Rozdział XIV
Kapsuła, którą ostrożnie przechwycono i umieszczono na pokładzie hangaru głównego, była prostokątna i dość duża. Shaka stwierdził, że przypominała masywną, metalową trumnę. Według Megan wiele nie mijał się z prawdą. Za nic nie chciałaby zostać w czymś takim zamknięta. Sam widok leżącej nieruchomo kapsuły przyprawiał ją o klaustrofobię. Wyobrażała sobie, że wewnątrz musiało być jeszcze gorzej. Kapsuła wyglądała na niezwykle wiekową, w dodatku była poobijana, jakby już swoje przeszła. Megan pomyślała, że jej miejsce było raczej w muzeum, a nie na pokładzie jakiegokolwiek statku kosmicznego. Należała do niemal antycznego typu, w którym nie było żadnych silników, ani możliwości sterowania. Można było jedynie leżeć w niej na wznak, ściśniętym niczym w metalowej puszce i błagać Moc, żeby ktoś się zlitował i uratował rozbitka. W dodatku, na jej kopule nie było żadnego, nawet najmniejszego iluminatora. Osoba zamknięta w środku nie miała nawet pojęcia, co się z nią dzieje, a i tych, którzy otwierali kapsułę mogła czekać niemiła niespodzianka... Megan zbliżyła się do niej ostrożnie. Tatsuma nie odstępował jej nawet na krok. Usłyszała, że nerwowo przełknął ślinę, jakby coś go zaniepokoiło.
— To chyba nie kolejna pułapka, co? — wymamrotała, nie kierując jednak swoich słów do nikogo konkretnego.
Zerknęła na Tatsumę. Potem na Shakę. Żaden z nich nie wyrzekł nawet słowa, więc wzruszyła ramiona i wdusiła coś, co miała nadzieję było przyciskiem rozszczelniającym kapsułę. Coś zgrzytnęło, wokół uniosły się kłęby pary i wieko kapsuły rozsunęło się, ukazując spoczywającą w środku młodą kobietę o krótkich, jasnoblond włosach i zielonych oczach. Dziewczyna była ewidentnie przerażona i roztrzęsiona. Drżała na całym ciele, ściskając coś mocno w obu dłoniach, splecionych na piersi. Jej śliczna twarz była zaczerwieniona i opuchnięta od płaczu. Megan powoli wyciągnęła do niej dłoń, chcąc pomóc jej wydostać się ze środka kapsuły, ale dziewczyna nagle wyskoczyła na pokład i wtedy Megan zorientowała się, że w dłoniach trzymała blaster. Kobieta była tak zaskoczona reakcją dziewczyny, że nim zdążyła się zorientować, co się dzieje, lufa blastera została wycelowana prosto w sam środek jej piersi. Megan niczym w zwolnionym tempie widziała jak drżące palce dziewczyny naciskają spust. Usłyszała krzyk Tatsumy. I odgłos uruchamianego miecza świetlnego. Wiedziała jednak, że już po niej. Za nic nie zdążyłaby się odsunąć ani pochylić. Na moment pociemniało jej przed oczami. Jej myśli pobiegły ku Tatsumie i Katsurze. Kocham was..., pomyślała rozpaczliwie, zdając sobie sprawę, że już nigdy więcej nie będzie jej dane ujrzeć żadnego z nich. Tak bardzo was kocham... Do jej uszu dobiegł odgłos wystrzału. Minęło kilka sekund, ale... O dziwo, nie poczuła niczego. Żadnego bólu, który świadczyłby o tym, że oberwała. Strzał był aż tak precyzyjny? Zadał jej śmierć, zanim zdążyła cokolwiek poczuć? To już?, przebiegło jej przez myśl. Tak wygląda umieranie? Nagle jednak coś ciężkiego osunęło się na nią i do kobiety dotarło, że wcale nie umarła. W ostatniej chwili wyciągnęła przed siebie ramiona i jakoś udało jej się utrzymać równowagę, jednocześnie, jak sobie ze zdumieniem uświadomiła, odruchowo chwytając Tatsumę pod pachy. Spojrzała na jego dziwnie pobladłą twarz, a następnie szybko przeniosła wzrok na dziewczynę, która usiłowała ją postrzelić.
— Shaka! — wrzasnęła. — Łapcie ją! Nie pozwólcie jej uciec!
Shaka i Mu obezwładnili dziewczynę i trzymali ją mocno, jednocześnie z przerażeniem spoglądając na Tatsumę. Megan poczuła, że cała krew nagle odpłynęła jej z twarzy. Serce kobiety przeszył lodowaty strach. Dlaczego Tatsuma był tak ciężki i bezwładny? Dlaczego... Nie ruszał się? Delikatnie ułożyła go na pokładzie i wtedy spostrzegła, że mężczyzna krwawi. W jego prawym boku ziała paskudna, osmalona, brocząca krwią rana. Megan otworzyła usta, ale zaraz zamknęła je z powrotem. Jej wargi drżały. Gardło miała tak ściśnięte, że nie była w stanie dobyć z siebie nawet jednego słowa. Tatsuma... Ocalił jej życie. Zasłonił ją, a sam... Sam... Opadła na kolana i wyciągnęła dłoń, z czułością gładząc jego ciemne, kręcone włosy.
— Tatsuma... — wykrztusiła.
Mężczyzna w żaden sposób nie zareagował na jej dotyk, ale spostrzegła, że jego pierś wciąż lekko unosi się i opada, a to znaczyło, że nie było za późno! Tatsuma wciąż żył! Nagły przypływ nadziei dodał jej sił. Prędko wyszarpnęła zza paska swój komunikator. Choć ręce trzęsły jej się tak bardzo, że ledwo była w stanie cokolwiek w nich utrzymać, udało jej się skontaktować z doktor Keerin i poprosić ją, żeby jak najszybciej przybyła do hangaru głównego. Poprosiła ją także, aby zabrała ze sobą droida medycznego oraz repulsorowe nosze... Następnie usiłowała w jakiś sposób samemu opatrzyć ranę na boku Tatsumy, ale zupełnie się na tym nie znała. W głowie miała całkowitą pustkę. Nie wiedziała, co robić... Znalazła się już na skraju załamania, gdy nagle przyklęknął przy niej Mu.
— Pomogę ci, tooczko — powiedział delikatnie. — Już, kochanie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz...
Megan niemrawo skinęła głową. Patrzyła, jak Mu przykłada do boku Tatsumy kawał jakiegoś materiału i uciska mocno, aby zatamować krwawienie. Zastanawiała się, gdzie do cholery podziewa się Keerin?! Czy nie powinna już dotrzeć do hangaru?! Przecież każda sekunda była na wagę złota! Tatsuma nie może umrzeć! Jeśli coś mu się stanie, to ona... To... Cały świat Megan ogarnęła ciemność. Miała wrażenie, że się dusi... Serce pękało jej na widok Tatsumy, leżącego bezwładnie na pokładzie. Nigdy wcześniej nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby być świadkiem podobnej sceny. Przecież to Tatsuma był tym, który zawsze miał szczęście, bez względu na sytuację... Pochyliła się, na moment przytykając czoło do jego czoła. Musnęła ustami jego pobladłe wargi.
— Nie możesz... Nie możesz mnie teraz zostawić... — jęknęła. — Nie pozwalam ci...
— Spokojnie, tooczko — mówił gorączkowo Mu, choć i jemu głos drżał niebezpiecznie. — Najważniejsze to w takich chwilach zachować spokój...
Megan skinęła głową. Z całych sił zacisnęła powieki. Kołysała się leciutko w przód i w tył, dopóki do jej uszu nie dobiegł głos doktor Keerin.
— Co się stało?! — zawołała kobieta, biegnąc ku niej co sił w nogach. Towarzyszył jej droid medyczny, popychający przed sobą nosze repulsorowe.
— Postrzał z blastera — odparł Mu, zanim Megan zdążyła w ogóle otworzyć usta.
Keerin z niepokojem zmarszczyła brwi.
— Zróbcie mi miejsce — rozkazała, wpychając się pomiędzy Megan oraz Mu. Zerknęła na prowizoryczny opatrunek, założony przez Mu. — Stracił dużo krwi... — mamrotała do samej siebie. Sięgnęła po pakiet medyczny, który miała przy sobie. Założyła na ranę nowy opatrunek, z bandażem nasączonym bactą, czując, że Megan uważnie przygląda się ruchom jej rąk. — Pomóżcie mi przenieść go na nosze — poprosiła po chwili.
Megan i Mu bez słowa wykonywali każde jej polecenie. Gdy Tatsuma znalazł się już na nosach, lekarka odwróciła się ku Megan.
— Zabiorę go do sektora medycznego — powiedziała szybko. — Zajmę się nim. Obiecuję.
Megan zamrugała szybko, aby pozbyć się łez, które napłynęły jej do oczu.
— Pójdę z wami! Nie zostawię go... — zawołała.
Keerin położyła dłoń na ramieniu kapitanki i ścisnęła je lekko.
— Nie — powiedziała. — Megan, masz coś innego do zrobienia — dodała, spoglądając znacząco na Shakę, który stał kawałek dalej w towarzystwie przerażonej i zapłakanej dziewczyny. Biorąc pod uwagę, że tuż przy jej szyi lśniło złote ostrze miecza świetlnego, powoli zaczęła się domyślać, co się tam wydarzyło. Megan powiodła wzrokiem za jej spojrzeniem i skrzywiła się boleśnie.
— Czy Tatsuma... — zaczęła. Z trudem przełknęła ślinę. — Czy on... Wyjdzie z tego?
— Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak było — obiecała Keerin. — Miej przy sobie komunikator. Skontaktuję się z tobą.
Megan niemal automatycznie skinęła głową. Uświadomiła sobie, że tak naprawdę Keerin nie odpowiedziała na jej pytanie dopiero, gdy kobieta zniknęła jej z oczu, zabrawszy ze sobą Tatsumę.
— Wszystko dobrze, tooczko? — spytał delikatnie Mu.
Kobieta poczuła, że ogarnia ją wściekłość. Dobrze?! Jak miało być dobrze?! Przecież Tatsuma został ranny, do cholery! Jej dłonie zacisnęły się w pięści. Nie była to jednak przecież wina Mu... Jeśli ktokolwiek ponosił winę za to, co się wydarzyło, to tylko i wyłącznie ona.
— Nic nie jest dobrze, Mu... — odparła, siląc się na spokój. Z ponurą miną zbliżyła się do Shaki. Na jej widok dziewczyna, którą trzymał, zatrzęsła się ze strachu i rozszlochała. Shaka z obojętną miną podał Megan blaster, którego wcześniej użyła dziewczyna. Kobieta przez moment przyglądała mu się w milczeniu. Jej dłonie tak mocno zacisnęły się na broni, że aż pobielały jej kłykcie. — Dlaczego to zrobiłaś? — zwróciła się do dziewczyny takim tonem, że po plecach Shaki aż przebiegł nieprzyjemny dreszcz. — Nikt tutaj nie zamierzał cię skrzywdzić, więc dlaczego?!
— Przepraszam... — jęknęła dziewczyna. Osunęła się na kolana, szlochając i składając dłonie jak do modlitwy. — Nie chciałam... Wystraszyłam się! Przepraszam! Nie róbcie mu krzywdy!
Megan wzięła głęboki oddech. Podniosła wzrok na Shakę.
— Pożyczysz mi... Swój miecz świetlny? — spytała.
Mężczyzna drgnął. Ze zdumieniem spojrzał na Mu, a następnie przeniósł wzrok na Megan.
— Co ty... — zaczął niepewnie. — Co ty chcesz zrobić?
— Po prostu daj mi ten miecz! — wrzasnęła.
— N-nie... Błagam... — jęknęła jasnowłosa dziewczyna, przypadając do nóg Megan.
Shaka zawahał się, więc Megan, nie czekając dłużej, wyrwała mu srebrny cylinder z dłoni. Rzuciła blaster na ziemię, a następnie chwyciła rękojeść miecza świetlnego obiema dłońmi, niczym pałkę, zamachnęła się. Szlochająca u jej stóp dziewczyna krzyknęła, a potem zapadła śmiertelna cisza, którą przerywało jedynie ciche buczenie złotego ostrza. Shaka zamrugał ze zdumienia. Megan oddała mu broń, którą natychmiast dezaktywował. Na pokładzie widniała ciemna smuga – ślad po klindze miecza świetlnego – oraz... przepołowiony blaster. Megan przyklęknęła przy jasnowłosej dziewczynie.
— Już dobrze — powiedziała. — Nikt cię tutaj nie skrzywdzi...
Dziewczyna, zdumiona tym, że wciąż żyje, spojrzała na Megan szeroko otwartymi, okrągłymi niczym spodeczki, oczami.
— Jak masz na imię? — spytała Megan.
— Oryou... — wykrztusiła dziewczyna.
— Oryou — powtórzyła kobieta, skinąwszy głową. — Masz się gdzie podziać? — pytała dalej. — Pochodzisz z Nakamy, prawda? Masz tam jakąś rodzinę, kogokolwiek, kto na ciebie czeka?
Dziewczyna ze smutkiem pokręciła głową.
— Nie... — odrzekła łamiącym się głosem. — Sprzedano mnie, kiedy byłam jeszcze dzieckiem... Przepraszam... — Jej oczy ponownie wypełniły się łzami. — Ja... Naprawdę nie chciałam... Bałam się, że znów zostanę... Zostanę... — Głos Oryou załamał się. — Już wolałabym zginąć! — zawołała.
— Nikt cię tutaj nie skrzywdzi — oznajmiła Megan z mocą. — Jesteś już bezpieczna, obiecuję. Możesz tutaj zostać, jeśli chcesz. Możemy też pomóc ci dostać się na jakąkolwiek planetę, gdybyś tego akurat chciała...
Oryou była w zupełnym szoku. Spodziewałaby się raczej, że zostanie od razu zamordowana, sprzedana, oddana do zabawy jakimś mężczyznom, albo wyrzucona bez żadnej ochrony w przestrzeń kosmosu, a nie, że spotka kobietę, która zaoferuje jej pomoc...
— Ja... Dziękuję! — Zalała się łzami, zarzucając ramiona na szyję Megan i ściskając ją z całych sił.
Kobieta, nieco niepewnie, odwzajemniła jej uścisk.
— Możemy też poszukać dla ciebie jakiegoś zajęcia na pokładzie — zaproponowała. — Może jest coś, czym chciałabyś się zająć?
Oryou zawahała się.
— Ja... — zaczęła niepewnie. — Lubię... Bardzo lubię dzieci. Mogłabym przy nich pomagać, jeśli macie tutaj jakieś...
Megan skinęła głową.
— Świetnie — stwierdziła. — Dzieci. Będziesz więc pomagać Hivie. To Twi'lek, który prowadzi naszą ochronkę. Zaprowadzę cię do niego. Oddamy ci do dyspozycji jedną z kwater w pobliżu ochronki. Będziesz mogła odpocząć i coś zjeść, a z Hivą uzgodnisz wszystkie szczegóły.
Megan podniosła się. Oryou natychmiast zrobiła to samo.
— Witaj na pokładzie „Dzikiego Włóczęgi" — dodała kapitanka. — Masz jakieś pytania?
Dziewczyna spuściła wzrok. Cała aż poczerwieniała na twarzy.
— Tylko jedno — powiedziała cicho, nieśmiało. — Czy ten mężczyzna... Czy ten mężczyzna, którego postrzeliłam... Czy nic mu nie będzie?
Megan pobladła.
— Nie... — odrzekła po dłużej chwili. — On... Jest silny. Wyjdzie z tego — dodała, choć chyba bardziej starała się zapewnić o tym samą siebie. Odchrząknęła. — Chodźmy — powiedziała, aby jak najszybciej zmienić temat. — Zaprowadzę cię do Hivy.
Oryou tylko pociągnęła nosem i jak cień podążyła za Megan.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top