Wszystko w porządku
- Harry!
Słyszał swoje imię, ale nie reagował. Przedzierał się przez tłum uczniów, zdążając ku Wieży Gryfindoru. Nie chciał rozmawiać z przyjaciółką. Nie mógł. Nie teraz. Nie po tym, co się przed chwilą stało.
A raczej Harry usiłował sobie wmówić, że się nie stało, lecz był słabym kłamcą.
Wspinając się po schodach, pokonywał po dwa stopnie naraz, ale okazał się za wolny. Ginny dopadła go na trzecim piętrze, niedaleko męskiej toalety.
Dziewczyna odwróciła go ku sobie, mocno trzymając chude ramię. Dopiero gdy uzyskała pewność, że chłopak nie ucieknie, odsunęła się o pół kroku i skrzyżowała ręce na piersi.
- Chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziała stanowczo. W tym momencie bardzo przypominała swoją matkę, Molly Weasley, która miała ogromny talent do strofowania swoich dzieci. I nie tylko ich.
- Musimy teraz? – zapytał Harry, drapiąc się po karku. – Jestem zmęczony...
Ginny spiorunowała go wzrokiem.
- Tak, teraz. I nawet nie próbuj udawać, że ziewasz. Od piętnastu lat mieszkam z Fredem i George'em pod jednym dachem. Znam te sztuczki.
Harry westchnął i oparł się o ścianę.
- Słucham – mruknął apatycznie.
Ginny uniosła rude brwi i spojrzała na niego znacząco. Z jednej strony wydawała się pewna siebie i niezłomna, lecz drugą stronę sytuacji zdradzały jej oczy i żarząca się w nich troska. Silny niepokój jedynie dodawał jej stanowczości.
- Nie odzywałeś się przez całe wakacje – zaczęła głosem, który miał być karcący, lecz lekko drżał. – Wyglądasz jak sterta kości obleczona skórą. Nic nie jadłeś podczas uczty powitalnej. I jeszcze... - zawahała się – jeszcze bawiłeś się tym nożem i... Och, Harry.
Rzuciła mu się w ramiona. Harry, zaskoczony nagłą zmianą nastawienia, niepewnie acz niechętnie przytulił dziewczynę, ledwo ją dotykając.
Ginny odsunęła się po paru sekundach. Zgarnęła włosy na ramię. Oczy jej błyszczały.
- Martwiliśmy się o ciebie – powiedziała ochryple. – Wszyscy. Nawet Fred i George markotnieli, gdy mama o tobie wspominała. Po tym, co stało się w czerwcu, baliśmy się, że może naprawdę coś z tobą nie tak... Ron chciał do ciebie pojechać, ale nie znał adresu...
Harry stał nieruchomo. Nie wiedział, jak zareagować. Dziewczyna mówiła prawdę, ale przecież nie mógł jej tego przyznać. Owszem, na Privet Drive 4 działo się bardzo źle w te wakacje. Harry zaryzykowałby stwierdzenie, że tragicznie.
- Proszę, Harry, daj sobie pomóc – dokończyła Ginny szeptem. – Wiemy, jak się czujesz, i boimy się o ciebie. Martwimy się, że stanie się z tobą coś gorszego od zwykłej żałoby... twoje milczenie jedynie nas w tym utwierdza.
- Nic mi nie jest – powiedział Harry, ale nie brzmiał szczególnie przekonywająco. – Po prostu potrzebuję czasu i odrobiny samotności.
Ginny zagryzła górną wargę.
- Myślę, że w tych dniach nie powinieneś być sam... - zauważyła.
- Byłem sam przez całe wakacje i nic mi nie jest – zaprotestował Harry.
- Nie powiedziałabym tego... - Ginny delikatnie wyjęła jego ręce z kieszeni i ścisnęła je czule. – Nie wyglądasz na takiego, z którym wszystko w porządku.
Dziewczyna patrzyła przyjacielowi w oczy, gdy podwijała rękawy jego szaty. Dopiero gdy zahaczyła je o łokcie, spuściła wzrok na jasne przedramiona.
Odetchnęła z wyraźną ulgą, nie znalazłszy śladów swojego lęku.
Harry prychnął.
- Naprawdę myślałaś, że mógłbym zacząć się chlastać? – mruknął urażonym głosem.
- Nie, Harry... znaczy... Tak, bałam się, ale nie chciałam wierzyć w taką możliwość... nie umiałam...
Chłopak zsunął rękawy.
- Nie jestem masochistą ani samobójcą – powiedział poważnie. – Wszystko ze mną w porządku. Mogę już iść?
Ginny nie przytaknęła, ale nie próbowała też go powstrzymać, gdy odwrócił się i ruszył w stronę Wieży Gryffindoru.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top