Część III - Katsura - Rozdział I
Pratt. To nazwisko niczym wypalone ognistymi literami tkwiło w mózgu Megan. Kobieta wyrzucała z siebie cały ciąg przekleństw, których nie powstydziłby się nawet najbardziej oślizgły Hutt, aż idący obok niej Ikki wzdrygnął się. Kapitanka nieźle się wkurzyła. A Pratta nienawidziła chyba najbardziej w całej galaktyce. Zresztą, jak oni wszyscy. Ten drań był handlarzem niewolników, ale najgorszym ze wszystkich. Handlował z Najwyższym Porządkiem. Sprzedawał im dzieci. Nikt nie miał pojęcia, w jakim celu, ale Megan odkryła, że ten proceder trwał od lat, jeszcze w czasach Nowej Republiki, zanim Porządek wyszedł z ukrycia. W Holonecie dotarła do setek artykułów na temat zaginięć dzieci, ale jak zwykle, nikt nic z tym nie robił. Żaden galaktyczny rząd nie przejmował się tym, że dzieciaki znikają dosłownie bez śladu. Cóż, zdarza się, czyż nie? Ikki oraz jego młodszy brat, Shun, także byli takimi dziećmi. Chłopak miał dziesięć lat, gdy jego rodzice zostali zamordowani przez łowców niewolników. Miał trochę wspomnień o matce i ojcu, które traktował jak swój największy skarb, ale Shun nie pamiętał ich wcale. Gdy zginęli, był jeszcze ledwo niemowlęciem. Od tamtej pory chłopcy przechodzili z rąk do rąk, aż trafili w łapy Pratta, który zamierzał sprzedać ich Porządkowi. Jego plany pokrzyżował jednak pomalowany wściekle czerwoną farbą gwiezdny niszczyciel. Ikki nie spodziewał się, że jego los kiedykolwiek się odmieni, ale nagle w jego życiu pojawiła się Megan. Wyciągając dłoń do niego i Shuna, powiedziała, że nie muszą się już bać, że nikt ich nie skrzywdzi. Że są wolni...
Wolni... Jak dziwnie zabrzmiało to w jego uszach! Chłopcy nie mieli jednak co zrobić ze swą nagle odzyskaną wolnością. Nie posiadali rodziny, miejsca, gdzie mogliby się podziać... Nie byli nawet pewni z jakiej planety pochodzą. Dlatego zostali na pokładzie „Dzikiego Włóczęgi", który z czasem zaczął przekształcać się w swoistą małą, latającą społeczność. Ikki nie był pewien, kto pierwszy wpadł na pomysł, aby pomagać niewolnikom, Megan czy Tatsuma, ale oboje robili wszystko, co w ich mocy i nie szczędzili kredytów, aby pomóc jak największej liczbie istot, którymi nikt inny nie był specjalnie zainteresowany. Nawet Leia Organa i jej Ruchu Oporu ze swymi szczytnymi ideałami. Pratt jednak zdawał się być zawsze o krok przed nimi. Pościg za nim Megan traktowała niemal jak osobistą wendettę, ale mężczyzna ciągle jej się wymykał. Zdarzało się nawet, że czasem zostawiał część „towaru" i uciekał z resztą, mniejszym, zwinniejszym statkiem, a transportowiec, pełen uwięzionych na pokładzie istot, porzucał na pastwę losu. Dokładnie tak, jak teraz. Megan była wściekła jak gundark, ponieważ ładownie statku, na którym się znaleźli, wypełnione były klatkami, w których przetrzymywano istoty z najróżniejszych zakątków galaktyki. Kiedy zaczęli otwierać je jedną po drugiej, mnóstwo kobiet otoczyło Megan. Chwytały ją za ręce i ze łzami w oczach pytały o dzieci... Najwyraźniej uważały, że skoro sama jest kobietą, to najlepiej zrozumie ich ból i cierpienie. Megan jednak nie miała im wiele do powiedzenia. Nie znaleźli żadnych dzieci. Jeśli na pokładzie statku wcześniej jakieś były, to Pratt musiał zabrać je ze sobą, uciekając. W końcu, były cenniejszym towarem niż dorośli. Kapitanka starała się nie okazywać żadnych emocji, ale Ikki, który cały czas był obok niej na wypadek, gdyby nagle trzeba było zacząć strzelać, widział, jak odwracała wzrok od pełnych błagania spojrzeń kobiet, a w jej oczach błyszczały łzy. Niektóre rzeczy przerastały nawet ją. Starała się jakoś otrząsnąć, wydając polecenia innym członkom załogi, aby dopilnowali, żeby każda z osób bezpiecznie dotarła na pokład „Dzikiego Włóczęgi". Gdy większość bezpiecznie przetransportowano już na pokład niszczyciela, Megan także chciała już wracać, a potem ostrzelać transportowiec z działek laserowych swojego okrętu, aby wszelki ślad po nim zaginął, ale Tatsumie coś nie dawało spokoju. Wreszcie stwierdził, że powinni wrócić i jeszcze raz sprawdzić kwatery załogi. Nie był nawet do końca pewny, czy aby na pewno przeszukali już je wszystkie. Megan zgodziła się, aczkolwiek niechętnie. Nie miała ochoty pozostać na pokładzie tego statku nawet sekundy dłużej, ale nie chciała także zostawiać Tatsumy samego. Dlatego wraz z Ikkim znów przemierzali korytarze transportowca, dokładnie sprawdzając każde pomieszczenie, na jakie się natknęli, ale kwatery członków załogi, jedna za drugą, okazywały się zupełnie puste i opuszczone. Do czasu...
Tatsuma i Ikki właśnie skończyli sprawdzać kolejne dwa pomieszczenia i wyszli na korytarz, gdy nagle zauważyli, że Megan dziwnie pobladła, stoi tuż przed włazem prowadzącym do kolejnego. Tatsuma pomyślał, że to dziwne, ponieważ wcześniej widział, że Megan wdusiła przycisk rozsuwający drzwi i na pewno zajrzała do kwatery. Czyżby jednak nie weszła do środka? Dlaczego? Nagle kobieta wydała mu się dziwnie przerażona i roztrzęsiona. Ręce jej drżały, choć zaciskała je w pięści tak mocno, że aż pobielały jej kłykcie.
— Klejnociku? — zagadnął.
Megan spojrzała na niego. Jej wargi zadrżały. A w następnej chwili odwróciła się i zwymiotowała. Tatsuma podszedł do niej z niepokojem. Odgarnął do tyłu jej ciemne, długie włosy.
— Klejnociku, wszystko w porządku? — spytał z troską. — Tylko nie mów, że znów piłaś z nieumytego kubka! Już nie pamiętasz, co działo się ostatnim razem? — Ganił ją łagodnie.
Megan usiłowała się wyprostować, ale jej ciałem wciąż wstrząsały torsje, Tatsuma więc przytrzymywał jej włosy i delikatnie gładził ją dłonią po plecach, nie bardzo wiedząc, co innego mógłby zrobić. Tymczasem Ikki, zdumiony zachowaniem kapitanki, wszedł do pomieszczenia, ale on także niemal natychmiast się cofnął. Smród, który bił ze środka, poraził niemal wszystkie jego zmysły, ale to nie on był najgorszy...
— Szefie... — bąknął. — To raczej nie chodzi o nieumyty kubek...
Gdy Megan usłyszała słowa chłopaka, prędko otarła usta grzbietem dłoni i wzięła kilka głębokich oddechów.
— Ikki, nie wchodź tam... — wychrypiała, ale było już za późno.
Ikki ponownie wszedł do kwatery i wyszedł po dłuższej chwili, trzymając coś w ramionach. Było to dziecko. Mała dziewczynka, ale jej ciało było tak zmasakrowane, że Megan odwróciła wzrok, nie będąc w stanie znieść tak straszliwego widoku. Tatsuma pobladł. W pierwszej chwili sądził, że dziewczynka jest jedynie nieprzytomna, ale gdy podszedł do Ikkiego, zorientował się, że dziecko jest martwe. I musiało być martwe już od dłuższego czasu, ponieważ jego ciałko było już zupełnie zimne...
— Chyba powinniśmy... — zająknął się Ikki. — To znaczy... Nie zasłużyła na to! — wybuchł. — Nie powinna tutaj zostać!
— Nie — odparła słabo Megan, opierając się plecami o ścianę. — Wracajmy na pokład „Włóczęgi". Może wśród osób, które tam zabraliśmy są jej rodzice...
Tatsuma skrzywił się boleśnie. Znaleźli tylko jedno dziecko. W dodatku, martwe. Niby wiedział, że nawet najgorsze wieści są lepsze niż żadne, ale nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak potworny ból poczują rodzice tej dziewczynki, gdy dowiedzą się, że ich córeczka nie żyje...
— W środku na pewno była tylko ona? — spytał, i choć Ikki skinął głową, że tak, Tatsuma i tak wpadł do pomieszczenia, z taką furią, jakby miał nadzieję, że w środku zastanie także oprawców małej. Niezbyt często sięgał po blaster, ale gdyby ich spotkał, to... To...
— Tatsuma, wracajmy... — Megan nagle położyła dłoń na jego ramieniu. — Proszę...
Kobieta nie prosiła prawie nigdy, więc widok zakatowanego dziecka musiał wstrząsnąć nią zdecydowanie bardziej, niż Tatsuma na początku zdawał sobie z tego sprawę. Pomimo tego, pokręcił głową. Coś, jakieś przeczucie w głębi serca, podpowiadało mu, że nie mogą wrócić. Jeszcze nie teraz. Choć miał wrażenie, że czaszka za chwilę mu eksploduje, zaczął dokładnie przeszukiwać pomieszczenie w poszukiwaniu wszystkiego, co wydawałoby mu się dziwne lub podejrzane. Wiedział, że handlarze niewolników uwielbiali umieszczać na swoich statkach ukryte pułapki, przejścia oraz schowki. Przerzucał więc z miejsca na miejsce puste butelki po tanim lumie i stosy innych śmieci, pozostawionych przez ludzi Pratta. Czuł na plecach wzrok Megan, ale kobieta nie pomogła mu. Zresztą, wcale nie musiała, nie czuł o to do niej żalu. Szukał jakiejś ukrytej dźwigni, albo przycisku, które być może otworzyłyby ukryty schowek, ale ponieważ nie mógł niczego znaleźć, zrezygnowany, już miał wyjść z pomieszczenia, gdy jego wzrok padł nagle na planszę do gry w dejarika. Zorientował się, że przecież stolika jeszcze nie sprawdzał. Przypadł do niego z nowym entuzjazmem, dokładnie obmacując go z każdej strony. Jeśli nic tam nie znajdzie, to znaczy, że intuicja go zawiodła... Chyba po raz pierwszy w życiu! W pewnej chwili jednak u spodu konsolety wyczuł niewielki przycisk. Wcisnął go bez zastanowienia. Już po fakcie na moment go zmroziło, ponieważ dotarło do niego, że równie dobrze przycisk ten mógł uruchamiać system samozniszczenia statku. Na szczęście jednak transportowiec nie wybuchł, przez moment kompletnie nic się nie działo, ale potem z cichym sykiem odsunęła się jedna ze ścian, ukazując dodatkowe pomieszczenie. Tatsuma krzyknął triumfalnie, ale usłyszawszy, że Megan gwałtownie wciągnęła powietrze, spojrzał w stronę ukrytego schowka. I nagle cała krew odpłynęła mu z twarzy. W środku zamknięte było dziecko. Chłopiec, malutki, chudziutki, najwyżej dwuletni, siedział na podłodze z kolanami podciągniętymi pod brodę. Z całych sił zaciskał powieki, a uszy zakrywał drobnymi łapkami, jakby nie chciał ani widzieć, ani słyszeć tego, co działo się wokół niego. Kiedy Tatsuma zbliżył się do malca, zauważył, że ma on na sobie jedynie jakieś podarte łachmany, w których musiał okrutnie marznąć, bo cały aż się trząsł. Włoski chłopca, pozlepiane w brudne strąki, były czarne jak noc. Ręce i nogi miał tak przeraźliwie chude, że wyglądały jak patyczki, które mogłoby złamać ledwie dotknięcie. Całe jego drobne ciałko przykrywały siniaki, strupy i zaschnięta krew, a na jego szyi Tatsuma dostrzegł także czerwone ślady, jak gdyby ktoś całkiem niedawno usiłował go udusić. Aż strach pomyśleć, jaki los czekałby to dziecko, gdyby „Dziki Włóczęga" wyszedł z nadprzestrzeni choćby kilka minut później... Mężczyzna z trudem przełknął ślinę i przyklęknął przed chłopcem. Maluch otworzył oliwkowo-brązowe oczka, ale gdy tylko spostrzegł Tatsumę, cofnął się z przestrachem.
— W porządku, mały — powiedział mężczyzna, uśmiechając się z trudem. — Już nic ci nie grozi, wszystko będzie dobrze... Chodź do mnie. Zabierzemy cię stąd. — Wyciągnął ku niemu ramiona, ale chłopiec skulił się, jakby bał się, że Tatsuma go uderzy. Cały aż trząsł się z przerażenia. Mężczyzna poczuł, że Megan podeszła bliżej, przystając za jego plecami.
— Możesz go stamtąd wyciągnąć? — spytała. — Przecież nie może zostać tutaj...
— Właśnie próbuję — odparł Tatsuma, ale wtedy chłopiec uniósł głowę i spojrzał na Megan. Jego oczy rozszerzyły się, napełniły łzami i rozszlochał się straszliwie, wyciągając ku niej przeraźliwie chude ramionka.
Kobieta poczuła nagle w gardle dziwną gulę. Cofnęła się o krok.
— Nic mu nie zrobiłam... — wykrztusiła. — Nawet tutaj nie weszłam...
Tatsuma spojrzał na nią ze zdumieniem.
— Klejnociku, on chyba chce, żebyś wzięła go na ręce — wyjaśnił. — Może przypominasz mu mamę? Mnie się boi, chyba łatwiej będzie mu zaufać kobiecie...
Megan prędko skrzyżowała ramiona na piersi.
— Nie — oświadczyła zimno. — Bierz go i zbierajmy się stąd!
Tatsuma skrzywił się. Mimo wszystko dobrze było widzieć, że Megan wróciła już do siebie. Znał jej stosunek do dzieci, wiedział, że nich nie znosiła, ale była jedyną kobietą w okolicy, czy więc choć raz nie mogłaby się poświęcić? Przecież nie wymagał od niej, żadnego cudu! Chodziło tylko o to, żeby wzięła tego chłopca na ręce, bo najwyraźniej w jakiś sposób skojarzyła mu się z bezpieczeństwem... Mały łkał coraz bardziej, ale Megan zdawała się nieugięta.
— Klejnociku, proszę, on się mnie naprawdę bardzo boi...
— Nie! — niemal krzyknęła kobieta. — Doskonale wiesz, że ja... — Zająknęła się. — Nie lubię... Poza tym, nawet nie umiem...
Tatsuma westchnął ciężko.
— Przepraszam, maluchu — powiedział, chwytając chłopca i siłą przytulając go do siebie. — Mój klejnocik bywa czasem straszliwie uparty...
Malec wrzasnął przeraźliwie. Zaczął się wyrywać, kopać i gryźć, zupełnie jakby walczył o życie. Tatsuma miał coraz większy kłopot, aby go utrzymać i Megan wystraszyła się, że w końcu go upuści. Zauważyła też, że chłopiec miał sine z zimna, gołe nogi. Trzeba go było jakoś ogrzać... Prędko zdjęła kurtkę i niechętnie wyciągnęła ramiona, aby Tatsuma podał jej dziecko.
— Dawaj go! — warknęła. — I wynośmy się stąd!
Owinęli chłopca w kurtkę Megan i gdy tylko jej ramiona otoczyły go, mały przestał się szarpać i nagle zamilkł. Jego broda nadal drżała, ale tylko od czasu do czasu pochlipywał cichutko, wpatrując się w twarz kobiety bardzo wielkimi, bardzo smutnymi oczami. A potem otoczył jej szyję rączkami i przylgnął do niej tak mocno, że Megan ledwo była w stanie oddychać. Tatsuma uśmiechnął się szeroko, nagle odzyskując dobry humor.
— Co za mała przylepa! — zawołał.
— Bawi cię to? — warknęła Megan.
Gdy dziecko przytuliło się do niej, poczuła się... Dziwnie. Nie było to bardzo nieprzyjemne uczucie, ale nie mogła również powiedzieć, że z chłopcem w ramionach czuje się wyjątkowo komfortowo. Nie był ciężki, wręcz przeciwnie, był tak chudziutki, że ważył tyle, co nic, ale dlaczego, na Moc, tak się do niej tulił?! Była dla niego obcą osobą, nie matką! Tatsuma, najwyraźniej żeby jeszcze bardziej ją zdenerwować, tylko wzruszył ramionami, wciąż szczerząc się jak mynock. W kwaterze znalazł jeszcze porzucony w pośpiechu datapad, więc pozwolił sobie zabrać urządzenie, licząc na to, że być może znajdzie tam jakieś przydatne informacje. Nie zwlekając dłużej, wrócili na pokład „Dzikiego Włóczęgi". Ikki dotarł tam przed nimi, najwyraźniej wychodząc z założenia, że Megan i Tatsuma jakoś dadzą sobie radę bez jego asysty. Próbował znaleźć rodziców dziewczynki, którą zabrał ze sobą, ale bezskutecznie. Najprawdopodobniej więc oni także już nie żyli. Podobnie rzecz miała się z chłopcem, którego znalazł Tatsuma. Megan usiłowała znaleźć jego matkę lub ojca, ale wszyscy, których o niego pytała, tylko kręcili głowami. I choć stracili własne dzieci, nikt nie chciał zająć się tym malcem. Megan nie potrafiła tego pojąć. Więc wszyscy tak mocno kochali tylko własne, biologiczne dzieci, a inne mógłby nawet trafić szlag i nikt by palcem nie kiwnął? W końcu zmuszona była oddać dzieciaka pod opiekę droida niańki, zwanego pieszczotliwie Nan, i Twi'leka o imieniu Hiva, który opiekował się kilkoma innymi sierotami, które wciąż nie znalazły domu. Małego należało dokładnie wykąpać, opatrzyć, ubrać i nakarmić, a ona miała na głowie cały gwiezdny niszczyciel. I tak już na wszystko brakowało jej czasu, bez dodatkowej „atrakcji" w postaci dziecka. Zresztą, o czym tu mówić? Nie miałaby do niego cierpliwości, odkąd pamiętała, dzieci wyłącznie ją irytowały, więc lepiej, aby ktoś inny zajął się tym chłopcem. Może droid nie był najlepszym wyborem, ale zdecydowanie lepszym od Tatsumy, który nie potrafił nawet zająć się samym sobą. Hiva, który wraz z Nan opiekował się dziećmi, był nieco upiorną postacią, ze swą zieloną skórą i zaostrzonymi zębami, ale z jakiegoś powodu dzieci za nim przepadały, więc chłopiec z pewnością także go polubi. A później może jeszcze znajdzie się ktoś, kto zechce go adoptować... Jednak, gdy tylko malec zorientował się, co się dzieje, że Megan chce go zostawić i zobaczył Twi'leka, wrzasnął przeraźliwie i tak mocno uczepił się szyi kobiety, że ledwo była w stanie wyplątać się z jego uścisku. A Tatsuma, który oczywiście polazł za nią, zamiast jej pomóc rzucał tylko głupie komentarze, że być może to ona powinna troszkę dłużej zająć się tym chłopcem, dopóki mały się nie uspokoi... Kobieta miała już tego serdecznie dość. Wcisnęła chłopca w ramiona Hivy, odwróciła się na pięcie i odeszła. Słyszała, że dzieciak wciąż płacze, ale nie mogła na to nic poradzić. Dlaczego więc, do cholery, czuła się tak, jakby to ona go porzucała?! Ten sam, niezbyt szczęśliwy moment, Tatsuma wybrał, aby podzielić się z nią kolejną ze swych genialnych myśli...
— Klejnociku... — zaczął nieśmiało. — Wiesz, że skoro na statku Pratta nie było rodziców tego malucha, to już ich raczej nie znajdziemy...
— To zajmie się nim ktoś inny — odparła zimno Megan, idąc przed siebie z taką miną, że każdy, kto tylko ją spostrzegł, natychmiast umykał jej z drogi.
— No właśnie, co do tego... — Tatsuma uśmiechnął się szeroko. — Ten chłopiec chyba naprawdę cię polubił... I właściwie to wcale mnie to nie dziwi, więc może... Jakby ci to powiedzieć... Może byśmy go adoptowali? — wypalił.
Megan poczuła, że cała krew nagle odpłynęła jej z twarzy, a potem gwałtownie uderzyła do głowy. Zatrzymała się w pół kroku, na co Tatsuma nie był przygotowany, i zderzył się z jej plecami. Kobieta skrzywiła się. Odwróciła się ku niemu.
— My? — rzuciła lodowato. — Nie ma żadnego „my"! Nie ma od lat!
— Klejnociku, nie bądź taka...
Megan aż zazgrzytała zębami z wściekłości. Chwyciła go za poły płaszcza i pociągnęła w dół, aby jego twarz znalazła się dokładnie na wprost jej twarzy.
— Słuchaj no — syknęła. — Czyś ty się już kompletnie na łeb z rancorem zamienił?! Daj mi wreszcie spokój! Powiedziałam ci, że możemy być przyjaciółmi, ale niczym więcej! Nie będę razem z tobą bawić się w rodziców jakiegoś bachora, o którym nawet nic nie wiemy! Dotarło, idioto?!
Tatsuma spuścił wzrok. Sam był jak dziecko, a chciał zajmować się innym?! Dobre sobie!
— Tak, klejnociku... — powiedział cicho, patrząc na nią takim wzrokiem, jakby za chwilę miał się rozpłakać.
Megan jęknęła.
— Jesteś nie do zniesienia! — zawołała, a potem puściła go i czym prędzej uciekła do swojej kwatery.
Adoptować dziecko! Też genialny pomysł! Ciekawe, jak niby Tatsuma to sobie wyobrażał?! Pewnie jak każdy kochający tatuś radośnie pozowałby do holo, a cała niewdzięczna praca i obowiązki spadłyby na nią. Bo na kogo innego?! Megan gwałtownie pokręciła głową. Po jaką cholerę ona się nad tym w ogóle zastanawia?! Pomysł był niedorzeczny i już! Nie lubiła dzieci, nie chciała ich mieć i nie była zabawką Tatsumy, żeby spełniać wszystkie jego zachcianki! Nie rozumiał jej i nawet nie chciał zrozumieć. Dlatego właśnie nie było dla nich przyszłości...
Gdy Megan znalazła się już bezpiecznie w swojej kwaterze, ciężko oparła się o ścianę, a po chwili osunęła na pokład. Jej ramiona zaczęły drżeć. Ukryła twarz w dłoniach, z całych sił zaciskając zęby, aby powstrzymać łzy. Czasem łapała się na tym, że wspominała dawne czasy z Tatsumą i ogarniał ją wtedy przemożny smutek. Żałowała, że tamte dni minęły i już nie wrócą, bo przez krótki czas była z nim naprawdę szczęśliwa. Gdyby na dobre odeszła od niego przed laty, może byłoby jej łatwiej, bo teraz, z każdym kolejnym rokiem, miesiącem, dniem, coraz trudniej było jej się na to zdobyć. Przywykła do obecności Tatsumy w swoim życiu. Stanowczo za bardzo przywykła... Z tą myślą, mając wszystkiego serdecznie dość, padła na koję i niemal od razu zasnęła...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top