrzymała, sprawiła, że resztki snu całkowicie wyparowały z jej umysłu. Chwyciła ramię Tatsumy i potrząsnęła nim mocno.

— Wstawaj! — zawołała. — Trafiliśmy na kolejny transport Pratta!

Mężczyzna mruknął coś sennie, więc Megan tylko przewróciła oczami, zsunęła się z koi i prędko zaczęła ubierać. Kiedy Sakamoto poczuł, że wysunęła się z jego ramion, uniósł powieki, spoglądając na nią sennie i mrużąc oczy od zbyt jaskrawego jak na tę porę światła, które zapłonęło w kajucie.

— Klejnociku... — wymamrotał, ziewając. — Co się stało? Czemu już wstałaś? Chodź tu do mnie...

Wyciągnął ku niej ramiona i chwycił ją w pasie, ale kobieta odsunęła się od niego delikatnie.

— Pratt — powiedziała tylko.

Oczy Tatsumy rozszerzyły się. Zrozumiał, że coś się święci, więc nie czekając dłużej, sam poderwał się z koi i prędko wciągnął na siebie ubranie. Po kilku chwilach oboje byli już na mostku, gdzie natychmiast dołączyli do nich Shaka oraz Mu. Pod nosem mieli kolejny transport niewolników, więc Shaka miał prawo o tym wiedzieć ze względu na swoją siostrę, uznał Tatsuma. Dlatego powiadomił go o wszystkim. Megan nie miała nic przeciwko. Ubrana w obcisły, czerwony kombinezon, przystanęła przed przednim iluminatorem, wpatrując się spod zmarszczonych brwi w niewielki statek transportowy, sunący powoli przez czerń kosmosu tuż przed dziobem „Dzikiego Włóczęgi".

— To dziwne, że tak się wystawili — wymamrotała. — Moglibyśmy bez najmniejszego problemu złapać ich promieniem ściągającym.

— A nie zrobimy tego? — zdumiał się Tatsuma.

Megan odetchnęła ciężko.

— Sama nie wiem... — mruknęła. — Coś mi tu nie pasuje. Shaka — zwróciła się nagle do jasnowłosego mężczyzny. — Co o tym sądzisz?

— Shaka? — rzucił naburmuszony Tatsuma. — A ja to co?

Megan rzuciła mu groźne spojrzenie. Mężczyzna zamilkł, wyraźnie niezadowolony. Shaka przez chwilę bacznie wpatrywał się w obraz transportowca Pratta, marszcząc czoło. Wsłuchiwał się w podszepty Mocy. Coś z tym statkiem było nie tak. Jak na transportowiec łowcy niewolników, na jego pokładzie wyczuwał zadziwiająco mało istot żywych. Albo się pomylili i nie był to wcale transportowiec należący do Pratta, albo ten zmienił profesję i zajął się handlem częściami zamiennymi, albo była to pułapka. I to właśnie trzecią opcję Shaka uważał za najbardziej prawdopodobną.

— Sądzę, że to pułapka — oświadczył.

Megan poważnie skinęła głową.

— Też tak myślę — powiedziała.

Tatsuma drgnął.

— Też tak myślisz? — rzucił. — Czy tak myślisz, bo on tak myśli?!

Kobieta zerknęła na niego, uśmiechając się nieco złośliwie.

— Co ty, Tatsuma? — spytała. — Zazdrosny jesteś?

Twarz mężczyzny pokryła się czerwienią.

— Nie! — zawołał natychmiast. — To znaczy... Ja... To...

— Pani kapitan — odezwał się nagle ithoriański technik, odpowiedzialny za obsługę stanowiska łączności, wybawiając tym samym Tatsumę z opresji. Mężczyzna odetchnął z ulgą. — Odbieramy sygnał z tego transportowca. Chcą się z nami połączyć.

W jasnych oczach Megan zabłysło zdumienie. Zaczęła podejrzewać, że Pratt chciał, aby go znaleźli. Ale jaki mógł mieć w tym cel? Po co chciał się z nimi skontaktować? Kobieta poczuła na sobie wzrok całej załogi obecnej na mostku.

— Dobrze — powiedziała ostrożnie. — Połącz nas.

Dłonie Ithorianina zatańczyły nad konsolą i już po chwili na głównym ekranie pojawił się obraz jasnowłosego mężczyzny z krótko ostrzyżonymi włosami. Jego kwadratową szczękę pokrywał nieco ciemniejszy, kilkudniowy zarost. Uśmiechał się, ale jego uśmiech nie sięgał oczu. Był zimny, pełen podłości.

— Moi ulubieni prześladowcy! — zawołał.

Megan uśmiechnęła się kwaśno. Pratt był mordercą i handlarzem niewolników, ale to ich nazwał „prześladowcami"...

— Czego chcesz?! — warknęła głucho.

Mężczyzna jednak nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Spojrzenie swych stalowych oczu skierował na stojącego obok niej Tatsumę. Megan zadrżała.

— Proszę, proszę, kolega Tatsuma! Może tym razem uda nam się jakoś dogadać? — Zaśmiał się. — Niedawno odwiedziłem twojego ojca. Interesy z nim to sama przyjemność! Przy okazji, twój młodszy braciszek ma się bardzo dobrze, a tatuś jest szczęśliwy, że będzie miał komu przekazać rodzinny interes!

Po mostku rozszedł się dziwny szmer. Nikt nie rozumiał, o czym mówił Pratt i Megan miała nadzieję, że tak już pozostanie. Prędko zerknęła na Tatsumę. Gdy usłyszał słowa Pratta pobladł, a jego dłonie zacisnęły się w pięści, ale jego błękitne oczy były przepełnione zdumieniem. Nigdy nie wspominał o żadnym młodszym bracie, a sądząc po jego reakcji, do tej pory nie miał nawet pojęcia o jego istnieniu. Nic dziwnego, że był zszokowany tą informacją. Pod warunkiem, że Pratt wyjątkowo mówił prawdę i młodszy brat Tatsumy w ogóle istniał... Położyła dłoń na ramieniu mężczyzny i uścisnęła je lekko.

— Gadaj, czego chcesz! — warknęła, wysuwając się przed Tatsumę, który nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.

Pratt wreszcie spojrzał na nią, ale takim wzrokiem, jakby była wyjątkowo irytującym insektem.

— Nikt nie nauczył cię dobrych manier, kobieto? — rzucił. — Nie wiesz, że takie jak ty nie mają prawa się wtrącać, gdy mężczyźni rozmawiają?

Megan aż zazgrzytała zębami z wściekłości. Zdecydowała jednak, że nie pozwoli się sprowokować. Nie odpowiedziała, czekając na to, co zrobi Pratt. Jedno jej słowo wystarczyło, aby wystrzelić w stronę transportowca torpedy protonowe, które w ciągu kilku sekund zamienią go w kosmiczny pył, ale wahała się, czy wydać rozkaz, aby otworzyć ogień, ponieważ nie była pewna, czy Pratt w ogóle znajduje się na jego pokładzie, a nie chciała roznieść na atomy niewinnych istot... Na przykład niewolników, którzy mogliby przebywać na pokładzie statku. Pratt przyglądał jej się chwilę, marszcząc brwi, ale w końcu przewrócił oczami.

— Cóż, wygląda na to, że raczej nie uda nam się dojść do porozumienia — oznajmił z udawanym żalem, wzdychając ciężko. — Więc pozwól, że cię ostrzegę. Przestań wreszcie wchodzić mi w drogę — warknął. — Albo marnie skończysz. Mam potężnych przyjaciół, z którymi nie chciałabyś zadrzeć. A ty, laleczko, jesteś nikim. Takie jak ty nadają się tylko do jednej rzeczy, a i wtedy dobrze by było mieć na czym oko zawiesić. Ty nie nadajesz się nawet na materac. Wracaj na to galaktyczne zadupie, z którego wyłowił cię Tatsuma, i nie wyściubiaj stamtąd nosa, jeśli nie chcesz trafić do jakiegoś taniego burdelu!

Megan pobladła, ale nie ze strachu. Z wściekłości. Ten pieprzony banthci wypierdek nie miał nawet odwagi, żeby stanąć z nią twarzą w twarz, a straszył ją swoimi „potężnymi przyjaciółmi"?! Śmiechu warte! Skoro byli tak „potężni" jak twierdził, dlaczego jeszcze żyła? I dlaczego tak bardzo pragnął się nimi popisać? Chyba nie sądził, że taka czcza gadanina wywrze na niej jakiekolwiek, choćby najmniejsze, wrażenie? Kąciki jej ust drgnęły lekko. Poczuła, że Tatsuma opiekuńczo otoczył ją ramieniem.

— Nie waż się mówić do niej w taki sposób! — wrzasnął.

Pratt roześmiał.

— Jakie to żałosne — oświadczył. — Myślisz, że tej dziwce zależy na czymś innymi oprócz twoich kredytów? Mam dla ciebie mały prezent. — Pratt odsunął się nieco w bok i w polu widzenia pojawił się Rodianin z twarzą pokrytą paskudnymi bliznami, który trzymał mocno młodziutką, zapłakaną dziewczynę o ściętych krótko, złotych włosach. — Podobno lubisz blondynki, więc ta z Nakamy będzie w sam raz dla ciebie. Na pewno nie raz rozgrzeje cię w łóżku!

Mężczyzna ponownie zaśmiał się i zanim Megan zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, przerwał połączenie. Serce kobiety dziko waliło w jej piersi. Co on zamierzał zrobić z tą dziewczyną?!

— Złapać ten statek promieniem ściągającym! — rozkazała gorączkowo.

Ukradkiem zerknęła na Shakę, ale mężczyzna w żaden sposób nie dał po sobie poznać, czy nazwa jego ojczystej planety, użyta przez Pratta, zrobiła na nim jakiekolwiek wrażenie. Mocno zacisnęła usta i podbiegła do stanowiska technika odpowiedzialnego za uruchomienie promienia, ale zanim wiązka osiągnęła pełną moc, transportowiec zdążył wskoczyć w nadprzestrzeń. Megan zaklęła paskudnie. Idiotka! Miała Pratta na wyciągnięcie ręki! Od razu mogła rozkazać otworzyć do niego ogień, zamiast próbować z nim dyskutować! Przecież mogła się spodziewać, że tak to się skończy!

— Niech to szlag! — zawołała, w tamtym momencie bardziej wściekła na samą siebie, niż kogokolwiek innego, ale wtedy od jednego z członków załogi usłyszała, że statek Pratta coś po sobie pozostawił... Zanim transportowiec wskoczył w nadprzestrzeń, coś zostało z niego wystrzelone. — Mina? — zapytała z niepokojem.

— Nie — odparła Bothanka w średnim wieku, zajmująca stanowisko obok Ithorianina. — Nasze skanery wykrywają jakąś formę życia. To...

— Kapsuła ratunkowa — dokończyła za nią Megan. Prezent dla Tatsumy, pomyślała z goryczą. W kapsule ratunkowej musiała zostać zamknięta ta biedna dziewczyna z Nakamy, o której mówił Pratt. Megan miała tylko nadzieję, że mężczyzna nie wyrządził jej żadnej krzywdy. Skoro czujniki wykryły w kapsule coś żywego, istniało spore prawdopodobieństwo, że kobieta żyła, ale w jakim była stanie? Megan odwróciła się w stronę Shaki.

— Co myślisz? — spytała.

Mężczyzna wzruszył ramionami. Coś mu nie pasowało w całej tej sytuacji, ale nie mogli przecież zostawić bez pomocy osoby uwięzionej w kapsule, prawda? Mogłaby w nieskończoność dryfować przez czerń kosmosu, a gdyby ściągnęła ją grawitacja jakiejś gwiazdy lub planety, spaliłaby ją na popiół. Jednym słowem, kapsuły ratunkowe były latającymi trumnami, jeśli nie przechwycił ich żaden skoro do pomocy okręt.

— Złapmy ją — zaproponował.

Megan prędko skinęła głową.

— Chwyćcie tę kapsułę wiązką i ściągnijcie ją do głównego hangaru — rozkazała. W następnej chwili podeszła do Tatsumy, który wciąż śmiertelnie blady wpatrywał się w ekran, na którym ledwo kilka chwil wcześniej widniała gęba Pratta. — Tatsuma, chodź — powiedziała delikatnie, biorąc go za rękę. — Musimy przywitać naszego nowego gościa...

Mężczyzna drgnął. Spojrzał na nią z rozpaczą malującą się w jego jasnych, błękitnych oczach.

— Megan... — wykrztusił. — Myślisz... Myślisz, że on mówił prawdę? Mam... — Z trudem przełknął ślinę. — Mam młodszego brata, którego nigdy nawet nie poznałem...?

Kobieta zawahała się. Nie wiedziała, co mogłaby mu na to odpowiedzieć. I nie rozumiała, co tak naprawdę chciał osiągnąć Pratt. Pragnął wyprowadzić Tatsumę z równowagi? Szczerze mówić, wątpiła, aby w ogóle mówił prawdę. Pewnie chciał po prostu zranić Tatsumę, nic więcej. Skąd jednak dowiedział się o prawdziwej tożsamości Tatsumy? Przecież przez długi czas nawet ona jej nie znała. Co prawda w swym monologu nie użył jego nazwiska, ale wspomniał o jego ojcu. Nie było żadnych wątpliwości, że wiedział, kim tak naprawdę była Tatsuma. A ona... Cóż, była naiwna, ale w końcu dotarło do niej, że Tatsuma wcale nie miał złych intencji, nie mówiąc jej całej prawdy. Pragnął ją po prostu chronić na ten swój dziwny, pokręcony sposób...

— Myślę... Myślę, że nie — powiedziała delikatnie. — On kłamał, chciał cię zranić... Dlatego wspomniał o twoim ojcu.

Tatsuma powoli skinął głową.

— Tak — odrzekł po chwili, uśmiechając się z bólem. — Masz rację, Megan. On kłamał.

Uścisnął rękę kobiety z taką siłą, że omal nie połamał jej palców. Megan jednak nawet nie pisnęła. Odwzajemniła uścisk jego dłoni. W tamtej chwili było to jedyne, co mogła zrobić. Chciała jednak w jakiś sposób pokazać Tatsumie, że jest obok niego, że zawsze może na nią liczyć, nie musi już niczego ukrywać, ani tłamsić w sobie. Ona pozostanie u jego boku. Bez względu na wszystko. Zawsze. Niespodziewanie z dziwną jasnością uświadomiła sobie, że to właśnie tam jest i chyba zawsze było jej miejsce – u boku mężczyzny, który kochał ją tak bardzo, że chociaż wściekała się na niego, irytowała, nazywała go idiotą i nie stroniła nawet od rękoczynów, on nadal wiernie przy niej trwał. Tak. Nie musiała się już niczym martwić, niczego szukać. Znalazła dom i miłość. A to wszystko dzięki Tatsumie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top