Rozdział II

Megan klęła na czym świat stoi, sprawdzając poziom naładowania swojego blastera. Niech to cholera weźmie! Zostało jej energii na maksymalnie dwa, może trzy strzały, a na mostek jej „Dzikiego Włóczęgi" właśnie niczym na swe włości wkroczył Pratt! Przeklęty Pratt! Ruch Oporu, dobre sobie! Zacisnęła dłoń na kolbie blastera. A potem chwyciła Tatsumę za materiał jego tuniki, przyciągnęła go do siebie i pocałowała mocno. Mężczyzna spojrzał na nią ze zdumieniem.

— Megan... — wykrztusił. — Co ty...

— Zabierajcie się stąd! — warknęła. — Wszyscy!

Zanim ktokolwiek zdołał zareagować, kobieta wyskoczyła zza barykady i ponownie wspięła się na kładkę dowodzenia. Serce podeszło jej do gardła. Wokół rozlegały się jęki rannych oraz umierających istot, które jeszcze kilka chwil wcześniej stanowiły załogę mostka. Wśród nich dostrzegła także Retta. Żył. Jeszcze.

— Pratt! — wrzasnęła.

Mężczyzna odwrócił się w jej stronę z szerokim uśmiechem na ustach. Dał znak swoim ludziom i ostrzał nagle ustał. Zresztą, do kogo jeszcze chcieli strzelać? Do trupów? Usta Megan na moment zacisnęły się w wąską linię. Przypadła do Retta, chwytając go za włosy i szarpnęła mocno, aby spojrzał na nią. W tamtej chwili nie obchodziło jej, że w jego piersi ziała wypalona ogromna dziura.

— To jest twój Ruch Oporu?! — warknęła. — Ty pieprzony idioto!

— Obiecała... — wykrztusił mężczyzna. — Obiecała... Ruch Oporu...

— Kto?! Kto obiecał?!

— O... Or...

Rettowi nie było dane dokończyć. Kolejny strzał z blastera zmienił jego twarz w krwawą miazgę. Megan podniosła się powoli. Jej twarz oraz ubranie pobrudziły krew oraz resztki mózgu oraz czaszki przywódcy buntowników. Cała aż się trzęsła. Pratt od niechcenia okręcił swój blaster wokół palca.

— I po co ci to było? — zwrócił się do niej. — Ostrzegałem cię. Trzeba było słuchać, znaleźć sobie jakiś domek i nie wyściubiać nosa z czterech ścian, zamiast pchać się w grę, której zasad nawet nie znasz!

— Moim domem jest cały wszechświat! — syknęła.

Pratt zaśmiał się.

— Ależ to było głębokie — zadrwił. — Gdzie jest dzieciak?

Megan uniosła blaster, celując prosto między oczy Pratta. Mężczyzna i jego ludzie w odpowiedzi natychmiast skierowali w nią lufy oraz ostrza swych broni. Megan była otoczona, znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ale nic jej to nie obchodziło. Nie pozwoli temu potworowi choćby zbliżyć się do Katsury!

— Nie pozwolę ci go zabić! — wrzasnęła. — Trzymaj się od niego z daleka!

— Zabić? — powtórzył Pratt, udając zdumienie. — Że niby ja? Faktycznie, ostatnim razem zapomniałem oznaczyć go jako specjalny ładunek i moi chłopcy trochę przegięli, ale tacy jak on są sporo warci. Żywi. Najwyższy Porządek nieźle za nich płaci, jeśli wiesz, do kogo się zgłosić.

— Tacy jak on? — spytała Megan, aby choć odrobinę zyskać na czasie. Im dłużej Pratt będzie gadał i zachwycał się swym własnym głosem, tym więcej będzie miała czasu, aby coś wymyślić.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

— Wiesz, Moc i te sprawy — rzucił. — Oddaj bachora, to zabiję cię szybko i bezboleśnie. Jeśli będziesz się stawiać, to najpierw rzucę cię moim chłopcom, może znajdzie się jakiś na tyle zdesperowany, żeby się tobą zabawić.

Brwi Megan zmarszczyły się.

— Nigdy! — wrzasnęła. — Rozumiesz?! Nie dostaniesz Zury!

Pratt niemal ostentacyjnie przewrócił oczami. Megan usłyszała jakiś hałas, coś jakby odgłosy szarpaniny dobiegające zza barykady i zerknęła w tamtą stronę. Pratt powiódł spojrzeniem za jej wzrokiem. Po chwili, z dłońmi uniesionymi ku górze i w rozerwanym płaszczu zza barykady wysunął się Tatsuma. Pratt uśmiechnął się szeroko na jego widok.

— Sakamoto! — zawołał radośnie. Tatsuma powoli wspiął się na kładkę dowodzenia i przystanął obok Megan z ponurą miną. — Wreszcie będzie można porozmawiać z kimś konkretnym i rozsądnym! — Poufale objął Tatsumę ramieniem, jakby byli dobrymi kolegami, którzy nie mieli okazji widzieć się przez dłuższy czas. — A nie, z rozhisteryzowaną maniaczką! Z tobą z pewnością da się dogadać, bo tamta, to przecież... Sam wiesz. Kobieta — rzucił, a w jego ustach zabrzmiało to niczym obelga. Tatsuma odepchnął jego ramię, za co natychmiast zarobił silny cios pięścią w brzuch. Z bólu aż zgiął się w pół. Pratt szarpnął go za kołnierz płaszcza i pochylił się ku niemu. — Słuchaj, Sakamoto, nie chcę cię uszkodzić, bo konflikt z twoim ojczulkiem nie jest mi na rękę. Może więc współpracuj, co? — warknął.

— Czego ty chcesz? — jęknął Tatsuma. — Kredytów? Tylko na tym ci zależy? Dobrze! Dam ci kredyty! Kupię od ciebie Zurę i Megan! Tylko ich nie krzywdź...

— Tatsuma! — zawołała natychmiast kobieta. — Przestań! Nie jestem jego własnością! On nie ma prawa...

— Nie, głupia, naiwna dziewczynko — przerwał jej Pratt. — To takie jak ty, inwentarz, nie mają żadnych praw. A dla was jest już za późno — zwrócił się ponownie do Tatsumy. — Zbyt wiele razy wchodziliście mi w drogę. Masz szczęście, że twoim ojcem jest Shinsuke. Odstawimy cię na Honjo. Bachora zabierzemy. Ale twoja kurwa musi zdechnąć. Zresztą, przysłałem ci coś na pocieszenie, nie podobało ci się?

— Pieprz się, Pratt! — warknął Tatsuma, prostując się i spoglądając na drugiego mężczyznę z góry. Jego dłonie zacisnęły się w pięści. — Uciekajcie! — ryknął nagle, a później rzucił się na Pratta, powalając go na pokład.

— Tatsuma! — wrzasnęła Megan.

— Padnij! — usłyszała w tej samej chwili krzyk Shaki.

Runęła na pokład w samą porę, aby ujrzeć jak kilka płyt poszycia podrywa się ku górze, ze świstem przelatując tuż nad nią, a następnie miażdży ludzi Pratta. Ktoś chwycił ją za ramię.

— Chodź! — usłyszała tuż przy uchu głos Shaki. — Szybko!

Poderwała się na równe nogi. Spostrzegła, że Mu, trzymający w sprawnej ręce Katsurę, biegnie w stronę wyjścia z mostka, osłaniany przez Ikkiego. Tatsuma trzasnął Pratta pięścią w twarz. Raz, a potem kolejny. I jeszcze jeden...

— Sakamoto, rusz się! — wrzasnął Shaka, popychając przed sobą Megan. — Zbieramy się stąd!

Tatsuma jednak nie ruszył się z miejsca. Wykorzystując chwilę jego nieuwagi, Pratt zacisnął dłoń na lufie blastera i uderzył Tatsumę jego kolbą w głowę. Mężczyzna jęknął. Na moment pociemniało mu przed oczami. Musnął dłonią tył głowy i pod palcami poczuł coś ciepłego i lepkiego. Krew... Megan chwyciła go za ramię, pomagając mu wstać.

— Ruszże się wreszcie! — jęknęła.

We troje popędzili za Mu. Megan już widziała rozsuwający się właz, Katsurę, który odwrócił ku niej zapłakaną twarzyczkę. Była pewna, że już za chwilę będzie mogła utulić go w ramionach, ale nagle poczuła potworny ból w prawej łydce. Krzyknęła i puściła ramię Tatsumy, gdy nagle okazało się, że nogi nie są już w stanie utrzymać ciężaru jej ciała. Shaka zarzucił sobie jej ramię na szyję i przykuśtykała kawałek obok niego, ale odepchnęła go, gdy zorientowała się, że za bardzo spowalnia jego oraz Tatsumę.

— Megan, co ty... — zdumiał się Jedi. Jego brwi zmarszczyły się groźnie. — Nie rób z siebie męczennicy! Nie ma takiej potrzeby!

Kobieta uśmiechnęła się z bólem.

— Dam sobie radę — odparła. Odwróciła się, oddając dwa strzały w kierunku Pratta i jego pozostałych ludzi. Żaden z nich nie trafił. Na czoło i twarz kobiety wystąpiły krople potu.

Shaka zaklął paskudnie.

— Megan! — wrzasnął rozpaczliwie Tatsuma, ruszając ku niej, ale wtedy kobieta skierowała lufę blastera w jego stronę.

— Idź! — rozkazała. — Idź i zajmij się Katsurą! Jeśli zbliżysz się jeszcze choćby o krok, strzelę. Nie żartuję!

— Ty idiotko! — syknął Shaka.

Kobieta powoli osunęła się na pokład. Dotarło do niego, że nie miała siły iść dalej, dlatego wolała skupić na sobie całą uwagę Pratta, aby dać czas na ucieczkę jemu i Tatsumie.

— Wrócę po ciebie — obiecał.

Megan tylko skinęła głową, najwyraźniej całkowicie pogodzona z tym, co może ją spotkać. Shaka znów zaklął. Wypchnął przez właz szamocącego się i wrzeszczącego Tatsumę, a następnie skoczył za nim. Gdy Megan upewniła się, że właz zasunął się za ich plecami, strzeliła w panel sterowania, aby zablokować gródź. Oczywiście, nie będzie to powstrzymywało Pratta przez całą wieczność, ale jego ludzie napocą się i natrudzą, nim uda im się przeciąć masywne i grube płaty drzwi. Gdy w końcu wydostaną się z mostka, nikogo, na kim jej zależało, nie będzie już na pokładzie „Dzikiego Włóczęgi". Cóż, taką przynajmniej miała nadzieję. Ze spokojem odpięła od paska komunikator i ustawiła go na ogólną częstotliwość, aby jej słowa mógł usłyszeć każdy na pokładzie niszczyciela. Przyłożyła urządzenie do ust.

— Mówi Megan — odezwała się. — Kapitanka... — Zawahała się, ponieważ jej głos zadrżał niebezpiecznie, gdy użyła słowa, którym czasem nieco ironicznie nazywał ją Ikki. Odchrząknęła, starając się wziąć w garść i ignorując ból zranionej nogi. — Kapitanka „Dzikiego Włóczęgi" — wyrzuciła z siebie jednym tchem. — Posłuchajcie mnie uważnie, statek został przejęty przez wroga, przez łowców niewolników. Udajecie się do najbliższych kapsuł ratunkowych i hangarów i czym prędzej opuśćcie pokład...

Nie dokończyła. Silny kopniak w plecy posłał ją na pokład. W następnej sekundzie stopa obuta w czarny, wojskowy, ciężki bucior, zmiażdżyła urządzenie, które wysunęło się spomiędzy jej palców. Z piersi Megan wyrwał się krótki jęk. Podparła się na obu dłoniach, usiłując wstać, ale wtedy kolejny cios, tym razem w żołądek, sprawił, że aż brakło jej tchu i przetoczyła się po pokładzie. Widziała zaciśniętą pięść, zmierzającą na spotkanie z jej twarzą, ale nie miała nawet siły, by się zasłonić. Pomimo tego, gdy silny cios spadł na jej twarz, uśmiechnęła się, kaszląc i plując krwią z rozciętego policzka oraz wargi. Tatsumie i Zurze udało się uciec. Dopięła swego. Nic innego, nawet fizyczny ból, który rozchodził się po całym jej ciele, nie liczyło się.

— Oryou, przestań — syknął nagle Pratt. — Martwa na nic nam się teraz nie przyda! Musi jeszcze trochę pożyć!

Oryou?, przebiegło Megan przez myśl. Powoli uchyliła powieki. Podniosła się, ciężko siadając na pokładzie.

— Nie zapominaj się — warknął w odpowiedzi znajomy, kobiecy głos. — Nie przyjmuję od ciebie rozkazów!

— Oryou... — wykrztusiła Megan.

Oczy kobiety rozszerzyły się. Pratt zbliżył się do niej. Dopiero teraz wśród jego ludzi dostrzegła Hivę oraz... Oryou. Ale ona nie przypominała już wystraszonej, skromnej dziewczyny, za jaką miała ją Megan. Patrzyła na nią z jawną nienawiścią, a ubrana była w dziwaczny, krwistoczerwony mundur, przypominający mundury oficerów Najwyższego Porządku. Megan poczuła, że cała krew nagle odpłynęła jej z twarzy. Kim, na Moc, była ta kobieta?! A Hiva?! Przecież... Przecież on opiekował się dziećmi! Jak mógł ich zdradzić?! I... Dokąd tak naprawdę trafiały dzieciaki, które niby miały trafiać do nowych rodzin?! Odsyłał je z powrotem do Pratta?!

— Gdyby Sakamoto nie wszedł mi w drogę, pozbyłbym się ciebie na samym początku i byłoby po problemie — syknęła Oryou, splatając ramiona na piersi. — I jeszcze ten Jedi... — Z odrazą zmarszczyła nos. — Akurat on... Cwana jesteś. Ciężko się ciebie pozbyć. Wiesz, kim się obstawić...

— Przyjęliśmy cię jak swoją! — jęknęła Megan. — A ty... Kim ty w ogóle jesteś?! Należysz do Najwyższego Porządku?!

— To akurat nie twój interes! — syknęła Oryou, a następnie kopnęła ją w twarz.

Megan runęła na pokład. Z jej nosa buchnęła krew. Oryou. To próbował powiedzieć jej Rett. Obiecała tym idiotom, że skontaktuje się z Ruchem Oporu, a wydała ich wszystkich w ręce Pratta... Mężczyzna zbliżył się do niej. Chwycił ją za włosy i szarpnął mocno, z odrazą spoglądając na jej zlaną krwią twarz. Megan z całych sił zacisnęła usta, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku, żeby nawet nie pisnąć...

— Przestańcie! — zawołał nagle Hiva, chwytając Pratta za ramię. — Przecież obiecaliście, że nikomu nic się nie stanie! Nie tak miało być! — Twi'lek trząsł się na całym ciele. Na pierwszy rzut oka widać było, że boi się Pratta, ale chyba nagle ruszyło go sumienie.

— Hiva... — wycharczała Megan. — Jak długo... Jak długo to trwało? Kiedy nas zdradziłeś...?

— Wybacz, Megan — jęknął Hiva, przerażony tym, do czego w konsekwencji doprowadziły jego działania. — To nie tak miało być...

Wszystko zaczęło się, gdy kobieta sprowadziła na pokład „Dzikiego Włóczęgi" Katsurę. Na początku Twi'lek nie podejrzewał, że jest z nim coś nie tak, choć chłopiec był wyjątkowo cichy i zamknięty w sobie. Widząc, że Megan się nim zainteresowała, zależało mu na tym, żeby go adoptowała, ponieważ tak jak dla innych dzieci, dla niego także pragnął znaleźć dom. Pratt skontaktował się z nim dopiero później. Jak zdołał to zrobić, Hiva nadal nie miał pojęcia. Podejrzewał, że miał na „Dzikim Włóczędze" więcej szpiegów. Hiva dowiedział się, że Katsura jest wrażliwy na Moc, a takie dzieci są szczególnie cenne na czarnym rynku przez wzgląd na swoje nietypowe właściwości. Poszedł na współpracę, ponieważ zaszantażowali go, że skrzywdzą inne dzieci. Obiecali mu też kredyty. Zaczął więc nakłaniać Megan, żeby oddała Katsurę, bo i tak nie nadaje się na matkę, a potem miał odesłać chłopca na Arta, skąd mały bez problemu miał trafić w ręce Pratta, ale cały plan trafił szlag, bo kobieta tak bardzo zdążyła przywiązać się do tego malca, że za nic nie chciała go oddać. A skoro nie chciała uczynić tego po dobroci, trzeba było zrobić coś innego – pozbyć się jej. Ponieważ jednak wszystkie próby zamachu także spaliły na panewce, Pratt musiał jakoś dogadać się z Najwyższym Porządkiem. Dlatego na „Dzikim Włóczędze" pojawiła się Oryou. Która, swoją drogą, także niewiele wskórała. Oprócz tego, że zdołała ściągnąć niemal wszystkie siły Pratta, żeby pozbyć się jednej kobiety i odebrać jej dziecko... Do Hivy nagle dotarło, że Megan naprawdę kochała Katsurę. Przecież gdyby było inaczej, nie zadałaby sobie tyle trudu, aby go chronić, nie pozwoliłaby potraktować się w ten sposób...

— Zostawcie ją! — poprosił. — Pozwólcie jej odejść! Myliłem się! Megan naprawdę kocha tego chłopca!

— Kocha? — parsknął Pratt. — A kogo to obchodzi?

Odwrócił się i strzelił do Hivy z tak bliskiej odległości, że strzał wyrwał w jego piersi dziurę wielkości pięści. Na twarzy Twi'leka zastygł wyraz zdumienia zmieszanego z przerażeniem. Z piersi Megan wydarł się zduszony krzyk.

— Hiva!

Ciało Twi'leka osunęło się na pokład. Zadrżało kilkakrotnie, a potem znieruchomiało na zawsze. Megan zatrzęsła się. Serce podeszło jej do gardła. Z wyrazem grozy wymalowanym na twarzy wpatrywała się w ciało Hivy, gdy do Pratta nagle podszedł jeden z jego pozostałych przy życiu ludzi, zgłaszając, że kilka statków opuściło hangar. Wykryli także parę kapsuł ratunkowych. W sercu Megan zabłysła maleńka iskierka nadziei. Więc jednak ktoś jej posłuchał... Iskierka zgasła jednak równie szybko, jak się pojawiła. Pratt rozkazał zestrzelić wszystkie statki i kapsuły.

— Nie! — wrzasnęła. — Nie strzelajcie!

— To rozsądne? — burknęła Oryou. — A jeśli na jednym z tych statków jest Sakamoto i bachor?

Pratt w zamyśleniu potarł brodę.

— Sakamoto potraktowalibyśmy jako wypadek przy pracy — mruknął. — W sumie sam się o to prosił. Ale wątpię, żeby uciekł bez niej — lufą blastera wskazał na Megan — jest na to za głupi. Niech zestrzelą statki i kapsuły.

— Nie! — wrzasnęła Megan. Usiłowała się podnieść, ale z krzykiem ponownie runęła na pokład, gdy noga ugięła się pod nią.

Pratt chwycił ją za brodę i zmusił, żeby na niego spojrzała. Zachichotał.

— Taka przerażona, nagle bardzo osamotniona buźka... Jaka urocza! Teraz nawet mi się podobasz!

Kobieta zaczęła się szarpać, nawet usiłowała go ugryźć. W trakcie tej szarpaniny Pratt dostrzegł coś świecącego na jej szyi. Zmarszczył brwi.

— Co my tu mamy? — mruknął. To był chyba jakiś wisiorek. Z błyszczącym kamieniem. Chwycił go, szarpnął mocno i zerwał rzemyk z jej szyi. Przyjrzał się niewielkiemu kamykowi i aż zagwizdał z podziwem. — Proszę, proszę... Prawdziwy klejnot Corusca... Zachowam go. Sfinansuję za niego ładną armię dla Ruchu Oporu! — Roześmiał się i wsunął wisiorek do kieszeni kurtki.

Po policzkach Megan spłynęły łzy – wściekłości oraz bezsilności. Wolałaby, żeby Pratt już ją zabił! Wtedy to nieznośne uczucie strachu o Zurę i Tatsumę oraz rozpaczy wreszcie odeszłoby w niebyt...

— Dobra, dość już tej zabawy — stwierdził nagle mężczyzna, mierząc do niej z blastera. — Nie martw się, jeszcze cię nie zabiję. Podoba mi się patrzenie, jak cierpisz. A wiesz, że strzał z blastera, nawet ustawionego na ogłuszanie, jest wyjątkowo bolesny?

— Ty sukinsynu... — zaczęła kobieta, ale wtedy Pratt pociągnął za spust. Błękitna, ogłuszająca wiązka uderzyła w jej pierś i Megan ogarnęła zbawienna ciemność...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top