Siergiej Apuchtin

Draco po raz pierwszy spotkał Siergieja Apuchtina, gdy miał dziewięć lat. Tydzień przed znamiennym wydarzeniem Lucjusz Malfoy wrócił do domu dziwnie przygaszony. Zamknął się w gabinecie i nikogo nie wpuszczał. Wyszedł z niego po kilku godzinach. Niewiele mówił przez następne dni.

Potem kazał synowi spakować podróżny kuferek. Zabrał go do podlondyńskiej posiadłości niejakiego Bonneta, Śmierciożercy uznawanego za okrutnika nawet w szeregach sług Czarnego Pana.

Lucjusz wprowadził Dracona do dworu i zniknął. Tak po prostu.

Chłopak dopiero po sześciu miesiącach dowiedział się, dlaczego zaszło to, co zaszło. Szeregi Lorda Voldemorta zostały zasilone przez młodego i wyjątkowo uzdolnionego czarodzieja. Siergiej Apuchtin niedawno ukończył Hogwart. Miał osiemnaście lat, spore predyspozycje, chęci do wykorzystania ich... i zerowe doświadczenie.

Dlatego Bonnet (będący wówczas przedstawicielem voldemortowskiej władzy) nakazał Lucjuszowi i pięciu innym Śmierciożercom przyprowadzić swoje dzieci, by Siergiej mógł poćwiczyć.

Lord Bonnet wszystkim się zajął. Przygotował piwnicę do treningów, zakupił cały potrzebny sprzęt. Rozesłał „zaproszenia".

Wszystko, aby Apuchtin mógł wyćwiczyć się w katowskiej pracy.

Na przedmioty jego „doświadczeń" wybrano dzieci ważnych osobistości. Uczyniono to z kilku powodów. Po pierwsze: Apuchtin miał dręczyć swoje ofiary, lecz nie mógł ich zabić. Musiał pamiętać o tym przy każdej operacji. Taka strata nie uszłaby płazem nawet jemu. Po drugie: młodzieniec musiał poznać granice bólu. A u dzieci są one wyjątkowo bliskie.

Po trzecie i najważniejsze: Bonnet chciał pokazać Śmierciożercom, że pomimo chwilowej niedyspozycji Lorda Voldemorta lojalność nadal obowiązuje... Że Czarny Pan wciąż trzyma ich w garści.

I nie zawaha się skorzystać z tej przewagi, gdyby któremuś z jego sług przyszła do głowy zdrada.




Draco spędził w posiadłości piętnaście dni. Pierwsze dwa przesiedział w sypialni. Był to mały pokoik na poddaszu, przytulny i ładnie urządzony. Srebrno-błękitny.

Trzeciego dnia do chłopca przyszedł lord Bonnet i zaprowadził go do lochów. Dracona zamknięto w ciemnej piwniczce.

Po paru chwilach usłyszał szeptane zaklęcie, a pochodnie na ścianach zamigały bladym blaskiem.

Draco zobaczył przed sobą mężczyznę, na wspomnienie którego nadal robi mu się słabo.

Siergiej Apuchtin już wtedy był wysoki; miał niecałe dwa metry wzrostu. Długie, jasnobrązowe włosy układały się w zgrabne loki. Jeden z kosmyków leniwie opadał na owalną twarz.

Piwne oczy zawierały w sobie mrok nieodpowiedni dla tak młodego człowieka.

Ładne usta uśmiechnęły się ciepło.

- Witaj, Draconie – powiedział Siergiej Apuchtin. Miał przyjemnie miękki głos. – Dziękuję, że zgodziłeś się ze mną pobawić.

Malfoy cofnął się o pół kroku. Zmrużył oczy. Miał dziewięć lat. Do tej pory traktowano go dobrze, ale Draco był wyjątkowo inteligentny jak na swój wiek. A nawet głupiec zauważyłby, że dzieje się coś niedobrego.

- Na nic się nie zgadzałem – burknął.

Apuchtin uśmiechnął się szerzej.

- Twój tata zgodził się za ciebie, przywożąc cię tutaj – odparł grzecznie. Coś błysnęło w piwnych oczach. – Chodź ze mną.

Poczekał, aż chłopiec ruszy we wskazaną przez niego stronę. Gdy to nie nastąpiło, Siergiej zrzucił maskę słodyczy. Podszedł do Dracona, złapał go w pasie i przerzucił sobie przez ramię. Malfoy wierzgał, krzyczał, kopał i uderzał drobnymi piąstkami, ale nic nie wskórał. Mężczyzna zaniósł go do sąsiedniego pomieszczenia i położył na stole obitym śliską, twardą, zimną skórą.

Najpierw zdarł z niego ubranie. Potem przyczepił nadgarstki i kostki chłopca do metalowych obręczy w rogach stołu. Od pierścieni ciągnęły się łańcuchy zakończone kajdanami, by można było unieruchomić dziecko.

Apuchtin zaciągnął skórzane pasy umocowane do stołu. Przycisnęły doń kolejno kostki, kolana, biodra, pierś i łokcie chłopca.

Draco krzyczał, przeklinał, rzucał się w okowach. Bał się jak nigdy dotąd. Bał się psychopaty w ciele młodego człowieka, niewiele starszego od Dracona. Bał się, że mężczyzna skrzywdzi go lub nawet zabije... a Malfoyowie nic z tym nie zrobią. Zapomną o swoim jedynym dziecku.

- Spokojnie, skarbie, nie ruszaj się – powiedział Apuchtin z ładnym uśmiechem. Na pobliskim mniejszym stoliku rozkładał właśnie zawartość skórzanej teczki. Lśniącą, metalową zawartość. – Zaboli tylko troszkę...

Draco oddychał ciężko. Zamknął oczy, a gdy je otworzył, rozwarł przy okazji usta, wrzeszcząc przeraźliwie.

Z ramienia dziewięciolatka spłynął strumyk czerwonej krwi.




Teraz Draco miał szesnaście lat i bał się jeszcze bardziej. Zamknął się w łazience bliskiej kwaterom Ślizgonów. Krążył między umywalkami a toaletami, na zmianę zaciskając pięści, rozluźniając je i szarpiąc jasne włosy.

Draco nie wierzył w przypadki. A już na pewno nie takie. Voldemortowski kat w Hogwarcie. Akurat teraz, gdy Malfoyowi wyznaczono tak ważne zadanie.

Zadanie, którego nie chciał wykonać. Nie chciał, nie potrafił i nie mógł.

Podczas uczty powitalnej Draco czuł na sobie wzrok Apuchtina. Zimny, taksujący wzrok, który z zewnątrz wydawał się taki milusi.

Malfoy wiedział, po co Śmierciożerca przybył do szkoły. Mężczyzna miał go pilnować.

Draco nie mógł przewidzieć, jak dosadna będzie jego kontrola...  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top