Drobny Wypad
Bane z łatwością szkolił się w obsłudze broni już drugi miesiąc. Czas leciał bardzo szybko. Ku zaskoczeniu wszystkich chłopak świetnie opanował strzały z blastera, poza tym wyglądało to tak jakby potrafił w pewien sposób wyczuć gdzie przeciwnik strzeli i w porę zrobić unik. W skrócie zapowiadał się na świetnego żołnierza. A jego zdolności w pełni doszlifowane mogłyby nawet przewyższyć te Cade'a.
***
Tego dnia pogoda nie była ani zbyt ciepła, ani zbyt zimna. Była przyjemna jak na tę planetę. Wszędzie panowało ciepłe powietrze, niwelowane od razu chłodniejszym wiatrem. Bane trenował z Adonem walkę w terenie, w którym jest wiele miejsc do ukrycia.
Cade stał na altanie bez zbroi, w koszuli, wpatrywał się milcząc w chłopca i pił napój od Twi'lekanki.
- Jak tam panie nianio - usłyszał żeński głos za sobą.
Zaśmiał się wciąż kierując swoją uwagę na Bane'a.
- ten chłopak jest świetny, zobacz tylko jak strategicznie myśli. Jak przewiduje ruchy, analizuje zdolności przeciwnika. To niesamowite, musi ćwiczyć częściej a będzie niezastąpionym członkiem załogi.
- racja, ale trening to nie wszystko, powinieneś z nim też czasem pogadać, jak ja ostatnio. W końcu przeżył trochę w życiu. Nie mógł rozmawiać ze swoim ojcem, a potrzebuję kogoś takiego. Potraktuj to jako wyzwanie, co ty na to?
- wiesz, że nie jestem w tym dobry... Ale ty z nim ostatnio rozmawiałaś więc może dowiedziałam się czegoś ciekawego?
- urodziny mogą być? - zalotnie uśmiechnęła się. Cade po tych słowach odwrócił się do niej.
- kiedy?
- pojutrze
- trzeba coś wymyślić, dziękuję Ci - powiedział obejmując ją wolną ręką
- nie ma za co, ale ty też, pogadaj z nim czasem. Na prawdę, obu wam to wyjdzie na dobre.
- oczywiście. Astri, może mógłbym Ci pomóc zrobić dziś kolację? Chciałbym uświadomić sobie jak się żyję, tak normalnie, nie uciekając, nie musząc zabijać...
- spokojnie mój brutalu, znajdę ci zajęcie w kuchni - odparła śmiejąc się dziewczyna i łapiąc go za rękę zaprowadziła do kuchni.
***
- au! - wykrzyknął trafiony w ramię Devoranin - znowu?! Skąd wiedziałeś, że jestem akurat tam?
- sam nie wiem, przeczucie? - odpowiedział zmieszany pytaniem, na które nie umiał racjonalnie odpowiedzieć chłopiec.
- w każdym razie idzie Ci świetnie - odparł mu Adon - teraz może inaczej, ja znajdę kryjówkę w tych skałach ty spróbuj się zakraść.
Zgodził się. Adon minął kilka skał i schował się za większą. Dał znać przez komunikator chłopcu żeby zaczynał.
Ten zaczął biec cicho po kamieniach. Zaczął wypatrywać przeciwnika. Widział jedynie skały, szedł w jednym kierunku cicho stawiając kroki, w końcu gdzieś tu skrywa się Adon. Szedł dalej i usłyszał ciche osunięcie się kamieni. To mógł być on, lecz dla pewności rzucił w tamtym kierunku kamyk. Usłyszał drgnięcie. Miał pewność. Lecz nie mógł się zdradzić. Wszedł na wyższą górę i szedł po niej delikatnym krokiem. Gdy zauważył już z góry rogi Adona rzucił obok niego kilka kamieni dla odwrócenia uwagi. Devoranin odwrócił się w kierunku odgłosu. Za nim nagle wyrósł Bane, lekko uderzając go w jeden z rogów i krzycząc: "wygrałem!" - Dobra, jesteś niezły - przyznał lekko upokorzony Adon.
Chwilę się jeszcze z tego śmiali.
Potem Astri oznajmiła, że posiłek jest już podany. Udali się więc do stołu przy okazji rozmawiając o Bane'ie.
Po kolacji wszyscy śmiali się jako iż Cade powinien zmienić profesję na kucharza u jakiegoś Hutta skoro tak gotuje. Cade wolał jednak słuchać o chłopcu i jego postępach.
Lecz później poinformował wszystkich, że musi udać się na, jak on to nazwał, drobny wypad, po trochę sprzętu, który będzie mu potrzebny. Przy stole nagle zapanowała cisza, nikt nie spodziewał się, że zechce przerwać ten urlop.
Wszyscy jednak doszli do wniosku , że nie puszczą go samego. Z początku Adon mówił, że z chęcią poleci z nim, jak to zwykle z resztą. W końcu podróżują wspólnie od ładnych kilku lat. Lecz Astri się w końcu wtrąciła
- no właśnie... Może pora coś zmienić, siedzę tu już od jakiegoś czasu, może też bym chciała zrobić jakiś mały "wypad"?
Zaniemówili, zrobiło się jeszcze ciszej przy okrągłym stole, było w stanie usłyszeć zwierzęta sąsiadów. Nikt nie podejrzewał, że Astri zechce wrócić do tego zajęcia ale koniec końców poszli na to. Nie dało się zauważyć jednak szoku na ich twarzach, a szczególnie u Cade'a.
***
Nazajutrz, Cade założył swoją ciężką, czarną zbroję, wziął hełm pod pachę i kierował się do drzwi wyjściowych. Nie mógł się doczekać by zobaczyć Astri w swojej zbroi, wszak kiedyś gdy byli dużo starsi od Bane'a, pracowali razem. Tworzyli niezły duet. Lecz później Astri zdecydowała się zostać na Dantooine z chorą matką.
Po wyjściu zauważył ją. Stała przy Hunterze, w swojej polerowanej srebrnej zbroi z charakterystycznymi fioletowymi pasami tworzącymi literę "X". W pokrowcu na plecach chowała dwa wibroostrza. I z pamiątkowym blasterem w kaburze na prawym udzie, z resztą niegdyś prezent od Cade'a.
- taką cię właśnie pamiętam - mówił z sentymentem, zbliżając się do niej.
Astri uśmiechnęła się skromnie i oboje udali się na pokład.
- to co chcesz mu sprawić? - zapytała zaciekawiona gdy już siedzieli w wygodnych fotelach Huntera.
- mój znajomy posiada zbroję mandaloriańską na sprzedaż, myślę że po drobnej modyfikacji wizualnej byłaby niezła dla niego, nie uważasz?
-racja, ze zbroją mandaloriańską może nawet podniesiesz jego dumę. A gdzie jest ten twój znajomy?
Cade nie od razu odpowiedział. Chwilę milczał, a potem rzucił jakby mówił o jakimś przeklętym miejscu, o postrachu galaktyki, jednak z jego ust wydobyła się po prostu nazwa - Tatooine.
Astri jednak wiedziała, że pod tą nazwą kryją się straszne wspomnienia i cierpienie.
- ruszamy, zamknij rampę - przerwał jej rozmyślania stanowczo Cade łapiąc się za jakieś stery i guziki.
Po chwili statek zaczął sycząc i puszczając parę z podwozia, wznosić się. Zawisł jeszcze chwilę skierowany na wschód jakby jeszcze się do czegoś przygotowywał. Po chwili jednak opornie unosił się coraz wyżej, i wyżej aż w końcu z dużą prędkością wystrzelił z atmosfery planety.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top