Rozdział VI
Megan czuła, jak ostrze Pratta przebija jej lewy bok, a potem, milimetr po milimetrze, wysuwa się z jej ciała, zadając jej dodatkowy, dotkliwy ból. Przez moment czuła się niczym zupełnie sparaliżowana, nie była nawet w stanie wziąć choćby jednego oddechu. Wreszcie jęknęła cicho i choć wiedziała, że Tatsuma ją obserwuje, nic nie mogła na to poradzić – zabrakło jej sił i niczym bez życia osunęła się na pokład. Pratt coś wrzeszczał, ale w uszach jej szumiało i nie była w stanie rozróżnić słów. Po chwili ktoś mało delikatnie szarpnął ją za ramię i pociągnął ku górze. Megan ujrzała fale krwistej czerwieni i dopiero po kilku sekundach do jej świadomości dotarło, że spogląda na mundur. Jej mózg zdołał jakoś połączyć fakty i dotarło do niej, że osobą, która dźwignęła ją z pokładu była Oryou. Ona jako jedyna spośród ludzi Pratta nosiła mundur w czerwonym kolorze.
— Po jaką cholerę mówiłeś Sakamoto, że odkryliśmy, że jego komunikator miał zainstalowany lokalizator?! — warknęła jasnowłosa kobieta. — Jesteś aż takim kretynem?! Pewnie już zdążyli nam zwiać!
Pratt niemal ostentacyjnie przewrócił oczami. Miał jej już po dziurki w nosie. Nie nauczyli jej w tym całym Porządku, że dobra kobieta powinna siedzieć cicho i posłusznie rozkładać nogi, zamiast bezsensownie kłapać dziobem?! Sakamoto i tak nie miał dokąd uciec, więc w czym problem? Namierzyli go raz, namierzą i kolejny, a potem dopadną bachora. Właściwie to ta jego dziwka też nie była im już do niczego potrzebna.
— Zabij ją, Oryou — rzucił, niedbale machnąwszy lufą blastera w stronę Megan. — Szkoda tracić na nią czas.
— Nie — sprzeciwiła się kobieta, groźnie marszcząc brwi. — Sakamoto po nią przyjdzie. Dzięki niej dorwiemy bachora!
Pratt roześmiał się.
— Sakamoto po nią przyjdzie? — powtórzył, z politowaniem kręcąc głową. — Po to truchło? Jak ty w ogóle nie znasz mężczyzn, Oryou! Po co miałby po nią wracać? Takich jak ona może sobie kupić na pęczki!
— Jedna rzecz ci umknęła — warknęła oficer Najwyższego Porządku. — Sakamoto po nią przyjdzie, bo ją kocha! Dlatego ona może nam się jeszcze przydać! Zabrać ją do celi! — rozkazała, pchnąwszy Megan na dwóch ludzi Pratta, stojących nieopodal.
Kobieta osunęła się na nich, niemalże bez sił. Spojrzeli pytająco na swego szefa, ale ten tylko machnął ręką. Niech Oryou poczuje się ważna. Choć przez chwilę.
— Zabierzcie ją do celi — zgodził się. — I zostawcie jej tam w prezencie całe naręcze materiałów wybuchowych! Jak przestanie nam być już potrzebna, to sprawimy, że dosłownie wyparuje!
Oryou posłała mu wściekłe spojrzenie. Jej, ich zadaniem było znaleźć tego przeklętego Katsurę i doprowadzić go do Najwyższego Porządku, a nie urządzać sobie fajerwerki! Potrzebowali dziecka tak wrażliwego na Moc, jak on, aby móc dalej prowadzić badania nad klonowaniem, żeby w końcu przywrócić do życia Imperatora Palpatine'a. Ale jak dotąd dla Pratta ważniejsze było dręczenie Megan na przemian z Tatsumą, zamiast wzięcie się wreszcie do roboty i odzyskanie tego pieprzonego bachora!
— Pójdę z wami — zadecydowała. — Dopilnuję, żeby po drodze nie przytrafił jej się nieszczęśliwy wypadek!
Pratt roześmiał się. Megan słyszała każde słowo z ich rozmowy, ale z trudem docierało do niej, że przecież mówią o niej... Chyba nie potrafiła do końca pogodzić się ze śmiercią. Jednak, nawet jeśli Tatsuma wróci po nią, nic to nie da. Nie da rady uciec. Była ranna i zbyt słaba. Zresztą, nie chciała się niepotrzebnie łudzić, że jeszcze kiedyś go ujrzy. Pragnęła, żeby ratował siebie i Katsurę. Żeby patrzył, jak chłopiec dorasta i wychował go na wspaniałego mężczyznę, jakim sam przecież był, choć pewnie nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Żałowała, że nie była wrażliwa na Moc. Wtedy przynajmniej mogłaby się z nimi pożegnać... Jeśli jednak Moc będzie łaskawa, może jeszcze kiedyś będzie dane im się spotkać... W innym życiu... Dwóch ludzi Pratta chwyciło ją za ramiona i powlekło za sobą. Za nimi podążali Oryou i sam Pratt, który w dłoni ściskał blaster. Megan czuła na plecach pełen pogardy wzrok jasnowłosej kobiety. Oryou nie przestawała nią gardzić, a jednak pomimo tego nie pozwalała, żeby Pratt ją zabił. Jaki miała w tym cel? Na pewno nie chodziło jej wyłącznie o Katsurę... Megan zupełnie nie pojmowała tej kobiety. Żałowała, że w ogóle wpuściła ją na pokład „Dzikiego Włóczęgi". W dodatku, głupio sądziła, że to ona ściga Pratta, ale prawda okazała się zupełnie inna – to on ścigał ją, musiał mieć na „Włóczędze" mnóstwo szpiegów, zresztą, sam Hiva był przecież jednym z nich i tylko czekał na dogodną okazję, by uderzyć. Bunt załogi i oskarżanie Katsury o wszystko, co najgorsze, także był pewnie dziełem Oryou. Żałowała, że nie posłuchała Shaki i nie wysadziła tej dziewuchy na pierwszej napotkanej planecie. Może wtedy wszystko potoczyłoby się choć odrobinę inaczej... Choć ledwo powłóczyła nogami, nagle poczuła silne pchnięcie w plecy. Kazano jej iść szybciej. Pratt tymczasem jakby nigdy nic kontynuował swą rozmowę z Oryou. Pozwalali jej wszystkiego słuchać, więc nie miała żadnych wątpliwości co do losu, który miał stać się jej udziałem. Prędzej czy później ją zabiją. Jak każdego, kto stanie im na drodze.
— Co z tą twoją organizacją? — spytał nagle Pratt. — Może by przysłali nam kogoś do pomocy?
— Przysłali mnie — niechętnie odparła Oryou. — To powinno ci wystarczyć.
— Próbujesz rządzić się moimi ludźmi, więc nie jestem pewien, czy wystarczy.
Jasnowłosa kobieta zatrzymała się nagle.
— Co to ma znaczyć? — spytała, marszcząc swe idealnie nieskazitelne brwi.
Pratt przestał się uśmiechać. Jego oczy zabłysły wściekłością. Miał już serdecznie dość tej kobiety. Poza tym, nie zamierzał pozwolić, żeby ta dziwka Rena przypisała samej sobie odnalezienie tego śmierdzącego bachora! Gdyby to od niej zależało, pewnie nie zobaczyłby nawet kredyta z sumy obiecanej mu przez Porządek. A poświęcił już zbyty wiele swego cennego czasu na szukanie jednego gówniarza, żeby miał tak lekką ręką odpuścić sobie kredyty! W mgnieniu oka doskoczył do niej i chwycił ją za szyję, zanim Oryou zdążyła zareagować.
— Wiesz co — syknął, coraz mocniej zaciskając dłoń na jej smukłej, bladej szyi. Przemknęło mu przez myśl, że mógłby na niej trochę zarobić, bo cycki miała nawet niczego sobie, a niektórzy faceci lecieli na takie cycate, blond łanie, ale gdyby kiedykolwiek wymknęła mu się spod kontroli, jeszcze więcej by na tym stracił. — Wkurzasz mnie. Od samego początku. Nie byłaś mi do niczego potrzebna! Nie potrafiłaś nawet raz a dobrze zająć się Sakamoto! Co z ciebie za kobieta?! Nie potrafisz nawet dać się zerżnąć, choć do tego nie potrzeba żadnego talentu! Dziękuję za radę dotyczącą Sakamoto, ale tutaj nasza współpraca dobiega końca, pani oficerko Oryou!
Kobieta z całych sił zacisnęła usta. Poruszyła się tak szybko, że Megan ledwo była w stanie nadążyć za nią wzrokiem. Wyrwała się z żelaznego uścisku Pratta, powaliła go na ziemię, a potem obcasem zgniotła mu jądra na krwawą miazgę. Mężczyzna wrzasnął z bólu.
— Szefie! — zawołał jeden z jego ludzi, którzy trzymali Megan. Puścił kobietę, ale zanim zdążył wyszarpnąć z kabury blaster, Oryou chwyciła broń Pratta i wystrzeliła dwa razy, nawet nie oglądając się za siebie. Obaj mężczyźni, którzy do tej pory pilnowali Megan, na miejscu padli trupem. Pozbawiona oparcia, kobieta osunęła się na pokład. Ostatkiem sił odczołgała się pod ścianę i ciężko oparła o nią plecami. Oryou usiadła okrakiem na piersi Pratta, tłukąc go pięściami po twarzy i głowie. W pewnej chwili chwyciła go za poły koszuli i szarpnęła mocno ku sobie.
— Myślisz, że z kim niby masz do czynienia?! — warknęła. — Coś ci się chyba pomyliło, nie jestem jedną z twoich niewolnic! Ale w jednym masz rację! Nasza współpraca tutaj dobiega końca! — Przystawiła blaster do oka Pratta, pociągnęła za spust i z czaszki mężczyzny pozostała jedynie zakrwawiona miazga. Oczy Megan rozszerzyły się. Oryou odwróciła ku niej obryzganą krwią oraz resztkami mózgu twarz. Dyszała ciężko. Puściła koszulę Pratta, zerwała mu z szyi wisiorek z klejnotem Corusca, który należał do Megan, wstała, trzęsąc się na całym ciele, a potem splunęła na trupa mężczyzny. Otarła usta grzbietem dłoni i ruszyła ku Megan. Chwyciła kobietę za włosy i szarpnęła ku górze.
— Sama zawlokę cię do celi — wydyszała. — Pratt nie jest mi już do niczego potrzebny! A kiedy Sakamoto zjawi się po ciebie, zabiję was oboje! Zapamiętał sobie, suko! Mnie się nie odmawia!
Megan, choć ledwo była w stanie wziąć oddech, roześmiała się.
— A więc to cię ubodło... — wykrztusiła. — Tatsuma cię nie chciał...
Oryou aż zatrzęsła się z wściekłości. Odwróciła się, na odlew uderzając Megan otwartą dłonią w twarz.
— Zobaczymy, jak będziesz śpiewać, gdy zobaczysz swojego ukochanego Tatsumę z blasterem przystawionym do skroni!
— Przegrałaś, Oryou — odrzekła Megan. — Pogódź się z tym. Nigdy już nie zobaczysz ani Tatsumy, ani Katsury.
Oryou roześmiała się, dzikim, szalonym śmiechem.
— Może i nie — powiedziała, machając Megan przed oczami niewielkim urządzeniem w kształcie cylindra, które wyposażone zostało w tylko jeden, niepozorny guzik. Kobieta od razu domyśliła się, że był to detonator. Po wciśnięciu przycisku na pewno zdetonowane zostaną wszystkie ładunki wybuchowe, które ludzie Pratta umieścili na pokładzie „Dzikiego Włóczęgi". — Ale ty podzielisz mój los!
Za plecami Oryou znajdował się niewielki iluminator. Megan przez moment wpatrywała się w niego ponad ramieniem blondynki. Oryou nie zwróciła na to uwagi, ale jej udało się dostrzec niewielki statek, który zalśnił, łudząco przypominając jedną z gwiazd, a później oddalił się od niszczyciela, szybko niknąć na tle innych gwiazd i mgławic. Nabrała pewności, że Zury, ani Tatsumy nie ma już na pokładzie „Dzikiego Włóczęgi". Mocy niech będą dzięki...
— Niech i tak będzie — wymamrotała, rozciągając spuchnięte i zakrwawione wargi w lekkim uśmiechu.
Oryou warknęła głucho i szarpnęła ją za sobą. Megan nie protestowała. Umrę tu..., pomyślała. Ale to nic. Przecież kapitan zawsze powinien iść na dno razem ze swoim statkiem. Najważniejsze, że ludzie, których kochała, byli bezpieczni. Pomimo bólu szarpiącego całe jej ciało oraz rozdzierającego jej serce na strzępy, gdy Oryou bezceremonialnie wepchnęła ją do celi, nie przestawała się uśmiechać.
— Dziękuję, Tatsuma — wyszeptała.
Tak naprawdę Tatsuma był najlepszym, co spotkało ją w życiu. Rzadko mu to mówiła, stanowczo za rzadko. Powinna była powtarzać mu to codziennie, aż do znudzenia. Łzy zamgliły jej wzrok. Tego błędu nie była już w stanie w żaden sposób naprawić. Osunęła się na zimny pokład i zwinęła w ciasny kłębek. Pozostało jej jedynie mieć nadzieję, że Tatsuma w głębi serca i tak o tym wiedział...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top