03.
Kiedy wróciłam do domu, mokra, zdyszana i wyczerpana, skierowałam się do kuchni. Nasza kucharka, Robyn, podniosła wzrok znad garnka, do którego wrzucała obierane ziemniaki i spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
— Trenowałaś?
Kiwnęłam głową i złapałam butelkę wody stojącą na blacie. A Robyn mogła jedynie obserwować z dobrze ukrytą zgrozą, jak jej zawartość ląduje w moich ustach. Piłam łapczywie, dopóki nie opróżniłam butelki do połowy. Odsunęłam ją od ust i odetchnęłam.
— W siłowni? — zapytała Robyn.
— Biegałam.
Usiadłam ciężko na stolik przy wysepce kuchennej i oparłam głowę o rękę. Byłam już w domu, siedziałam, a nadal szybko oddychałam. Robyn wróciła do obierania ziemniaków. Nuciła coś cicho pod nosem. Nagle podniosła głowę.
— Za późna pora — powiedziała. — Powinnaś biegać albo wcześniej, albo wieczorem. Teraz, po dziewiątej, jest dość ciepło i możesz się przegrzać.
— Dziękuję za radę — mruknęłam. — Co gotujesz?
— Nie wiem — odparła wesoło. — Coś bez smażenia, to oczywiste. Co powiesz na lekką zapiekankę bez tłuszczu, z kurczakiem, warzywami i do tego świeżo wyciskany sok?
Brzmiało super. Pokazałam jej uniesiony kciuk, spotykając się w odpowiedzi z zadowolonym uśmiechem, a potem wyszłam z kuchni i skierowałam się na górę, pod prysznic. I to porządny. Zabrałam czyste ubrania i telefon z pokoju. W łazience szybko zrzuciłam przepocone ciuchy i odkręciłam wodę. Kiedy czekałam kilka sekund, aż zrobi się ciepła, sprawdziłam telefon. Trzy wiadomości. Numer zastrzeżony.
"Twój tata jest irytujący". Chyba chodziło mu o moment, kiedy rozmawiałam z tatą w holu. Ale nie jego sprawą jest oceniać mojego ojca. On sam jest znacznie bardziej irytujący. I przerażający z tą swoją domyślnością.
"Nie biegaj po parku, nie jest tam za ciekawie, no i mogę się tam przypadkiem znaleźć". Na widok tej wiadomości przeszły mnie dreszcze. Nie dość, że obserwuje mnie w domu, ale jeszcze poza nim? Dlaczego uwziął się właśnie na mnie? Co ja zrobiłam?
"William nie będzie twoim bohaterem, dopilnuję tego".
Cholera. Przeszedł z grożenia mi do wygrażania osobom, które mi pomagają. Usiadłam na zamkniętej muszli, owijając się niedbale ręcznikiem i dygocząc. Mój oddech był nierówny. Boże, byłam taka głupia. I tchórzliwa. Dlaczego bałam się komukolwiek powiedzieć o tym, że ktoś mnie prześladuje?
— Nie mogę — wyszeptałam sama do siebie i wstałam. — Muszą się dowiedzieć.
Zaczęłam ubierać się z powrotem, kiedy mój telefon zaświecił. Wiadomość od obcego.
"Powiedz cokolwiek, a pożałują. Ich los zależy od ciebie i twojego języka".
Zajęczałam i usiadłam z powrotem. Miałam ochotę płakać. Ktoś postanowił zabawić się moim kosztem. Ktoś, kto może być niebezpieczny. Wiedział, co robię. Słyszał każde moje słowo. I nie mogłam nic z tym zrobić. Chyba, że... zmienię numer. Tak! Idealnie. Może będę miała spokój. Szybko zrzuciłam ręcznik i weszłam pod prysznic. Kiedy się myłam, słyszałam, jak mój telefon oznajmia mi przychodzenie kolejnych wiadomości. Dokładniej trzech. Nie chciałam ich czytać.
Wyszłam spod prysznica i zaczęłam się wycierać. Nucąc pod nosem złapałam krem do ciała i zaczęłam się smarować.
— Nigdy nie dostanę się do nieba, bo nie wiem, jak... — śpiewałam cicho.
Czwarta wiadomość. Zdenerwowana złapałam telefon i otworzyłam skrzynkę. Ostatnia: "Wznieśmy toast lub dwa".
— Niech cię szlag — wymamrotałam. — Gdzie masz podsłuchy? Wszędzie?
Sprawdziłam naszą "konwersację". Dwie ostatnie wiadomości, kiedy brałam prysznic, jawnie kpiły ze mnie i mojego sposobu mycia się. Och, i stalker sugerował coś z zabawianiem się własnym ciałem.
— Zboczeniec.
Jeszcze raz.
"Nie wszędzie, tylko tam, gdzie to konieczne. Możesz mnie tak nazywać, w sumie mnie to nie obchodzi".
— Czego ty chcesz? — zapytałam. — Dlaczego ja?
"Nie wiem, sama się napatoczyłaś".
Sapnęłam zaskoczona. Sama się napatoczyłam? Proszę o przypomnienie mi sytuacji, w której mówiłam, jak bardzo chciałabym mieć kogoś, kto z numeru zastrzeżonego będzie mi wysyłał wiadomości, drwił z mojej figury i groził osobom z mojego otoczenia, bo ja tego nie pamiętam.
— Wiesz, co zrobię? Coś, przez co dasz mi spokój — wyszeptałam. Aż podskakiwałam z tej radości. Ubrałam się i zaczęłam rozczesywać mokre włosy. Uśmiechnęłam się zadowolona, słysząc dźwięk przychodzącej wiadomości. Skończyłam się oporządzać i sprawdziłam, co przyszło.
"Naprawdę się łudzisz, że ci się uda? Mogę zdobyć dostęp do wszystkiego, co twoje".
— Udowodnij — syknęłam. Wróciłam do pokoju i rzuciłam telefon na łóżko, a potem wystawiłam mu środkowego palca. Dojrzale.
Było po jedenastej, a ja nic dziś nie jadłam. Jedynie napiłam się wody. Skierowałam swoje kroki do kuchni. Robyn robiła coś innego. Ziemniaki gotowały się już na kuchence.
— W lodówce jest sałatka z lekkim serkiem — powiedziała, słysząc moje kroki.
— Super. — Posłałam uśmiech jej plecom i wyciągnęłam z lodówki jedzenie. Nałożyłam sobie trochę na talerz i usiadłam przy blacie, na stołku.
Jadłam w ciszy, rozmyślając. Co teraz robił mój drogi, totalnie mi znajomy osobnik, który upodobał sobie dręczenie mnie? Ciekawe, jak mu idzie "zdobywanie dostępu do wszystkiego, co moje". Co prawda, mogłam się śmiać z tego, ale w głębi duszy czułam niepokój. On może to zrobić. Może się włamać na moje konta w internecie, może się włamać do domu, kiedy mnie w nim nie będzie. Lub kiedy będę. Straszenie nastolatki, która nic nikomu nie zrobiła. Może skrzywdziła oczy swoim widokiem.
Dokończyłam posiłek i położyłam talerz na zlewie. Owszem, mogłam umyć, ale Robyn zawsze się o to złościła. Kiedy mówiłam, że umiem sama za sobą pozmywać, wytykała, że ponoć niedokładnie myję. Albo, że użyłam złej gąbki. Kiedy była w złym humorze, wyrzucała mnie z kuchni. Groziła, że się obrazi za moje "odbieranie jej pracy" i wrzuci mi do jedzenia środków przeczyszczających, których ma całą szufladę. Dlatego wolałam nie protestować i robiłam, co chciała. Odłożyłam talerz, podziękowałam i wyszłam z kuchni. Zaciekawiona, co pod moją nieobecność zrobił stalker, pobiegłam do pokoju i padłam na łóżko, łapiąc w dłoń telefon. Zaczęłam przeglądać, co się działo. Dużo powiadomień, ale najpierw sprawdziłam wiadomości.
"Nie chcesz dowodu".
"Nie wystawiaj tego palca, bo przy najbliższej okazji ci go odetnę".
"Zobacz swoje konta, nikt cię nie nauczył lepszego zabezpieczenia ich?"
Włączyłam wszystkie portale, na których miałam konta.
Facebook. Nie miałam na nim zdjęcia. Teraz było tam ustawione, człowiek przebrany za pączka i z tabliczką, na której widniał napis zachęcający do odwiedzenia kawiarenki niedaleko centrum. Ile polubień. I szyderczych komentarzy.
Podobnie było na innych. Albo takie zdjęcia, albo złośliwe, obrażające chude osoby posty. Jasna cholera.
— Dupek — szepnęłam. — Mam nadzieję, że mnie teraz dobrze widzisz.
Podniosłam w górę obie ręce, wystawiając środkowe palce. Bardzo dojrzale. Potem zabrałam się za usuwanie efektów jego pracy, do której go, szczerze powiedziawszy, sama zachęciłam. Napisał mi jedynie, że moje dłonie będą wyglądać równie dobrze bez tych palców. Zignorowałam to. Spokojnie wyciągnęłam z telefonu baterię. Czułam się, jakbym szła na ścięcie. Nieco drżącymi palcami wyciągnęłam kartę. Czym ją zniszczyć?
Rozejrzałam się po pokoju. Nic. Nie miałam nic, czym mogłabym rozwalić tę kartę. Znowu wyszłam z pokoju i pobiegłam do szopy w ogrodzie. Po wejściu do niej w oko rzuciło mi się coś idealnego. Wyciągnęłam rękę i złapałam nieduży, ale ciężki młotek i uśmiechnęłam się szeroko.
Chowając go pod bluzą, którą miałam na sobie, wróciłam cicho do pokoju. Obok mojego telefonu, spoczywającego bezpiecznie na łóżku, z baterią i kartą obok, leżała kulka papieru. Młotek prawie wyleciał mi z ręki. Na miękkich nogach podeszłam bliżej. Zerknęłam na okno. Było niedomknięte. A znając życie, nie będzie żadnych odcisków. Ten cwaniak nie zostawiłby za sobą śladów. Podniosłam kartkę tak ostrożnie, jakby w środku zawierała bombę. Cóż, jej treść może taka być. Rozwinęłam ją.
"Zmiana numeru nic ci nie da, wybacz. Jeśli zechcę, odejdę. Tylko wtedy. Chyba, że się postarasz..."
Ale jak? Jak ja mam się postarać? Nie chcę i nie zamierzam spełniać jego żądań. Klapnęłam na łóżko i westchnęłam.
Robić to, czego chce, lub olać go i narazić się na jakieś konsekwencje. Nie wiedziałam, kim on jest. Mógł być znudzonym dzieciakiem. To mogła być Blair Hartman. I jej przyjaciele. Mogli kogoś wynająć do śledzenia mnie. Byli do tego zdolni. To mógł być William, tylko czego on mógłby ode mnie chcieć? Na kolacji, na której się poznaliśmy, choć to za mocne słowo, nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Może wykorzystał swoją wiedzę z informatyki do śledzenia mnie. Haha.
Albo był to ktoś, kogo znam dłużej, a kto się nudzi. Może to być też osoba, która najzwyczajniej w świecie chce ode mnie pieniędzy. Co można chcieć od grubiutkiej i głupiej Brianny Walker? Ojciec bogacz, można od niego wysępić kilka tysięcy, a on jedynie powie, żebym nie kupiła za to narkotyków.
— Brianna! — z rozmyślań wyrwało mnie wołanie Anette. — Bree!
Chryste, jak ja nie lubiłam tego skrótu. Nienawidziłam.
— Już idę!— odkrzyknęłam i odłożyłam kartkę. Wyszłam z pokoju.
Anette stała na schodach, wyraźnie zniecierpliwiona.
— Nareszcie — powiedziała. — Chodź, musimy porozmawiać.
Uniosłam brwi w górę, ale posłusznie poszłam za nią do salonu. Pokazała mi kanapę, a ja usiadłam na jej brzeżku. Anette, w dopasowanej sukience i szpilkach, usiadła na fotelu naprzeciwko mnie.
— Podobno dziś biegałaś — zaczęła, zakładając nogę na nogę. Szczupłe, opalone. Też mogłabym takie mieć. Kiedyś. Może w następnym życiu.
— Owszem — odpowiedziałam ostrożnie.
— Który dziś mamy? — spytała.
— Jest pierwszego sierpnia.
Uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową.
— Co powiesz na zakład, Bree? — Byłam już zmęczona ciągłym poprawianiem jej, dlatego tym razem tego nie zrobiłam. — Twój ojciec chciał jechać do Włoch pod koniec miesiąca.
— I?
— Załóżmy się, że do tego czasu, czyli do... — zerknęła do małego kalendarzyka —- dwudziestego ósmego schudniesz. Co mówi ci słowo "Inverness"?
Zerwałam się z kanapy, podekscytowana jak nigdy.
— Szkocja? Chcecie jechać do Szkocji?
— Ale! — Uniosła palec wskazujący w górę. — Ty schudniesz do tego dnia, a plany się zmienią i pojedziemy do Szkocji.
— A szkoła?
Anette parsknęła.
— Błagam — rzuciła drwiąco. — Ktoś będzie patrzył, czy jesteś w szkole w tych pierwszych dniach? Moja koleżanka, kiedy jeszcze byłam w liceum, we wrześniu pojechała na dwa tygodnie na Bahamy. A my... cóż, co powiesz na tydzień Włoch i tydzień Szkocji?
Objęłam ją z całej siły.
— Tak! — krzyknęłam. Anette skrzywiła się, ale potem zaśmiała i objęła mnie.— Tak, Boże, tak, dziękuję!
— Do dwudziestego ósmego. — Wyciągnęła rękę. Uścisnęłam ją, a ona "przecięła".
Pojadę do Szkocji. Pojadę, choćby nie wiem, co.
— A dziś wieczorem kolejna kolacja, u Fraserów — poinformowała mnie Anette. Mój uśmiech wyparował. O szlag.
---------------------------------------------------------------
Jest październik, jest rozdział! Zastanowiłam się jeszcze raz nad wszystkim i stwierdziłam, że dopóki nie piszę nowych rozdziałów (i wciąż poprawiam te napisane, ale nie mam tyle czasu), kolejny rozdział pojawi się pierwszego listopada. Dziękuję za czytanie, mam nadzieję, że z tego rozdziały jesteście zadowoleni. :) Gdyby pojawiły się jakieś błędy, piszcie śmiało ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top