Rozdział 16 część 2

Dedykacja dla BunnyQuin

Obydwoje uznaliśmy, że powinniśmy sprawdzić ten hałas więc ruszyliśmy w stronę sali tronowej.

-Max jak otworzymy te drzwi możemy spodziewać się tam wszystkiego dlatego uważaj na siebie. -Pocałowałam go w policzek pod wpływem chwili. On tylko wpatrywał się we mnie i nie miał zamiaru przestać.

-Star może... -Chciał coś powiedzieć o tym, ale mu przerwałam.

-Nie Max, skup się. Wiem, że to trudne ale proszę cię. - Szybko zmieniłam temat i zaczęłam się przygotować do wejścia.

-Star, nie psuj tej chwili. Nie wchodźmy tam, chodź. -Pokazał ręką w stronę wyjścia.

-Max ale ja czuję, że muszę tam wejść może... tam jest moja rodzina i twoja mama z siostrą? -stałam w miejscu.

-Posłuchaj jak chcesz sobie poradzić? Masz tylko magię, a ja nawet nie jestem wstanie cię obronić. Kocham moją siostrę i mamę, ale jak mam je chronić? -zsunął się po ścianie na podłogę i załamał ręce.

-Max, zrób to dla mnie i wejdź tam, razem ze mną. -Wyciągnęłam do niego rękę.

-Okej, ale pamiętaj zawsze, choćby nie wiem co, nie zostawię cię. Nigdy. -Złapał za klamkę i pociągnął drzwi. Były tam Mary i jego mama, zamknięte w czymś przypominającym klatkę. Obok nich stała Amanada, a z cienia wyłoniła się postać przypominająca śmierć, która tak szybko jak się pojawiła, znikła.

-Amanada?! Co ty tu robisz?! -Max'a i mnie zatkało, no bo, co ona tu robiła?!

-To co powinnam, w przeciwieństwie do ciebie Max. -wyjęła swój sztylet i zaczęła zmierzać w moją stronę. Jej oczy przyjęły ciemny kolor, a ona sam zaczęła mamrotać coś pod nosem co sprawiło, że nie mogłam się ruszyć. Wtedy zrozumiałam powagę sytuacji.

-Amanda! Nie rób tego ! Ty taka nie jesteś! - krzyczał Max, próbując zyskać dla mnie trochę czasu.

-Wolałeś ją ode mnie, co ona ma, czego ja nie mam?!-zatrzymała się idąc w jego stronę.

-To nie tak... -zauważył jak udało mi się wyjąć różdżkę więc kontynuował.

-A jak?! Kochałam cię i nie zostawiłam jak ona! Ja byłam przy tobie, pocieszałam cię!-wymachiwała sztyletem co raz bardziej, idąc w jego stronę.

-Ani kroku dalej. -Skierowałam różdżką w jej stronę, mając nad nią  przewagę. Ona tylko odwróciła się na pięcie ze swoim uśmiechem.

-Star, Star, żałosna jesteś, co ty sobie myślisz, co? Ja nie dam ci rady? Ha! Zdziwisz się! -rzuciła się na mnie ze sztyletem i lekko drasneka mnie w rękę. ja za to wypowiedziełam zakazane słowa zaczęłam ją dusić.

-Myślisz ,że jak mnie zabijesz to dam ci spokój? Nigdy!- rzuciła sztyletem, a ja w gniewie wzmocniłem zaklęcie zaciskając je. Legła na ziemię martwa.

-Max! -odwrócił się, a sztylet, który wyrzuciła trafił w niego. Na ziemi było pełno krwi. -Max proszę cię nie zostawiają mnie! -chciałam go uleczyć lecz on złapał mnie za rękę nie pozwalając sięgnąć  po różdżkę.

-Nigdy nie lubiłem tej twoje magi. Star nigdy ci tego nie powiedziałam, ale kocham cię.-coraz bardziej odpływał.

-Max też cię kocham, przepraszam nie zostawiają mnie.- on zaczął puszczać moja dłoń. -Max! Proszę cię otwórz oczy! - "klatka", w której zamknięte była jego matka i siostra otworzyła się. Kobiety od razu podbiegły do mnie, a ja cała w łzach nie mogłam przestać płakać. W końcu postać ubrana na czarno znów się pojawiła. Wyszła z cienia i kucnęła obok mnie.

To był nikt inny jak śmierć .Złapała mnie za rękę i nagle wszystko wokół mnie się rozpłynęło a znajome mi osoby zniknęły .

⭐⭐⭐

Bardzo przepraszam rozdział jest nie sparwdzony (jak większość ) ale naprawdę ciężko jest pogodzić ze sobą wiele rzeczy, a tym bardziej ,że to ostanie rozdziały Star.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top