Strach węża
Reszta podróży minęła Harry'emu we względnym spokoju. Gryfon siedział nieruchomo, opierając głowę o ścianę przedziału.
W rzeczywistości jego serce burzyło się, a krew w nim wrzała. Wezbrana rzeka myśli zalewała umysł Harry'ego.
Ani uczucia, ani myśli nie były przyjemne.
Były ostre. Cięły. Paliły. Raniły.
W pewnym momencie musiał zasnąć, bo gdy otworzył oczy po (jak myślał) zwyczajnym mrugnięciu, za szybą władała ciemność przeszyta igłami żółci, która wypływała z okien Hogwartu. Harry z niemałym trudem ściągnął kufer z półki i szybko przebrał się w szkolną szatę. Chwilę później na korytarzu rozpoczęły się przepychanki do drzwi, a koła pociągu zapiszczały w akcie hamowania.
Harry poczekał, aż wszystko się uspokoi. Dopiero wtedy wyszedł i podążył za rozemocjonowanym tłumem. Powóz zaprzężony w testrale zawiózł go do Hogwartu. Kilka minut później Harry przestąpił próg zamku.
Co roku czuł ulgę, wchodząc do szkoły wieczorem pierwszego września. Teraz nawet się nie zdziwił, gdy aura Hogwartu nie wywarła na nim wrażenia. Kojarzyła się raczej z przykrymi rzeczami... z radością, która już nie wróci... z dziecięcą niewinnością minionych lat... z Umbridge, która nękała go w zeszłym roku... z obleśnym uśmiechem Malfoya...
...z uśmiechem, który już nie pokazywał się na bladych wargach...
Harry skrzywił się lekko, wchodząc do Wielkiej Sali. Hałas go wystraszył, ale chłopak nie dał nic po sobie poznać. Przysiadł się do przyjaciół przy stole Gryfonów. Ginny dyskutowała z Hermioną o eliksirach miłosnych, które oglądały w sklepie Freda i Georga. Ron podrzucał różdżkę nad złotym talerzem. Spadła mu trzy razy od momentu wejścia Harry'ego do sali.
- Cześć, Harry – przywitała się Ginny. Podczas wakacji zmieniła fryzurę: teraz płomienne włosy opadały jej na lewe ramię, a prawa skroń była prawie całkowicie zgolona. W odsłoniętym uchu tkwił zgrabny kolczyk wyobrażający kolorowy słonecznik. – Jak minęła podróż? Szukaliśmy cię z Neville'm, ale nie mogliśmy cię znaleźć.
Harry wzruszył ramionami.
- Siedziałem w ostatnim wagonie – odparł. – I dziękuję, było w porządku. Tylko Malfoy znowu się przypierdolił.
Hermiona spojrzała na niego krzywo.
- Skąd znasz takie słowa? – spytała, nie kryjąc dezaprobaty.
- Słowo jak słowo. Nigdy nie słyszałaś o wulgaryzmach?
- Słyszałam. – Hermiona zmarszczyła nos. – Ale nigdy ich nie używałam. Podobnie ty. W zeszłym roku sam upominałeś członków GD, gdy przeklinali przy nieudanych zaklęciach.
Harry prychnął cicho.
- Ludzie się zmieniają.
Hermiona nie drążyła. Zapewne spodziewała się, że jej przyjaciel nie będzie taki sam po stracie ojca chrzestnego. Była inteligentną czarownicą, a nawet głupiec by to rozumiał.
Zamiast tego przyczepiła się do sensu wypowiedzi.
- O co chodziło Malfoyowi? – zapytała. – O to, co zwykle?
- Nie... tym razem chciał mnie pomęczyć bitwą w Departamencie.
Policzki Hermiony zapłonęły, Ginny zacisnęła pięści. Ron zwarł szczęki.
- A to chuj – wycedził.
Hermiona nawet nie pomyślała o upomnieniu go.
- Nie powinien tego robić – stwierdziła zimno. – To za dużo nawet jak na niego.
- Ale to zrobił. Nie kłamałbym w takiej kwestii.
- Wiem, Harry, tylko że to jest... egh. Tak się nie robi. Po prostu. Równie dobrze ty mógłbyś podejść do niego i śmiać się z tego, co spotkało jego ojca!
- Tylko że to nie jest śmieszne – mruknął Gryfon. – Zostawmy ten temat. Malfoy to skończony chuj i nie ma co nad tym filozofować.
Nikt nie zdążył zareagować, bo w tym momencie otworzyły się drzwi Wielkiej Sali i do środka weszła profesor McGonagall w orszaku przestraszonych pierwszoklasistów. Niosła drewniany stołek ze spoczywającą nań Tiarą Przydziału. Ustawiła taboret na podwyższeniu przed stołem nauczycielskim.
- Będę wyczytywać nazwiska – zwróciła się do pierwszoroczniaków. – Ci, których wywołam, siadają na stołku i zakładają Tiarę na głowę. Tiara poda wam nazwę Domu, do którego będziecie należeć. Patinson, Zack!
Gdyby profesor McGonagall nie podała imienia chłopca, Harry wziąłby go za dziewczynkę. Zack miał długie włosy koloru kasztanów, drobne rysy twarzy i śliczne niebieskie oczęta.
Nałożył Tiarę na głowę. Kapelusz od razu krzyknął:
- RAVENCLAW!!!
Chłopiec potruchtał do stołu Krukonów, gdzie prefekci przyjęli go z otwartymi ramionami.
- Holmes, Dean! – przeczytała profesor McGonagall.
Harry się wyłączył. Podczas Ceremonii przydziału do stołu Gryfonów dosiadło się dziewięcioro nowych uczniów, którymi zajęli się Ron i Hermiona. Harry siedział prawie nieruchomo – tylko jego palce obracały złoty nóż z zastawy stołowej. Ginny patrzyła na to z niepokojem, w końcu nie wytrzymała i zabrała mu zabawkę.
Harry spojrzał na nią pytająco.
- Chyba nie sądzisz, że mógłbym sobie coś zrobić? – zakpił.
Ginny pokręciła nosem, jak to miała w zwyczaju. Harry kiedyś uważał ten grymas za uroczy.
- Nie wiem – przyznała. – Wyglądasz dość... depresyjnie.
Harry prychnął. Dał spokój przyjaciółce i wziął do ręki nóż z zastawy nieobecnego Rona.
Gdy ceremonia dobiegła końca, profesor Dumbledore wstał z rzeźbionego krzesła i uśmiechnął się ciepło do uczniów.
- Ogromnie się cieszę, że mogę popatrzyć na was raz jeszcze, w nowym roku szkolnym, tutaj, w Hogwarcie – przemówił. – Mam nadzieję, że rozpoczniecie jutro owocny semestr. Ufam również, że zapamiętaliście choć trochę z poprzednich lat... jeśli nie, pocieszę was: ja też byłem zielony we wrześniu. Co roku. Także, nie przedłużając, życzę wam smacznego!
Na złotych półmiskach pojawiły się parujące kotlety i pieczone szynki; sosjerki wypełniły się ciekłym brązem; miski zżółkniały od świeżych ziemniaków. Uczniowie rzucili się na jedzenie. Harry'emu nawet nie zaburczało w brzuchu – przyzwyczaił się do skromnych posiłków już w dzieciństwie, gdy Dursley'owie go głodzili. W trakcie ostatnich wakacji jego dieta jeszcze się wyostrzyła.
- Nie jesz, Harry? – zdziwiła się Ginny. Sięgnęła przez stół i oddała Ronowi nóż, który wcześniej zabrała Harry'emu.
- W pociągu wypchałem się pasztecikami z dyni – skłamał chłopak. – Nie jestem głodny.
- Na pewno? Zjedz trochę sałatki z węgorzem, jest przepyszna!
Harry przygryzł kącik ust.
- Podziękuję.
Siedział na ławce między Ginny a Ronem, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Z braku lepszego pomysłu rozglądał się po Sali. Najpierw jego uwaga skupiła się na stole nauczycielskim. Większość twarzy rozpoznawał: był tam zarośnięty Hagrid, siwy Dumbledore, surowa McGonagall, nietoperzowaty Snape. Prócz ikon Hogwartu za stołem siedziały dwie postacie, które Harry widział po raz pierwszy w życiu.
Starszy mężczyzna dyskutujący z profesor Septimą Vector, ubraną na czerwono nauczycielką numerologii, miał na głowie kilka siwych włosów na krzyż, mógł za to poszczycić się bujnymi morsowymi wąsami. Pulchną dłoń wsunął między złote guziki kamizelki, którą miał na sobie. Wyglądał na sympatycznego staruszka, ale Harry nauczył się, że starców nie wolno lekceważyć. W końcu Lord Voldemort w mugolskim świecie byłby już na emeryturze.
Druga nieznana twarz była o wiele ciekawsza. I zabójczo przystojna, co musiał przyznać nawet Harry, który był przecież chłopakiem. Młody czarodziej nie nosił tiary; włosy barwy ciemnoblond układały mu się na głowie miękkimi falami. Jasnobrązowe oczy błyszczały pewną egzotyką. Mężczyzna rozpiął purpurową szatę pod szyją, pokazując wąski czarny naszyjnik ozdobiony migocącym kawałkiem metalu.
Harry poczuł się jak w drugiej klasie, gdy wszystkie dziewczyny (z tajnych źródeł wiedział, że kilku chłopców także) rumieniły się na widok ówczesnego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, sławnego Gilderoya Lockharta. Ten mężczyzna nijak nie przypominał go z wyglądu czy zachowania, ale podobnie działał na uczennice i młodsze nauczycielki. W trakcie uczty stopniowo wszystkie spojrzenia przenosiły się na niego, często po to, by już nie wrócić.
Potem jedzenie zniknęło ze złotych półmisków, a ciekawość Harry'ego została zaspokojona.
- Wiem, że jesteście już zmęczeni i marzycie o ciepłych łóżkach, ale mam dla was jeszcze trzy ogłoszenia – powiedział Dumbledore, ponownie wstając. Skinął na wąsatego staruszka, teraz bardzo wesołego i żywego. Obok jego łokcia stała opróżniona zielona butelka. – Profesor Slughorn był tak miły i zgodził się objąć katedrę eliksirów.
Nie było na Sali ucznia, który przyjąłby tę informację ze spokojem. Nawet Harry – dotychczas pogrążony w apatii – spojrzał na dyrektora, niepewny, czy się nie przesłyszał. Snape ubiegał się o stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią od lat, lecz zawsze przydzielano mu eliksiry. Skoro teraz zajmował się nimi kto inny, znaczyło to, że...
- Profesor Snape natomiast zajmie się nauczaniem Obrony Przed Czarną Magią – dodał Dumbledore, uśmiechając się dobrodusznie. Uniósł rękę i wskazał nią Nietoperza. Harry zauważył, że jego dłoń jest dziwnie sczerniała. – Jako że żyjemy w trudnych czasach i nasz drogi profesor będzie potrzebny przy zabezpieczaniu szkoły, poprosiłem o pomoc pana Siergieja Apuchtina, który przejmie część jego obowiązków wychowawczych. Nie będzie was nauczał, lecz proszę, byście zwracali się do niego „panie profesorze", to w dobrym guście. Profesor Snape nadal jest opiekunem Slytherinu, lecz profesor Apuchtin zostanie bezpośrednim łącznikiem między uczniami a profesorem Snapem... Kierujcie do niego wszystkie swoje problemy, a on postara się je rozwiązać. Zawróci głowę waszemu opiekunowi tylko wtedy, gdy sam nie zdoła wam pomóc.
Tym miłym akcentem Dumbledore zakończył przemówienie i wygonił ich do łóżek. Uczniowie marudzili (zwłaszcza żeńska część), by jak najdłużej móc przyglądać się nowemu „nauczycielowi". Harry'ego niezbyt on obchodził. Chłopak wstał zza stołu i jako jeden z pierwszych opuścił Wielką Salę.
Gdy przekraczał próg, ktoś zahaczył o niego ramieniem. Malfoy, który już był dwa kroki przed Harry'm, odwrócił się i spojrzał na niego z żywym przerażeniem.
Harry wiele razy był na granicy życia i śmierci, lecz nigdy nie bał się tak, jak Malfoy teraz. Srebro prawie całkowicie zniknęło z oczu Ślizgona – białka otaczały olbrzymie czarne dziury źrenic, rozszerzone do granic możliwości. Wychudła twarz zmieniła się w maskę pierwotnego lęku, wąskie blade usta były lekko rozwarte, jakby do krzyku.
Potem Malfoy pobiegł dalej, nie oglądając się za siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top