Część IV - Dziki Włóczęga - Rozdział I

Kiedy Tatsuma w końcu zamknął jadaczkę, Megan aż trzęsła się z wściekłości. Wypaplał tym dwóm, obcym facetom całą ich historię! Jak zwykle! Czy ktoś chciał słuchać, czy nie, Tatsuma musiał uszczęśliwić go swoją paplaniną! Kobieta mocniej przytuliła do piersi Katsurę i musnęła ustami czubek jego głowy, ale chłopiec już nie płakał. Zamiast tego, z kciukiem wetkniętym w usta, z ciekawością wpatrywał się w mężczyznę o różowych włosach imieniem Mu. Kiedy ten spojrzał na niego, Zura roześmiał się. Megan na wszelki wypadek odsunęła się o krok, zbliżając się do Tatsumy, który właśnie wskazywał drugiemu mężczyźnie malca z rudą kitką i fiołkowymi oczami, którym opiekowały się trzy pantoriańskie siostry. Chłopiec miał na imię Shinta. On także trafił do nich z transportem niewolników, który udało im się odbić. Został sprzedany w niewolę po tym, jak jego rodzice zmarli podczas zarazy na Ratlu. Kobiecie wcale a wcale nie podobało się, że Tatsuma tak spoufala się z mężczyznami, którzy grozili im nie dość, że blasterem, to jeszcze mieczem świetlnym. W dodatku, prawdziwym. A jeszcze bardziej nie podobało jej się, że Mu ciągle stroił jakieś głupie miny do Katsury, który wiercił się w jej ramionach i śmiał, jakby nagle został najszczęśliwszym dzieckiem we wszechświecie. W końcu spojrzała na Mu takim wzrokiem, jakby pragnęła na miejscu go wykastrować i mężczyzna uśmiechnął się niepewnie.

— Wybacz, tooczko — powiedział. — Ale twój maluch jest tak uroczy, że po prostu mógłbym go schrupać!

— Trzymaj się od niego z daleka! — warknęła, przysuwając się jeszcze bliżej Tatsumy, aż w końcu się z nim zderzyła. Galaktykę zamieszkiwało tak wiele dziwacznych ras, że wcale by się nie zdziwiła, gdyby Mu mówił dosłownie...

Tatsuma chwycił ją w ramiona i przytrzymał.

— Klejnociku, wszystko dobrze? — spytał z niepokojem.

Dobrze?, pomyślała ze złością. Mieli na pokładzie „Włóczęgi" dwóch potencjalnych złodziei i morderców! Nic nie było dobrze!

— Zabieraj łapy, oszuście! — syknęła, nadal nie mogąc wybaczyć mu, że okłamał ją w sprawie swej tożsamości. — A wy dwaj — zwróciła się do Shaki i Mu — wynoście się z pokładu mojego statku! Już dość zobaczyliście! Nie mamy nic do ukrycia! Pomagamy niewolnikom, bo nikt inny się do tego nie kwapi i nadal chcemy to robić, więc dajcie nam spokój!

Shaka zerknął na swojego partnera. Potarł brodę dłonią.

— No tak... Pomagacie niewolnikom — mruknął.

Megan ze złością zmarszczyła brwi.

— Oczywiście! — zawołała. — A ty co myślałeś?!

— A jak sądzisz?! — odwarknął Shaka. — W końcu Sakamoto dorobili się fortuny na handlu nimi! Co mogłem pomyśleć, widząc dziedzica tego jakże szanownego rodu na okręcie wypełnionym nimi aż po brzegi?!

Mu szturchnął swego towarzysza łokciem w żebra, ale było już za późno. Usłyszawszy słowa Shaki Megan pobladła śmiertelnie, a jej twarz wykrzywił paskudny grymas. Dłonie Tatsumy mocniej zacisnęły się na jej ramionach.

— Coś ty powiedział?! — warknęła nisko, gardłowo.

— To, co słyszałaś, kobieto! — syknął Shaka, wściekle spoglądając na Tatsumę. — A główne źródło ich niewolników to Nakama! Tego też nie wiedziałaś?!

Kobieta poczuła, że nogi ugięły się pod nią. Miała wrażenie, jakby cały jej świat nagle legł w gruzach, doszczętnie się zawalił. Nakama...? Przecież... Katsura... Katsura i jego siostra pochodzili z Nakamy! Chociaż to nie ojciec Tatsumy sprzedał tę dwójkę, jak wiele innych dzieci przehandlował Porządkowi?! Nie, to nie mogła być prawda! Shaka musiał kłamać! Tatsuma przecież nie mógłby aż tak straszliwie jej oszukać! Nie mógłby! Prawda...?

— To... Niemożliwe... — wykrztusiła. — Kłamiesz! Przecież ojciec Tatsumy był bohaterem Sojuszu Rebeliantów!

— Tym bardziej nikt nie będzie się mieszał w jego interesy — rzucił Shaka. — Jakby to wyglądało? Wielki bohater oskarżony o handel niewolnikami? Ależ ta galaktyka niewdzięczna! Prawda, Sakamoto?! Twój tatuś robił Imperium zbyt dużą konkurencję, więc dogadał się z Rebeliantami, że im pomoże, jeśli nie będą się wtrącać, nie?! Przydały im się wasze krwawe kredyty! Rebelianci, Imperium... Wszyscy są siebie warci!

— Shakuś, już dość... — poprosił Mu, delikatnie kładąc dłoń na jego policzku.

Jasnowłosy mężczyzna pokręcił głową i splótł ramiona na piersi. Megan z trudem odwróciła się w stronę Tatsumy.

— Zaprzecz... — odezwała się drżącym głosem. — Powiedz, że to nieprawda! Powiedz cokolwiek!

Tatsuma puścił jej ramiona. Ze smutkiem zwiesił głowę.

— Megan, klejnociku... — wykrztusił słabym głosem. — Na Honjo... To taka... Tradycja. Dużo osób z Nakamy usługuje bogatszym rodom... Ja... Megan...

— Tradycja?! — wybuchła kobieta. Roześmiała się, ale po jej policzkach spływały łzy. Ten widok miażdżył Tatsumie serce. — To niesamowite jak każde skurwysyństwo ubrane w słowo „tradycja" staje się nagle największą świętością! Kim ty jesteś, Tatsuma?! — wrzasnęła. — Ja cię w ogóle nie znam!

— Klejnociku... — jęknął mężczyzna. — Jestem tym samym Tatsumą, co wcześniej! Nigdy nikogo nie skrzywdziłem! Przysięgam! Nie chciałem być taki jak mój ojciec! Megan, błagam! Uwierz mi! Musisz mi uwierzyć...

Wyciągnął ku niej ramiona, ale kobieta odsunęła się od niego prędko.

— Nie waż się mnie dotykać... — rzuciła ze złamanym sercem. Kochała oszusta, człowieka, którego rodzina handlowała niewolnikami. Dziećmi, takimi jak Zura. Rozszlochała się, z całych sił tuląc do siebie chłopca. Jeśli Tatsuma spróbuje się do nich zbliżyć... Jeśli tylko spróbuje... Mówił, że chce się nią opiekować. Rozpieszczać ją. Za co?! Za kredyty zdobyte na krzywdzie innych?! Nawet ten niszczyciel... Nawet „Dziki Włóczęga", jej dom... Zemdliło ją na samą myśl, jak wiele żyć zostało przekreślonych, aby mógł go jej podarować...

— Megan... — powtórzył z bólem Tatsuma. — Ja nie jestem moim ojcem. Dlatego uciekłem! Tak wygląda prawda, klejnociku!

Kobieta gwałtownie pokręciła głową. Przestała mu ufać, a jakby tego było mało, Katsura, najwyraźniej wyczuwając jej uczucia i na swój dziecinny sposób rozumiejąc, że to on jest ich powodem, pokazał mu język. Tatsuma poczuł, że krwawy ochłap, który pozostał z jego serca, został doszczętnie zmiażdżony i unicestwiony. Megan miała wszelkie prawo czuć się oszukana i zraniona. I była to tylko i wyłącznie jego wina, ponieważ nigdy nie zdradził jej całej prawdy o sobie. Ze wstydu, ze strachu, czy miało to teraz jeszcze jakiekolwiek znaczenie? Liczyło się wyłącznie to, że ją skrzywdził. Tak bardzo, że sam nie był pewien, czy będąc na jej miejscu, zdołałby wybaczyć samemu sobie.

— Shaka, jak ty zawsze wiesz, co powiedzieć! — fuknął Mu na swojego towarzysza. — Chodź, moja biedna tooczko... — zwrócił się do Megan, opiekuńczo obejmując ją jednym ramieniem. Najwyraźniej już zapomniał, że zaledwie kilka chwil wcześniej celował do niej z blastera. — Doprowadzimy cię do porządku... Gdzie jest twoja kwatera? — szczebiotał łagodnie, niczym do dziecka. — Nie płacz, kochanieńka, bo maluszkowi będzie smutno...

Tatsuma bezradnie patrzył jak Megan odchodzi, pozwalając prowadzić się Mu i zabierając ze sobą Katsurę. Spojrzał na Shakę. Jego widok wprawił go w tak ogromną wściekłoś, jakiej nie czuł jeszcze nigdy wcześniej. Doskoczył do niego, chwytając go za kołnierz kamizelki.

— Masz w ogóle pojęcie, co właśnie zrobiłeś?! — wrzasnął. — Jak śmiałeś mówić coś takiego?!

Dłoń Shaki zatańczyła niebezpiecznie blisko rękojeści miecza świetlnego, którą trzymał przypiętą do pasa.

— A ty masz pojęcie, co zrobiliście mojej siostrze?! — warknął. — Może wylądowała w twoim łóżku?!

Tatsuma puścił go i odskoczył od niego jak oparzony. Jego oczy rozszerzyły się.

— Jesteś... Z Nakamy? — wykrztusił, domyślając się wreszcie, jak to się stało, że Shaka go rozpoznał. Ten fakt wyjaśniałby także, dlatego mężczyzna pałał do niego aż tak ogromną nienawiścią.

— Niespodzianka — syknął Shaka. Dał krok w stronę Tatsumy. — Właściwie nie wiem, dlaczego nadal cię nie zabiłem. Twój tatuś osobiście przyleciał kiedyś na Nakamę, wybrać sobie nowe, młodziutkie nałożnice. Dziewczynom wmawiano, jaki to zaszczyt służyć panu Sakamoto. Jeśli dobrze się spiszą, pewnego dnia jedna z nich może zostanie jego żoną. — Zaśmiał się gorzko. — Żoną! Dobre sobie! Wykorzystywaliście te dziewczyny, a kiedy już wam się znudziły, po prostu sprzedawaliście je do burdeli! Twój tatuś wziął sobie moją siostrę! Rzucił ci ją, jak ochłap, kiedy już mu się znudziła?! Co, Sakamoto, zaprzeczysz?! A ty co z nią zrobiłeś?! Komu ją sprzedałeś?! Huttom?! Zygerrianom?! Odebraliście mi siostrę! A ja nawet nie wiem, czy ona jeszcze w ogóle żyje...

Tatsuma z trudem przełknął ślinę. Nie chciał patrzeć w oczy Shaki, ale nie był w stanie oderwać od nich wzroku. Błękitne oczy jasnowłosego mężczyzny przybrały kolor wzburzonego morza. Wściekłość walczyła w nich o lepsze z rozpaczą.

— Jak... Miała na imię twoja siostra? — spytał cicho.

— Mam wierzyć, że cię to interesuje?! — wrzasnął Shaka.

Tatsuma ze wszystkich sił starał się zachować spokój, choć serce mocno dudniło w jego piersi, a w uszach słyszał szum własnej krwi. Nigdy nie sprzedał nikomu żadnej kobiety. Nigdy nie wyrządził krzywdy żadnej kobiecie. Ale chciał poznać imię siostry Shaki. Może ją znał? A jeśli nie, może choć cokolwiek o niej słyszał?

— Po prostu... Powiedz mi, jak miała na imię — poprosił ze ściśniętym gardłem.

Shaka przez moment przyglądał mu się w milczeniu spod ściągniętych brwi. Tatsuma był pewien, że skoro mężczyzna posiadał miecz świetlny i potrafił się nim posługiwać, z pewnością mógł także pochwalić się innymi talentami godnymi Jedi. Może używał Mocy, aby wysondować jego intencje? Dobrze. Tak byłoby najlepiej. Niech sam się przekona, że Tatsuma nie ma niczego do ukrycia! Niech zobaczy, że on nie jest kopią swojego ojca! W przeciwieństwie do niego, Tatsuma jest dobrym człowiekiem! Jeśli Shaka to zrozumie, to Megan także będzie musiała!

— Irae.

— Co? — zdumiał się Sakamoto, nieco zbity z tropu tym, że Shaka tak niespodziewanie się odezwał.

Jasnowłosy mężczyzna groźnie zmarszczył brwi.

— Pytałeś, jak miała na imię moja siostra — warknął. — Irae. Tak brzmiało jej imię.

Ulga, którą nagle poczuł Tatsuma, była wręcz obezwładniająca. Nie znał żadnej kobiety o imieniu Irae. Jakikolwiek los stał się jej udziałem, Shaka nie mógł go o nic obwiniać, bo Tatsuma nigdy jej nawet nie spotkał. Za to teraz jasne stało się, dlaczego mężczyźni nie zażądali od nich kredytów, tylko „wycieczki" po pokładzie niszczyciela, i dlaczego z premedytacją wystawiali siebie i swój statek na przynętę. W ten sposób najłatwiej było zwabić łowców niewolników. Statek w potrzebie stanowił łakomy cel, a jednocześnie łatwą zdobycz. Shaka pewnie w ten sposób usiłował odnaleźć siostrę – pakując się w łapska handlarzy niewolników i sprawdzając, czy nie ma jej na ich statkach...

— Nie znałem jej — odparł cicho, unosząc ramiona w obronnym geście. — Wybacz, nie potrafię powiedzieć, co się z nią stało...

Shaka prychnął, ale nie wyglądał na zdumionego, zupełnie jakby spodziewał się takiej odpowiedzi. Tatsuma nie potrafił jednak orzec, czy mężczyzna uwierzył mu, czy nie. I właściwie wcale go to nie interesowało. Potrafił myśleć tylko o Megan. Musiał z nią porozmawiać. Musiał jej wszystko wyjaśnić...

— Nie wierzę w ani jedno twoje słowo — warknął Shaka. — Zostanę na tym okręcie i sprawdzę, czy nie kłamiesz. Ale jeśli odkryję, że choćby w najbłahszej sprawie minąłeś się z prawdą... — Chwycił miecz świetlny i w ułamku sekundy aktywował go, przysuwając złote ostrze do szyi Tatsumy. — Zabiję cię — wycedził lodowatym tonem. — Przysięgam!

Tatsuma spojrzał na niego bez cienia strachu. Zabawne, jak dosłownie w jednej chwili całe jego dotychczasowe życie zostało obrócone w pył. Wszystkie lata spędzone z Megan, wszystkie jego starania poszły na marne. Czego miał się obawiać? Jeśli Megan mu nie wybaczy, jeśli stracił ją już na zawsze, równie dobrze mógłby być martwy.

— Pozwól mi tylko ostatni raz porozmawiać z Megan... — powiedział ponuro. — A potem... Zrób ze mną, co chcesz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top