Starcie
Hunter wyłonił się z gwiazd, powolnie mknął pośród gwiazd, leciał w kierunku planety bijącej jedną żółto pomarańczową barwą, która sprawiała wrażenie jednej wielkiej pustyni. Tak też było, ta planeta to Tatooine. Popularna planeta dla miłośników kantyn i ścigaczy.
Wylądowali na powierzchni w jednym z nie wielu miast-Anchorhead gdzie mieszkał rzekomy znajomy Cade'a.
**
- to tu, zbieramy się - rzekł Cade wstając od sterów i zakładając swój czarny pas dopełniający ciemną kompozycję zbroi.
Załadowali do kabur blastery, Astri dodatkowo swe miecze z białymi rękojeśćmi.
Wysiedli a wysoka temperatura pustynnej planety od razu dała im się we znaki. Uiścili od razu niezbędną opłatę za lądowisko.
Udali się w kierunku dzielnicy mieszkalnej. Drobna wyprawa na piechotę wydawała się być znośna, ale tylko w założeniu. Nie przyzwyczajeni do tego mieli już dość słońca, piasku i... Właściwie to te dwie rzeczy ich zniechęcały.
- Cade... Jesteś pewien co do tego? - nie pewnie zapytała w końcu Astri przerywając wędrówkę w ciszy.
- nie - odparł ze śmiechem nie zatrzymując się - ale mam dobre przeczucie, to wystarczy?
- rzeczywiście, pocieszające - sarkastycznie odparła i odwróciła wzrok.
Minął szemranych ludzi i kosmitów z podejrzeniem, że zaraz ktoś z nich rzuci się na nich. Zwłaszcza po ostatniej akcji.
Po jakimś czasie doszli do jakiejś chaty. Cade zapukał w nadłamane drzwi, lecz nie usłyszał odzewu.
- Cade, może to nie tu, sprawdźmy gdzieś indziej.
- nie, to tu - kończąc te słowa, drzwi pod wpływem jego potężnego kopnięcia wpadły do środka.
Weszli do ciemnego pomieszczenia i usłyszeli dźwięk uzbrajania blastera.
Cade złapał Astri, pociągnął ją do uniku a sam włączył w hełmie noktowizor, jego wizjer zrobił się się podświetlony.
I zaczął namierzać wroga, wziął od dziewczyny miecz i zgrabnie omijając pociski, wytrącił przeciwnikowi broń, i mgnieniu oka przytwierdził go do ściany za ubranie z pomocą miecza.
- Astri, raca
Astri zapaliła racę dającą ostre, czerwone światło i zobaczyli przy ścianie źle wyglądającego, poranionego Trandoshianina.
- cześć Rax - powiedział Cade opierając się o ścianę.
- Cade? Och, na moc. Przepraszam... Ja, myślałem, że to oni... Znowu coś chcieli zrobić mi.
- kto?
- Pamiętasz to, że walczyliśmy z Jedi swego czasu? No więc zawsze zabieraliśmy im te... No, miecze świetlne. I oni coś gadali, że jakąś aurę mają czy coś i są dla nich ważne, powiedzieli, że zapłacą. Tylko, że...
Jak przybyli, podniosłem cenę...
- idiota - wtrącił Cade
- ech... Potem powiedzieli, że to nie są uczciwe zasady i zaczęli mnie dusić, nie używając rąk, nie wiem jak. I zabrali wszystko co miałem.
- widzę, że twój poziom inteligencji nie różni się od Banthy, nieźle, kiedy to było, i czy wzięli ten pancerz? - powiedział.
- wczoraj, i... Wzięli go, ale zdaje się że są jeszcze na lodowisku prywatnym.
- dobra, załatwimy to. A , nie wiesz czasem kto to?
- Zakon Obrońców Mocy lub po prostu Rycerze Mocy, czarne pancerze i znak na piersi - po tych słowach Cade już wiedział z czym mają doczynienia.
- ci Rycerze Mocy... To oni? - spytała Astri, która wyraźnie posmutniała.
- tak, i załatwimy tę sprawę.
- Cade, przestań, znajdziemy inny pancerz dla Bane'a.
- tu już nie chodzi tylko o pancerz dla niego, muszę się więcej o nich dowiedzieć. Chodźmy na to lądowisko.
Zakradli się na lądowisko, na wieżę.
- dobra, już ładują, znaczy, że nie mamy dużo czasu. Musimy zdjąć ich po kolei. Weź tych dwóch po cichu, ja wkroczę załatwiając tych trzech, potem rozwalimy pozostałych sześciu - objaśniał Cade wskazując na placu poszczególnych przeciwników.
- dobra, robi się.
Astri subtelnie zaskoczyła z wieżyczki, pobiegła za jakieś skrzynie. Przyszykowała oręż i pokonała dwóch pierwszych mężczyzn o tyle przyjemnie dla oka, że wyglądało to jak taniec.
Następnie Cade zszedł. Schował się za skrzynią, przykręcił tłumik do blasteru, wymierzył i wystrzelił raz po razie. Padli. Pora na kolejnych Cade biegł strzelając do tych wrogów, którzy byli dalej a Astri zdejmowała tych bliżej z użyciem mieczy.
Po chwili było po wszystkim.
Zaczęli sprawdzać skrzynię, i znaleźli w jednej z nich to po co przyszli - pancerz dla Bane'a.
Zapakowali go, i kierowali się do wyjścia, lecz nagle, rampa statku obok otworzyła się, Cade od razu przybrał postawę bojową zupełnie jak jego towarzyszka.
Ze statku powoli, majestatycznym krokiem wyszedł ubrany w czarno srebrne szaty jakiś Zabrack.
Spojrzał się na Cade'a, następnie na leżące wszędzie ciała żołnierzy i spytał - czy na prawdę to wszystko było warte pancerza?
- kim jesteś? - zapytał Cade wciąż utrzymując postawę.
- ach, gdzie me maniery, oczywiście.
Nazywam się Althon Muro i należę do zakonu, o którym i tak wiesz już za dużo...
W tym momencie włączył swój miecz świetlny a czerwony kolor zabłysnął w oczach naszych bohaterów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top