Rozdział X
Shaka jednym uchem przysłuchiwał się rozmowie, którą Megan prowadziła z mechanikami pracującymi w głównym hangarze. Większą część swej uwagi poświęcał uważnemu rozglądaniu się po całym, ogromnym pomieszczeniu, ponieważ nieprzyjemne uczucie, że coś jest nie tak, jak powinno, nie chciało go opuścić. Być może ktoś z załogi pragnął pozbyć się kapitanki, ale jaki miałby w tym cel? Jak dotąd żaden z mechaników, z którymi rozmawiała, nie żywił względem niej wrogich zamiarów. Z prowadzonych konwersacji Shaka zrozumiał, że pojawił się jakiś problem z jednym z wahadłowców, które trzymali w hangarze. Swoją drogą, ciekawe skąd Sakamoto wytrzasnął sprawny gwiezdny niszczyciel, w dodatku z kilkoma wahadłowcami i myśliwcami TIE! Myśliwce wciąż wisiały na ścianach hangaru, na specjalnych wysięgnikach, nietknięte przez nikogo, ponieważ albo nikt nie miał pojęcia, jak je uruchomić, albo po prostu się bali... Co innego wahadłowce. Jeden z nich był w pełni sprawny, Megan używała go do krótkich podróży, a drugi służył jako zamiennik części. Gdy w pierwszym jakaś się popsuła, zawsze można było wyciągnąć ją z drugiego i sprawdzić, czy ta zadziała. I właśnie z tym drugim, wybebeszonym wahadłowcem, pojawił się jakiś problem. Członkowie obsługi twierdzili, że dochodzą z niego dziwne dźwięki. Po co jednak wzywali do takiej bzdury Megan? Nie mogli sami tego sprawdzić? Wystarczyło przecież wejść na pokład i zerknąć, co się dzieje. Może do środka dostał się jakiś szkodnik? Mynock, albo coś w tym rodzaju... Megan wraz z mechanikiem zbliżyła się do wahadłowca, jakby zamierzała wejść na pokład, i wtedy w umyśle Shaki rozpaliły się wszelkie możliwe czerwone lampki.
— Nie! — wrzasnął. — Megan, nie wchodź tam!
Było już jednak za późno. Na pokładzie wahadłowca musiał zostać umieszczony niewielki ładunek wybuchowy. Statek eksplodował, rozrzucając wokół osmalone kawałki poszycia oraz części. Życie Megan ocaliło tylko to, że usłyszawszy okrzyk Shaki zawahała się nim postawiła stopy na rampie, a mężczyzna użył Mocy, aby odepchnąć ją oraz mechanika jak najdalej od epicentrum wybuchu. W hangarze rozwył się alarm, na moment przygasły światła. Wszystko zasnuły kłęby czarnego, gęstego, gryzącego dymu. Shaka na kilka sekund stracił Megan z oczu. Chyba sam nie został ranny, a przynajmniej nie czuł, żeby po jakiejkolwiek części jego ciała płynęła krew, nie widział też, aby jakieś większe lub mniejsze części wahadłowca wystawały z jego ciała, więc chyba nic mu się nie stało... Na wszelki wypadek obmacał dokładnie nogi, ramiona i pierś, ale nie wyczuł niczego niepokojącego. Pierwsza, podstawowa zasada – chcąc kogoś ratować, najpierw trzeba sprawdzić, czy samemu jest się całym. W hangarze nagle zaroiło się od ludzi, ktoś krzyczał, ktoś gasił tlące się jeszcze szczątki wahadłowca, a Shaka zaczął przedzierać się przez kłęby dymu szukając Megan. Raz po raz wykrzykiwał jej imię, ale kobieta nie odpowiadała. Sięgnął ku niej Mocą. Wyczuł, że żyła. Parł wciąż przed siebie, aż w końcu pomimo chaosu panującego w całym hangarze, udało mu się ją odnaleźć. Była nieprzytomna, przygnieciona ciałem mechanika, z którego pleców wystawał kawał poszarpanej blachy. Ze skroni kobiety spływała krew, a lewa strona jej twarzy była poparzona i osmalona. Mechanik, młody mężczyzna o ciemnych włosach, był martwy. Shaka nie był w stanie pomóc mu w żaden sposób, więc po prostu zepchnął jego ciało z Megan. Przeraził się, gdy ujrzał, że cała tunika kobiety przesiąkła krwią, więc delikatnie zaczął badać całe jej ciało, ale ponieważ nie wyczuł żadnej głębokiej rany, nie licząc kilku powierzchownych rozcięć i oparzeń, domyślił się, że musiała to być krew mechanika. Kawał blachy z poszycia statku przeszył go na wylot... Shaka powoli odciągnął Megan na bok i zaczął ją cucić. Trzeba było zabrać ją do ambulatorium, ale nie miał pojęcia, gdzie mogło się ono znajdować. Wzrok mężczyzny padł na komunikator przypięty do jej paska. Jasne! Mógłby się skontaktować z... Z kim właściwie? Przecież nie z tym idiotą, Sakamoto! Zaklął szpetnie i wtedy powieki kobiety zatrzepotały. Otworzyła oczy, krzywiąc się z bólu. Spojrzała na Shakę niepewnym, mętnym wzrokiem.
— Co się stało? — wychrypiała, usiłując wstać.
Shaka podtrzymał ją, gdy niepewnie gramoliła się na nogi. Co się stało? Cóż, dobre pytanie.
— Jak na moje oko, to ktoś próbował się ciebie pozbyć — burknął niechętnie w odpowiedzi.
Megan prychnęła, ale zaraz pożałowała, ponieważ całe jej ciało przeszył straszliwy ból, aż zginęła się w pół, ledwo będąc w stanie wziąć oddech. Shaka z niepokojem zmarszczył brwi. Jej obrażenia nie były chyba jednak tak lekkie, jak do tej pory sądził. Chwycił ją za łokieć.
— Dasz radę iść? — spytał. — Trzeba cię zabrać do ambulatorium!
Kobieta pokręciła głową.
— Nie trzeba — odrzekła. — Nic mi nie jest!
— Mam na ten temat inne zdanie — warknął Shaka.
— Nic mi nie jest — powtórzyła przez mocno zaciśnięte zęby. Wyszarpnęła rękę z jego uścisku i ponownie skrzywiła się z bólu. Prom eksplodował, trochę się potłukła, ale wkrótce jej przejdzie. — Co z innymi? — wychrypiała. Zanim jednak Shaka miał szansę, by odpowiedzieć, wzrok kobiety padł na martwego mechanika. Gwałtownie wciągnęła powietrze i niemal instynktownie przylgnęła do Shaki. Widok śmierci nie powinien jej dziwić, ale nigdy nie było to coś, co łatwo przyjmowała. Szybko jednak opanowała się i gdy zorientowała się, że tuli się do Shaki, ciasno przylegając do niego całym ciałem, odsunęła się od niego prędko. Mężczyzna puścił ją, ale zauważył, że przy każdym oddechu krzywiła się z bólu. Nie wyglądało to najlepiej.
— Musimy iść do ambulatorium — powtórzył, ale kobieta w żaden sposób nie zareagowała na jego słowa. Shaka ze złością zmarszczył brwi. Co za durna baba! — Słyszysz, co do ciebie mówię?! Najprawdopodobniej masz połamane żebra!
Megan w odpowiedzi machnęła tylko ręką w jego stronę, jakby był irytującym owadem, którego starała się przegonić. A potem, jak na prawdziwą kapitankę przystało, ruszyła ku swoim ludziom, upewniając się, że tym, którzy przebywali w hangarze podczas wybuchu, nic już nie grozi, a tym, którzy tego potrzebowali, została zapewniona pomoc. Shaka raz jeszcze zaklął pod nosem. Uparte babsko! Jeśli nie dla samej siebie, to i tak powinna grzecznie dać się zaprowadzić do ambulatorium i przebadać przez wzgląd na malca, którym się opiekowała! Była teraz odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale także za niego! Czy choćby przeszło jej przez myśl, co stałoby się z tym chłopcem, gdyby ją spotkała jakaś krzywda? Sakamoto sam go nie wychowa! Zresztą, nie był nim nawet za bardzo zainteresowany przez ostatnie dni, gdy chlał na umór...
Wieść o wybuchu w hangarze rozniosła się lotem błyskawicy i wkrótce zaroiło się tam także od nikomu niepotrzebnych gapiów. Pomiędzy nimi Shaka dostrzegł przeciskającego się Ikkiego.
— Hej, młody! — zawołał. — Tutaj!
Chłopak uniósł głowę na dźwięk jego głosu i prędko ruszył w jego stronę.
— Co tu się stało?! — spytał zdyszany Ikki, gdy znalazł się obok niego. Zdumionym spojrzeniem obrzucił dogasające resztki promu. — Gdzie jest Megan?!
Shaka nerwowo przeczesał palcami osmalone włosy.
— Nie mam pojęcia — odparł. — Zwiała mi, a powinien obejrzeć ją jakiś lekarz! Nie widziałeś jej po drodze?
Ikki bezradnie pokręcił głową. Shaka warknął głucho.
— A gdzie Sakamoto? — spytał. — Może on przemówiłby jej do rozsądku...
Chłopak prychnął.
— Odstawiłem Tatsumę do kwatery, a gdy widziałem go po raz ostatni, smacznie chrapał — odparł. Wzruszył ramionami. — Tatsuma jest dość... Specyficzny — wyjaśnił.
— Zauważyłem — syknął Shaka, ale nagle kątem oka wychwycił jakiś ruch. Coś bordowego, potykając się o własne nogi, zmierzało w ich stronę. — No proszę — rzucił. — Sakamoto się znalazł...
Tatsuma wyglądał jeszcze gorzej niż wcześniej. Cienie pod jego oczami pogłębiły się a skóra stała się niemal przezroczysta. Wcześniej śnił cudowny sen o Megan, trzymał ją w ramionach, opuszkami palców delikatnie gładził jej miękką, ciepłą skórę, ale niespodziewanie ogarnął go przemożny niepokój, wyrywając go ze snu. Miał nieprzyjemne wrażenie, że Megan grozi jakieś niebezpieczeństwo, a potem dowiedział się o eksplozji w głównym hangarze. Ruszył tam czym prędzej, ile sił w nogach. Shaka oraz Ikki, jak widać, znaleźli się tam przed nim. Mężczyzna dopadł nastolatka, jego wielkie łapy opadły na ramiona chłopaka.
— Gdzie jest Megan?! — wychrypiał. Nic innego nie miało dla niego znaczenia.
— Poszukam jej — odrzekł Ikki, z jakiegoś powodu unikając jego wzroku.
Tatsuma gwałtownie pokręcił głową, ale nie był to najlepszy pomysł, ponieważ nagle zrobiło mu się niedobrze.
— Ja jej poszukam — odrzekł szybko, ze wszystkich sił starając się powstrzymać mdłości. — Ty zostań tutaj i spróbuj się dowiedzieć, co się wydarzyło — poprosił.
— Wahadłowiec wybuchł, to się wydarzyło — mruknął usłużnie Shaka.
— To widzę — odparł Tatsuma. — Ale dlaczego wybuchł? Jeśli ktoś może się tego dowiedzieć, to tylko Ikki — dodał, delikatnie klepiąc chłopaka po ramieniu. — Może nie wygląda, ale o materiałach wybuchowych wie chyba wszystko...
Ikki splótł ramiona na piersi. Wymamrotał coś niewyraźnie w odpowiedzi, ale Tatsuma i tak chyba go nie słuchał. Uśmiechnął się nerwowo, raz jeszcze poklepał chłopaka dłonią po ramieniu i tyle go widzieli. Choć Tatsumie nieco kręciło się w głowie, żołądek podchodził mu do gardła, a serce waliło jak oszalałe, biegał od jednej grupki ludzi do drugiej, mając nadzieję, że znajdzie Megan, że za chwilę znów ujrzy jej kochaną twarz... Na pewno nic jej nie jest, pocieszał się w duchu. Przecież, gdyby spotkała ją jakaś krzywda, gdyby została ranna, to Shaka i Ikki powiedzieliby mu o tym, prawda? Prawda...? Na myśl, że mógłby jej już nigdy więcej nie zobaczyć, że zginęła... Na moment jego serce stanęło w biegu. Jak mógłby żyć bez niej? Była jego klejnocikiem, jego sercem, całym jego wszechświatem... Nie przeżyłby bez niej jednego dnia... Nawet jednej godziny!
— Megan! — zawołał z desperacją. — Klejnociku...
Rozpaczliwie szukał jej twarzy w tłumie osób, które mijał... I... Znalazł ją. Wreszcie znalazł! Megan usłyszała go i ruszyła w jego stronę. Chciała do niego podbiec, ale co kilka kroków przystawała, z trudem biorąc oddech. Tatsuma chwycił ją w ramiona i niemal zmiażdżył w mocnym uścisku. Kobieta jęknęła z bólu. Tatsuma puścił ją. Spojrzał na nią z niepokojem. Chciał ująć jej twarz w obie dłonie, ale zawahał się. Twarz Megan była osmalona i poparzona. Włosy związała w niedbały kucyk. A jej tunika była cała we krwi... Poczuł, że cała krew momentalnie odpłynęła mu z twarzy, a jego nogi zwiotczały.
— Megan... — wykrztusił.
— Tatsuma... — szepnęła. Oczy miała pełne łez. — Przepraszam... Chyba... — Wyciągnęła ku niemu dłoń. Jej palce kurczowo zacisnęły się na jego ramieniu. — Chyba jednak nie dam rady...
— Klejnociku, co się dzieje?! — spytał szybko mężczyzna, obejmując ją. Kobieta nie odpowiedziała. Jej głowa opadła bezwładnie na jego pierś, a ciało zaczęło się osuwać. Prędko chwycił ją w ramiona i uniósł. Jej wargi pobladły. — Megan, nie... — jęknął. — Proszę, nie... Potrzebuję cię... Jesteś moim klejnocikiem... Moim sercem...
W panice rozejrzał się wokół, szukając wzrokiem kogokolwiek, kto byłby mu w stanie pomóc. Ale w hangarze nie było nikogo takiego. Tatsuma musiał zabrać stamtąd Megan, jeśli pragnął ją ocalić. Wiedział, co musi zrobić. Powinien jak najszybciej znaleźć turbowindę i udać się do ambulatorium, ale przez długą chwilę stał jak skamieniały, po prostu wpatrując się w twarz Megan. Z każdą sekundą ogarniała go coraz większa rozpacz. Nie był w stanie się poruszyć. Ledwo był w stanie choćby oddychać, tylko jego palce coraz silniej zaciskały się na ciele kobiety. Zareagował dopiero, gdy obok niego zjawił się Shaka i niemal siłą wyrwał ciało kobiety z jego ramion.
— Rusz się, Sakamoto! — warknął. — Nie mamy czasu!
Tatsuma skinął głową, ale nadal nie ruszył się z miejsca. Shaka warknął wściekle.
— Turbowinda! — syknął. — Musimy zabrać ją do ambulatorium! Pospiesz się!
Mężczyzna był śmiertelnie blady, tylko jego wargi drżały niebezpiecznie. Shaka pomyślał, że w tej chwili i tak nie będzie miał z niego żadnego pożytku, więc odwrócił się ze złością i ruszył przed siebie, ku wyjściu z hangaru. Równie dobrze może zapytać kogoś po drodze, jak dostać się do ambulatorium, zamiast bez sensu czekać aż Sakamoto w końcu się ocknie i weźmie do działania. Wybiegł na korytarz. Rozejrzał się niepewnie to w prawo, to w lewo, zastanawiając się, dokąd teraz, gdy nagle na jego ramię spadła czyjaś dłoń. Shaka odwrócił się. Za nim stał Sakamoto, spoglądając na niego wielkimi, błękitnymi oczami pełnymi łez.
— Tędy — wykrztusił jedynie, a potem odwrócił się na pięcie i biegiem pognał przed siebie.
Shace nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Skinął głową i bez słowa ruszył za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top