Rozdział 2 - Oliwer

Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy po przebudzeniu, to ta, że nienawidzę życia. Często mam takie myśli z rana. Ta pora dnia nie jest moją ulubioną. Zdecydowanie. Niektóre poranki są gorsze niż inne. Po prostu uwielbiam czuć się jak na kacu, mimo że nie tknąłem alkoholu od prawie miesiąca.

Niby jestem jeszcze młody, ale ewidentnie za stary, by zarywać nocki i nie ponosić z tego żadnych konsekwencji. Kiedyś było łatwiej. Grałem całą noc w diablo albo szwendałem się po Piotrkowskiej, a następnego dnia siedziałem w szkole jak gdyby nigdy nic. Teraz... Teraz jest trudniej. Dalej od czasu do czasu tryskam pokładami energii, jednak przez większość czasu jestem po czymś takim zombie. Tak jak na przykład dziś. Ponadto, nie grałem na PlayStation, tylko zapierdalałem na stacji benzynowej, bo z jakiegoś powodu, ludzie przychodzą na nie w środku nocy.

Sięgnąłem po telefon i spojrzałem na ekran, by poznać godzinę, o której mój mózg stwierdził, że koniec tego dobrego. Była trzynasta czterdzieści. Świetnie. Pięć godzin snu po nocce na stacji to dokładnie to, czego potrzebowałem. Plus był taki, że dziś wolne. Liczyłem, że nacieszę się co najmniej dziesięcioma godzinami snu, jednak może dzięki temu, że spałem krócej, będę dziś bardziej produktywny.

Nie czułem się już senny, więc nie było sensu kręcić się z boku na bok. Najwyraźniej nadszedł czas by zacząć dzień a najlepiej z przytupem. Nie byłem pewien czy mam cokolwiek na śniadanie, nie jestem bowiem zbyt dobry w organizowaniu zakupów na dłużej niż jeden dzień. Uznałem więc, że zamiast zacząć dzień od śniadania, zacznę go od papierosa. To wydawało się w tej chwili przyjemniejsze niż wycieczka do sklepu. Później kawa, a później może jakaś kanapka, jeśli uzbieram na nią składniki, a jak nie, to przejdę się do Żabki po panini.

Zwlokłem się z łóżka, zabierając ze sobą telefon, złapałem też paczkę fajek i zapalniczkę ze stolika i wyszedłem na balkon. Piździło w chuj, ale uznałem, że nie będę zakładać kurtki jak jakiś słabeusz. Byłem na to po prostu zbyt leniwy. Zresztą to tylko kilka minut.

W paczce wciąż była ponad połowa zawartości, co było pocieszające, bo w tym miesiącu nie stać mnie na kolejną. Nie palę często, więc starcza na długo. Być może powinienem całkowicie to rzucić, ale w takie dni jak ten, cieszę się, że mam taką paczkę pod ręką.

Wziąłem jednego papierosa, a resztę odłożyłem na parapet. Zapaliłem i zaciągnąłem się dymem. To straszny syf. Nie wiem, dlaczego to robię. Mój dzień wcale nie stał się lepszy. Mogę sobie jednak wmawiać, że tak jest.

Odetchnąłem głęboko i odblokowałem telefon. Oczywiście miałem w chuj powiadomień i wypadało, chociaż połowę sprawdzić. Kto wie. Może gdzieś tam jest wiadomość, na którą od dawna czekałem. Mówią, że nadzieja umiera ostatnia.

Na początek usunąłem te bezużyteczne. Mam zdecydowanie zbyt wiele gier i aplikacji, które użyłem tylko raz po zainstalowaniu i nigdy więcej, ale nie chciało mi się ich odinstalowywać. Tych powiadomień był najwięcej, więc zrobiłem szybki przesiew. Skupiłem się na tych, które może było warto ogarnąć.

Ku mojemu zaskoczeniu, w dodatku wyjątkowo miłemu, miałem wiele powiadomień z Instagrama. To była ta przyjemna część. Nie jestem pewien, co stało się przez te kilka godzin, gdy byłem wyjęty z życia, ale zdobyłem kilkunastu nowych obserwujących. Być może dzięki poczcie pantoflowej. Nie widzę innego wytłumaczenia. Nie było to nic niesamowitego, jednak nawet minimalny progres sprawiał, że napełniała mnie kropla optymizmu. Najtrudniej jest na samym początku, więc liczę, że niedługo wszystko przyspieszy. Mój pierwszy tysiąc już zdobyty, a to pewien krok milowy. Teraz czas przekroczyć kolejny.

Poza tą niespodzianką dostałem bardzo miłego maila z odrzuceniem mojej propozycji współpracy. Kolejnego w tym tygodniu. Plus był taki, że przynajmniej odpisali i mogę ich skreślić z listy. Nie będę musiał pisać do nich upokarzającej wiadomości z pytaniem, czy dostali mojego maila, bo czekam na odpowiedź i nie wiem co ze sobą zrobić. Niedługo będę musiał rozesłać kolejną partię CV i portfolio, licząc, że ktoś łaskawie zechce, chociaż rozważyć współpracę ze mną. Poza tym na mailu czekał mnie już tylko spam, który od razu usunąłem.

Nadeszła kolej na Messengera, a tam czekał na mnie istny chaos tak jak zwykle. Nie jestem pewien, dlaczego do mnie wypisują, skoro wiedzą, że mam w dupie większość z tego, co do mnie piszą czy mówią. Wypadało jednak odpisać. Na szczęście większość z tego nie była skierowana stricte do mnie. Wypisywali jakieś głupoty na grupie, na której jestem, choć udzielam się zdecydowanie najmniej.

Dominik postanowił uderzyć bezpośrednio we mnie i znów wylewać żale na temat swojego perfekcyjnego związku. Ich największym problemem jest to, że jedno z nich studiuje wymagający kierunek i mogą widywać się tylko maksymalnie pięć dni w tygodniu. Straszne. Dokładnie to mu odpisałem na jakieś dziesięć dość długich wiadomości, które do mnie wysłał. „Straszne".

Sebastian zdążył już trzy raz wysłać na grupie tyradę na temat klientów, których musiał obsłużyć w sklepie. Postanowiłem nic na to nie odpisywać. On pracuje w sklepie muzycznym. Nie wytrzymałby jednej nocki na stacji. Jest miękki, bo pracuje tylko w miejscach, do których przychodzą pasjonaci, pozerzy lub ludzie mający za dużo pieniędzy. Ja muszę użerać się z najebanymi gośćmi, którzy grożą mi wpierdolem, bo nie chcę im sprzedać flaszki o drugiej w nocy.

Olga wysłała na grupę zdjęcie gołębi i mema z papieżem. Nie jestem pewny, jak powinienem to skomentować, dlatego również pozostawiłem to bez słownej odpowiedzi. Dałem reakcję serduszka przy gołębiach i emotkę dziecka przy papieżu. Ona wysyłała chyba najbardziej przypadkowe rzeczy, ale wszyscy już do tego przywykli. Swego czasu dostawałem od chuja różnych memów na privie. I zdjęć przypadkowych rzeczy. Teraz męczy tym wszystkich.

Oskar z kolei trzy razy zapytał, czy pożyczę mu God of War, za każdym razem oznaczając mnie przy tym, abym przypadkiem nie przegapił tej wiadomości. Coś mi mówi, że bardzo chce pograć w God of War, ale to tylko przeczucie. Cóż, ja chwilowo nie mam nawet czasu, by na godzinę odpalić konsolę, więc czemu nie. Odpisałem mu, że może wpaść po płytę wieczorem.

I to by było na tyle. Wypaliłem całego papierosa, a resztki wyrzuciłem do popielniczki ze słoika po ogórkach. Było zimno w chuj, więc wszedłem do środka i zamknąłem drzwi. Nie miałem zupełnie nic do zjedzenia, więc skończyło się na tym, że jednak musiałem udać się na krótki spacer do najbliższej żabki. To przykre. Zamierzałem nie ruszać się dziś z domu. Gdyby to była pora obiadowa, to zamówiłbym coś z dostawą, ale zamawiać coś na śniadanie, to już lekka przesada.

Założyłem pierwsze lepszy jeansy, czarną koszulkę i skarpetki nie do pary, ale w tym samym kolorze. Umyłem na szybko zęby i przeczesałem włosy, bo stały na wszystkie strony. Przejrzałem się w lustrze i uznałem, że zdecydowanie muszę wybrać się do Olgi na farbowanie. Odrost mam już spory, a jako że moje włosy są naturalnie ciemnobrązowe, to jest dobrze widoczny. Dzięki temu, że obciąłem je ostatnio na dłuższego muleta, nie wygląda to tak strasznie, ale zielona i niebieska farba z moich włosów zaczęła się wypłukiwać. Tonery mam w domu i mogę nałożyć to sam, ale ten odrost trzeba będzie prędzej czy później rozjaśnić. No cóż, na pewno nie dziś. Upewniłem się jeszcze, ze wszystkie kolczyki mam na swoim miejscu i żadna zakrętka się przypadkiem nie odkręciła i byłem gotowy, by straszyć dzieci na ulicy.

Do żabki dotarłem w niecałe pięć minut, wziąłem jeszcze bułkę i muffinkę na później, a jako że nie było tam nikogo poza mną, nie musiałem długo czekać na moje panini. Zjadłem w drodze powrotnej, a w mieszkaniu zrobiłem sobie kawę. Uznałem, że to dzień, w który będę produktywny. Muszę mieć takie dni, jeśli chcę coś kiedykolwiek osiągnąć, a więc wziąłem się do roboty.

Przysiadłem przy biurku z kubkiem kawy, włączyłem jakąś muzykę i kontynuowałem projekt, który ostatnio zacząłem. Zainwestowanie w tablet graficzny było dobrą decyzją, a przynajmniej chwilowo w to wierzę. Będę spłacać go długo, ale mam nadzieję, że w końcu się zwróci.

Tym razem szarpnąłem się na coś bardziej ambitnego. Większego, z dużą ilością detali. Myślę, że tego brakuje w moim portfolio, choć sam rysunek to niewiele. Powinienem spróbować przełożyć to na sztuczną skórę, nie będzie to jednak łatwe. Niewiele ma ona wspólnego z prawdziwą skórą, nie będzie to więc tak adekwatne, jak mogłoby być. Nie zamierzam jednak brać się za nic żywego. Nie jestem aż tak zdesperowany. Nie okaleczę nikogo.

Czas szybko mi mija, gdy na czymś się skupiam, a rysunek to coś, co pochłania mnie całkowicie. Zwłaszcza gdy wychodzę ze swojej strefy komfortu i muszę się maksymalnie skupić i polegać na wielu rysunkach czy zdjęciach referencyjnych. Anatomia musi się zgadzać, nawet gdy to, co rysuję, jest fikcją.

Tym razem wybrałem coś na pozór banalnego. Smok. Bardzo przeruchany wzór, bo ludzie lubią smoki. Nawet ci, którzy nie lubią fikcji, muszą przyznać, że smoki są zajebiste. W każdym razie tatuaż ze smokiem to nic oryginalnego. A jednak stanowi duże wyzwanie, w końcu mowa o czymś, co nie istnieje, więc trzeba posiłkować się dziełami innych artystów, a granica między inspiracją i używaniem referencji a plagiatem bywa bardzo cienka. W dodatku to dość skomplikowane stworzenia. Z jednej strony przez zbyt dużą ilość detali, wszystko może się zlać w ciemną masę, za to zbytnie uproszczenie sprawi, że będzie wyglądać tandetnie.

Postawiłem na tradycyjnego smoka. Typowe fantasy. Na te azjatyckie, wolę się na razie nie porywać, choć są chyba popularniejszym wzorem. Ponadto, chyba wszyscy kojarzą ten jeden wzór smoka praktycznie zerżnięty z Spirited Away, bo każdy tatuator prędzej czy później jakiegoś będzie musiał zrobić. Zrobienie czegoś podobnego nie uczyni mojego portfolio ciekawszym. Choć to i tak zdecydowanie lepsze niż wilk, zegar czy róża.

Mniej więcej w połowie zacząłem przeklinać siebie za ten pomysł. Pieprzenie się z łuskami było prawdziwą mordęgą, a obecnie byłem na etapie, gdy rysunek wygląda dość pokracznie i można co najwyżej zaufać procesowi. Nie jestem pewien czy mu ufam. Jeśli to okaże się nietrafionym pomysłem, będę naprawdę wkurwiony. Już spędziłem nad tym kilka godzin, a czeka mnie jeszcze wiele kolejnych.

Byłem już dość mocno wciągnięty w pracę, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi. Nikogo się nie spodziewam, więc to co najmniej dziwne. Istniały dwie możliwości. To Jehowi lub innego typu naciągacze, którym nie zamierzam nawet otwierać drzwi, lub jest gorzej i to ktoś z moich przyjaciół. Jeśli to któryś z tych debili, to nie mogę udawać, że nie ma mnie w domu, bo wiedzą, że tu jestem. Ponadto, będą mi to wypominać. Z dwojga złego lepiej więc by byli to Jehowi.

Oderwałem się od biurka i ruszyłem zobaczyć, kto śmie zakłócać mój spokój i oczywiście przez wizjer zobaczyłem nikogo innego jak Dominika we własnej osobie. Cały na czarno, z długimi czarnymi włosami, związanymi w kucyk, jak zawsze to robi.

Nie wiem skąd ta nagła wizyta. Co prawda mamy zwyczaj wpadania do siebie na spontanie, zazwyczaj jednak jest to poprzedzone krótkim „Masz chwilę?" lub „Piwko?", opcjonalnie „Miałem chujowy dzień, kupiłem łychę". Tymczasem stał przed moimi drzwiami.

No dobrze... Czyli to tyle z mojej produktywności. Otworzyłem drzwi i powitał mnie niepewny uśmiech i ręka z wyciągniętym sześciopakiem Lecha. Nim zdążyłem zapytać, co tu robi, Dominik zaczął trajkotać.

– Hej, hej, hej. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – Chyba miałem mało przyjazną minę, bo nagle jego entuzjazm osłabł. – Pisałeś na grupie, więc założyłem, że już nie odsypiasz nocki.

– Nie odsypiam.

– To świetnie. – I nagle entuzjazm wrócił.

– A to świetnie boooo?

– Stęskniłem się za najlepszym kumplem.

– I?

Wiedziałem. Wyraz poczucia winy na jego twarzy mówi mi wszystko. Nie musiał odpowiadać, bo już dobrze wiem, o co chodzi, ale niech to powie na głos. Mam nadzieję, że mu głupio.

– Maja ma cięższy okres na studiach i nie ma dla mnie czasu.

– No proszę, proszę. Masz mnie w dupie, a jak tylko twoja laska nie ma dla ciebie czasu, to wracasz do mnie z podkulonym ogonem.

– Nie musisz mi oddawać za piwko.

– Myślisz, że przekupisz mnie piwem?

– Pewnie nie, ale może moja obecność ci to nieco wynagrodzi?

– Właź, ale nie licz, że będę cię pocieszać.

Dominik wyraźnie zadowolony wszedł do środka i rozgościł się przy moim niewielkim, rozkładanym stoliczku w „kąciku jadalnym". Nie marnował czasu i od razu otworzył dwa piwa. Po chwili zawahał się jednak i spojrzał na mnie, mrużąc podejrzliwie oczy.

– A jadłeś śniadanie? Kawa się nie liczy.

– Panini.

– Okej, akceptuję.

Usiadłem naprzeciwko na drugim z tanich, składanych krzeseł i sięgnąłem po puszkę. Być może nie powinienem, ale trzeba mieć coś z życia. Ponadto, wiem, że Dominik będzie za chwilę zrzędził. Nie lubię tego. Ja narzekam na wszystko, ale nie dzielę się tym z każdym. Mimo to zazwyczaj akceptuję, gdy inni chcą sobie pozrzędzić. Jednak Dominik zamierza gadać o swoim związku, a słuchanie o cudzych związkach jest dla mnie torturą. Dlatego jedno piwo nie zaszkodzi.

– Tylko jedno dla towarzystwa, ale co zostanie, to zostaje tutaj. Przyda się.

– Oczywiście.

– No dobra. – Odetchnąłem głęboko i zebrałem w sobie resztki sił, by zachować nad sobą spokój. Jak zacznę się krzywić w trakcie jego narzekań, to się obrazi. – To żal się.

– Maja uczy się teraz do jakiegoś trudnego egzaminu i jeszcze przygotowuje jakąś prezentację. Napisała dziś, że nie spotkamy się przez najbliższy tydzień lub dwa, bo musi w pełni poświęcić się nauce. Wiem, że podchodzi do tego bardzo poważnie, ale mam wrażenie, że teraz nie robi nic poza nauką.

– Psychologia to bardzo ciężki kierunek. Czego oczekujesz? Że rzuci studia, by chodzić z tobą do kina na niszowe horrory?

– Nie. Nie o to chodzi. Wiem, że ma ciężko. Nie zamierzam żądać od niej, by poświęcała mi czas, gdy go nie ma. Ona też była wyrozumiała, gdy chwilę pracowałem na zleceniu po dwanaście godzin dziennie i wracałem do domu, by zjeść i spać. Było tak przez ponad dwa tygodnie. Daliśmy radę i teraz też tak będzie. Po prostu chcę ponarzekać.

No dobra. Jeśli dam mu po prostu wylewać na mnie z siebie żółć, to za bardzo do tego przywyknie. Trzeba to przystopować i sprowadzić go na ziemię.

– Jesteście ze sobą trzy lata, przez które byliście ze sobą praktycznie zrośnięci przez większość czasu. Te dwa tygodnie rozłąki dobrze wam zrobią.

– Tak myślisz?

– Tak, kurwa tak. Wszyscy mają już dość tego, że wszędzie łazicie razem.

– Naprawdę? – Nie wyglądał na przekonanego.

– Ja pierdole Dominik, w tamtym miesiącu Oskar stworzył grupę nazwaną Męskie Granie, a ty dodałeś do niej Maje i musieliśmy wam obojgu tłumaczyć, że nie jest zaproszona.

– Po prostu uważałem, że to niemiłe, że tylko ją wykluczyliście.

– Olgi też tam nie było. Pewnie dlatego, że to było dla męskiej części naszej grupy.

– Nie zwróciłem na to uwagi.

– Jesteście jak Venom i Eddie, tylko bez krzty humoru i w bieda wersji. Żyjecie w jebanej symbiozie. Niby dobrze, że lubicie spędzać ze sobą czas, ale ja pierdole odklejcie się czasem od siebie, choć na chwilę.

– Mówisz tak, bo nie wiesz, jak to jest kochać kogoś nad życie. – No i poczuł się urażony. Na szczęście mam to gdzieś.

– Jeśli tak wygląda prawdziwa miłość, to jej nie chcę. Lubię być autonomiczną jednostką, która nie potrzebuje drugiej osoby, by czuć jakiś sens z życia. Ponadto lubię, jak ktoś szanuje mój czas dla mnie i tylko dla mnie.

Posłałem przyjacielowi wymowne spojrzenie, a on zdecydowanie zrozumiał przekaz. Nie skomentował jednak moich słów, a po prostu zmienił temat.

– A jak tam u ciebie? Coś mało rozmowny dziś byłeś.

– Jestem nieco zmęczony. Dalej nie dostałem żadnego pozytywnego odzewu, z żadnego studia, a to nieco przygnębiające. Nie jestem aż tak beznadziejny. Rysuję, od chuj wie kiedy i to na poważnie, więc podstawy mam w małym palcu. Na sztucznej skórze tatuuje już dłuższy czas. Kupiłem sprzęt za gruby hajs. Naprawdę dużo w to zainwestowałem. Wiem, że jestem samoukiem, ale no kurwa ja chcę być tylko praktykantem i uczyć się od profesjonalisty.

– Ciężko teraz z robotą. Taki okres.

– Wiem, ale nie zamierzam do końca życia pracować na kasie czy magazynie. Jeśli tak będzie, moi rodzice będą mi co chwilę wypominać, że mieli rację i zmarnowałem sobie życie, a tego nie wytrzymam. Niech coś się w końcu zacznie z tym moim życiem dziać.

– Ktoś się w końcu odezwie. Masz talent, a poza tym zajebiste umiejętności. To kwestia czasu, mówię ci.

– Mam taką nadzieję. Powoli zaczynam się jednak obawiać, że będę musiał zmienić plany na siebie.

– Cokolwiek postanowisz. Tylko nie daj się tak łatwo. Jeszcze masz czas. Żebyś później nie żałował.

Ciągle czegoś żałuję. Nie wiem, kto wymyślił, że w wieku osiemnastu lat stajesz się dorosły. Mam dwadzieścia cztery, a do tej pory nie podjąłem ani jednej decyzji, z której byłbym zadowolony. Co rok zaczynam od zera z innym pomysłem, bo poprzedni okazał się chujowy. Mamy początek roku, więc kto wie, może tym razem trafię we właściwe miejsce. A jeśli nie... Pierdole to. Wyjadę do Holandii na truskawki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top