Rozdział VII
Tatsuma ze wszystkich sił, rozpaczliwie starał się zachować spokój. Nakazał swemu nieposłusznemu sercu zwolnić, a potem, ledwo oddychając, doczołgał się do kolejnej kratki wentylacyjnej. Poniżej, w celi, znajdowała się Megan... Tak mu się przynajmniej wydawało. Jeszcze parę chwil temu zdawało mu się, że wyczuwa jej obecność, ale teraz, z każdą mijającą sekundą to wrażenie słabło coraz bardziej... Podświadomie wiedział, co to może oznaczać. Starał się jakoś przygotować na widok martwego ciała Megan, ale nie potrafił. Jak można przygotować się do czegoś takiego?!
— Megan... — wyszeptał pobladłymi ze strachu i rozpaczy ustami. Chwycił kratkę, chcąc podnieść ją do góry, ale Shaka ostrzegawczo chwycił go za kostkę. Za ramię nie miał jak.
— Poczekaj! — syknął. — W celi są dwie osoby! Megan i...
Sakamoto z trudem obrócił głowę w jego stronę.
— Nie obchodzi mnie to — oświadczył. A potem pociągnął kratę.
Shaka zaklął paskudnie. Sakamoto, nie zważając na to, że jemu także może grozić śmiertelne niebezpieczeństwo, zebrał w sobie wszystkie siły, przesunął kratę, a następnie nogami w dół zsunął się do środka celi. Shaka czuł się za niego poniekąd odpowiedzialny, więc choć Tatsuma zachowywał się jak ostatni idiota, natychmiast sam poszedł w jego ślady. Gdy znaleźli się w pobliżu celi wyczuł ślad obecności Megan, ale nie tylko. Wraz z nią w zamknięciu przebywała także Oryou. Od początku nie przepadał za tą dziewuchą, ale czyżby ten jeden, jedyny raz intuicja go zawiodła? Właściwie od momentu ataku Pratta nie widział Oryou. Sądził, że ewakuowała się wraz z innymi, ale może łowcy niewolników dopadli ją wcześniej i zamknęli w celi? Albo w jakiś sposób przypałętała się do Megan, a potem obie je tam wtrącono? Właściwie to już teraz nieważne. Zamiast jednej, będą musieli uratować dwie kobiety. Jakież to romantyczne! Paradoksalnie jednak chyba najbardziej współczuł Tatsumie. Megan zawsze twardo stąpała po ziemi, była silna i uparta, za to Tatsuma, biedak, musiał się w końcu ocknąć i wziąć w garść, a jego agresywny optymizm nagle diabli wzięli...
Shaka z gracją zeskoczył na podłogę celi i bardziej wyczuł niż zauważył, że Tatsuma, zupełnie obojętny na otoczenie, pochyla się nad Megan, leżącą w kącie pomieszczenia. Kobieta nie ruszała się. Choć w pomieszczeniu panowała całkowita ciemność, mężczyzna wiedział, że w drugim rogu, na pryczy, siedziała Oryou. Shaka nie wyczuwał od niej strachu... Nie zachowywała się jak więźniarka... Skierował wzrok w miejsce, gdzie siedziała. Zmarszczył brwi. Nie spuszczał z niej wzroku i na wszelki wypadek oparł dłoń na rękojeści miecza świetlnego. Tatsuma tymczasem zachowywał się, jakby istniała dla niego tylko Megan...
— Klejnociku... — wykrztusił. Niepewnie ujął jej dłoń, ale nie poczuł, że odwzajemniła uścisk jego palców. Przesunął dłoń na jej ramię. Nie ruszała się i... Była zimna. Tak bardzo zimna... — Megan, nie... — Z jego piersi dobył się zduszony jęk. Pochylił się ku niej, delikatnie odgarniając włosy z jej pobladłej twarzy. — Klejnociku... Nie rób mi tego... Jestem tu... Jestem przy tobie... — Otoczył jej bezwładne ciało ramionami i przycisnął do piersi. Rozpaczliwie wpatrywał się w jej twarz, błagając, żeby go nie opuszczała. Jak mógłby żyć bez niej? Nie potrafił o tym nawet myśleć... Wolałby już od razu paść trupem... Obsypywał czułymi pocałunkami jej posiniaczoną twarz i brudne, pokryte skorupą zaschniętej krwi dłonie. Jeśli Megan do niego nie wróci, on sam nie opuści tego miejsca. Nie odstąpi jej ciała nawet na krok! Nagle jednak palce prawej dłoni kobiety drgnęły leciutko, a jej powieki zatrzepotały. Tatsuma spojrzał prosto w jej jasne oczy, które zwykle lśniły niczym błękitne kryształy, ale teraz były puste i matowe, przepełnione cierpieniem. Gdy go ujrzała, na moment zabłysły.
— Tatsuma... — powiedziała z trudem. — Ty idioto...
Mężczyzna uśmiechnął się, choć po jego policzkach spływały łzy.
— Tak, jestem idiotą — zgodził się z nią. — Jestem największym idiotą w galaktyce, bo pozwoliłem, żeby Pratt cię skrzywdził...
Megan delikatnie pokręciła głową, ale po chwili poderwała się, jakby przypomniała sobie o czymś ogromnie ważnym. Jej oczy rozszerzyły się, a dłoń, w nagłym przypływie sił, mocno zacisnęła się na ramieniu Tatsumy.
— Oryou... — wykrztusiła.
— Oryou? — powtórzył mężczyzna ze zdumieniem. — Co z nią?
Usta Megan zadrżały. Tatsuma zamarła na moment. Do jego uszu dobiegł odgłos odbezpieczanego blastera. Odwrócił się, a wtedy stały się dwie rzeczy jednocześnie – dał się słyszeć dźwięk aktywowanej klingi miecza świetlnego, a w padającym z niego blasku Tatsuma ujrzał lufę blastera wycelowaną prosto w jego twarz. W następnej chwili w pomieszczeniu rozszedł się zapach ozonu zmieszany ze smrodem topionego metalu. Zniszczony blaster opadł na pokład. W celi zapłonęło światło.
— To Oryou ci to zrobiła, prawda? — spytał Shaka.
Tatsuma zamrugał. Jasnowłosa kobieta stała kilka kroków za nim, ale nie wierzył, żeby Shaka miał rację. Oryou? Ona miałaby skrzywdzić Megan? Przecież to kompletne szaleństwo! Jaki niby mogła mieć ku temu powód? Poza tym, na pierwszy rzut oka widać było, że Megan została bardzo dotkliwie pobita. Na jego oczach Pratt dźgnął ją wibroostrzem! Przecież kobieta nie zrobiłaby czegoś takiego drugiej kobiecie! Tylko mężczyźni byli zdolni do podobnych potworności! Odwrócił się gwałtownie w stronę Shaki. Zamierzał chyba zacząć się z nim kłócić, ale nagle dotarło do niego, że Jedi właśnie uratował mu życie... To... Oryou trzymała blaster, który mężczyzna przeciął na pół. Przez moment czuł całkowitą pustkę, ale w następnej chwili jego duszę wypełniła wrząca wściekłość, sprawiając, że krew w jego żyłach zamieniła się w lawę. Oryou wciąż trzymała się klika kroków za nim, ściskając coś w jednej dłoni. Tatsuma delikatnie ułożył Megan na pryczy, a później zbliżył się do Shaki i przystanął obok niego. Jego dłonie z całych sił zaciskały się w pięści.
— Co to ma znaczyć?! — warknął głucho. — Co ty tutaj robisz, Oryou?!
Jasnowłosa kobieta uśmiechnęła się z pogardą. W niczym nie przypominała nieśmiałej i nieco niezdarnej dziewczyny, za jaką do tej pory miał ją Tatsuma. Każdy jej ruch pełen był gracji i zmysłowości, a ubrana była w dziwny, krwistoczerwony mundur, jakiego mężczyzna do tej pory jeszcze nie widział. Krojem bardzo przypominał mundury Imperium i Najwyższego Porządku, ale nie przypominał sobie, aby oficerowie jakiejkolwiek formacji nosili się w kolorze czerwonym.
— Gdzie Pratt?! — warknął Shaka.
Oryou obrzuciła obu mężczyzn zimnym spojrzeniem.
— Powinniście mi podziękować — oświadczyła. — Pratt nie żyje. A wkrótce dołączy do niego jego śmierdząca banda!
Tatsuma spojrzał na nią z niedowierzaniem.
— Skoro Pratt nie żyje, dlaczego ty i Megan jesteście w celi? O co tu chodzi? Należysz do Ruchu Oporu? — spytał.
Shaka posłał mu pełne dezaprobaty spojrzenie. Naprawdę tak ciężko było się domyślić, że Oryou najwyraźniej nie należy ani do ludzi Pratta, ani do Ruchu Oporu? Czy Tatsuma już zgłupiał do reszty?! Dziewczyna posłała mu przepełniony słodyczą uśmiech.
— Jesteśmy tu, ponieważ masz coś, co należy do mnie — zaszczebiotała. — Oddasz bachora, to może łaskawie skrócę cierpienia twojej ukochanej.
Sakamoto drgnął, jakby chciał się na nią rzucić, ale Shaka chwycił go za poły koszuli, przytrzymując go w miejscu.
— Zabierz stąd Megan — warknął. — Po to tutaj jesteśmy!
— O, nie — syknęła Oryou. — Żadne z was stąd nie wyjdzie, dopóki nie dostanę tego gówniarza! Jest zbyt wiele wart! — Kobieta wyciągnęła przed siebie obie dłonie. W jednej z nich trzymała kolejny, nieco mniejszy blaster, w drugiej natomiast niewielki, cylindryczny przedmiot z jednym przyciskiem.
Do Tatsumy w końcu zaczęło docierać, że Oryou nie jest ich przyjaciółką.
— Nie dostaniesz Zury — odparł lodowato. — Bo już dawno go tutaj nie ma! A za to, co zrobiłaś Megan... Za to... — Nie dokończył. Zamiast tego rzucił się na Oryou z pełną siłą. Chciał, żeby ta suka zapłaciła za każdy oddech, o który walczyła Megan, za każdą sekundę, gdy powoli opuszczało ją życie. Sprawi, że Oryou będzie cierpiała, a każdą sekundę cierpienia przeżywała niczym całą wieczność... Była przecież jedną z nich! Jak mogła ich zdradzić?! Jak mogła skrzywdzić Megan? Nienawidził jej! Nienawidził całym sercem i duszą! W dodatku, na jej szyi zauważył wisiorek z klejnotem Corusca, który kiedyś podarował Megan. — To — warknął, zrywając wisiorek z jej szyi — nie należy do ciebie!
Oryou wystrzeliła, trafiając go w ramię, ale Tatsumy to nie powstrzymało. Zachowywał się, jakby nawet nie zwrócił na to uwagi. Wytrącił z dłoni dziewczyny ten śmieszny cylinder, po czym zaczęli się szarpać. Oryou, choć niższa i delikatniejszej budowy, miała za sobą lata morderczego treningu, Tatsuma jednak walczył o życie Megan. Odzyskał ją i nie zamierzał ponownie jej utracić. Chwycił dziewczynę obiema dłońmi za szyję i zaczął zaciskać mocno, coraz mocniej... Pragnął usłyszeć, jak jej kark pęka pod jego palcami...
— Co ty wyprawiasz?! — zawołał nagle Shaka. — Puść ją! I zabierz stąd Megan!
Tatsuma nie zareagował. Shaka chwycił go więc za ramię i potrząsnął mocno.
— Przestań! — syknął, ale na tyle cicho, żeby tylko Sakamoto mógł go usłyszeć. — Chcesz ją zabić?! Chcesz, żeby Megan żyła z mordercą?! Puść tę kobietę! Ja się nią zajmę!
Oczy Tatsumy rozszerzyły się. Twarz Oryou poczerwieniała, ale kobieta nie przestawała się uśmiechać. Sakamoto cofnął dłonie i odskoczył od niej gwałtownie.
— Co... Co ja... — wykrztusił. Z niedowierzaniem spojrzał na swe własne dłonie. Przez moment zupełnie nie był sobą. Mało brakowało, a odebrałby czyjeś życie z powodu zemsty. Tylko on wiedział, jak mało... Nigdy tego nie zapomni. Nie pozwoli sobie zapomnieć... Do jego zaćmionego przez wściekłoś umysłu przebił się w końcu ból zranionego ramienia. Zerknął na nie, ale rana była jedynie powierzchowna. Spojrzał na Shakę, który podniósł cylindryczny przedmiot, upuszczony przez Oryou i stanął pomiędzy nim, a dziewczyną, która gwałtownie, niczym ryba wyrzucona z wody, łapała powietrze. — Shaka... — zaczął niepewnie. — Ja...
— Zabierz stąd Megan — warknął Jedi.
Tatsuma prędko skinął głową, choć Shaka nawet na niego nie patrzył. Pochylił się ku Megan, która błądziła gdzieś wzrokiem, jakby w ogóle go dostrzegała.
— Klejnociku — powiedział gorączkowo, chwytając ją za ramiona i unosząc delikatnie. — Zabiorę cię stąd... W bezpieczne miejsce...
Brwi kobiety zmarszczyły się. Skupiła wzrok na jego twarzy i uśmiechnęła się delikatnie. Ten wysiłek całkowicie ją wyczerpał. Tatsuma wiedział, że znalazła się na granicy życia i śmierci. Wezwał Moc, o której tyle opowiadał mu Shaka, starożytnych Jedi, nawet swą ogromną miłość do niej, ale wszystko to było na nic. Żadna z tych rzeczy nie była w stanie ocalić kobiety, którą kochał.
— Klejnociku... — powtórzył, starając się uśmiechnąć. — Wszystko będzie dobrze...
Powieki Megan opadły. Osunęła się na pryczę. Poczuł, że jej mięśnie zwiotczały, jakby jej ciało roztapiało się, albo jakby nie miała kości. Nigdy wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że może być tak delikatna. Znał głównie jej siłę. Przytulił ją do piersi.
— Powinieneś mnie zostawić — szepnęła. — Dla mnie jest już za późno...
Tatsuma skrzywił się boleśnie. Pochylił się, aby móc wyszeptać do jej ucha:
— Nie, nie jest za późno... Megan, przecież ty nigdy się nie poddajesz! Jestem z tobą! Nie możesz mnie opuścić... Nie teraz... Klejnociku...
Kobieta nagle wyciągnęła dłoń, dotykając jego twarzy samymi opuszkami palców. Przesunęła nimi po jego ustach. Nie opuściła dłoni, ale przytrzymała ją przy jego wargach.
— Wygląda na to, że nie mogę się ciebie pozbyć — powiedziała.
— Nie — odparł Tatsuma. — Nie możesz! Chodź!
Dźwignął ją ku górze, pomógł jej wstać u objął ją, pomagając jej utrzymać się w pionie. Oryou, choć pozbawiona broni i pilnie obserwowana przez Shakę, roześmiała się.
— Porządek i tak was dopadnie! — zawołała, jej szmaragdowe oczy pałały. — Nie zdołacie się wiecznie ukrywać! Przyjdziemy po was!
Tatsuma zawahał się.
— Shaka... — zaczął.
Właz prowadzący do celi rozsunął się tak gwałtownie, że Tatsuma aż podskoczył.
— Idźcie — syknął Jedi. — Za chwilę do was dołączę.
— Shaka... — powiedziała Megan, tak cicho i delikatnie, że przez twarz jasnowłosego mężczyzny przebiegł grymas bólu. — Naprawdę po mnie wróciłeś... Dziękuję...
Mężczyzna skinął jej głową.
— Do zobaczenia, Megan — odparł.
— Chodźmy, klejnociku... — ponaglił kobietę Tatsuma.
Shaka słyszał ich kroki, ale nie spuszczał wzroku z Oryou, dziwnie spokojnej i wyglądającej na zadowoloną.
— Zabiłaś Pratta — powiedział. Przebiegło mu przez myśl, że przez nią mógł stracić jedyną realną szansę na odnalezienie siostry. Liczył na to, że uda mu się dopaść Pratta i od niego wyciągnąć jakiekolwiek informacje odnośnie Irae. A tymczasem ten drań nie żył i niczego mu już nie powie.
Oryou prychnęła.
— Zabiłam, i co z tego? — rzuciła. — I tak nie powiedziałby ci niczego o twojej ukochanej siostrzyczce!
Shaka drgnął. Przez moment zupełnie nie miał pojęcia, co powiedzieć, ale starał się w żaden sposób nie okazać zaskoczenia. Skąd Oryou wiedziała o jego siostrze?! Nigdy jej o niej nie mówił! Nigdy nawet nie zamienił z tą dziewczyną więcej niż kilka słów!
— Skąd... — zaczął.
Oryou przewróciła oczami.
— Wiem całkiem sporo, rycerzyku! — Zachichotała. — Co byś zrobił, gdybym powiedziała ci, że twoja siostra była zwykłą dziwką?
Dłoń Shaki mocniej zacisnęła się na rękojeści miecza świetlnego. Ciche buczenie złotego ostrza, zwykle tak uspokajające i dodające odwagi, tym razem nie było w stanie ukoić jego niespokojnego serca. Irae... Irae, jaką znał, była czystą, niewinną dziewczyną o złotym sercu...
— Kłamiesz — warknął. Wezwał Moc, aby pomogła mu oddzielić prawdę od bzdur, które wygadywała Oryou, ale... O dziwo, nie wyczuł w niej fałszu. Czyżby tak dobrze się maskowała?
Dziewczyna westchnęła ciężko.
— Jesteś aż tak wielkim idiotą, Shaka? — rzuciła. — Jak wyobrażałeś sobie spotkanie ze swoją drogą siostrzyczką, skoro nie potrafisz rozpoznać tego, co znajduje się tuż pod twoim nosem?!
Shace nagle zabrakło tchu. Nie... Nie! Nie! To niemożliwe! To musiała być jakaś sztuczka! Oszustwo! Perfidne oszustwo! Dlaczego jednak Moc podpowiadała mu coś zupełnie innego?!
— Irae... — kontynuowała tymczasem Oryou. — Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo nienawidziłam tego imienia! I ciebie! Matka zrobiła sobie drugiego bachora, a to ja musiałam koło ciebie skakać! Traktowała mnie jak służącą! Kiedy więc do tej dziury, w której mieszkaliśmy zawitał Sakamoto, było to dla mnie niczym wybawienie! Wystarczyło pokazać mu kawałek ciała i już nie potrafił się beze mnie obejść. — Zaśmiała się cicho. — Matka nazwała mnie dziwką, bo chciałam wyrwać się z tej pieprzonej nory i na odchodne dała mi w twarz. Ale na szczęście już nie jestem Irae. Irae nie żyje, a Oryou dokonała niemożliwego – uciekła Sakamoto i wstąpiła w szeregi Ostatecznego Porządku! Nie przywitasz się z siostrzyczką, Shaka?
Jasnowłosy mężczyzna pokręcił głową. Dłoń, w której kurczowo ściskał rękojeść miecza świetlnego, zadrżała.
— Jak... — wykrztusił. — Jak to możliwe? Irae... Ona... Była starsza ode mnie... Pamiętam, jak ją zabierali...
— Miałeś wtedy pięć lat, gówno pamiętasz — przerwała mu Oryou.
— Nie — warknął Shaka. — Pamiętam wszystko doskonale! Jakby to było wczoraj! Irae... Była całym moim światem! A Sakamoto mi ją odebrał! Poprzysiągłem sobie, że pewnego dnia ją odnajdę...
— I twoje życzenie się spełniło. Zadowolony?
— Irae...
— Oryou — poprawiła go ta obca, wyglądająca na góra dwadzieścia kilka lat, kobieta. Jego siostra... Przecież Irae była starsza od niego, starsza nawet od Tatsumy. Dlaczego wyglądała, jakby dla niej zatrzymał się czas? I dlaczego rysy jej twarzy w najmniejszym nawet stopniu nie przypominały rysów jego ukochanej siostry? — Kredyty wszystko załatwią — dodała dziewczyna, odpowiadając na pytania, których nawet nie zdążył zadać. — Nową tożsamość, nową twarz, nowe życie... A nawet wieczną młodość.
— Skrzywdziłaś Megan... Moja siostra nigdy nie zrobiłaby czegoś podobnego!
Oryou wzruszyła ramionami.
— Twoja siostra nie żyje. Jestem Oryou.
W oczach mężczyzny zabłysły łzy. Gorzkie, palące łzy. Dezaktywował ostrze miecza świetlnego. Serce dziko waliło mu w piersi. Jego dłonie drżały. Nie mógłby... Nie mógłby skrzywdzić swej siostry! Irae, Oryou... Coś podpowiadało mu, że nie kłamała. Dlaczego jednak zorientował się dopiero teraz?! Wcześniej czuł do niej wyłącznie niechęć, ale... Oryou powiedziała, że go nienawidziła. Być może uczucia, które brał za swoje, wcale nie były jego uczuciami? Odbite uczucia Irae... Nie, Oryou, musiał przyjąć za swoje. Nie miał pojęcia, jak mogłoby wyglądać jego spotkanie z siostrą, której nie widział przez tak długi czas, ale z pewnością nie przeszłoby mu nawet przez myśl, że ich ponownie spotkanie nastąpi w tak straszliwych okolicznościach...
— Jeszcze możesz się zmienić — powiedział gorączkowo. — Pomożemy ci! Megan...
— A co mnie obchodzi ta idiotka?! — warknęła Oryou, przerywając mu. — Zajęła się wynaturzeniem, takim samym jak ty! Niech więc zdycha razem z nim!
Wykorzystując chwilę słabości Shaki, rzuciła się ku niemu, wyrywając z jego dłoni maleńki detonator. Śmiejąc się dziko, wdusiła przycisk. Oczy Shaki rozszerzyły się.
— Nie! — wrzasnął, ale było już za późno. Pokład zadrżał pod ich stopami, do uszu mężczyzny dobiegł odgłos odległego wybuchu, potem kolejnego. Choć miał przy swoim boku swą siostrę, której szukał tyle długich lat, w pierwszej chwili pomyślał o Megan i Tatsumie. Statek został zaminowany. Czy zdążą wydostać się z pokładu „Dzikiego Włóczęgi", zanim będzie za późno?! — Irae... — Chwycił kobietę za ramię, obrócił ją twarzą ku sobie i w tej samej chwili poczuł zimną lufę blastera wbijającą się w jego brzuch.
— To koniec, braciszku — syknęła Oryou.
Do Shaki dotarło, że dla jego siostry nie ma już żadnej nadziei. Musiał znaleźć Megan i Tatsumę. Musiał pomóc im się stąd wydostać.
— Masz rację — powiedziała z zimnym spokojem. — To już koniec.
Shaka gwałtownie odskoczył do tyłu. W jego dłoni zabłysła klinga miecza świetlnego. W oczach Oryou odbiło się zdumienie. Wystrzeliła, ale laserowy bełt trafił w ścianę za plecami Shaki. W następnej sekundzie złota klinga gładko zanurzyła się w jej ciele. Oczy i usta kobiety pozostały szeroko otwarte, gdy głowa, odcięta jednym, płynnym ruchem, spadła z jej ramion. Shaka nie zawahał się nawet przez sekundę i, o dziwo, nie poczuł niczego. Zupełnie, jakby Oryou była dla niego obcą osobą. Zresztą, może tak właśnie było? Spędził tak wiele lat, podążając za mrzonką, chociaż miał u swego boku Mu, który kochał go i dbał o niego jak nikt inny... Mu był jego rodziną. W dodatku, człowiek, którego uważał za wroga, okazał się jego przyjacielem, a jego własna siostra okazała się wrogiem ich wszystkich...
Kolejne wybuchy rozlegały się coraz bliżej, a jeden z nich był tak potężny, że pokład osunął się Shace spod stóp. Mężczyzna runął na jedną ze ścian, obijając się boleśnie. Jęknął, starając się utrzymać na nogach. Musiał się stąd wydostać. A czas bardzo szybko mu się kurczył...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top