24.

Proszę czytać z piosenką, okej? :)



Wiedziałam, że atmosfera przy śniadaniu będzie ciężka. Wiedziałam, byłam tego absolutnie pewna. I właśnie ta pewność nie dawała mi spać. Przewracałam się z boku na bok, na zmianę odkrywałam i przykrywałam, co chwila zakrywałam twarz dłońmi. Czułam ciemne rumieńce na policzkach. I mimowolnie dotykałam warg, ciągle myśląc o tym, co działo się przed... godziną? Sięgnęłam po telefon i sprawdziłam godzinę. Druga w nocy. Chryste. Rano będę trupem, jeśli teraz nie usnę. Zacisnęłam powieki.

Okej, Brianno. Czas na liczenie baranów. Jeden, drugi, trzeci, stalker... co.

Moje oczy otworzyły się szeroko. Zadrżałam. Do diabła, nawet tu musi się pojawiać. I najgorsze jest to, że przez ułamek sekundy go poznałam. A teraz nie wiedziałam, kim on był.

Usiadłam na łóżku i wyciągnęłam laptopa z torby leżącej koło stolika nocnego. Włączyłam go i poczekałam, aż złapie mi zasięg. Nerwowo stukałam palcami w klawiaturę, a kiedy ikonka Internetu w końcu zapaliła się na zielono, włączyłam wyszukiwarkę. Ale czego ja właściwie chciałam poszukać?

Zalogowałam się na Facebooka. A co. Zerknęłam na listę aktywnych osób.

Blair. Derek.

William, pięć minut temu.

Blair Hartman (2:15): Nie za późno dla ciebie na siedzenie po nocy?

Zmarszczyłam brwi, widząc wiadomość od Blair. Po co właściwie do mnie pisała? Znowu chciała się pośmiać?

Ja (2:16): a dla ciebie? Nie boisz się o to, że będziesz mieć worki pod oczami?

Blair Hartman (2:17): Przeżyję.

Ja (2:18): Kim jesteś i co zrobiłaś z Blair Hartman?

Blair Hartman (2:18): Uważaj, prosiaczku

Blair Hartman (2:19): Chyba jesteś zbyt pyskata

Blair Hartman (2:19): I zbyt odważna

Blair Hartman (2:20): Ew chodzi o to ze jesteś daleko

Ja (2:20): Daj mi spokój

Blair Hartman (2:20): Kochanie za dobrze się bawi\

Blair Hartman (2:21): Aaa lochy dwa

Blair Hartman (2:22): Ja cie proszę, teraz

Nagle zrozumiałam.

Ja (2:23): Idź spać, jesteś pijana.

Wylogowałam się, nie czekając na jej odpowiedź. Najwyżej rano będę mieć kilka wiadomości od niej. Albo kilkanaście.

Wyłączyłam laptopa i podłączyłam go do ładowania. Chciałam obejrzeć coś w samolocie.

Położyłam się z powrotem na poduszce i zamknęłam oczy. Sprzęty elektroniczne sprawiały, że człowiek nie może zasnąć, więc musiałam się męczyć przez kolejne minuty. A może i godziny.

Bałam się. Cholernie bałam się tego poranka. Nie wiedziałam, jak będę reagować i nie miałam pojęcia, jak będzie reagować William. Czy będzie udawać, że nic się nie stało? Czy będzie mnie unikać? A może obejmie mnie i zabierze w stronę zachodzącego słońca?

W końcu udało mi się przysnąć.

— Ej — odezwała się Oxford. — Co robisz?

— Leżę — odpowiedziałam, poprawiając się na leżaku.

Co ja tu robiłam? Ostatni raz widziałam się z Oxford prawie trzy miesiące wcześniej. Zeszczuplała, zaczęła nosić ciemne, skórzane ubrania i mocniejszy makijaż, co przerażało w naszej rodzinie wszystkich poza babcią. Ona mówiła, że „maleńka Florence skopie kilku osobom dupy". To przerażało rodzinę jeszcze bardziej, bo maleńka Florence była do tego zdolna.

Dlaczego ta Florence miała na sobie sukienkę w kwiatki?

— Oxford, co jest grane? — zapytałam.

— Wszyscy się poddają — mruknęła. Usiadła obok mnie i wyciągnęła lizaki z kieszeni. Podała mi jednego, a drugiego odpakowała i wsunęła do pokrytych purpurową szminką ust. — Chujnia, co?

Kiwnęłam głową.

— Ale czemu?

— No właśnie. — Spojrzała na mnie znad okularów. — Czemu? Czemu tu siedzisz, a nie lecisz walczyć?

— Walczyć z kim? — Patrzyłam tępo.

— Z sobą. — Usta pokryte jasnoróżowym błyszczykiem zacisnęły się.

— To znaczy?

— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — Zawsze mi mówiłaś, że kiedy jesteś niepewna czegoś, pytasz.

— No i ja...

— Nie wiesz, jak spytać.

Westchnęłam. W jakiś sposób Oxford dowiedziała się o Williamie. Ale nie śmiała się ze mnie. Nigdy tego nie robiła. Zawsze uważnie słuchała i doradzała mi, jak tylko mogła.

— Pokażę ci coś — powiedziała. Wstała z leżaka i wskoczyła do pustego basenu, znikając z mojego pola widzenia.

Zadrżałam, stając na krawędzi. Nie widziałam dna. Ale powiedziałam sobie, że skoro Oxford wskoczyła, to ja też mogę. Wystawiłam nogę poza brzeg i postawiłam ją na kamiennym stopniu, który pojawił się znikąd. Zmarszczyłam brwi, coraz bardziej skonfundowana. Założyłam włosy, które uparcie opadały mi na twarz, za ucho i ruszyłam w dół. Robiło się coraz ciemniej. Przed sobą słyszałam cichnące kroki Florence.

— Poczekaj! — zawołałam, ale odpowiedziało mi jedynie echo. Przyspieszyłam kroki. Mój szybszy oddech odbijał się echem od zimnych, kamiennych ścian.

Przez ciemność nie zauważyłam, że brakowało kilku stopni i... spadłam. A na dole ktoś mnie złapał.

— Jezu, Oxford, ale się wystraszyłam — wydyszałam, łapiąc się za serce. Podniosłam wzrok na twarz kuzynki i zamarłam.

Trzymała mnie zakapturzona postać.

Obudziłam się z krzykiem.

Czułam, że jestem mokra od potu. Oddychałam płytko i szybko, mój puls pędził jak rozwścieczona horda, moje dłonie kurczowo ściskały nakrycie. Powoli rozprostowałam palce i odgarnęłam włosy z twarzy. Cała się trzęsłam. Jeszcze nigdy nie miałam takiego snu.

Po moich policzkach pociekły łzy. Czułam się zmęczona, tak strasznie zmęczona. Tak bardzo chciałam, żeby to wszystko się skończyło. Wstałam z łóżka i owinęłam się bluzą.

Bluzą Williama.

Zerknęłam na telefon. Była prawie czwarta nad ranem.

Niepewnie skierowałam się do... otwartych drzwi. Dlaczego drzwi między naszymi pokojami były otwarte? Czując niepokój, powoli podeszłam do nich i zajrzałam do drugiego pomieszczenia.

Panował w nim niemal idealny porządek. Walizka stała pod ścianą. Nie było żadnych ubrań. Laptop leżał na pościelonym łóżku, włączony. Z daleka na ekranie widziałam notatnik. Nie było tylko lokatora.

Nie. Było. Williama.

— William? — zawołałam cicho, wchodząc do pokoju i rozglądając się. — William!

Pokój był pusty. Nie było żadnych śladów walki, ale coś tu ewidentnie nie grało. Zaczynałam panikować. I wtedy usłyszałam dźwięk telefonu dobiegający z mojego pokoju.

Pobiegłam tam i złapałam komórkę w dłonie. Właśnie wtedy numer zastrzeżony przestał dzwonić. Przyszła mi wiadomość.

„Laptop".

Wpadłam znowu do pokoju Williama, potykając się o kabel — jednak nie było tu takiego porządku — i upadłam na kolana tuż przy łóżku, aby przeczytać notatkę.

„Czas na ostatni etap naszej przygody, Brianno. Ubierz się ciepło i wyjdź przed hotel, po czym skieruj się w dół ulicy. Za studnią skręć w lewo i idź tamtą uliczką aż do zamku. Twój piękny przyjaciel tam jest. Ale do rana może zniknąć. Do zobaczenia wkrótce".

— Do zoba... czenia? — wydusiłam z siebie. Z gardła wyrwał mi się szloch. Co tu się działo? Dlaczego... dlaczego wykorzystuje Williama, aby jeszcze bardziej mi dokopać?

Oparłam czoło o miękką kołdrę, próbując opanować płacz. Zacisnęłam dłonie na materiale i odetchnęłam. Świetnie. Cudownie.

Kiedy te wiadomości przeszły do realnych czynów, zagrażających ludziom, którzy byli mi bliscy? Jak długo jeszcze miało się to ciągnąć? Dlaczego stalker nazwał ten moment „ostatnim etapem"?

Pociągnęłam nosem. I... pociągnęłam jeszcze raz. Czułam perfumy Williama. Czułam je bardzo wyraźnie na kołdrze.

Czy ja się właśnie użalałam nad sobą, zamiast iść i go uratować? Co ja wyprawiałam?

Zerwałam się z podłogi i prędko wróciłam do pokoju. Złapałam za gumkę, która leżała na szafce i związałam wciąż nieco wilgotne włosy w koczka. Ubrałam dżinsy, podkoszulek i sięgnęłam po bluzę, ale mój wzrok nagle przykuł szary materiał na dnie walizki. Kucnęłam przy niej i wyciągnęłam szary sweter z kieszeniami.

Skąd ja go miałam?

Och. No tak.

*tydzień wcześniej*

— I pamiętaj, żeby być z nami w kontakcie — mówił cicho tata, siedząc na moim łóżku.

— Wiem. — Oparłam się o parapet i westchnęłam cicho.

— Mówię ci to tysięczny raz, ale naprawdę się boję.

Opuściłam wzrok. Jeśli on się bał, to co miałam powiedzieć ja?

— Poradzę sobie, tato — powiedziałam, podchodząc do niego. — Będę z Williamem, on mnie przypilnuje i jakoś będzie. Mamy szansę i lepiej jej nie marnować.

Usiadłam obok niego i oparłam głowę o jego ramię. Pogładził mnie po włosach opadających na moją twarz.

— Zupełnie jak twojej mamy — szepnął. — Opadają dokładnie tak samo. Przedziałek w tym samym miejscu, tylko ona miała je ledwo do łopatek, a ty do pasa.

Uśmiechnęłam się lekko. Od czasu ślubu z Anette rzadko wspominał mamę, choć moja macocha nigdy nie miała mu za złe opowieści o niej. Nie była zazdrosna. Może tylko troszkę.

— Mam coś dla ciebie — powiedział cicho. Sięgnął po pudełko, które leżało obok niego. Podał mi je. Szybko je otworzyłam i wyciągnęłam prosty, szary sweter z kieszeniami.

— Ale mięciutki — skomentowałam, gładząc materiał. — Z jakiej to okazji?

— Patrz dalej.

Zerknęłam do pudełka. Była tam mała kartka. Podniosłam ją i przeczytałam to, co było na niej napisane drobnym pismem.

„Nie mam pojęcia, czy nie ma tu podsłuchu. W razie czegoś niepokojącego masz ubrać ten sweter i uruchomić nadajnik wszyty w materiał. Naciskasz guziczek, który znajduje się na metce przy lewym biodrze, a my dostaniemy dane o tym, gdzie jesteś i wysyłamy pomoc. Nie mów nikomu, nawet Williamowi".

— Jezu Chryste — wymamrotałam.

— Środki ostrożności.

Odetchnęłam drżąco. Kolejny raz uświadomiłam sobie, w jakiej byłam sytuacji.

— Schowam go na dno walizki — powiedziałam cicho. Objęłam ojca z całej siły, drżąc i nieco mnąc sweter w dłoniach.

Bez wahania wciągnęłam na siebie sweter i odetchnęłam głęboko. Był ciepły. Tyle dobrze. Ale i tak sięgnęłam jeszcze po czapkę, którą wrzuciłam jeszcze w domu na wypadek do walizki. Ubrałam buty i wyszłam z pokoju, uzbrojona jedynie w telefon i determinację.

***

Było pusto. W końcu kto o czwartej rano wałęsałby się po mieście? Księżyc w pełni oświetlał srebrnym blaskiem bruk chodnika, po którym cicho stąpałam. Szłam trasą, którą wyznaczył mi stalker. Ulicą w dół, za studnią skręciłam i przeszłam ciemną uliczką.

Ślepą uliczką. Szlag.

Rozejrzałam się wokół siebie, ale nie widziałam żadnego przejścia dalej. Uliczka kończyła się starym murkiem. Podeszłam do niego. Nie było niczego. Pusto. Nie było tu żadnego zamku.

Włączyłam latarkę w telefonie i oświetliłam ostrożnie ściany budynków naokoło mnie. Starałam się nie świecić w okna, aby mnie nikt nie zatłukł za pobudkę o czwartej. I nagle zobaczyłam zamek.

Nie był prawdziwy. Podeszłam bliżej i obejrzałam rysunek zrobiony kredą na starych, czarnych drzwiach. Tam miałam wejść? Do środka jakiejś starej kamienicy? Całe Inverness było dla mnie piękne, pomijając to miejsce. I właśnie tu miałam być.

Przełknęłam ślinę i sięgnęłam dłonią pod sweter. Znalazłam guziczek wszyty w metkę i nacisnęłam go. Delikatnie zawibrował, a ja modliłam się o to, aby zadziałał tak, jak obiecywał tata. Potem pchnęłam stare drzwi, które uchyliły się z głośnym skrzypieniem.

Okej, Brianno. Nie boisz się. Robisz to dla Williama. Jak się uda, pójdziecie na lody. Nie takie lody.

Prawie parsknęłam histerycznym śmiechem przez tor, jakim ruszyły moje myśli. Oświetliłam sobie drogę i weszłam do środka.

Hol budynku był mały i ciemny. Widziałam trzy, może cztery pary drzwi, ale skierowałam się tylko do jednych. Tych, które miały narysowany zamek na środku. Złapałam za okrągłą klamkę i przekręciłam ją. Te drzwi były naoliwione i miały zasuwkę. Skierowałam się do środka i od razu zatrzymałam.

Oho. To piwnica. Chyba mam solidnie przesrane.

Powoli skierowałam się w dół po zimnych, kamiennych schodach. Jak... w moim śnie.

Moja ręka trzymająca telefon zaczęła drżeć. Światło skakało po ciemnych ścianach.

— William? — zawołałam niepewnie, po czym zatkałam sobie usta. Szlag! Mój głos odbił się echem.

Raz kozie śmierć.

Zbiegłam na sam dół, dziękując Bogu w duchu za to, że tutaj były wszystkie stopnie. Potem ruszyłam powoli do przodu. „Korytarz" miał może dwa metry długości, a potem rozszerzał się, przeobrażając w nieduży pokój.

— William? — wyszeptałam, rozglądając się. Nagle moja twarz zderzyła się ze sznurkiem.

Czułam się jak bohaterka horroru, która schodzi do ciemnej piwnicy, znajduje sznurek, który świeci żarówkę, a kiedy za niego ciągnie, albo zostaje złapana przez potwora, albo znajduje coś strasznego. Miałam nadzieję, że mi nic nie będzie po pociągnięciu za to gówno.

Złapałam za sznurek i lekko naciągnęłam na próbę. Okej, Brianno. Jedziemy z tym.

U sufitu zapaliła się mała, stara żarówka. Oświetliła dokładniej wnętrze szarej, opuszczonej piwnicy. Prawie opuszczonej. Bo obok sterty drewnianych skrzyń siedziała jakaś postać. Miała kaptur na głowie i ręce związane przed sobą.

— William? — Zrobiłam krok w jego stronę i wtedy usłyszałam najgorszy dźwięk, jaki mógł w tamtej chwili zakłócić grobową ciszę.

Trzask zamykanych drzwi. Odwróciłam się prędko, ale było za późno. Usłyszałam jedynie, jak ktoś głośno zasuwa blokadę.

Kiedy odwróciłam się z powrotem w drugą stronę, zobaczyłam, jak postać powoli wstała, zrzucając luźne sznury z nadgarstków. Potem ściągnęła kaptur.

To był William. 



Świnia jestem... wytrzymajcie :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top