Rozdział II
Tatsuma, dziarskim krokiem wmaszerowawszy na mostek „Dzikiego Włóczęgi", ze zdumieniem zorientował się, że nigdzie w pobliżu nie ma Megan, za to wszędzie pełno jest Shuna, który biegał od konsolety do konsolety, przyglądając się kolorowym guzikom i zadając niezwykle cierpliwym członkom załogi tysiące pytań. Na stanowisku dowodzenia chwilowo urzędował zrezygnowany Ikki, starając się jednocześnie śledzić informacje wyświetlane na ekranie trzymanego w dłoniach datapada oraz poczynania swojego młodszego brata. Mężczyzna zbliżył się do nastolatka.
— Cześć, młody! — zawołał wesoło. — A gdzie Megan? Doszło tu do jakiegoś zamachu stanu? Jeśli nie, lepiej zabierz stąd Shuna, bo jak Megan go tu znajdzie, urządzi wam prawdziwe piekło!
A mnie jeszcze większe, dodał w myślach. Ikki skrzywił się.
— To kapitanka go tu wpuściła — odrzekł. — Shun tak długo błagał ją, żeby pokazała mu, jak steruje się niszczycielem, że wreszcie poległa.
Tatsuma zamrugał z niedowierzaniem. Megan wpuściła Shuna na mostek? Sama? Przecież to ona zakazała przyprowadzania tam jakichkolwiek dzieci! Nawet Shun, którego cudem tolerowała, do tej pory nie dostawał w tym względzie taryfy ulgowej. Miał uwierzyć, że teraz naprawdę sama, z własnej woli, pozwoliła mu bawić się na mostku? Czy to jakiś żart, czy nagle obudził się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości? Tatsuma w zakłopotaniu podrapał się po głowie.
— Nic z tego nie rozumiem — mruknął — ale niech będzie... A gdzie ona w ogóle jest? — spytał.
Ikki spojrzał na niego spode łba.
— Przecież to twoja kobieta — burknął. — Mnie się pytasz, gdzie jest?
Tatsuma zaśmiał się nerwowo. Ikki miał w sobie coś takiego, że... Cóż, czasem odnosiło się przerażające wrażenie, że otacza go niemal ognista aura.
— Ten fakt lepiej niech zostanie między nami, bo jak Megan się o tym dowie, to się wścieknie... — powiedział, klepiąc chłopaka po ramieniu.
Ikki przewrócił oczami.
— Nie wyglądała za dobrze — burknął. — Była jakaś taka... Blada...
— Wróciła do swojej kwatery?
Ikki sapnął z irytacją.
— A czy ja wyglądam na jej niańkę?!
Tatsuma cofnął się o krok, unosząc ramiona w obronnym geście. Ikki, jak każdy nastolatek, zwykle bywał ponury, nie znosił wszystkiego i wszystkich, ale dziś po prostu przechodził samego siebie. Co tego chłopaka ugryzło, na Moc?
— Przepraszam... — odparł. — Przeszkodziłem ci w czymś?
Ikki ze złością odłożył datapad. Spojrzał na Tatsumę, a jego ciemne oczy ciskały błyskawice.
— Przychodzisz tu i gęba ci się nie zamyka, a ja próbuję jakoś ogarnąć całego tego molocha za kapitankę! Wiesz, ile jest z tym roboty, kapitanie? — sarknął. — Ty bawisz się w dobrego zbawcę galaktyki, od czasu do czasu machniesz blasterem, a to ona potem przez całe godziny ślęczy nad datapadem, załatwiając zaopatrzenie, wszystkie naprawy i jeszcze szukając żyjących członków rodzin osób, które mamy na pokładzie, a potem opracowując trasy, żebyśmy nie wpadli na Najwyższy Porządek!
Tatsuma spuścił wzrok. Dlaczego to on poczuł się nagle jak nastolatek, pouczany przez dorosłego? Wiedział, że Megan zajmuje się większością rzeczy na „Dzikim Włóczędze", ale jeśli było ich zbyt dużo, jak dla niej, jeśli czuła się przemęczona, dlaczego nigdy nie poprosiła go o pomoc? Skąd miał wiedzieć, że coś jest nie tak, skoro nigdy o niczym mu nie mówiła?
— Megan nigdy się nie skarżyła... — powiedział cicho. — Nic nie mówiła...
— Nie mówiła? — rzucił Ikki. — Czy po prostu nie słuchałeś?
Tatsuma przygarbił się. Czy Ikki mógł mieć rację? Naprawdę był aż tak beznadziejnym facetem? Do tej pory wydawało mu się, że wręcz przeciwnie. Przecież zawsze dbał o Megan! Od samego początku, odkąd tylko się poznali i poczuł, że znalazł dla siebie kobietę idealną, starał się zapewnić jej wszystko, co najlepsze. Nawet ten gwiezdny niszczyciel kupił wyłącznie z myślą o niej i kazał pomalować go czerwoną farbą, bo wiedział, że czerwony to jej ulubiony kolor! Często też, gdy zastawał ją w mesie, ślęczącą nad datapadem z kubkiem kafu w ręku, proponował jej, żeby poszła do łóżka. Nie omieszkał oczywiście dodać, że z nim, a wtedy, w zależności od tego, czy Megan była bardzo zmęczona, czy tylko trochę, dostawał po głowie, albo zrezygnowana wlokła się do swojej kwatery. Czy to nie był przejaw troski? Wszystko by dla niej zrobił, gdyby tylko chciała. Gdyby go... Potrzebowała. I to właśnie świadomość, że Megan właściwie wcale go nie potrzebuje, bo sama świetnie sobie radzi, sprawiała mu największy ból. Z całego serca pragnął być dla niej kimś w rodzaju księcia z bajki, rozpieszczać ją i kochać, ale odpychała go bezlitośnie, gdy tylko próbował się do niej zbliżyć...
Ikkiemu musiało chyba zrobić się go nieco żal, bo westchnął ciężko i wrócił do swojego datapada, mówiąc:
— Naprawdę kapitanka nie wyglądała za dobrze. Może przychorowała i wróciła do swojej kwatery? — zasugerował.
Tatsuma skinął głową.
— Sprawdzę — odrzekł. — Dzięki, Ikki...
Chłopak odburknął coś niezrozumiale i Tatsuma zrozumiał, że rozmowa właśnie dobiegła końca. Mężczyzna szybkim krokiem opuścił mostek, nie mając odwagi spojrzeć na członków załogi, którzy rzucali mu współczujące albo pobłażliwe spojrzenia. Oczywiście słyszeli całą tyradę Ikkiego. Starając się jakoś przełknąć uczucie wstydu, udał się prosto do kwatery Megan, ale gdy nie zastał jej w środku (znał kod do drzwi, więc kiedy przez dłuższy czas nie otwierała, po prostu tam wszedł), wpadł w niemałą panikę. To nie było do niej podobne! Sprawdził mesę i każde inne miejsce, które tylko przyszło mu do głowy, ale Megan po prostu znikła! Dopiero, gdy w skrajnej desperacji zaczepił droida sprzątającego, dowiedział się, że kobieta była widziana w drodze do części statku przeznaczonej na... Ochronkę dla dzieci, którymi zajmowali się Hiva i Nan. Było to dziwne i nietypowe, ponieważ Megan jeszcze nigdy nie postawiła tam stopy. Właściwie sam nie mógł się zdecydować, czy jej zachowanie było bardziej szalone, czy niepokojące. Nawet, gdy potrzebowała czegoś od Hivy albo Nan, wzywała ich na mostek, albo w ostateczności wysyłała tam Tatsumę, choć ostatnimi czasy tego akurat mężczyzna starał się unikać. Wszystko przez Megan! Delikatnie dawał jej do zrozumienia, jak cudownie byłoby, gdyby mieli dziecko, maleńką, śliczną istotkę, którą oboje mogliby kochać, a ją tak to rozwścieczyło, że zamknęła go z dzieciakami, dając Nan i Hivie wolne. Po paru godzinach spędzonych z tymi małymi potworami, Tatsuma miał ich dość na całe życie...
Mężczyzna westchnął ciężko. Pamiętał jeszcze czasy, gdy Megan uroczo rumieniła się na jego widok i tuliła do niego... Gdy opierała głowę na jego piersi, niczego więcej nie potrzebował do szczęścia. Co zmieniło się między nimi? W dodatku, tak nagle? Nie pojmował tego. Dlaczego Megan zachowywała się, jakby bała się być szczęśliwą? Jakby broniła się przed tym zawzięcie, rękami i nogami? Dlaczego zamknęła dla niego swoje serce? Minęło tyle lat, a uczucie, którym ją darzył, w ogóle nie osłabło. Wręcz przeciwnie, jego początkowe zauroczenie przerodziło się w coś głębszego i trwalszego. Kochał tę kobietę. Kochał ją całą, wszystko w niej. Jej siłę, dobroć, a nawet upór, i... Tęsknił za nią. Cholernie ciężko było tęsknić za kimś, kto był tak bliski jego sercu. Zwłaszcza, gdy ta osoba znajdowała się tuż obok niego. A żebranie o choć jeden uśmiech istoty, którą przecież tak bardzo kochał, sprawiało mu wręcz niewyobrażalne cierpienie. Kiedyś był przekonany, że spędzi z Megan resztę życia. Był świadkiem wszystkich zachodzących w niej przemian. Widział, jak z nieco naiwnej, ale uroczej i kochanej dziewczyny stawała się silną, mądrą i niezależną kobietą. Prawdziwą kapitanką, jak miał w zwyczaju nazywać ją Ikki. Czasem odnosił wrażenie, że nie było żadnej rzeczy, której Megan by nie wiedziała, albo nie potrafiła zrobić. No, może nie licząc gotowania. Tak, zdecydowanie nie licząc gotowania. Przygotowane przez nią potrawy zwykle były przypalone i stanowczo zbyt pikantne. Zjadliwa wychodziła jej jedynie jajecznica z jajek toj... W ciągu lat, które razem spędzili, choć widział każdą, nawet najdrobniejszą zmianę, jaka zaszła w Megan, jednocześnie czuł, że nadal pozostała tą samą kobietą, którą pokochał. Jej duch, rdzeń jej charakteru, pozostały niezmienne, pomimo delikatnych zmarszczek, które zaczynały tworzyć się wokół jej oczu i ust, a także faktu, że z każdym kolejnym rokiem stawała się coraz bardziej zgorzkniała i smutna... Choć na to największy wpływ miał zapewne ogrom cierpienia, jakiego była świadkiem, odkąd po raz pierwszy zetknęli się z Prattem. Starał się tego nie okazywać, ale smutek, a czasem aż poczucie całkowitej beznadziei i bezsilności, które Tatsuma dostrzegał w jej oczach, rozrywały jego serce dosłownie na strzępy. Bo chciał ją chronić, ale nie potrafił, kiedy nawet nie wiedział, z czym przyszłoby mu się mierzyć...
Z przykrych rozmyślań mężczyznę wyrwał o dziwo głos samej Megan. Tatsuma nawet nie zorientował się, kiedy dotarł do części statku przeznaczonej dla dzieci... Megan siedziała na pokładzie z kolanami podciągniętymi do piersi w korytarzu, gdzie zimne i bezosobowe kwatery oficerskie przerobiono na pokoje dla dzieci. Podniosła się szybko, usłyszawszy jego kroki.
— Tatsuma...? — wyjąkała zdumiona.
Poruszyła ustami, jakby chciała powiedzieć coś więcej, ale chyba nie wiedziała co. Zaczerwieniła się mocno i spuściła wzrok. Tatsuma uśmiechnął się do niej szeroko, starając się nie okazać zdumienia, ani niepokoju na jej widok, ponieważ naprawdę była blada, a w dodatku pod jej oczami wykwitły paskudne sińce. Ojciec od dziecka wkładał mu do głowy, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie okazuje tego, co rzeczywiście czuje. Kazał mu zawsze zachowywać kamienną twarz, ale Tatsuma wolał co innego – wieczną wesołość. Gdy był dzieckiem, starał się w ten sposób nieco rozpogodzić matkę, ale ponieważ nie przynosiło to żadnego rezultatu, radosny wyraz twarzy i uśmiech stały się dla niego sposobem, aby bronić się przed tym, co go spotykało. Nawet, kiedy działo się wyjątkowo źle, jeśli tylko się uśmiechał, musiały nadejść także dobre czasy, czyż nie?
— Klejnociku, a co ty tutaj robisz? — zagadnął wesoło.
Megan powoli wypuściła powietrze z płuc, splatając ramiona na piersi.
— Jako kapitan muszę się czasem pokazać i tutaj, to chyba jasne, nie? — burknęła, odwracając się od niego, żeby nie mógł dostrzec wyrazu jej uroczej twarzy. Robiła tak czasami, nie chcąc, aby miał nad nią przewagę.
Wyjaśnienie było całkiem logiczne. Mężczyzna zerknął na chronometr. O tej porze dzieciaki pewnie szalały na placu zabaw, który stworzył dla nich Hiva. Ostrożnie objął Megan jednym ramieniem. Uniosła do góry lewą brew, ale nie odepchnęła go.
— Mogę ci towarzyszyć? — spytał.
Megan wzruszyła ramionami.
— Jak chcesz...
— Chcę. Bardzo chcę...
Kobieta przewróciła oczami.
— No to chodź — rzuciła, ale nie ruszyła się z miejsca.
Tatsuma zamrugał, nieco zdumiony. Dopiero po chwili dotarło do niego, że kobieta nie ma pojęcia, dokąd właściwie powinna się udać. Powoli poprowadził ją za sobą. Kiedy dotarli na plac zabaw, Hiva, który właśnie opatrywał rozbite kolano zapłakanego, małego Zabraka, na moment uniósł głowę i obrzucił ich oboje pełnym zdumienia spojrzeniem. Na widok Megan widocznie spiął się. Nic dziwnego, pewnie Hiva prędzej spodziewałby się, że wpadnie do niego w odwiedziny odrodzony Palpatine, a nie ona... Nakleił na kolano chłopca plaster z bactą, otarł jego twarz z łez i smarków, a kiedy dzieciak wrócił do swych kolegów, podszedł do Megan i Tatsumy. Skinął im głową.
— Pani kapitan — powiedział niepewnie. — Cóż za niespodzianka... Czemu zawdzięczamy ten zaszczyt?
Lekka drwina w jego głosie nie uszła uwagi kobiety. Jej dłonie zacisnęły się w pięści. Niektórzy uważali, że mogą bezkarnie z niej szydzić, bo jest kobietą i pewne rzeczy jej „nie wypadają". Dodatkowo, skoro nazywano ją kapitanką, nie mogła przecież pozwolić sobie na nieprofesjonalne zachowanie i stracić panowanie nad sobą, choć chętnie strzeliłaby Hivę w zęby...
— Przyszłam sprawdzić, czy niczego wam nie potrzeba — odparła.
Jej szczęki zacisnęły się tak mocno, że Tatsuma wystraszył się, że połamie sobie zęby... W dodatku, wcale nie patrzyła na Twi'leka. Jej wzrok błądził po twarzyczkach dzieci, zupełnie jakby kogoś szukała... Tatsumę nagle olśniło. Czy przypadkiem nie poszła tam sprawdzić jak miewa się chłopiec, którego wczoraj znaleźli? Więc jednak miała serce..., pomyślał rozbawiony. Po prostu nie chciała, żeby ktoś się o tym dowiedział... Hiva powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem.
— Szukasz chłopca, którego tu wczoraj przyprowadziliście? Jest tam. — Wskazał dłonią na najdalszy kąt pomieszczenia, gdzie kilkoro dzieci bawiło się piłkami. — Bawi się z innymi. A właśnie, nie powiedzieliście, jak ma na imię...
Megan zawahała się. Spojrzała na Tatsumę. Mężczyzna przeczesał włosy palcami.
— Chyba nie wiemy... — odparł niepewnie. — Nie pytałeś go?
Hiva ze smutkiem pokręcił głową.
— To dziecko nie mówi — odrzekł.
— W ogóle? — zdumiała się Megan.
Twi'lek skinął głową.
— Ani słowa. Nie wiem, czy nie rozumie wspólnego, czy jest jakiś inny powód, ale nie odezwał się od wczoraj. I nie zachowuje się jak inne dzieci. Zresztą, sami możecie zobaczyć.
Megan nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Szybkim krokiem ruszyła w stronę, którą wskazywał Hiva, a im bliżej dzieciaków podchodziła, tym większa wzbierała w niej wściekłość. Chłopiec, którego znaleźli na okręcie Pratta, wcale nie bawił się z innymi dziećmi. On był zabawką innych dzieci, które z pasją, pod przewodnictwem jasnowłosej dziewczynki, rzucały w niego piłkami. Jedna z nich trafiła go w głowę, choć niezdarnie starał się osłaniać rękami, zapędzony w sam kąt placu. Chłopiec przewrócił się i rozszlochał, a pozostałe dzieci parsknęły śmiechem. Po minie Megan Tatsuma wiedział, co się święci, położył dłoń na jej ramieniu, ale wywinęła mu się sprawnie i podeszła do dzieci. Dziewczynkę, która miała około sześciu lat i powinna już wiedzieć, że nie wolno znęcać się nad słabszymi, chwyciła za ramię i mocnym szarpnięciem obróciła twarzą do siebie. Ta spojrzała na nią z przestrachem.
— Jeśli jeszcze raz zobaczę, że znęcacie się nad tym chłopcem, wyrzucę was przez śluzę bez skafandrów — warknęła Megan. — Zrozumiano?!
W oczach dziewczynki zabłysły łzy. Z przerażeniem skinęła głową i uciekła do Hivy, chowając się za nim. Pozostałe dzieci natychmiast poszły w jej ślady. Tylko chłopiec, którego uderzyła piłką, kulił się i płakał cichutko, starając się wyglądać na jak najmniejszego. Twi'lek obrzucił Megan pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
— Chyba trochę przesadziłaś — powiedział. — To jeszcze tylko dzieci, bawią się...
— Jakoś nie widzę, żeby on czerpał radość z tej zabawy — rzuciła Megan przez ramię, przyklękając obok chłopca. — Bardzo cię boli? — spytała, choć nawet nie wiedziała, czy dzieciak ją zrozumie. Delikatnie otarła łzy z jego policzków. Chłopiec spojrzał na nią, pociągając nosem, a potem pokręcił głową i przytulił się do niej mocno. Megan westchnęła ciężko. Właściwie sama nie wiedziała, po co tam poszła i chyba źle zrobiła, bo kiedy wróci do swoich obowiązków, sprawi temu dziecku tylko więcej przykrości. — No już... — powiedziała, starając się rozplątać jego ramionka, ale piąstki dziecka tylko mocniej zaciskały się na materiale jej tuniki. — Skoro nic cię nie boli, możesz wracać do zabawy...
Chłopiec tylko pokręcił głową, lgnąć do niej coraz mocniej, więc w końcu Megan, zrezygnowana, przytuliła go do piersi. Tatsuma pomyślał, po raz kolejny zresztą, że gdyby tylko Megan się zgodziła, tworzyliby cudowną rodzinę...
— Powiesz mi chociaż, jak masz na imię? — spytała nagle kobieta, ale chłopiec milczał uparcie. — No dobrze, niech ci będzie. Nie chcesz, to nie mów... — powiedziała nieco oschle, ale jednocześnie gładziła dłonią jego ciemne włoski.
Hiva spojrzał niepewnie na Tatsumę, który tylko wzruszył ramionami, uśmiechając się szeroko.
— Jeśli macie ochotę, zostańcie z nim przez jakiś czas — zaproponował Twi'lek. — Zdaje się, że mały naprawdę cię polubił, Megan...
Kobieta skrzywiła się.
— Nie mam na to czasu — odparła szybko. — Powiedziałam przecież, że przyszłam tutaj tylko dlatego, że...
— Megan, nie bądź taka, klejnociku! — przerwał jej Tatsuma. — Zostańmy z nim chociaż godzinkę! — poprosił. — Może ty też go polubisz?
Kobieta poczuła, że jej policzki oblały się rumieńcem. Tatsuma jak zwykle plótł trzy po trzy! Czy on czasem myśli, zanim coś powie?! Ona miałaby polubić dziecko?! Z pewnością...
— Nawet na to nie licz — warknęła, ale niejako wbrew sobie, została, a godzina minęła zdecydowanie szybciej, niż się spodziewała, choć nie robiła właściwie nic innego oprócz przyglądania się jak mały, milczący chłopiec układa większe i mniejsze wieże z kolorowych klocków. Miała przy sobie Tatsumę, a jego obecność napawała ją niesamowitym spokojem. Aż dziwiła się samej sobie. Zwykle mężczyzna niepomiernie ją irytował, ale gdy tak leżał plackiem na pokładzie, bawiąc się z dzieckiem, sprawiał całkiem przyjemne wrażenie. Może dlatego, że po raz pierwszy zainteresowany był czymś innym niż obłapianie jej. Chłopiec też nie bał się go tak bardzo, jak poprzedniego dnia. Nadal unikał jego dotyku, ale najwyraźniej wyczuł, że mężczyzna nie chce go skrzywdzić, za to pragnie się z nim zaprzyjaźnić i chyba postanowił dać mu szansę. Megan pomyślała, że to dobrze. Jeśli dzieciak przyzwyczai się do Tatsumy, to ona nie będzie musiała mieć wyrzutów sumienia, kiedy przestanie go odwiedzać. A już wcześniej postanowiła, że jej noga nigdy więcej nie postanie w dzieciarni... Jednak, gdy minęła ustalona godzina i kobieta miała zamiar udać się na mostek, znów rozegrał się prawdziwy dramat. Zobaczywszy, że Megan wstaje, chłopiec natychmiast porzucił swą zabawę i Tatsumę, i przypadł do niej łkając rozpaczliwie, jakby błagał, żeby go nie zostawiała.
— Dzieciaku, przecież ja nie jestem twoją matką — zaprotestowała słabo. — Czego ty ode mnie chcesz?
Podobnie jak wcześniej, chłopiec nie odpowiedział. Nie umiał, czy nie chciał, nie miało to większego znaczenia, kobieta i tak nie miałaby pojęcia, co z nim począć... Posłała Tatsumie błagalne spojrzenie. Jak już tam za nią polazł, to niech się na coś przyda... Mężczyzna przyklęknął przy malcu.
— Musimy już iść — powiedział tonem, w którym brzmiały wyraźne nutki czułości. — Puścisz Megan, jeśli obiecamy, że jutro także przyjdziemy cię odwiedzić?
Dziecko gwałtownie pokręciło głową, nie puszczając nogi Megan. Hiva odchrząknął.
— Ewentualnie możecie zabrać go ze sobą — zasugerował.
Przeklęty Twi'lek!, pomyślała Megan. Zabrać małego ze sobą! Czy on kompletnie oszalał?! Przecież, na Moc, to było dziecko, a nie bezdomny akk, czy porzucona tooka, które bezgraniczną miłością odwdzięczają się za ofiarowany im ciepły kąt!
— To jest absolutnie wykluczone! — zawołała, ale wtedy chłopiec chwycił ją za rękę i nagle kobieta doznała wrażenia, jakby pokład usunął się jej spod stóp...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top