Rozdział 11

,,Twoje słowa były bronią

która zabiła mnie nie musząc

nawet mnie dotykać

mówiłeś

jesteś tylko moja

i wiedziałam że było to kłamstwem.''

– Aleksandra Wądołowska


Czułam, że będzie to długi dzień. Była siódma rano, a ja siedziałam na miejscu pasażera w samochodzie taty, jadąc do mechanika po swoje auto. Później zamierzałam pojechać na uczelnie. Byłam naprawdę niewyspana, ponieważ poprzedniego dnia wróciłam do domu około drugiej w nocy. Oczy mi się kleiły, choć miałam wrażenie, jakbym miała pod powiekami piasek. Słońce, które było już wysoko na niebie, kompletnie nie dawało mi ulgi. Poprawiłam przeciwsłoneczne okulary na nosie, głośno ziewając. Ależ byłam zmęczona.

– Niewyspana? – spytał tata, wciąż skupiony na drodze.

– Nie mogłam zasnąć – skłamałam.

Przygryzłam wargę, przypominając sobie, jak szybko padłam po powrocie do domu. Odpłynęłam, nawet nie wiedząc, kiedy nadszedł sen. Mężczyzna tylko pokiwał głową, nie zadając więcej pytań. Owinęłam się ciaśniej ramionami, otulając ciało ciepłą bluzą. Postawiłam dziś na wygodę, więc ubrałam białą oversizową bluzę i jeansy. Blond włosy jak zwykle opadały kaskadami na moich ramionach. Chciałam wyglądać zwyczajnie, by nie rzucać się w tłumie...

– Jesteśmy! – zawołał tata, gdy byliśmy już na miejscu.

Nigdy wcześniej tu nie byłam, ponieważ zawsze ktoś załatwiał takie sprawy za mnie. Niestety, tym razem potrzebowałam samochodu. Wysiadłam z pojazdu zaraz za moim towarzyszem, idąc za nim powoli jak cień. Nie lubiłam być w takich miejscach. Zawsze miałam wrażenie, że odstaje, gdy w rozmowę wkradała się motoryzacja. Był to dla mnie ciężki kawał chleba. W końcu kto by pomyślał, że w tej ogromnej puszcze z kołami jest coś więcej, poza pedałem gazu i hamulcem.

– Cześć, Frankie! – przywitał się radośnie tata z facetem w średnim wieku.

Poza nim było jeszcze kilku innych mężczyzn, którzy również zwrócili na nas swoją uwagę. Przyglądali się mi, a ja zdecydowanie nie czułam się z tym komfortowo.

– Walter, czy to twoja córka? – zapytał Frankie, a ja już wiedziałam, w jakim kierunku zmierzała ta rozmowa.

Przewróciłam oczami, czego żaden z nich nie widział, przez moje okulary, a następnie skrzyżowałam z niecierpliwością ręce na piersi. Chciałam jak najszybciej stąd odjechać.

– Tak, to moja starsza córka Erin – przedstawił mnie, wskazując na mnie dłonią.

– Piękna dziewczyna – przyznał. – Powinna poznać mojego syna!

Tata zaczął się śmiać, choć widziałam, że schlebiało mu to, co słyszał. Na mnie nie wywarło to tego samego wrażenia. Nie byłam workiem ziemniaków, który można byłoby przehandlować. A już tym bardziej nie zamierzałam postępować tak, jak chcieli tego inni.

– Tato, czy mogę już jechać? Nie chcę się spóźnić na zajęcia – wymamrotałam, szukając wzrokiem swojego srebrnego wozu.

I znalazłam go, stojącego na parkingu przy ogrodzeniu. Czysty, naprawiony i mój. Pojazd był stary i z pewnością przeżył więcej niż ja, ale był moim pierwszym samochodem. To sprawiało, że patrzyłam na niego z dużą sympatią.

– Frankie, przedyskutujemy to jeszcze, ale najpierw pozwólmy Erin już jechać.

Chwilę później otrzymałam kluczyki i nie marnując dłużej czasu, po prostu się stamtąd zmyłam. Gdy tylko ruszyłam w drogę, od razu poczułam dużą różnicę w jeździe. Hamulce faktycznie zaczęły w końcu hamować, a piszczenie, jakie przez ostatni czas wydawało moje auto, zdawało się nigdy nie istnieć. Cieszyłam się, że sprawność tego cacka wróciła w końcu do normy. Podkręciłam głośność głośników, gdy tylko usłyszałam w radiu piosenkę Johna Mayera – New Light. Nucąc pod nosem, przygotowywałam się na dzisiejszy dzień. Będzie dobrze, Erin! Powtarzałam sobie w głowie. Jestem przecież silna, a świat wcale ze mną nie pogrywa. Na mojej drodze nikt dziś nie stanie.

Z piskiem opon zatrzymałam się na parkingu przy uniwersytecie. To by było na tyle z: nie zwracaj na siebie uwagi! Nie potrafiłam się jeszcze przyzwyczaić, że nowe hamulce są tak szybkie! Wciągnęłam głośno powietrze przez nos, po czym zabrałam swoją torebkę i ruszyłam w kierunku wysokiego budynku. Z dumnie uniesioną głową, kroczyłam korytarzem, szukając sali, w której miały odbyć się zajęcia. Nie spotkałam na nich Rachel, co w końcu pozwoliło mi się rozluźnić.

Jednak zajęcia, które prowadził Profesor Bell, spowodowały w mojej głowie natłok myśli i pytań. Cóż, jednym z nich była zagwozdka, co ja tu, do cholery, robiłam? Czym kierowałam się, wybierając studia projektanckie? Miłością do architektury? A może swoim zamiłowaniem do sztuki? Miałam ochotę się zaśmiać. Te studia całkowicie spłyciły moje zamiłowanie, stłamsiły, przywołując do rzeczywistości. Naprawdę? Tego chciałam? Projektować pieprzone mosty? W chwili obecnej miałam tylko ochotę z jednego z nich skoczyć.

Znudzona odpuściłam sobie resztę zajęć. Postanowiłam nie wracać do domu, ponieważ była w nim mama i nie obyłoby się bez zbędnych pytań. Zgarnęłam więc kawę na wynos z ulubionej kawiarni i wyruszyłam w drogę. Chciałam pobyć gdzieś sama, by zastanowić się nad własnym życiem. A znałam jedno odpowiednie miejsce.

Całą drogę słuchałam ulubionych piosenek, próbując nadać swojemu nastojowi odrobinę pozytywnego wyrazu. Czułam się nijako. Wyprana z emocji, znudzona i zmęczona. Musiałam przyznać, że od dłuższego czasu nie czułam się tak źle. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić i jaką ścieżką podążyć, by wszystko z powrotem nabrało barw. Szarość mojego życia doprowadzała mnie do dołka, z którego wiedziałam, że ciężko będzie wyjść, jeśli w porę nie zareaguję.

Żwirowa droga wyrwała mnie z rozmyślań, nakazując ściągnąć nogę z gazu. Jechałam powoli, pnąc się cały czas do góry. Skupiałam się na tym, co było przed maską samochodu, nie chcąc wypaść z drogi. Nie chciałam, przecież spaść ze skarpy, która rosła z każdym pokonanym metrem. Choć mój stary Ford falcon nie był pojazdem przystosowanym do wypraw górskich, jak zawsze poradził sobie niezawodnie.

Gdy znalazłam się na szczycie wzgórza, zaparkowałam samochód, a następnie wyszłam na zewnątrz. Trzymając papierowy kubek, wciąż ciepłej kawy, oparłam się o samochód i podziwiałam piękną panoramę miasta. Cóż, zdecydowanie był to widok, który mogłabym widywać codziennie ze swojego okna. Siedząc w spokoju i ciszy, patrząc na pędzący świat. Było to kojące.

Zrobiłam zdjęcie kubka kawy na tle miasta i wysłałam je Jensonowi, udostępniając swoją lokalizację. Nie oczekiwałam, że się zjawi. Ja niczego od niego nie oczekiwałam. Postanowiłam podejść do naszej znajomości, jak do czystej kartki w zeszycie. Chciałam sprawdzić, co się wydarzy i jak zostanie zapisana. Bałam się. Tak cholernie się bałam, że zrani mnie tak jak wszyscy. Wciągnęłam powoli powietrze ustami, uspokajając swój umysł i ciało. Bądź spokojna.

Wdrapałam się na maskę auta, kładąc się na niej plecami. Mogłabym zaczynać tak każdy swój dzień. Nie dbałam o to, czy słońce spali moją twarz. Nie dbałam też o to, że cała byłam ubrudzona w rudawym pyle, który pokrywał pojazd. Potrzebowałam chwili wytchnienia. Zastanawiałam się, co zrobić ze studiami, bo uczęszczanie na nie wydawało się coraz bardziej męczące. Nie pasowałam tam. Nie spełniały moich oczekiwań. Wiedziałam, że rodzice się wściekną, jeśli z nich zrezygnuję. Pokładali we mnie nadzieje i liczyli, że tak jak oni będę ustawiona zawodowo. Chciałam tego, ale... Nie w ten sposób. Nie tak.

Wsłuchiwałam się w śpiew ptaków, przymykając przy tym powieki. Ciepłe promienie słońca muskały moje ciało, a ja cieszyłam się, że trafiłam dziś na chłodniejszy dzień. Choć w Australii rzadko się takie zdarzały. Dzisiejsze siedemnaście stopni wydawało się całkiem zadowalającą temperaturą.

Co gdybym rzuciła studia i znalazła sobie pracę, nie mówiąc o tym nikomu? Gdy poczułabym pewność, że podjęte decyzje były słuszne, powiedziałabym prawdę. To wciąż pozostawiałoby otwartą furtkę. W każdej chwili mogłabym wrócić do wcześniejszego życia i nikt by mnie nie oceniał. Uważałam to za całkiem dobry pomysł, a przynajmniej na razie. Pragnęłam, chociaż przez chwilę poczuć, że mam nad wszystkim kontrolę i władzę. Chciałam być panią własnego losu.

W końcu spokój panujący wokół przerwał dźwięk kół na żwirowej drodze prowadzącej na wzgórze. Odgłosy narastały, zagłuszając śpiew ptaków. Słyszałam charakterystyczny warkot silnika, a niedługo później obok mojego sedana pojawił się czarny suv. Samochód, tak jak i mój, zdążył pokryć się pyłem, przemierzając ten krótki odcinek drogi. Mężczyzna zaparkował tuż obok mnie, a następnie zręcznie opuścił pojazd z papierowym kubkiem. Zsunęłam się z maski samochodu, siadając na jej brzegi oraz stawiając stopy na ziemi.

Uniosłam odrobinę okulary, mrużąc oczy i patrząc na niego. Nie wyglądał tak dobrze jak zeszłej nocy, bo i na jego twarzy można było zauważyć zmęczenie. Miał na sobie szare dresy i czarną bluzę, a włosy na jego głowie wyglądały co najmniej, jakby dopiero wstał z łóżka. Oparł się o swój pojazd, patrząc przed siebie z lekkim uśmieszkiem.

– To tak spędzasz poranki? – rzucił niewinnie, ale wiedziałam, że była to tylko zaczepka z jego strony.

– Potrzebowałam przewietrzyć umysł – wyjaśniłam, co było całkowitą prawdą.

Nie wiedziałam, dlaczego potrafiłam mu wszystko powiedzieć. Nigdy nie skłamałam. Zastanawiało mnie, czy była to zasługa tego, że nie znaliśmy się zbyt długo i nie bałam się jego opinii? Czy może zwyczajnie miał w sobie coś takiego, co pozwalało mu łatwo zdobyć zaufanie drugiej osoby?

Odwrócił się w moją stronę i powolnym krokiem podszedł bliżej. Trwało to może kilkanaście sekund, ale czułam, jakby zmierzał do mnie całą wieczność. Przełknęłam głośno ślinę, nie odrywając od niego wzroku. Jenson był niczym skradający się drapieżnik. Ufałam mu, ale wprawiał mnie w zdenerwowanie jak nikt inny. Dlaczego działał na mnie w taki sposób? Tego również nie wiedziałam, choć szaleństwo jego oczu, mogło zdradzać jego prawdziwą naturę, której być może trochę się bałam. Jednak to ciekawość pchała mnie dalej.

Mężczyzna uniósł dłoń i delikatnie dotknął mojego policzka, gładząc go kciukiem. Miał tak ciepłą dłoń, a jego dotyk wydawał się tak kojący... Przymknęłam powieki, delektując się każdym ułamkiem sekundy. Byłam przy nim tak mała...

– Czy czujesz się dziś lepiej? – zapytał z troską.

Jak bardzo było to dla mnie nowe? Chyba nigdy nikomu nie zależało na mnie wystarczająco mocno, by zainteresować się czymś więcej, poza czubkiem własnego nosa. Jenson ofiarowywał mi tak proste gesty, a ja... A ja miękłam przed nim, całkowicie zauroczona jego osobą. Był tak dobry.

– Przy tobie zawsze jest mi lepiej – palnęłam bez zastanowienia. – To znaczy... Po prostu... – dukałam, nie wiedząc, jak wybrnąć z zawstydzenia. – Mogę się otworzyć. Przed tobą.

Miałam ochotę walnąć się w czoło za własną głupotę. Moje policzki już płonęły czerwienią, ale Jenson na pewno już zdążył się do tego przyzwyczaić. Mężczyzna przechylił głowę, przyglądając mi się z zainteresowaniem, co jeszcze bardziej mnie stresowało. Nie wiedziałam, gdzie uciec wzrokiem.

– Mnie również jest przy tobie lepiej – zapewnił, odsuwając się ode mnie.

Wyraźnie widział, jak bardzo byłam zdenerwowana. Chciał dać mi przestrzeń i jak zawsze rozumiał mnie bez słów... Usiadł obok mnie na masce mojego samochodu i napił się kawy. Rozpierało mnie ciepło, a moje serce waliło jak oszalałe. Czy mówił prawdę, czy tylko chciał mnie uspokoić?

Czy czuł coś...

Do mnie?

Nie, zdecydowanie nie! Jenson na pewno powiedział tak, bym poczuła się swobodniej. Nie mógł przecież... Nie, na pewno nie!

– Chcę rzucić studia – zawołałam, zbyt głośno niż w rzeczywistości zamierzałam.

Mężczyzna spojrzał na mnie, co najmniej jak na wariatkę.

– Chcesz rzucić studia? – powtórzył dla pewności.

– Przestałam czuć, że tam pasuję. Myślę nad znalezieniem pracy i krótkiej przerwie. Wiesz, nie chcę od razu zamykać tej drogi.

Nie wspomniałam, że nie zamierzałam nikomu, poza nim, o tym powiedzieć, ale to przecież nie było istotne. Jeśli nie uda mi się powalić na kolana świat, to wrócę z podkulonym ogonem, ale nikt nie musi o tym wiedzieć. To będzie tylko moja porażka.

– Jeśli tylko tak czujesz, to zrób, co musisz.

Choć była to banalna rada, to czułam się lepiej. Czułam, że we mnie wierzył i wspierał moje decyzje, choćby były nawet idiotyczne. Jenson zawsze był po mojej stronie. Doceniałam to. Stawał się powoli moim jedynym prawdziwym przyjacielem.

– Czy jesteś już po swoim codziennym treningu? – rzuciłam, by zmienić temat.

Jenson zaśmiał się, słysząc moje pytanie.

– Nie wiem, za kogo mnie uważasz, ale... Zarwałem z tobą noc na plaży, a z samego rana wymyśliłaś kawę na wzgórzu! – zawołał, rozkładając ramiona.

– Przepraszam!

Zachichotałam, bo sytuacja wydała mi się zabawna.

– Nie masz za co. Bawię się przecież świetnie, a trening zrobię później.

Uśmiech na jego twarzy, był zaraźliwy. Cieszyłam się, że oboje odczuwaliśmy to samo. Zaczęło mi coraz bardziej zależeć na tej relacji. W końcu potrzebowałam kogoś nowego w swoim życiu.


Gdy wróciłam do domu, postanowiłam uporać się z jeszcze jedną sprawą, którą odwlekałam. Zamknęłam się w pokoju, włączyłam muzykę i głośno odetchnęłam, nie wiedząc, od czego zacząć. Wyciągnęłam z szafy karton, w którym przechowywałam rzadko ubierane przeze mnie ubrania, a następnie opróżniłam pudełko. Siedziałam na podłodze przed szafą i wyciągnęłam pierwszą z rzeczy przeznaczoną do spakowania.

Była to ulubiona bluza Chase'a. Trzymając ją w dłoniach, wciąż czułam zapach jego perfum. Doskonale pamiętałam dzień, w którym ją wzięłam. Miałam zostać u niego na noc po imprezie, ale jak zawsze się pokłóciliśmy i wzięłam ją, by nie zamarznąć, wracając samotnie w nocy do domu. Wspominając tamte chwile, dostrzegałam, jak często dochodziło między nami do konfliktów. Wtedy wydawało mi się to normalne...

Starannie złożyłam materiał, a następnie odłożyłam bluzę do kartonu. Kolejną rzeczą były jego koszulki, które przynosił ze sobą za każdym razem, gdy spędzał noc w moim domu. Było ich całkiem sporo. Każdą napotkany przedmiot odkładałam do pudła, układając, by wszystko się pomieściło.

Było dziwnie... Już dawno pogodziłam się z naszym zerwaniem, ale wciąż w jakiś popieprzony sposób mnie to ruszało. Myśl, że on i Veronica... Chciało mi się rzygać. Wciągnęłam szybko powietrze przez usta. Nie myśl o tym dupku, Erin...

Dostrzegając ramki z naszymi wspólnymi zdjęciami, coś we mnie pękało. Nie było to moje serce. Zdecydowanie wyleczyłam się z tego dupka już dawno. Było to coś znacznie cięższego do uleczenia, coś co naprawia się latami.

Moja samoocena...

Byłam niechcianą, starą zabawką rzuconą w kąt. Byłam tą gorszą, brzydszą dziewczyną. Byłam tą niekochaną, złamaną i słabą. Zdrada... To słowo paliło mnie w język. Sprawiało, że chciałam niszczyć. Nienawidziłam Chase'a Wooda bardziej niż świat nienawidził zbrodniarzy.

Zatrzasnęłam wieko pudełka, a później wsunęłam je kopniakiem pod łóżko.

Żegnaj na zawsze.


***********

Mam nadzieje, że tak jak ja pokochacie tę książkę. :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top