Uraz
Wbrew logice rano czuł się nieco lepiej. Wstał przed wszystkimi i poszedł do łazienki, by wziąć porządny prysznic. Był sam w pomieszczeniu, więc pozwolił sobie na pewną śmiałość.
Rozebrał się do naga i stanął przed dużym lustrem. O jego stanie świadczył fakt, że nawet nie przeraził się swoim widokiem.
Postać w zwierciadle była średniego wzrostu, a przez szopę rozczochranych włosów zdawała się mieć nieproporcjonalnie dużą głowę. Okrągłe okulary wyglądały groteskowo na chudym nosie. Wargi były spierzchnięte i blade, oczy błyszczały niezdrową martwością.
Ramiona przypominały gałęzie – były długie, kanciaste i zakończone pajęczymi dłońmi o wąskich palcach. Tors miał w sobie niewiele męskości – płaska pierś z różowymi brodawkami, zapadnięty brzuch, wystające żebra. Biodra jeszcze szczuplejsze, z cienką skórą opiętą na miednicy. Nogi patykowate i blade – Harry nigdy nie był pedantem, ale brzydziło go przesadne owłosienie u mężczyzn, więc już na trzecim roku nauczył się zaklęcia usuwającego włosy z ciała. Skorzystał z niego teraz, po czym machnął różdżką, usuwając brązowe kreski z kafelek.
Dopiero gdy był pod prysznicem, zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Użył czarów. A wczoraj tak słabo szło mu na Obronie Przed Czarną Magią. Widocznie przyczyną była obecność resztek narkotyku w organizmie.
Wykąpał się i ubrał czystą szatę. Założył zegarek od Nemo, myśląc o tym, że dawno nie dostał od niego wiadomości. Nie wiedział, czy powinien się do tego przyznawać, ale brakowało mu kontaktu z nieznajomym, mimo iż minęło dopiero parę dni od ostatniego listu.
Wrócił do sypialni, by zostawić rzeczy. Nie patrzył na Rona, a na jego powitanie odpowiedział cichym mruknięciem. Nadal nie wybaczył przyjaciołom, że nie zainteresowali się nim podczas wczorajszego zasłabnięcia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top