Z Przeszłości

Tej nocy Bane śnił. Śnił o kimś kogo nie znał, o jakimś Jedi, o starej kobiecie, kobiecie bez oczu, takiej w białych włosach, o mężczyźnie za sterami statku, o Iridonianie i astromechu.
Śnił o ich przygodach.
Później ukazał mu się miecz świetlny. Następnie planeta którą tym razem znał-Dantooine. Nazwa ta rozbrzmiała na tyle by go wybudziła. Obudził się dosyć spokojnie. Lecz nadal myślał o danej planecie. Zsunął się niechętnie z wygodnego łóżka i spojrzał na holozegar w kącie pokoju. Powinienem był wstać już jakiś czas temu. Podniósł się z łóżka, nałożył na siebie lekkie szaty i udał się do kuchni. Zeskoczył z przed ostatniego stopniu kamiennych schodów gdy poczuł, że powróciła mu normalna siła. Dołączył po chwili do przyjaciół przy posiłku. Jedli tubylcze przysmaki. Rozmawiali jak to się dalej losy potoczą.
Śniadanie przerwało pukanie do drzwi. A raczej nie zgrabna próba przejścia przez nie.
Adon otworzył je a pod jego nogami coś zwinnie przemknęło i udało się w dalsze pomieszczenia domu.
W jadalni na przeciw stołu stanął droid z odświeżonym lakierem no i przede wszystkim ze wszystkimi częściami.
Astri zbliżyła się do niego i przeczytała kartkę zwisającą z jego głowy: "pozdrowienia od Mulosa!".

Bane od razu zajął się tym że droidem. Zachwycał się samą myślą, iż ma droida. Lecz ta aura, nad którą zastanawiał się wcześniej nie zniknęła.
Adon równie podekscytowany zapytał z ciekawości - te Droid, znasz się na frachtowcach? - miał nadzieję, że czasy gdy zajmował się naprawą statku samo pas już minęły.
Droid jedynie wyjął zintegrowane narzędzia, pomachał nimi i wydał swój charakterystyczny dźwięk.
- To chyba znaczyło tak, twoje szczęście - zaśmiał się Cade sprzątając ze stołu.
- ja muszę się spotkać z Arhutem, będę później - oznajmił Bane otwierając już drzwi.
- eh, te sprawy Jedi, ale przynajmniej ty mały kolego nam pomożesz, trzeba zrobić przegląd w naszej maszynie - powiedział Devoranin.
Droid nie protestował i udali się na frachtowiec.

Tym razem Zapi nie przyjechał po niego więc Bane pożyczył ścigacz z garażu, nie zastanawiając się zbytnio czemu nie spotkał przyjaciela. Sam udał się w góry. Mijając różne skały i tony żwiru na podłożu dotarł do windy emanującej fioletowym światłem. Po dotarciu na górę kierował się prosto do chaty.
- witaj mistrzu - powiedział zamykając dziurawe drzwi.
- witaj mój młody padawanie, co cię sprowadza? - zapytał nie zaskoczony wizytą.
- miałem dziwny sen - zaczął siadając przy stole - pozbawiony sensu, widziałem ludzi i ich przygody i planetę...
- Nie pytaj o sens, sam go musisz znaleźć.co to za planeta?
- Dantooine - odparł zmieszany - ale...
- Leć tam a znajdziesz sens.
- Nie rozumiem...
- lecz zrozumiesz, no już, leć

Bane po chwili był już w pojeździe zastanawiając się nad tym czego ma się dowiedzieć i czemu mistrz sam mu nie powie. Uznał, że po prostu "Moc tak chce" i pomknał szosą do domu.

Gdy wrócił w ogrodzie stał Adon i C9 przy statku.
- poleci? - krzyknął chłopiec wprowadzając ścigacz na posesję.
- a jakze. ten Droid jest świetny. - przyznał.
- To dobrze, bo musimy gdzieś polecieć.
- lepszej wiadomości dawno nie słyszałem - uśmiechnął się - idź jeszcze po tych zakochanych i lecimy.

Bane udał się do salonu. Cade leżał z głową opartą na udach Astri. Oglądali holonet.
- hej, słuchajcie. Miałem... Wizję. Musimy lecieć na Dantooine.
- chłopaku zamęczysz nas - śmiał się mężczyzna podnosząc się z objęć Twi'lekanki - dobra, przebierzemy się i możemy lecieć. Ale zawiadom Mulosa, że wyjeżdżamy i poproś o amunicję czy coś.
Chłopak zrobił jak mu kazano.
Po pół godziny spotkali się na pokładzie Defendera, a podwładni Mulosa dostarczyli o co proszono.

Statek zamknął rampę. Spod niego zaczęła wylatywać para pod drobnym ciśnieniem. Maszyna ociężale wzniosła się i poleciała w górę.

- Pomyślnych lotów Defender, wracajcie szybko! - usłyszeli przez radio znajomy głos.
- tak zrobimy, żegnajcie. Bez odbioru - odparł mu Cade wyłączając łączność - lecimy zatem moi drodzy - przekazał po czym usiadł i zdrzemnął się.

Statek znalazł się przed Dantooine wychodząc z nadświetlnej. Wylądowali w tempie równym temu z jakim startowali. Byli na dawnej ziemi Astri. Cade chciał się upewnić, że dziewczyna nie czuję dyskomfortu z tego powodu.
- wszystko ok? - zwrócił się do dziewczyny wybudzony przed chwilą Cade.
- tak, to już nie mój dom, teraz mam nowy na Canine - z uśmiechem na ustach udała się do wyjścia.

Wychodząc ze statku Bane miał wizję. Widział jakąś bitwę pomiędzy żołnierzami dwóch przynależności z Jedi w jednej z nich następnie ukazała mu się jakaś dziwna część w czyjejś chacie.
Zemdlał, turlając się po rampie statku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top