STALKER
PROSZĘ PRZECZYTAJ OPIS ZANIM PRZEJDZIESZ DALEJ I ZAPOZNAJ SIĘ Z WSZYSTKIMI OSTRZEŻENIAMI.
TA HISTORIA ZAWIERA MIĘDZY INNYMI NAWIĄZANIA DO POWAŻNYCH TEMATÓW TAKICH JAK SAMOBÓJSTWO, GWAŁT CZY PRZEMOC
NIE POPIERAM PRZEDSTAWIONYCH TU ZACHOWAŃ
zostałeś ostrzeżony
Alberich.
Dain ostatnimi czasy tylko to miał w głowie od kiedy poznał dziedzica tej rodziny. Kaeya Alberich był piękny oraz bezwstydnie nosił na swoim pasku symbol bogów. Blondyn zawsze był z siebie dumny za nie oddanie się w ręce szaleństwa, choć żył już tyle lat. Kaeya jednak mógł być tym co go wreszcie zgubi.
Pierdoleni Alberichowie.
Dainsleif stał w ciemnej uliczce Mondstadt. Idealnie wtapiał się w cienie. Był z nimi jednością. Deszcz wolno uderzał o okno, które obserwował. W środku małego mieszkania na obrzeżach miasta siedział Kaeya z dokumentami na kolanach i piórem w ręku.
Zabawne jak zachowywał pozory mieszkańca oddanego Archonom. Ale Dain wiedział co w nim drzemie. Wiedział do czego był zdolny, dlatego musiał go obserwować.
Zaczęło się to w zasadzie niewinnie. Zwykłe zaglądanie w okna, sprawdzanie korespondencji, żeby mieć pewność, że ten się nie kontaktuje z nikim z Abyss, ale wkrótce przerodziło się to w coś więcej. Dain nie tylko obserwował Kaeyę raz w tygodniu jak na początku. Teraz był przy nim cały czas. Jego oczy śledziły każdy jego ruch. Czy niebieskowłosy był w tawernie, czy w pracy. To nie miało znaczenia.
Oczywiście to było wszystko dla bezpieczeństwa. W końcu ten Alberich był zbyt niebezpieczny. Miał to wyssane wraz z mlekiem matki. W sumie to intrygujące czy Kaeya wie, że został poczęty z przemocy? Dainsleif pamięta tą uroczą kobietę z pustyni, która powiesiła się na pasku sprawcy swojego bólu. Nikt nie mógł jej pomóc. Tragedia nie do opisania. Abyss ją posiadło i kazało urodzić dziecię. Pomyśleć, że jeszcze tak niedawno Dain nie miał pojęcia o istnieniu potomka. Sądził, że matka zaciągnęła dziecko ze sobą do grobu, a tu taka niespodzianka.
Cóż, Kaeya był piękny. Tu nie było żadnej wątpliwości, ale piękno bywało tylko przykrywką. Dain nie mógł o tym zapomnieć. Musiał trzymać tego Albericha pod kontrolą, dlatego do drzwi frontowych kapitana kawalerii zaczęły przychodzić dokładne opisy jego dni. Każda czynność skrupulatnie spisana co do minuty. Blondyn często patrzył z wypiekami na policzkach jak niebieskowłosy czytał jego raporty na werandzie.
Niedawno blondyn stał się pewniejszy siebie. Nawiązał bardziej bezpośredni kontakt. Uznał, że musiał to zrobić dla bezpieczeństwa. Kaeya był zagrożeniem. Jego piękno tym bardziej. Czyn, którego się dopuścił Dainsleif był konieczny. Być może niezgodny z poprawnymi obyczajami, ale potrzebny. W końcu nikt jak Dain nie wiedział jak łatwo można było ulec uroku tego mężczyzny. Kaeya zaprzątał jego myśli w snach i na jawie. Nawet oglądanie go przez okno nie dawało już mu takiej przyjemności jak kiedyś... Potrzebował więcej.
Na wycieraczce niebieskowłosego narysował pradawne runy z krwi hilichurli. Twarz młodego Albericha była nie do opisania gdy to zobaczył. Satysfakcja była ogromna. Potomek Alberichów miał łzy w oczach.
Od teraz drzwi w nocy zawsze pozostawały otwarte.
***
Kaeya gdy tylko wrócił z Sumeru do Mondstadt czuł czyjeś spojrzenie na swoich plecach. Myślał, że to może jego paranoja. Uczucie pojawiało się coraz częściej... Był pewien, że ktoś go obserwował. Nabawił się stalkera, hm?
Przypuszczenia rycerza okazały się prawdziwe gdy co ranek zaczął znajdować detaliczne raporty na temat przebiegu swoich dni. Pismo na tych kartkach było najpierw było schludne, ale z czasem zaczęło się zmieniać. Zupełnie jak charakter osoby piszącej.
Może powinien coś z tym zrobić na początku, gdy jeszcze nie było źle. Kaeya jednak nie byłby sobą gdyby nie jego nawyki samodestrukcyjne. W końcu osobom z Khaenri'ah zawsze towarzyszyło cierpienie. To, że niebieskowłosy go nie unikał nic nie zmieniało.
Był głupi myśląc, że prawda go nie dogoni.
Krew jego ludzi na jego wycieraczce przyprawiała go o mdłości. Czarna, obrzydliwa krew. Dopiero po chwili zorientował się, że było coś nią napisane. Alberich czuł jak miękną mu kolana pod wpływem tamtych słów.
Kaeya często myślał o życiu jak o jeziorze. Spokojna tafla wody w słońcu. To taki piękny sen. Leniwa, ciepła woda obmywa twe ciało. Niebieskowłosy już niemal zapomniał, że jego jezioro tylko czekało by stracił czujność, żeby wciągnąć go w swoje głębiny, a potem jak spróbuje popłynąć w górę napotkać lód przez który świeci słońce jakby liche przypomnienie o tym co było.
Kapitan Kawalerii w tej chwili tonął pod tym lodem. Nie mógł złapać powietrza, a jednocześnie nie mógł utonąć. Pozostawało mu tylko tak trwać.
Napis był w starym języku o którym mężczyzna marzył by zapomnieć. Kaeya prędko się zorientował, że to nie była zwykła wiadomość napisana krwią potworów. To był rytuał.
Ślubny rytuał.
Mężczyzna nie mógł oderwać wzroku od tego obrzydliwego widoku. Był od teraz w związku małżeńskim i miał poznać dzisiaj swojego nowego męża.
Po policzku spłynęła mu pojedyncza łza. Nie mógł sobie pozwolić na więcej.
Więcej łez próbowało wyjść na zewnątrz, lecz niebieskowłosy zdołał je skutecznie powstrzymać. W końcu w dniu ślubu powinno się tylko płakać ze szczęścia... Z resztą czuł na sobie jakąś parę oczu. Nie mógł się załamać.
Kaeya przez sekundę zapomniał jak się oddycha. Tonął. Wiedział, że kiedyś po niego wrócą. Był tego absolutnie świadom, ale nigdy nie sądził, że zrobią to w taki sposób. Kto postanowił go sobie przywłaszczyć? Jego własny ojciec? Koledzy jego ojca? Na samą myśl robiło mu się niedobrze.
Mógł uciec, prawda? Ale co wtedy z Diluciem, Jean, Lisą, Amber, Albedo czy o zgrozo małą Klee? Od razu jego błędy odbiłyby się na nich.
Kaeya Alberich zawsze miał być pionkiem do poświęcenia. Czy to do poświęcenia dla Khaenri'ah czy to dla Mondstadt. Był tylko jedną z mniejszych figur na wielkiej planszy wojny pomiędzy Archonami, a jego ludźmi. Był poczęty po to, by być złożonym w ofierze. Cóż, przynajmniej jego ofiara chroniła jego najbliższych. Dlatego kapitan kawalerii nawet się nie skrzywił jak zostawiał po raz pierwszy otwarte drzwi na noc.
***
Niebieskowłosy czekał z zapartym tchem. Był okropnie nerwowy. Siedział na kolanach tuż przed drzwiami w jego najlepszych ubraniach. Gorset ciasno opinał jego talię i wypychał do przodu klatkę piersiową. Miał nadzieję, że wyglądał wystarczająco powabnie. Od tego zależała przyszłość wielu Mondstadczyków. Kapitan próbował odgonić od siebie jakiekolwiek wątpliwości. Starał się nie myśleć o tym kim mógł być jego nowy wybranek, bo sama możliwość, że to mógł być jego własny ojciec przyprawiała go o mdłości. A zieleń to nieładny kolor na jego twarzy.
Drzwi powoli otworzyły się ze skrzypem. Kaeya wbił paznokcie z wierch dłoni i próbował się uśmiechnąć. Nie wiedział na ile mu to wyszło...
Do środka wszedł wysoki blondyn. Rycerz prędko go rozpoznał. To był ten czysto-krwisty przyjaciel podróżnika. Kaeya mógł odetchnąć. To nie był jeden z nich.
Dainsleif był zaskoczony widokiem jaki zastał. Spodziewał się terroru na twarzy drugiego, ale na pewno nie ulgi. Myślał, że Alberich tak łatwo się mu nie podda. Oczekiwał, że niebieskowłosy będzie próbował zaprzeczyć nowo zawartemu węzłowi małżeńskiemu. A tu taka niespodzianka. Mężczyzna posłusznie czekał na kolanach na nowego męża w pięknym stroju. Najwyraźniej mimo obserwowania Kaeyi miesiącami ten wciąż znajdywał sposoby na zdumienie Dainsleifa.
Kaeya od teraz był jego. Dain miał nad nim jego upragnioną kontrolę. Teraz już nikt nie mógł zostać zmanipulowany przez piękno tego zdradzieckiego Albericha.
- To więc?- Kaeya odezwał się jako pierwszy. Ta cisza trzymała go w niepokojącym napięciu.- Nigdy nie sądziłem, że ktoś taki jak ty będzie zainteresowany małżeństwem ze mną. Wiesz... nie jestem czystej krwi.
Blondyn tylko patrzył z góry na Albericha z chłodną jak lód ekspresją. Niebieskowłosy, więc kontynuował. Czuł się o wiele spokojniej słysząc swój własny głos.
- Hm... ale tobie to chyba nie przeszkadza? To dobrze. Sam również nigdy nie byłem tradycjonalistą, ale o tym z resztą już wiesz. Więc ty jesteś tym, który zostawiał pod moimi drzwiami te wszystkie zapiski? Muszę przyznać, że kawał dobrej roboty. Wątpię, że sam potrafiłbym tak dokładnie opisać co robię w ciągu dnia- kapitan kawalerii zaśmiał się z własnego żartu.
Dain wciąż niemo obserwował Kaeyę, a bardziej jego klatkę piersiową, która poruszała się w rytm jego śmiechu. Zupełnie jakby Alberich chciał go uwieść w tej koszuli z trzema rozpiętymi guzikami od góry. Dainsleif musiał przyznać... udawało mu się to.
Niebieskowłosy głęboko przełknął. Ta cisza bardzo mu się nie podobała, ale próbował robić dobrą minę do złej gry. Przynajmniej to nie był jeden z nich. W zasadzie do Dainsleif wydawał się całkiem rzeczowym człowiekiem, raczej nie kimś kto źle traktowałby swojego wybranka.
- Wstań- Dain wydał krótką komendę.
Rycerz powoli podniósł się z kolan. Gdy tylko już stał wyprostowany, Dainsleif gwałtownie popchną go na ścianę. Kaeya przyjął to ze spokojem tak jakby nie spodziewał się niczego innego. Blondyn boleśnie wbił paznokcie swojej ręki skażonej przez abyss w ramię drugiego. Kaeya nawet nie miał żadnego grymasu na swojej idealnej twarzy.
Znowu kolejna minuta ciszy. Kaeya się uśmiechnął. Wciąż nie wiedział czego ten mężczyzna konkretnie chciał. Być może to była jego klątwa? Bycie tormentowanym przez jednego z jego ludzi. Z ludzi od których odwrócił plecy. O których nie dbał. Których zabijał. Miał krew ludzi takich jak on na rękach. Czarną obrzydliwą, lepką maź, która teoretycznie schodziła wraz z mydłem i wodą, lecz nigdy nie znikała w jego umyśle.
- Mężu?- Kaeya delikatnie złapał Daina za rękę, którą trzymał kurczowo jego ramię.- Jeśli chcesz...- Kaeya wziął głęboki oddech. Musiał być spokojny- sfinalizować nasze małżeństwo to czy proszę możemy iść do sypialni? Chciałbym, żeby nasza noc poślubna przebiegła... delikatnie.
Dainsleif wyraźnie się skrzywił. Nigdy by nie dotknąłby w taki sposób jakiegokolwiek Albericha. Nieważne... czy miał lśniące, granatowe, długie włosy czy karmelową skórę bez żadnej skazy i długie nogi, uroczy tyłek albo wąską talię lub ładną klatkę piersiową, która była odrobinę wyeksponowana przez parę rozpiętych guzików niczym wejście do raju... Nie! Nigdy w życiu.
- Jeśli myślisz, że kiedykolwiek cokolwiek bym w ciebie wsadził to jesteś w błędzie- syknął ostro blondyn.
Niebieskowłosy dwa razy mrugnął. Gdy Kaeya rozmawiał z Dainem po raz pierwszy to mężczyzna był oczywiście zdenerwowany, lecz wciąż zachowywał jakąś kulturę. Być może na pokaz przed podróżnikiem? Teraz od Dainsleifa nie biła w żadnym calu tamta odpowiedzialność. Biła od niego zwyczajna wściekłość. W jego niebieskich oczach nie było nic innego oprócz tej jednej emocji.
Chyba jezioro blondyna było wzburzone. Fale groźnie stawały się coraz wyższe i wyższe. Zakłócały widoczność pływającego. Woda dostawała mu się do oczu. Widział na czerwono, choć woda była niebieska.
Dłoń Kaeyi z trzymająca dotychczas dłoń Daina płynnie przeszła na jego twarz. Rycerz delikatnie potarł kciukiem prawy policzek drugiego. Dainsleif automatycznie się rozluźnił. Nawet nie poczuł jak to zrobił. W jego głowie nie mógł się czuć dobrze przy jakimkolwiek Alberichu.
- Cóż, zawsze to ja mogę być tym co wsadza. Nie mam problemu z byciem tym, który dominuje. Po prostu myślałem, że ty wolałeś przejąć tę rolę- kapitan dalej kontynuował ze swoim wywodem.
Kaeya nie był pewien czego oczekiwał od niego Dain. Nie był w zmowie abyss, więc raczej nie chciał użyć niebieskowłosego do jakichś niecnych celów. Również nie rzucał się na niego z myślą o seksie. Rycerz nie mógł tego rozwikłać. Z jakich innych powodów ktoś mógłby się z nim ożenić?
Dainsleif zacisnął zęby. Za kogo ten Alberich się uważał? Już chciał coś odpowiedzieć, ale wtedy Kaeya sięgnął do swojej opaski i z gracją ją odwiązał. Pod opaską kryło się złoto-żółte oko, które niemal wydawało się świecić w ciemności. Tęczówka miała niepowtarzalny kolor, a w źrenicy była pojedyncza gwiazda o czterech ramionach. Dain wpatrywał się w ten obraz jak zahipnotyzowany. Dopiero po chwili się otrząsnął. Po jego omotaniu zauważył poparzoną skórę wokół pięknego oka. Najwyraźniej Alberich jednak nie był nieskazitelny. Oboje byli grzesznikami. Cóż, nawet bez klątwy każdy z Khaenri'ah musiał cierpieć.
- Widzisz? Nie ma potrzeby być takim nieprzyjemnym. Pozwól mi zaopiekować się moim wspaniałym mężem- Kaeya powolnym ruchem wziął blondyna na ręce. Dainsleif nawet tego nie zauważył. Myślami był gdzieś indziej.
Kapitan kawalerii bez pośpiechu zaniósł mężczyznę do sypialni gdzie położył go na swoim łóżku. Nadal nie był pewien jego motywów oraz jego poprzednie przekonanie o tym, że Dain, by go nie skrzywdził zostało brutalnie zmiażdżone. Niebeskowłosy był pewien, że gdyby nie jego mała sztuczka to miałby już siniak na ramieniu.
Jak na razie udało się Kaeyi ustalić naprawdę niewiele z czego nie był zadowolony. Po pierwsze Dainsleif zachowywał się kompletnie inaczej sam na sam niż w obecności Aethera. Chłodna rozwaga zostawała zastąpiona palącą wściekłością. Po drugie był czysto-krwisty. Masa informacji...
Najważniejsze pytanie nie było w dalszym ciągu rozwiązane.
Czemu Dainsleif postanowił wejść z nim w małżeństwo?
Rycerz nie miał pojęcia, ale postanowił, że będzie się tym zajmował później. Powinien być nastawiony pozytywnie, prawda? Przynajmniej nie był to ktoś...
- Mówiłeś, że się mną zaopiekujesz- z jego głośnych myśli wyrwał go głos blondyna.
- Ach tak przepraszam. Po prostu się nad czymś zastanawiałem- Kaeya uśmiechnął się do drugiego mężczyzny.
- Nad czym?- dociekał Dain wraz ze swoim podejrzliwym wzrokiem jakby chciał przejrzeć go na wylot.
Kapitan Kawalerii chwilę się zastanowił. Czy dobrym pomysłem było powiedzenie Dainsleif'owi swoich pytań? Z jednej strony już byli praktycznie małżeństwem z czego Kaeya szczerze nie miał pojęcia czy ma się śmiać czy płakać. Została jedna rzecz do zrobienia, żeby byli pełnoprawni. Blondyn co prawda pominął parę kroków jak na przykład zaloty czy poznawanie rodziny. Dobrze, w sumie to nie miał rodziny, więc to drugie mógł mu wybaczyć.
- Tak sobie myślę... Czemu?- Kaeya ostrożnie usiadł na krańcu łóżka.- Dlaczego postanowiłeś za mnie wyjść? Nie pracujesz z abyss order ani nie masz planów przywracania do życia pogrzebanej nacji, a sam pomysł, że mógłbyś mnie jakkolwiek lubić wydaje mi się zabawny. Nie potrafię cię zrozumieć.
Dain ze skupieniem słuchał wywodu. Jak ten Alberich tak mówił to naprawdę nawet Dainsleif był prawie przekonany o tym, że był niewinny.
- Jesteś mój, co znaczy, że nigdzie nie uciekniesz. Będę mieć cię na oku- blondyn nie ukrywał swoich intencji. Uznał to za zbędne. Im szybciej ten młody Alberich pozna swoje miejsce tym lepiej.
Przez twarz Kaeyi nie przeszedł nawet cień zaskoczenia.
- Kontrola, hm?- niebieskowłosy westchnął i położył się na plecach obok blondyna.- Mówiłem już przy podróżniku, że nie mam już żadnych powiązań do mojego rodu poza nazwiskiem, ale jak sobie chcesz.
Kaeya lekko się przeciągnął i rozłożył nogi, leniwie patrząc na Dainsleifa. I tak by tego nie uniknął to mógł równie dobrze się temu poddać. Może jeśli nie będzie stawiał oporu to będzie to przynajmniej przyjemne?
- Proszę bardzo. Kontroluj i zdobywaj- niebieskowłosy drętwo wpatrywał się w sufit.
Dainsleif wbił paznokcie w wierzch dłoni. Trzeba było sfinalizować tą unię. Blondyn doskonale o tym wiedział. Miał zamiar to zrobić, ale z tym brakiem jakiegokolwiek sprzeciwu od Albericha czuł się winny. Gdyby Kaeya choć trochę był bardziej nerwowy to mógłby to zrobić, ale tak? Ten człowiek zupełnie się mu poddał.
Kaeya leżał i czekał... czekał i czekał, ale nic nie nadchodziło. Ubrał się ładnie. Nawet sam rozłożył nogi, by ułatwić blondynowi zadanie, lecz ten nie wykonywał w jego stronę żadnego ruchu.
- Nie zrobię tego- odparł nagle Dainsleif.
- Hm?- Kapitan Kawalerii oderwał wzrok od sufitu, przenosząc go na Daina.- Czemu? Patrz, leżę sobie spokojnie się nie wyrywam. Chcesz też dla ciebie się rozebrał? Myślałem, że sam będziesz chciał to zrobić. Wiesz to trochę jak odpakowywanie prezentu w święta.
Kaeya się zaśmiał, lecz Dainsleif nie potrafił znaleźć w tej sytuacji ani krztyny humoru.
- To niepokojące jak łatwo przychodzą ci żarty o czymś takim- blondyn zmienił pozycję z leżącej na siedzącą.- Nie mogę tego zrobić- wyszeptał bardziej do siebie niż do Kaeyi. Spodziewał się, że to będzie proste. Przecież ten mężczyzna był Alberichem. Był niebezpieczny. Był zagrożeniem, które mógł łatwo zneutralizować.
Kapitan kawalerii chwilę obserwował Daina. Zaczynało mu się robić go szkoda. O ironio!
- Cóż, nie musisz tego robić dziś, czyż nie?- Kaeya delikatnie się uśmiechnął. Chciał trochę uspokoić Dainsleifa, ale przyniosło to tylko odwrotny efekt.
W ułamku sekundy blondyn był nad Alberichem z rękami na jego szyi. Chwyt był mocny, ale nie za mocny. Jeśli Kaeya naprawdę się postarał mógł brać płytkie oddechy.
Rycerz czuł, że tonie i tym razem ta paląca woda w jego płucach będzie rzeczywiście tym co go zgładzi. Powinien czuć strach. Kluczowe słowo powinien. Kaeya odczuwał dziwny spokój. Nie bał się śmierci. W pewnym sensie śmierć byłaby dla niego ulgą. Od dawna już toną zamknięty pod taflą lodu. Było to męczące.
- Mogę cię zabić- wycedził Dain przez zęby.
Niebieskowłosy powiedziałby: "Zrób to", ale z jego ust wydobył się tylko żałosny jęk. Ręce drugiego mężczyzny oplatały jego gardło jak naszyjnik. Dłonie Dainsleifa były wspaniałe. Kaeya niekoniecznie byłby urażony gdyby to one przyniosły mu jego koniec.
Dain debatował sam ze sobą. W swoich rękach miał życie jednego z Alberichów. Mógł to zakończyć. Szybkie zabójstwo. Przeszły Dain porzucił jednak ten pomysł, mając na uwadze swoje wcześniejsze, racjonalniejsze rozważania. Najmłodszy z regentów był bardzo dobrym zasobem. Nowe informacje jakie mógł zdobyć na temat abyss... Aktualnie Dainsleifa nie obchodził jego plan ani co by stracił mordując Kaeyę. Emocje, które czuł przez tego mężczyznę były zdradzieckie. Żyjąc przez ponad 500 lat Dainsleif mógł je zidentyfikować. Ani trochę mu się to nie podobało. Zapewne to była jakaś sztuczka. Ten Alberich go podstępnie uwiódł.
Kaeya utrudniał mu zadanie. Był Alberichem. Naturalnie więc był wrogiem, ale wydawał się taki niewinny. Sprawy również nie ułatwiała postawa, którą przyjmował teraz niebieskowłosy. Kapitan kawalerii był doświadczonym wojownikiem. Nawet gdy jeszcze nie miał wizji był szanowanym rycerzem. Miał obycie z mieczem jak mało kto. W walce bez broni również nie był najgorszy. Mógł próbować wyswobodzić się spod Dainsleifa, ale nie podejmował żadnych starań.
Dwukolorowe oczy niebieskowłosego zaczęły łzawić od braku tlenu. Kaeya zaczął się niecierpliwić.
ZABIJMNIE,ZABIJ,ZABIJ,ZABIJ,ZABIJ,ZABIJ,ZABIJ,ZABIJ!
Dainsleif przestał. Zabrał parę rąk z szyi drugiego mężczyzny.
Blondyn spojrzał na swoje dłonie. Całe drżały.
- Nie zrobię tego- odparł Dain po raz drugi tej nocy.
Kaeya wolno skinął głową. Był zbyt zajęty łapaniem oddechu, żeby cokolwiek powiedzieć. Był rozczarowany. Tak blisko, ale tak daleko. Kolejna okazja zmarnowana. Chyba zwyczajnie świat trzymał go tu za wszelką cenę.
***
Diluc zauważył coś dziwnego.
Podczas swojego nocnego patrolu jako Dark Night Hero zobaczył wysokiego blondyna, który nosił nietutejsze ubrania. Mężczyzna wpatrywał się w okna jednego z budynków. Bardzo znajomego budynku dla Ragvindra. To był dom kapitana kawalerii.
Czerwonowłosy postanowił nie ingerować. Być może to był jeden z informatorów Kaeyi? Lub coś w ten deseń? W każdym razie Diluc nie zamierzał się mieszać z życie osobiste rycerza, więc najzwyczajniej w świecie to zignorował.
Problem pojawił się później. Dopiero wtedy Ragvindr zaczął się martwić. Niby to nie było nic wielkiego, ale całym sobą czuł, że coś było nie tak. Tajemniczy mężczyzna przychodził co noc do domu niebieskowłosego.
Diluc próbował zbyć swoje myśli. Pewnie jakiś kolejna nocna przygoda. Przecież Alberich nie słynął z celibatu. Jednak... właściciel winiarni dostrzegał jakieś dziwne nieścisłości. Kaeya przestał flirtować ani też nie odpowiadał na żadne zaczepki, w dodatku zawsze opuszczał tawernę na czas. Dodatkowo Ragvindr zauważył, że niebieskowłosy miał jakoś dziwnie więcej siniaków, ale być może ostatnio zwyczajnie był bardziej rozproszony w swojej pracy jako rycerz? Przestał również nosić kolczyk w swoim lewym uchu. Teraz nosił go w prawym. Tak samo jak ten podejrzany blondyn. On też nosił pojedynczy kolczyk w prawym uchu.
Może rycerz wreszcie się ustatkował z tym mężczyzną? To byłoby najlogiczniejsze wytłumaczenie, lecz wciąż coś go w tym uwierało. Nie powinien interesować się tak życiem Albericha. Nie byli już braćmi. Nie byli przyjaciółmi. Nawet nazwanie ich znajomymi było dużym rozciągnięciem.
Wkrótce samozaparcie Ragvindra legło w gruzach z powodu jednego wydarzenia.
Kaeya był bardziej pijany niż zwykle. Do tego stopnia, że już przysypiał na blacie.
Diluc nie budził niebieskowłosego, chociaż było już parę minut po zamknięciu baru. Zwyczajnie postanowił, że obudzi mężczyznę jak wypoleruje wszystkie szklanki. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Kapitan kawalerii często zostawał po godzinach, by podrażnić się z barmanem. Cóż, przynajmniej kiedyś tak było.
Kaeya powoli otworzył oczy gdy Ragvindr kończył wycieranie 3 ostatnich szklanek. Mężczyzna rozejrzał się dookoła z lekką dezorientacją, że nie było tam nikogo oprócz niego i Diluca.
- Mhm... która godzina?- rycerz oparł czoło o blat barku.
- 3.27- wyrecytował niedbale czerwonowłosy.
Kaeya gwałtownie się wyprostował. Od razu jakby wytrzeźwiał. Wstał ze swojego stołka i chwiejnym krokiem ruszył do drzwi. Diluc westchnął i stanął mu na drodze. Jak tak dalej pójdzie to równy rządek zębów kapitana kawalerii skończy na podłodze w kałuży krwi.
- Chodź, pomogę ci- Ragvindr złapał rycerza pod ramię, stabilizując jego krok.
Diluc wolno wyprowadził Albericha na zewnątrz. Postanowił, że odprowadzi go do domu, ponieważ każdy krok Kaeyi wyglądał jakby ten miał zaraz się przewrócić. Właściciel winiarni przeklął w myślach cały alkohol, który spożył kapitan kawalerii. Gdyby tylko umiał pić rozważnie, nie byłoby takich problemów.
Im bliżej byli domu Kaeyi tym wolniej mężczyzna szedł. Diluc prychnął. Czy Alberich naprawdę musiał wszystko tak utrudniać?
W pewnym momencie niebieskowłosy się zatrzymał. Zarys budynku, w którym mieszkał był widoczny, ale wciąż pozostawała do niego długa droga. Diluc pytająco spojrzał się na drugiego.
- Dziękuję. Resztę przejdę sam- uśmiechnął się wątło Kaeya.
Coś było tu nie tak. Wszystkie alarmy w głowie Ragvindra jak wcześniej były już włączone tak teraz zaczęły wyć. Jak Kaeya kłamał to kłamał przekonująco. Każdy jego fałszywy uśmiech był perfekcyjnie dopracowany tak, że ludzkie oko nie potrafiło go odróżnić od tego prawdziwego. Jednak ten uśmiech był niepewny, nerwowy. Alberich nigdy by tak się nie uśmiechnął chyba, że...
- Co się stało?- spytał Diluc lekko podniesionym głosem. Jego ręka, która bezpiecznie stabilizowała posturę Kaeyi była cała spocona, a jego wzrok wwiercał się w siniak, którego jeszcze wczoraj nie miał kapitan kawalerii.- Czemu jesteś taki nerwowy?
- Słuchaj Diluc to nie...- rycerz przerwał swoją wypowiedź jak usłyszał tylko drobny skrzyp dochodzący z kierunku jego domu.- Muszę iść.
Kapitan kawalerii wyrwał się i podszedł parę kroków do przodu, ale czerwonowłosy wciąż przy nim był. Kaeya patrzył na niego ze strachem, a Diluc nie rozumiał dlaczego.
- Proszę idź stąd- ton niebieskowłosego był niemal zdesperowany.
- Dlaczego?- kolejne pytanie postawione przez barmana.
- Nie lubi gdy się spóźniam- odpowiedział enigmatycznie Alberich.
- Kto?- dociekał Ragvindr. Z biegiem tej rozmowy Diluc był coraz bardziej niepewny. Wręcz... zmartwiony.
Kaeya przełknął, rozglądając się wokół po czym przybliżył twarz do stojącego obok niego. Oddech kapitana kawalerii cuchnął alkoholem. Ten zapach sprawiał, że Diluc najchętniej, by się odsunął, ale został na swoim miejscu, by wysłuchać co niebieskowłosy miał do powiedzenia.
- Mój mąż- i z tymi słowami Alberich jakby nigdy nic zaczął kuśtykać do domu, zostawiając Diluca w rozsypce.
Mąż?
Kaeya ma męża? Jak to ma męża? Jego głowa musi źle pracować pod wpływem...
I jeśli nawet ma męża to na pewno miałby ślub, a nie wiem o żadnym ślubie.
Jebane pierdoły, które gada Kaeya po pijaku.
Knights of favonius. Zawsze tacy nieudolni.
***
Powieki Kaeyi ciążyły niemiłosiernie gdy wszedł do domu. Oczywiście drzwi były otwarte. Rycerz zdążył już się przyzwyczaić do niezamykania ich na noc.
Na środku przedsionka stał Dainsleif, który z niemą furią wpatrywał się w kochanka(?)
czy w ogóle można było ich tak nazwać?
Mózg niebieskowłosego tworzył milion scenariuszy na sekundę, ale jego myśli za nim nie nadążały przez spożyty wcześniej alkohol. Ten stan był okropny. Kaeya tego nienawidził. Jak można być pijanym, ale jednocześnie tak świadomym? Jego ciało nie wykonywało jego poleceń, a umysł wciąż pracował, choć nie wiadomo czemu tylko myślał bez wyciągania żadnych konkluzji. To była istna tortura.
Rycerz patrzył uważnie na każdy detal twarzy Daina. Z jego prawego ucha zwisał złoty kolczyk. Symbol ich małżeństwa. Kaeya nosił taki sam. Próbował coś odczytać. Być może to był ten dzień? Złamał ich zasady, więc należała mu się kara. Właściwie to Alberich podawał Dainsleif'owi nowe rozwiązanie. Blondyn nie potrafił tego zrobić, choć co noc przychodził do domu niebieskowłosego. Czy teraz będzie inaczej?
Dainsleif położył ręce na talii Kaeyi, przyciskając go do pobliskiej ściany. Rycerz wziął głęboki oddech. Wiedział, że to tak się skończy. Był na to przygotowany, ale wciąż w jego oczach gromadziły się łzy. Nie chciał tego, lecz przecież zawsze miał być tylko ofiarą. Powinien się cieszyć, że to Dain, a nie ktoś inny.
Blondynowi drżały dłonie, które spoczywały na talii niebieskowłosego. Nie chciał tego tak samo jak ten Alberich, ale... czy mógł się teraz wycofać?
Kurwa. Widok łez w jego oczach powinien go cieszyć, lecz zamiast tego go ranił. Czuł w swojej klatce piersiowej dziwne ukłucie. Sądził, że jeśli Kaeya będzie się trząsł i fizycznie pokazywał jak bardzo tego nie chce, to będzie łatwiej. Za pierwszym razem nie mógł tego zrobić. Za drugim, trzecim i wieloma innymi razami po nich również. Mimo to wciąż znajdywał wymówki. Na pewno to było dlatego, bo niebieskowłosy tak zwyczajnie mu się oddawał, a chciał zobaczyć ból w jego oczach. Cóż, teraz miał to czego chciał, ale to wcale nie sprawiało, że czuł się lepiej.
Czy był lepszy od ojca Kaeyi jeśli tak jak on dotknąłby kogoś kto tego nie chciał? Wziął siłą swoją przyjemność?
Ta myśl była straszna.
Dainsleif zabrał ręce z Kaeyi, udając się do sypialni.
Reszta nocy przebiegła spokojnie. Dwójka mężczyzn leżała obok siebie na łóżku. Obaj byli pogrążeni we śnie.
***
Gdy Kaeya się obudził czuł na swoich plecach intensywny wzrok drugiego. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć czyja para oczu bacznie mu się przyglądała.
Już nie był pijany, ale kac nieuchronnie trzymał go w swoich łapskach. Na samo podniesienie się do pozycji siedzącej wywoływało u niego ból głowy. Choć może było to też za sprawą Dainsleifa, którego wtedy by zobaczył?
Po pewnym czasie niebieskowłosy zebrał się na odwagę i wstał. Rzeczywiście zastał wpatrzonego w niego blondyna, tyle że tym razem jego wzrok był nieobecny. Przeciwieństwo przenikliwości z jaką Dain normalnie mu się przyglądał.
- Nie możemy tak kontynuować- westchnął blondyn.- Nie mogę cię porządnie dotknąć.
Dainsleif jakby na potwierdzenie swoich słów podszedł bliżej do Kaeyi, kładąc mu rękę na piersi. Niebieskowłosy skupił się, aby nie zadrżeć. Dain patrzył się na tego Albericha. Nie chciał tego robić, ale było już za późno. A czym było niepełne małżeństwo? Niby zawarte, ale jednak nie do końca. Według tradycji należało zrobić tylko jedną rzecz.
- W pierwszą noc się zaoferowałeś pamiętasz?- spytał Dainsleif.- Powiedziałeś, że nie masz problemu być stroną dominującą.
Kaeya czuł jak krew zamarza mu w żyłach. Dain nie miał namyśli... Nie. To na pewno nie to.
- Zaoferowałem?- Alberich wolno mrugnął. Nie do końca wiedział gdzie to zmierzało.
- Tak. Sądzę, że to może być naszym rozwiązaniem. Zwyczajnie to ty będziesz na górze- Dainsleif mówił to zwyczajnym, naturalnym tonem. Tymczasem świat Kaeyi się walił.
- Co? Nie. Nie mówiłem tego na poważnie. Nie miałem tego na myśli. Nie zrobię tego- niebieskowłosy prędko odmówił.- Możesz ze mną zrobić co chcesz, ale... nie. Nie.
Gdyby Kaeya miał tylko leżeć, to nie miał z tym szczególnego problemu. Oczywiście wolałby, żeby nigdy do tego nie doszło, ale zdążył już się oswoić z myślą, że to było nieuniknione. Jednak nowa idea tego, że miałby dotknąć Dainsleifa sprawiała, że zbierało mu się na wymioty.
Blondyn chwilę na niego patrzył. Na jego rozczochrane włosy, wory pod oczami. Nawet w takiej wersji, gdy był zdruzgotany i jeszcze wciąż zmęczony po wczorajszym picu, wciąż był piękny. Dain westchnął. Przesunął swoją dłoń z klatki piersiowej do policzka drugiego mężczyzny. Był delikatny. Czuły. Za czuły i za delikatny dla kogoś z rodziny Alberich. Dainsleif chętnie poślubiłby tego mężczyznę. Ale tak naprawdę, a nie dla strategii. Kaeya był taki uczynny, inteligentny i pracowity. Chciałby w pełni się oddać temu ciepłemu uczuciu jakiego doznał przy rozpoczęciu swoich obserwacji nad kapitanem kawalerii Mondstadt. Niestety nie mógł. Może w następnym życiu? O ile coś takiego istnieje dla grzeszników takich jak oni.
- Zabiję tego czerwonowłosego mężczyznę, który pomógł wrócić ci do domu- znów neutralny, płaski ton.
Kaeya wstrzymał oddech. Jebać jego metaforę z jeziorem czy czymkolwiek innym. On mógł być utopiony. On mógł zginąć, ale Diluc? Diluc to nie było jezioro. Diluc to było morze lub nawet cały ocean. Był kimś lepszym, stworzonym do większych rzeczy. Jeśli ktoś miałby tu zostać zabity, to tylko i wyłącznie Kaeya Alberich.
ZABIJMNIE,ZABIJ,ZABIJ,ZABIJ,ZABIJ,ZABIJ,ZABIJ,ZABIJ!
- Nie możesz po prostu... mnie zabić? W ten sposób będziesz miał pewność, że nie współpracuję z abyss ani, że nie planuje jakoś samodzielnie przywrócić Khaenri'ah do życia- Kaeyi cisnęły się na język te wszystkie słowa, które wcześniej pozostawały niewypowiedziane od ich pierwszego spotkania.- Nie będziesz musiał też wtedy spędzać całego swojego czasu w Mondstadt. Nie będziesz musiał zaprzątać sobie głowy jakimś mieszańcem do tego z linii Alberich- im więcej mówił, tym bardziej brzmiał desperacko.
Tak... Dainsleif mógłby tutaj zwyczajnie go zabić. Dain nigdy by się nie zawahał odebrać życie jednemu z Alberichów, jednak... to nie był byle Alberich. To był Kaeya. Kaeya, który pomagał staruszkom w okolicy. Kaeya, który posyłał czarujące uśmiechy do wszystkich wokół.
Nie mógłby tak po prostu zakończyć jego życia. Tym razem nawet nie chodziło o to co mógł zyskać z tego, że Kaeya był potomkiem regentów i stworzycieli abyss order. Nie. Miał te małe uczucie w swoim sercu, gdy na niego patrzył.
- Obaj wiemy, że nie mogę tego zrobić- blondyn ostrożnie przysunął się bliżej i złączył ich usta w pocałunku.
Kaeya chciał krzyczeć, płakać, kopać lub zrobić coś. Cokolwiek. Zamiast tego siedział tam jak zamrożony. W jego głowie przewijał się tylko obraz Diluca, który mówił mu o tym jak umarł z powodu egoizmu Kaeyi.
- Mam pracę. Zrobimy to później. Proszę... Muszę iść już pewnie i tak jestem spóźniony- szepnął niebieskowłosy jak Dain przerwał ich pocałunek.
- Mężczyzna, który cię odprowadzał też ma pracę, prawda? Widziałem jak parę razy z nim rozmawiałeś, kiedy jeszcze nie byliśmy małżeństwem. Jest barmanem w "Angel's Share"- Kaeya tylko pobladł na te słowa. Dainsleif wiedział gdzie można było znaleźć Ragvindra. Jakby chciał mu coś zrobić to...
- Nie mam lubrykantu, a nie chcę cię zranić- to było oczywiste, że Kaeya próbował złapać się czegoś, żeby ta jedna rzecz się nie zdarzyła lub żeby przynajmniej zdarzyła się później gdy będzie już miał poukładane myśli.
- Masz. Trzymasz go w ostatniej szufladzie szafki nocnej- Dain wyrecytował bez mrugnięcia okiem. Wielokrotnie zaglądał w każdy zakamarek domu Kaeyi, zapamiętując gdzie co leży podczas wielokrotnych przeszukiwań w celu znalezienia czegoś co wiązałoby go z abyss.
- Proszę nie teraz. Błagam. Daj mi czas... Sprawię, że poczujesz się cudownie tylko proszę daj mi czas- Dainsleif westchnął i zaczesał niebieskie włosy Kaeyi za ucho. Terror na twarzy drugiego mężczyzny go bolał.
Ostatecznie Dain puścił Kaeyę.
- Dziś wieczór- mruknął pod nosem.
Kaeya skinął głową z wdzięcznością w oczach.
***
Dzień Kaeyi był dla niego jak przez mgłę. Mimo że był aktywnym uczestnikiem. Mimo że robił to co zawsze. Całą jego rzeczywistość przykrył jeden fakt. Wszystkie jego myśli krążyły wokół jednego co raz próbując jakoś na nowo przedstawić sytuację, aby nie brzmiała tak źle w jego głowie. Aby jakoś się z tym oswoił. Może wtedy przestanie czuć jakby miał zwymiotować.
Nigdy nie lubił papierkowej roboty, lecz aktualnie był za nią wdzięczny. Wątpił, że będąc tak rozproszonym, poradziłby sobie z pracą w terenie. Tak to musiał tylko czytać i pisać. Nic trudnego umiał to doskonale. Co z tego jeśli jak widział jakikolwiek wyraz na literę 'd' to jego zdradziecki mózg przeskakiwał do 'Dain'? To jak najbardziej naturalne, że tak często myślał o swoim mężu. Kolczyk w prawym uchu jakby zaczął mu bardziej ciążyć...
- Kaeya- Kaeya prawie podskoczył na krześle.
Diluc stał w jego gabinecie oparty o ścianę z założonymi rękoma. Miał zmarszczone brwi. Kiedy on się w ogóle tutaj znalazł? Niebieskowłosy nie pamiętał dźwięku otwierających się drzwi ani żadnych kroków... Zawsze poświęcał uwagę takim rzeczom...
- Ach Diluc! Byłem tak zaczytany, że nawet nie zauważyłem jak wchodzisz- zaśmiał się Kaeya.
Barman zacisnął usta w napiętą linię. Każdy jego instynkt w tej chwili krzyczał. Jego niepokój nie zmalał od poprzedniej nocy, a wręcz przeciwnie, nasilił się.
- Wszedłem tu z Jean i nawet przez chwilę z nią tutaj rozmawiałem- Ragvindr patrzył przenikliwym wzrokiem na kapitana kawalerii.
- Naprawdę? Cóż właśnie czytałem...- Kaeya prędko spoglądnął na papiery przed sobą- wniosek na temat założenia dziecięcego chóru kościelnego. To po prostu takie ekscytujące. Dzieci... śpiewające dzieci. Muszę dopełnić starań, żeby wszystko będzie dopięte na ostatni guzik.
Diluc wciąż nie przestawał gapić się na Kaeyę tym swoim podejrzliwym spojrzeniem.
- Dobrze, dobrze złapałeś mnie- niebieskowłosy dramatycznie westchnął, unosząc ręce w geście poddania się.- Jestem wciąż zmęczony po wczorajszym piciu. Zadowolony?
Czerwonowłosy nawet nie mrugnął.
- Dziwnie się wczoraj zachowywałeś- mruknął Diluc.- Czy wszystko w porządku?
Kaeya cały się spiął. Diluc nie może się teraz mieszać. Nie może się dowiedzieć. Będzie próbował zabić Dainsleifa i sam zginie w trakcie.
- Hm? Czyżby szanowny Panicz Diluc się o mnie martwił? Naprawdę cieszy mnie to, że chcesz być moim darmowym terapeutą- Kaeya zaśmiał się z własnego żartu. Natomiast Diluc wywrócił oczami.
- Wiesz, że jeśli coś się u ciebie dzieje to... możesz mi o tym powiedzieć?- te słowa ledwo przeszły przez gardło Ragvindra.- Rycerze są niekompetentni, więc może oni nic nie zrobią, ale Darknight Hero coś może poradzić...
- Mhm. Jasne- Kaeya skinął głową.
Diluc nie wiedział co więcej powiedzieć. Z jednej strony chciał zapytać o tego podejrzanego blondyna, o siniaki i o dziwną punktualność przy wychodzeniu z baru. Z drugiej strony to nie był jego interes jak Kaeya prowadził swoje życie. Ragvindr mówił to już wiele razy, że już nie są rodziną.
Ze złym przeczuciem Diluc odwrócił się plecami do Albericha.
- Jeśli będziesz miał cokolwiek do powiedzenia to wiesz gdzie mnie znaleźć- mruknął czerwonowłosy, powoli wychodząc z gabinetu. Odrobinę się ociągał z nadzieją, że Kaeya go zatrzyma, by coś mu powiedzieć, jednak tak się nie stało.
Kaeya zwyczajnie patrzył na jego plecy jak ten odchodził. Ani na chwilę nie otworzył ust lub nie wyciągnął ręki, żeby zatrzymać Ragvindra.
***
Kaeya wrócił do domu, a raczej budynku, w którym mieszkał, bo domem przestał być kiedy każdego dnia czekał tam na niego Dainsleif. Jak tylko zamknął za sobą drzwi to poczuł przerażenie zaciskające mu gardło na to co go czekało. Blondyn nie stał w holu. Dain zawsze czekał na niego tuż przed drzwiami. Może wyszedł? Alberich miał lichą nadzieję, że tak.
Powoli i spokojnie niebieskowłosy zdjął buty, po czym udał się do sypialni. Skoro Dainsleifa nie było to mógł pocieszyć się chwilą spokoju. Dobra książka na pewno sprawiłaby, że zapomniałby o swojej wcześniejszej rozmowie z mężem...
Za drzwiami do sypialni czekał horror. Może nie w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, ale ten widok na pewno sprawił, że Kaeya miał ochotę krzyknąć.
Dain leżał nagi na śnieżno-białej pościeli. Nędzna karykatura kochliwego męża. Jego ciało oświetlały świeczki, które były rozstawione po całym pokoju. Teraz Kaeya mógł idealnie zobaczyć gdzie kończyła się klątwa. Sięgała od opuszków palców jego prawej ręki aż po jego prawą pierś. Czarno-niebieskie skażenie wydawało się tylko czekać, żeby zawładnąć nad jego sercem.
Dainsleif wiedział, że był hipokrytą. Mógł się zasłaniać tradycją, ale wiadomo było jak mało dla niego znaczyła. W Khaenri'ah przed małżeństwem należało walczyć o względy partnera. Obsypywać go prezentami. Poznać jego rodzinę. Dopiero później odprawić ten łączący rytuał. Ponadto tradycja zabraniała żenić się z mieszańcami. Dlaczego więc Dain postanowił, że koniecznie chciał wypełnić tą jedną tradycję nocy poślubnej? Cóż, robił to z własnych pobudek. Kaeya był piękny. Tak piękny, że go to przerażało. Bał się co mógł zrobić dla tego piękna.
Niebieskowłosy wolno podszedł do łóżka. W swojej głowie dziś już wielokrotnie odgrywał tą scenę. Wystarczyło, że skupi się na czymś innym i będzie dobrze. To była mała cena za bezpieczeństwo Diluca.
Dain patrzył z zainteresowaniem jak Kaeya spokojnym ruchem rozchylił mu uda. Nie mógł uwierzyć, że to się działo naprawdę. Jego dłonie tak odznaczały się się na jego bladej skórze. Nie czuł się tak podniecony od stuleci. Ręka Kaeyi sięgnęła do swojego rozporka, niespiesznie go rozpinając. O nie. Dainsleif czuł się zawiedziony. Chciał zobaczyć ciało drugiego mężczyzny w pełnej krasie.
- Rozbierz się cały- blondyn wydał komendę.
- Nie potrzebuję być nagi, żeby uprawiać z tobą seks. Wystarczy tylko, że...- niebieskie oczy Daina przeszywały go na wylot. Zrozumiał, że nie mógł mu odmówić.
Koszula Kaeyi została upuszczona na podłogę, a tuż za nią jego spodnie, a potem bokserki na koniec poszła opaska na to cudowne, złote oko. Jego postawa była skulona, nieśmiała. Gdyby Dainsleif nie widział podczas swoich obserwacji jak niebieskowłosy prowadził mężczyzn do swojego domu w nocy, to byłby skłonny pomyśleć, że Kaeya nigdy tego nie robił.
Z ulgą Kaeya stwierdził, że Dain przygotował się już przed jego przyjściem. Był dobrze rozciągnięty... Dobrze. To znaczyło, że Kaeya mógł spędzić na tym mniej czasu. Im szybciej, tym lepiej.
Niebieskowłosy zamknął oczy i wziął głęboki wdech. Delikatnie ustawił się w idealnej pozycji. Główka jego penisa była dotykała wejścia Dainsleifa. Jednym ruchem bioder Kaeya wsunął się do środka. Dain instynktownie wydał z siebie jęk i objął Kaeyę.
To było takie wspaniałe. Blondyn nie potrafił znaleźć jakichkolwiek słów, żeby to opisać. W całym swoim długim życiu nie czuł takiej przyjemności, a tu ten Alberich swoim wolnym tempem dawał mu taką satysfakcję jakiej nigdy nie doświadczył. Ironia losu. To był Alberich. To był pierdolony Alberich. Jebany Albe...
- Ngh.. Kaeya~!- Dain gwałtownie wciągnął powietrze. Kaeya wbił się perfekcyjne w jego czuły punkt. Pomyśleć, że to był ich pierwszy wspólny raz, a niebieskowłosy tak prędko go znalazł.
Kaeya starał się to robić metodycznie, bezuczuciowo, niemal laboratoryjnie. Jednak z każdym głośnym zderzeniem się bioder Kaeyi z tyłkiem Dainsleifa jego postanowienia coraz bardziej szły na drugi plan. Czy ten dźwięk był naprawdę taki głośny? Czy też tylko mu się tak wydawało przez ciszę w pokoju? Czy może jego umysł go sabotował, dodając tylko więcej do tego okropnego przeżycia?
To było obrzydliwe jak czuł tę chorą przyjemność w podbrzuszu. Nie powinien. Nie chciał tego. Gdyby miał wybór to nie byłby tutaj między nogami Daina. Mimo to czuł jak jego własne ciało się przed nim buntowało. Tyłek Dainsleifa był taki ciepły i ciasny w środku. Kaeya zastanawiał się czy kiedykolwiek będzie w stanie pójść z kimś do łóżka bez myślenia o blondynie.
- Mhm... Kaeya~- plecy Dainsleifa wygięły się w łuk i podniosły się z materaca. To było takie intensywne, ale również czułe. Doprowadzało go to do szaleństwa.
Kaeya już wiedział, że odgłosy wydawane przez Daina będą się pojawiać w jego koszmarach. Próbował iść według swojego planu. Myśleć o czymś innym, robić to w jak najbardziej obojętny sposób. Nie udawało mu się to. Sam zaczął wydawać z siebie ciche pomruki zadowolenia i westchnięcia. Obrzydliwe. Karygodne. Czy to mu się podobało? Nie. Tak? Kurwa. Był okropny.
Paznokcie Daina wbiły się z łopatki Kaeyi, zostawiając za sobą czerwone półksiężyce. Bez zastanowienia Dainsleif drapał jego plecy. Chciał zostawić mu pamiątkę po tej upojnej nocy. Być skazą na jego pięknie. Głowa blondyna była odrzucona do tyłu. Czuł się tak dobrze.
Z każdą chwilą Kaeya miał ochotę zwymiotować. Ciepło rozchodziło się w jego podbrzuszu. Przynajmniej to znaczyło, że koniec był tuż za rogiem.
Chwilę później Dainsleif doszedł, a tuż za nim Kaeya. Od razu potem niebieskowłosy wyswobodził się z ramion Daina, wychylając głowę za łóżko by zwymiotować na podłogę. Obrzydzenie jakie mu towarzyszyło było nie do opisania. Cóż, przynajmniej miał to za sobą. Tak przynajmniej sądził
Natomiast blondyn patrzył na Kaeyę z uśmiechem. Bardzo dawno nie odczuwał takiego spokoju i nie zamierzał teraz tego zaprzepaszczać.
- Runda druga?- Dain rozchylił nogi, pokazując wylewającą się z niego ciecz. To sprawiało, że Kaeya znów miał ochotę wymiotować.
- Nie... nie mogę. Muszę posprzątać i...- Kaeya nie dokończył. Blondyn rzucił mu się na szyję, wpijając mu się w usta. Jak się oderwał wyszeptał jedną rzecz i to wystarczyło, by Kaeya niemo skinął głową.
Blondyn zawsze był z siebie dumny za nie oddanie się w ręce szaleństwa, choć żył już tyle lat. Kaeya Alberich był tym co go zgubiło.
Author's note
Kiedyś napiszę dainkae fluff. Naprawdę kiedyś opiszę ich zdrową relację!!! Ale po prostu ta ich jedna kanoniczna interakcja mogłaby mieć taki okropny potencjał...
Mam nadzieję, że się podobało :D
Wstawiam takie rzeczy BARDZO rzadko, ale gdy już się pojawiają to staram się jak mogę, aby wszystko było poprawnie opisane
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top